Skocz do zawartości

Ranking

Popularna zawartość

Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 07.08.2019 uwzględniając wszystkie działy

  1. Właśnie przekroczyliśmy liczbę 1000 zarejestrowanych Użytkowników na Forum! Z tej okazji mała niespodzianka dla Was w postaci możliwości darmowego pobrania e-booka edukacyjnego "Panoramy Tatrzańskie. Doliny, Polany, Podtatrze" ? (możliwość pobrania tylko dla zalogowanych) Miłej "nauki"! Panoramy Tatrzańskie.pdf
    41 punktów
  2. Szpiglasowy Wierch (widok na stronę Szpiglasowej Przełęczy).
    26 punktów
  3. Czerwiec tego roku w drodze na Małołączniak.
    21 punktów
  4. Podobnie jak w maju - był taki JEDEN dzień, kiedy przestało padać ?. Analogie mnie powalają... Pewnie było tak tylko dlatego, że umówiłam się z @vatra, która zawsze ma słońce w Tatrach ??. No i teraz zagadka, co sie dzieje jak się doda słońce i deszcz??? Bingo!!! Mamy i raz jeszcze ... Poranek nie powala pogodą, ale i tak się cieszę, bo nie pada. Baaaa.... podbudowana optymizmem @vatradorzucam do plecaka okulary przeciwsłoneczne i kapelusik - w końcu kto wie...?! 6.30 melduję się na rondzie w Kuźnicach. Czekam na busa i @vatra, która ma dla mnie "dowieźć" wolne miejsce, co wymaga sporych, ale na moje szczęście udanych negocjacji ??. Po 7.00 jesteśmy na Palenicy. Pogoda nie zachwca, ale my z uporem szukamy przecierającego sie nieba. Niestety wokół ciężka stal.... ? Im dłużej idziemy, tym silniej pojawia się myśl o modyfikacji naszej trasy - miało być 5 Stawów - Szpiglas i Moko. Ostatecznie idziemy do Moko, zakładając że tam zdecydujemy, co dalej. Opis podróży asfaltem pominę ze względów oczywistych. Po 9.00 wita nas panorama Morskiego Oka. Jest przyjemnie pustawo. Jeszcze.... Kawka, wafelek i w drogę. Idziemy na Szpiglas. Wychodzimy na ceprostradę, pniemy się w górę podziwiając widoki. Jest i oczywiście szukanie serca ?. Podobno Morskie Oko w którymś momencie ma jego kształt - @vatra widzi, ja nie, ale to pewnie kwestia wyobraźni ?. Do rozejścia szlaków jest ok, potem zaczyna się Mordor... w zasadzie do przełęczy idziemy w "mleku". Widoczność na 10 metrów to wszystko na co możemy liczyć. Zaczynam zdawać sobie sprawę, jak łatwo zgubić orientację przy takiej aurze.... momentami zupełnie nie wiem, gdzie jestem, a przecież szlak znam... w końcu docieramy na popularny Szpiglas. @vatra zostaje popilnować miejscówki, a ja idę na Szpiglasowy Wierch, z którego oczywiście nic nie widać... pół godziny później jestem znowu na przełęczy. I nagle się zaczyna się przewiewać... patrzymy z @vatra jak urzeczone.... ??? co za spektakl nad Doliną 5 Stawów... ❤❤❤!!!! Kurtyna opada po kwadransie. Czas iść w mgłę. Wracamy do Moka, bo w planach mamy jeszcze podglądanie świstaków przy Stawku Staszica. Znajdujemy wygodny kamień, rozkładamy mój "unorany" (kto wie co znaczy to słowo? - za dobrą odpowiedź stawiam borowikową w Roztoce ???) kocyk i jest...!!! Tuż przed nami pojawia się świstak. Niestety pogoda przypomina o sobie....Zbieramy sie na dół. Mijamy Morskie i choć już późno schodzimy do Roztoki na obiad. A co! Raz sie żyje... w drodze na Palenice mija nas dziki tłum...Gdy my siedziałyśmy w chmurach, wyszlo slońce i wszyscy ruszyli na szlak, o czym świadczy też ilość aut na poboczu drogi do Palenicy .... @vatra piękne dzięki za cudny dzień ?
    20 punktów
  5. Wschody i zachody słońca, mgły i chmury w górach są piękne , ale jest ich wiele z każdej strony. Tym razem troszkę inne spojrzenie na góry, ponieważ czasami sie mówi , że góry wyglądaja kosmicznie, a więc trochę kosmosu w postaci księżyca wschodzącego właśnie zza szczytu Zirmesspitze w Astriackich Alpach. Jaki będzie odbiór.... zobaczymy ?
    20 punktów
  6. Najlepsze Waszym zdaniem zdjęcie, które do tej pory udało Wam się zrobić w Tatrach. Jedno na osobę, wrzucamy ? Ja zaczynam dość starym już, zrobionym w 2013 roku zdjęciem Kościelca. Swego czasu wygrało nawet pewien konkurs. Nie wiem czy najlepsze w moim portfolio, ale mam do niego wciąż duży sentyment...
    19 punktów
  7. Witajcie. W miniony weekend udało mi się wyrwać na Słowacką stronę Tatr. Prognozy pogody były obiecujące, tak więc pociąg, busik i ląduje w Starym Smokowcu. Zaczynamy nocne podejście do śląskiego domu, skąd dalej plan wycieczki miał wieść na szczyt Kończystej. Przed wschodem meldujemy się pod hotelem. Krótka przerwa, śniadanie, przepakowanie plecaków i w drogę. Pogoda zaczęła się lekko psuć. Chmury otulały wyższe partie Tatr. W po chwili meldujemy się nad Batyżowieckim stawem. Za rozstajem szlaków na Wyżnie Hagi pojawia się kopczyk i wyraźna ścieżka prowadząca na grań Kończystej. Niestety pogoda nie daje za wygraną. Chmury robią się coraz bardziej gęste. Czasem pojawia się widok na Gerlach. Jednak im wyżej tym są jakieś przebicia, lekkie promyki słońca, aczkolwiek widoków na pobliskie szczyty brakuje. Po kilkudziesięciu minutach wychodzimy ponad pułap chmur. Dalsza droga jest dość dobrze oznaczona kopczykami, mimo mleka bez problemu udaje nam się odnaleźć poprawną trasę (z małymi wyjątakmi). Trasa sama w sobie nie obfituje w trudności techniczne. Jest okropnie długa, męcząca i nudna. Była chwila zwątpienia, ale ciśniemy dalej. Widok na szczyt (Trochę po lewo od centrum kadru można zobaczyć ułamane kowadło) Ostatnie podejście to trawers do żlebu wprowadzającego na przełęcz między szczytami kończystej. Nie sprawia on jednak trudności. Po chwili jesteśmy na przęłęczy. Zdobywamy oba szczyty. Niestety cały czas nic nie widać, widoków zero!!! Nie ma co czekać na poprawę pogody, ciśniemy na dół. Jeszcze ciekawe formację z chmur... Przy hotelu Śląski dom robimy dłuższą przerwę i ruszamy w stronę Polskiego Grzebienia. Pogoda nadal się nie poprawia. Morale są niskie, siły się kończą, a plany ambitne. Długi Staw: W końcu nadeszła chwila, kiedy wychodzimy nocną porą na Polski Grzebień. Postanowiliśmy zobaczyć Wschód Słońca z Małej Wysokiej. Na szczycie Vychonej Vysokiej meldujemy się jakoś około 4:00. Widoki zapierają dech w piersiach. Pogoda zrobiła się przepiękna. Kilka zdjęć z przed wschodu, z samego wschodu i po wschodzie. Po przepięknym spektaklu udajemy się znów na Polski Grzebień, skąd schodzimy okropnie długim szlakiem do Łysej Polany. Wycieczka kończy się szczęśliwie, wracamy cali i zdrowi na busa do Zakopanego. Wyprawa ta chyba była jedną z najlepszych w moim życiu. Wschód słońca z Małej Wysokiej przy morzu chmur na wysokości około 2200 to niesamowite przeżycie. Widoki bajka. Szkoda mi trochę, że nic nie zobaczyłem z Kończystej, ale mimo to było warto.
    19 punktów
  8. Zachodnie Tatry Słowackie, wydają się tak zapomniane, albo robią wrażenie zapomnianych, a mają tak wiele do zaoferowania, poniżej zbiór zdjęć z tego pięknego zakątka na ziemi ? Ciągle widzę zdjęcia z naszych Tatr i znanych mi miejsc, może macie coś wartego uwagi w swoich szufladach by pokazać? Oczywiście z zachodnich Tatr Słowackich. Chętnie poznam nowe miejsca i zainspiruje się na kolejne wycieczki ?
    19 punktów
  9. Nie było łatwo... jak nie pogoda, to czynnik ludzki krzyżował nasze plany, ale w końcu - po półtora roku - udało się nam wejść na Cubrynę i Mięguszowiecki Szczyt Wielki . Ale od początku... Pierwotny plan zakładał start z Roztoki o 7.00 ale z uwagi na prognozowane załamanie aury przy Wodogrzmotach Mickiewicza zameldowałyśmy się po 5.00, by kilka minut później jechać w kierunku Włosienicy. Szybki spacer, chwila w Morskim Oku i ruszamy Ceprostradą w górę. Spoglądamy z pewną nieśmiałością i jednocześnie ekscytacją na nasze cele. Co by nie mówić robią wrażenie.... Mimo dość dynamicznego tempa jest czas, żeby się trochę poznać z naszym Przewodnikiem Andrzejem. Po mniej niż godzine docieramy do rozejścia szlaków i kierujemy się do Dolinki za Mnichem. Obserwujemy wspinaczy na Mnichu, który z każdym metrem staje się jakby mniejszy. W końcu jesteśmy pod ścianą. Chwilka na przegryzienie czegoś, zakładamy uprzęże i już wiemy, że zaczyna się to, na co tak długo czekaliśmy. Pierwsze chwile są dość niepewne, ale jasne komunikaty od Andrzeja sprawiają, że z minuty na minutę radzimy sobie coraz lepiej, znajdując wielką przyjemność w kontakcie ze skałą. Wspinamy się Prawym Abgarowiczem, który prowadzi nas na grań Cubryny. Widoki zapierają dech w piersiach... jest cudownie. Jeszcze kilka minut obejścia, potem chwilę granią i jesteśmy na szczycie. Radość ogromna! Odnajdujemy pudełko z zeszytem i ... zong.... nie mamy długopisu, żeby sie wpisać... no coż... Kwadrans na posiłek, sesję fotograficzną, podziwianie widoków... moglibyśmy siedzieć tak jeszcze z godzinę, ale przecież to tylko pierwszy etap, nasz cel minimum... Przed nami "Mięgusz". Jego widziana z Cubryny sylwetka robi wrażenie..., a gdy Andrzej jeszcze raz pokazuje drogę, zerkamy na sobie trochę z niedowierzaniem. My tam???!!! Ale jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B ?. Schodzimy w kierunku Hińczowej Przełęczy, mijając po drodze Cubryńskiego Konia, którego udaje mi się dosłownie dosiąść?. Od Hinczowej drogę znaczą kopczyki, za którymi podążamy jakiś czas, by wkrótce przez kilkunastometrowy kominek wyjść na grań... Teraz to dopiero jest "lufiasto" do kwadratu, ale przecież "tu nie ma gdzie spaść" ?. Adrenalina buzuje, jest niesamowicie pięknie! Pokonujemy kolejne metry grani, gdy na horyzoncie zaczynają pojawiać się chmury. Prognozy zaczynają się ziszczać.... jakby nie miały kiedy... Na wierzchołek Mięgusza udaje się nam jeszcze wejść jeszcze w słońcu, ale wiemy, że dużo czasu nie mamy, co nie przeszkadza nam w nieustających zachytach, robieniu miliona zdjęć... Jesteśmy tak podekscytowani, że nie mamy czasu zjeść. Znajdujemy puszkę z zeszytem i znowu rozczarowanie... nie ma długopisu! Dlaczego?! Chmury wokół nas gęstnieją, gdzieś w oddali jakby grzmi... Andrzej zarządza odwrót. Schodzimy wariantem Drogi po Głazach ku Hinczowej Przełęczy, mając nadzieję, że sie nie rozpada... Hinczowy Źleb, podobnie jak później mijane Galerie Cubrńska Wielka i Mała, są miejscami pełne zjeżdzajcego kruszywa..., co nasze nogi już solidnie czują, szczególnie po kilkuminutowym deszczu. Kiedy docieramy do Dolinki za Mnichem Mięgusz i Cubryna ukryte są w chmurach... Gdzieś grzmi, więc po chwili odpoczynku ruszamy w kierunku Morskiego Oka... Emocje ciągle trzymają - z niedowierzaniem zerkamy za siebie, snując już kolejne plany... ? no bo jak się już raz spróbowało, to ciężko przestać.... Wielkie dzięki dla Andrzeja Chrobaka, który był naszym przewodnikiem. To była fantastyczna, wielowymiarowa ( te kulinarne inspiracje) przygoda!!! Ostatnie cztery fotki autorstwa Andrzeja.
    18 punktów
  10. Cześć. W poprzedni weekend korzystając z przepięknej pogody udałem się w Tatry. Cel - grań Rohaczy. Wyprawę zaczęliśmy jeszcze w piątek w nocy, marsz do schroniska w Chochołowskiej na nocleg. Rozgwieżdżone niebo pomogło przetrwać monotonną wędrówkę. Kominiarski nocą z polany chochołowskiej: W sobotę wstajemy na śniadanie, poranne piwko i deser chochołowski. Nie śpieszymy się, gdyż czekamy na kolegę, który miał dotrzeć do nas około 11. Kiedy jesteśmy już w komplecie również bez pośpiechu ruszamy w stronę Grzesia. Na szlaku trochę ludzi, jednak idzie się przyjemnie. Dalszy etap wędrówki to Rakoń i ominięcie szczytu Wołowca - byłem tam już kilka razy, a chcieliśmy poczuć już moc adrenaliny wspinając się na Rohacz Ostry. Tak więc trawesujemy Woła i po chwili dochodzimy do Jamnickiej Przełęczy. Widok na Rohacze z trawesu: W końcu przychodzi ten moment. Szlak robi się stromy, urwisty. Trzeba pomagać sobie rękami. Pojawiają się pierwsze łańcuchy. Wspinaczka nie jest trudna. W końcu pojawia się Rohacki Koń. Kawałek grani robi wrażenie, choć technicznie jest bardzo łatwy. Jeszcze ciekawy kominek i stajemy na szczycie Ostrego Rohacza. Poniżej panorama ze szczytu w kierunki Płaczliwego. Niestety przy większym obciążeniu doskwiera mi znów ból kolana. Już wiem, że dziś nie zrobimy całego planu... Idziemy powoli na Rohacz Płaczliwy. Szlak trochę łagodnieje, choć są miejsca eksponowane. Czasem przydają się ręce :) Jest jeden kominek z łańcuchem do zejścia, jednak nie jest ciężko. Po pewnym czasie meldujemy się na szczycie. Kolano mocno boli, schodzenie okazuje się mordęgą. Robimy długi odpoczynek. Kontuzja nie pozwala iść dalej. :P Ze szczytu: Udaje nam się zaobserwować przepiękny zachód słońca. Złota godzina umożliwia nam zrobienie fajnych fotek. Nagle ni stąd i zowąd zrobiło się ciemno. Zostaliśmy całkowicie zaskoczeni! Już wiem co czuli ci ludzie nam Morskim Okiem. Coś strasznego! Noc była krótka, czas na spektakl, którym jest wschód słońca. Nie było jakoś wyjątkowo, ot zwykły wschód, jednak w górach odbiór budzącego się dnia napawa energią. Po wschodzie schodzimy na Smutną Przełęcz. Kolano nadal boli, schodzimy wolno. Decydujemy, że ze względu na moją kontuzję nie kończymy całej grani, a schodzimy na piwo to Tatliakowej chaty :) Wyprawa kończy się szczęśliwie. Cali i zdrowi wracamy do samochodu na Chochołowską.
    18 punktów
  11. Rohacze kusiły już od tak dawna, że to musiało się w końcu stać! ? Rano, około 8, zaczęliśmy od zaparkowania samochodu i wypożyczenia rowerów. Dojechaliśmy do schroniska na Polanie Chochołowskiej w 48 minut (Nobla temu, kto wymyślił wypożyczalnie rowerów w Dolinie Chochołowskiej). Stamtąd szlakiem zielonym pod Wołowiec, który ścieżką przetrawersowaliśmy, żeby znaleźć się pod pierwszym z Rohaczy - Ostrym (Jamnicka Przełęcz). Przejście przez Rohacze bardzo mi się spodobało. Duży pracy rąk i nóg, wiele ciekawych miejsc ? Kiedyś przeczytałam, że "jest gdzie spaść", ale że technicznie nie jest jakoś szczególnie ciężko i zgadzam się z tym, to jest dobry opis tego przejścia ? Uważam że niektóre z tych miejsc dla osób niskich mogą być bardzo, bardzo trudne do zrobienia. Trzeba też uważnie wyglądać oznaczeń, bo łatwo jest tam zgubić szlak i znaleźć się w niezbyt ciekawym miejscu - po prawej jest ogromna przepaść. Z Rohacza Płaczliwego zeszliśmy do Smutnej Przełęczy, skąd rozpoczęliśmy zejście do Bufetu Rohackiego. Tam zjedliśmy naleśniki, które były przepyszne (polecam) i potuptaliśmy na Zabratową Przełęcz. Z tej przełęczy na Rakoń, pod Wołowiec i zielonym w dół, do schroniska na Polanie Chochołowskiej. Rowerami do parkingu w 25 minut, pustą Chochołowską. Powtórzę się - Nobla temu, kto wymyślił tam wypożyczalnie rowerów ? Ogółem była to piękna i wymagająca trasa (razem 34 km, w tym 1893 m podejścia), która zajęła nam łącznie trochę ponad 11 godzin. 7 km pod górę na rowerze, potem ok. 20 km pieszo i 7 km rowerem w dół. Schodziliśmy w czasie, kiedy słońce zaczęło się chować za górami - światło było po prostu niesamowite ?
    18 punktów
  12. Jedna z moich ulubionych tatrzańskich dolin, kiedyś bywała całkiem wyludniona, dziś niestety ruch turystyczny można już określić mianem umiarkowanego. Ostatnimi laty była albo zamknięta dla turystów z powodu usuwania skutków ulewnych opadów, albo przez wiatrołomy, o koronawirusie nie wspominając. Teraz w miłym towarzystwie @vatra, zaopatrzeni w stosowne certyfikaty, postanowiłem udać się na spacerek tą uroczą doliną. Zdrowie już nie to, kondycja też mizerna, dlatego nie zakładałem wejścia na Sedielko, ale i tak było warto znów podreptać na szlak z Javoriny. Od leśniczówki pod Muraniem nie było widoków na masyw Lodowego ani w głąb Czarnej Jaworowej , dopiero nad murem Jaworowych chmury zlitowały się nad naszymi, spragnionymi widoków oczami.... Krótki odpoczynek na kładce na Jaworowym potoku i dalej szlakiem w kierunku Klimkowego głazu.... Tablica pamiątkowa, którą po bohaterskiej śmierci Klimka, Towarzystwo Tatrzańskie wmurowało w głaz u stóp Małego Jaworowego, już dawno została przeniesiona na Symboliczny Cmentarz pod Osterwą, ale to w pobliżu miejsca tragicznej śmierci Ratownika co rok 6-go sierpnia, Koło Przewodników Tatrzańskich składa kwiaty ..... Jaworowe Szczyty w chmurach...... Pięknie i zielono w kierunku górnego piętra Zadniej Jaworowej....niestety moja kondycja w tym dniu nie pozwoliła na dużo więcej (wgramoliłem się tylko pod taras na którym znajduje się Žabie pleso Javorové) Odwrót zdziwił koziczkę, która tą trasę pokonuje bez żadnego wysiłku....
    18 punktów
  13. Uwielbiam zdjecia Tatr zimą, a to jedno z nich:
    18 punktów
  14. W dniu dzisiejszym korzystając z pogody a wzorem kolegi Wieśka , który wreszcie upolował Pomurnika, udałem się na Raptawicką Turnię i do Wąwozu Kraków.Oczywiście moim celem nie były bezkrwawe łowy na ptactwo bo na to jestem trochę za cienki. Zamierzałem usiąść wypić herbatkę zjeść kanapkę i po napawać się widokiem Pyszniańskiej Doliny. Może zajrzeć do Jaskini Ratawickiej , przejść sobie Wąwozem Kraków , Smoczą Jamą i do domku.W Kościeliskiej byłem ok 8.40 ludzi nie za dużo a ci co byli to obładowani jak muły darli w stronę Ornaku czyli ,,nasi,,. Pogoda świetna , potoki wezbrane , widać ,że wiosna już nawet tam wyżej się zaczęła. Doszedłem do wejścia na Raptawicką , przede mną podchodziła para młodych ludzi i nagle na zakręcie stop i wsteczny . Co się okazuje :kudłąta mama i jej domowe przedszkole urządzili sobie bawialnie na szlaku. Nawet nie próbowałem zaglądać za zakręt ,w końcu to ich góry i to oni są u siebie więc nie ma co mamuśki denerwować. Poszedłem do Wąwozu . W wąwozie trochę podniesiony poziom wody , pełno tego co tam z góry w zimie pospadało , w jednym miejscu jeszcze łacha śniegu. Drabina i skałki mokre , trzeba uważać , w jaskini mokra skała i błoto no ale po takich opadach to norma . Rodzinka przede mną się wycofała się z drabiny , szacun dla ojca za decyzję córa mogła sobie nie poradzić. Po zejściu do Pisanej wróciłem po Raptawicką , ale była zagrodzona i stały dwa auta Służby Parku , znaczy miśki okopały się do postawy stojąc?. Strzałów nie było słychać z drugiej strony strzał niepenetracyjną amunicją jakiś głośny specjalnie nie jest. Odpuściłem i czem prędzej udałem się do wyjścia ponieważ ruch znacznie się wzmógł i na drodze pojawiło się towarzystwo , które nie budzi mojego entuzjazmu. No a teraz parę fotek wiem że znacie ale sobie popatrzcie. W Kościeliskiej a horyzoncie coś się błyszczy Widać że roztopy jak tędy idę to mi się marzy,że tam dalej jest ,,Warownia Starego Morza,, i szarowłosa wiedźminka ćwiczy na wahadle. wlazłem do dziury i wylazłem z dziury Raptawicka dzisiaj tylko z daleka.
    17 punktów
  15. Od pewnego czasu męczyła nas Osobita.Tyle razy widziana z różnych miejsc.... Oczywiście wiadomym nam było ,że kopuła szczytowa to strefa ochrony ścisłej,ale jest przecież szlak na Sedlo pod Osobitou. Trzeba spróbować. Spod Chaty Zverowka ruszamy nieco przed 9-tą. Zaczynamy od odwiedzin w panteonie zasłużonych jest pięknie, zaroszona trawa świeci srebrem , szlak jest pusty efekty świetlne są niesamowite , dokoła pełno srebra , nie umiem zrobić zdjęcia , które by to pokazało po drodze Pleso pod Zverowku , całkiem sympatyczne miejsce docieramy do Pucatinej Polany wchodzimy do Teplego Żlebu i zaczynamy podejście na poważnie jest tu pięknie i dziko , chociaż szlak jest przyjazny okolica tak ,,niedżwiedziowa,, więc trochę gwizdamy i tłuczemy się kijkami aby nas miś zawczasu usłyszał i się nie wkurzył ,że go zaskakujemy im wyżej tym stromiej i bardziej dziko ale pojawia i nagroda, majaczy i Wielki Chocz i tam za mgiełką Fatra jeszcze trochę zygzaków i wychodzimy na przełęcz, tam do góry już nie pójdziemy , ale tu też jest efekt WOW na wschód i na zachód sprawdzam możliwości Kodaka i udaje się taki Giewont , jest nieźle od ruszenia spotkaliśmy już na przełączy jednego biegacza , który pognał w stronę Grzesia , więc mamy góry dla siebie , można w spokoju po leżakować i po herbatkować , zresztą herbata w takim miejscu smakuje jak jakaś ambrozja. na przełęcz docierają następni wędrowcy , jest bardzo sympatycznie. W sumie przez całą wycieczkę spotykamy 10 osób. rzut oka na góry , trochę tak w starym stylu i ruszamy w dół w zejściu widać,że pogoda zgodnie z przepowiednią się psuje szczęśliwie docieramy do doliny jak dla nas super szlak a i pogoda dopisała bo teraz w NT już leje.
    17 punktów
  16. W Tatrach zameldowaliśmy się we wtorek rano. Jadąc w nocy autobusem z niedowierzaniem potrzyliśmy na kamerki.... padał śnieg, a my jechaliśmy się wspinać na Cubrynę i MSW. Nasze snute od grudnia poprzedniego roku plany pokrzyżowała pogoda. Znowu.... Jak nie deszcz, to śnieg i lód ...??? No cóż... co się odwlecze, to nie uciecze. Chyba. Ale skoro byliśmy, po postanowiliśmy wykorzystać czas na maksa. Na rozgrzewkę, po zrzuceniu plecaków w Roztoce, poszliśmy nad Morskie Oko. Nocna jazda dawała się nam we znaki, więc czysto rekreacyjnie obeszliśmy staw. Ośnieżone szczyty, kolorowe jarzębiny robiły klimat. W środę zgodnie z prognozą od rana lało (ZNOWU!!!), ale trzeba twardym być, a nie "miętkim", więc niewiele myśląc ruszyliśmy na szlak. Celem była Gęsia Szyja. Ostatnie minuty podejścia szliśmy w regularnej śnieżycy ?. Spotkaliśmy za to uroczego bałwanka ?. Schodząc na Rusinową Polanę nie mogłam wprost uwierzyć, że tydzień wcześniej wygrzewałam się w słońcu z Agą, Edytą, @Mnich Moderator, @karpasani, @Karol Kliński. ... ehhh... gdzie to lato?! W czwartek dla odmiany i zgodnie z tradycją znowu wyszło słońce ☺. Wybraliśmy się do Pięciu Stawów i dalej przez Świstówkę do Morskiego Oka. Śniegu było całkiem sporo, lekko podtopiony dawał momentami niezły poślizg. Widoki były nieziemskie, cieszyła pustka na szlaku. I niby wszystko bylo cudnie, ale pewien niedosyt pozostał... Cóz Cubryna i MSW muszą poczekać....
    17 punktów
  17. Od ostatniego naszego wyjazdu w Tatry minęło trochę czasu. Ciągnęło nas w te piękne góry i to bardzo. Prognozy na weekend były średnie, za to wtorek miał być piękny, takie typowe okno pogodowe. Rozdzwoniły się telefony.Każdy z nas myślał o tym aby załatwić szybko urlop na wtorek. A z tym to różnie bywa?. Zadzwonił Mati, urlop załatwił. I mi łatwo poszło.Przemek także mógł jechać,a Krzysiek już był od kilku dni w Zakopcu i miał na nas czekać. Skład mieliśmy ustalony.Można ruszać. Podróż minęła nam fajnie,choć trochę popadało.Rano dojechaliśmy do Palenicy Białczańskiej. Zapowiadał się piękny dzień??️ Na początek mieliśmy to co najmniej przyjemne.Trzeba było dokulać się do Morskiego Oka. Szybko zleciało.Zawsze jakoś z rana na starcie zleci szybko,zaś powrót na Palenicę ... no Wypiliśmy kawkę i szybko przeszliśmy nad Czarny Staw pod Rysami.Kilka fotek,kanapka i zielonym szlakiem powolutku zaczęliśmy się wspinać w stronę Kazalnicy i Przełęczy Mięguszowieckiej. Humory nam dopisywały, pogoda była świetna i wszystko było ok? Co jakiś czas robiliśmy zdjęcia, bo widoki idąc tym szlakiem są piękne. Przy strumyku zrobiliśmy sobie przerwę .Przyjemnie tak posiedzieć, podziwiać szczyty i posłuchać szumu spadającej wody???? Idąc przez Bandzioch widzieliśmy większe płaty śniegu ale spodziewaliśmy się ,że będzie. Odcinek z łańcuchami i klamrami nie sprawił nam żadnych problemów. Pstryknąłem kolejne zdjęcia z dwoma stawami oraz Wołoszynami w tle . Lubię ten widok. Kolejnym przystankiem na naszej trasie była Kazalnica Mięguszowiecka.Tu musiałem dłużej pobyć?i nacieszyć oczy. Odpoczęliśmy troszkę i dość szybko doszliśmy do tzw.Galeryjki. Pamiętam, kilka lat temu jak galeryjka była cała pokryta lodem .... Teraz suchutko spokojnie przeszliśmy sobie pod ostatnie podejście. Jeszcze chwilę i byliśmy na Chłopku między Mięguszami Czarnym i Pośrednim?? Pięknie stąd widać Hińczowe Stawy,Szatana i Baszty. Wracaliśmy odrobinę zmęczeni ale bardzo zadowoleni. Po zejściu do Moka piwko smakowało wybornie. Posiedziałoby się dłużej w Taterkach ale w środę rano do pracy. Dziękuję Wam za kolejny piękny dzień w Tatrach ?? @Mateusz Z @Krzysiek Zd Przemek było super. Do następnego razu.
    17 punktów
  18. Na Jagnięcym Szczycie byłam chyba cztery lata temu i obiecałam sobie że jeszcze na pewno wrócę na niego . I wróciłam. Z kwatery w Jurgowie wyjechaliśmy dopiero o szóstej bo pół godziny zajęło mi szukanie antyperspirantu który schował się nie wiadomo gdzie i dopiero moja bystrzejsza połowa wypatrzyła go pod fotelem. Teraz można było jechać bez obawy że po kilkugodzinnym marszu będziemy odstraszać nie tylko komary ale także innych turystów, Po drodze zaliczyliśmy jeszcze sklep ze świeżutkim pieczywem i właśnie w sklepie spotkaliśmy pana Zbyszka. Usłyszał naszą rozmowę i zapytał czy mógłby zabrać się z nami samochodem bo kolega z którym miał jechać zrezygnował. Oczywiście zgodziliśmy się bez wahania bo pan który przedstawił się jako Zbyszek z Malborka od razu wydał nam się bardzo sympatyczny i nie mogliśmy zostawić go w potrzebie. Na parkingu "Biała Woda" było już sporo aut ale ostatnio go powiększyli i o tej godzinie nie było jeszcze problemu z parkowaniem. Jak przystało na dobrze wychowanych ludzi zaproponowaliśmy panu Zbyszkowi wspólny marsz ale machnął tylko ręką i powiedział " wy młodzi to pędzicie a ja mam rozrusznik serca i tylko bym wam zawadzał". Po przebraniu się i kilku minutach rozmowy ruszyliśmy w kierunku Zielonego Stawu Kieżmarskiego a nasz towarzysz został żeby zjeść śniadanie i dopiero wyruszyć za nami. Droga przez las jak zwykle się dłużyła ale po dojściu do schroniska widoki wynagrodziły wszystko. Postanowiliśmy zjeść śniadanie przy schronisku i własnie kończyliśmy jeść kiedy przyszedł pan Zbyszek. Troszkę się zdziwiliśmy że tak szybko tu dotarł ale w sumie to droga nie jest specjalnie wymagająca a przy stawie można zregenerować siły. Jeszcze większe zdziwienie wzbudziła prośba pana Zbyszka o wspólne wejście na Jagnięcy. Szczerze mówiąc to trochę się bałam tego wchodzenia bo...po pierwsze pan Zbyszek to straszna gaduła i w aucie prawie nie dopuścił nas do głosu a po drugie skoro ma rozrusznik to chyba choruje na serce i może mu się coś stać. Okazało się że moje obawy były niesłuszne bo pan Zbyszek wystartował jak sprinter z bloku startowego i zobaczyliśmy tylko napis VIBRAM na podeszwach jego butów. Rozrusznik ? Chyba akumulator ! Zasuwał tak aż do samego szczytu a my za nim bez ani jednej przerwy. A na szczycie stwierdził że siły już nie te i przeprosił że nie szedł szybciej. Nic nie odpowiedziałam bo byłam zbyt zajęta łapaniem oddechu i udawaniem że wcale się nie zmęczyłam. Oj, dobrze ze znalazł się ten antyperspirant?Teraz bałam się tylko że zaraz zarządzi odwrót i zaczniemy biec w dół ale szczęśliwie postanowił coś zjeść a my mogliśmy zrobić kilka zdjęć. Powrót był szybki ale na szczęście pan Szybki Zbyszek już wiele nie mówił bo chyba dopadło go lekkie zmęczenie i po kolejnym postoju przy stawie i zjedzeniu deseru już wolniejszym tempem zeszliśmy na parking. W aucie jeszcze trochę porozmawialiśmy a nasz teraz już dobry znajomy Zbyszek stwierdził że wycieczka była super i musimy jeszcze gdzieś razem wyskoczyć. Wysiadając z auta spojrzał na mój leżący na podłodze antyperspirant i powiedział że też takiego używa i stopy ma zawsze suchutkie?. Stopy ? Spojrzałam na opakowanie i zamarłam.......antyperspirant do stóp!!! No cóż...z braku laku...? Kilka fotek z wycieczki?
    17 punktów
  19. Witajcie. Kilka dni temu miałem okazję zawędrować na Baranie Rogi drogą przez Baranią Przełęcz od Doliny Pięciu Stawów Spiskich (tą łatwiejszą). Warun zapowiadał się bardzo dobry, ranek był bezchmurny, chociaż na wieczór i noc prognozowane były bardzo silne porywy wiatru. Zaczęliśmy w Zakopanem, skąd busik na Łysą Polane i dalej Słowackim transportem sad do Smokowca. Podejście na Hrebienioka jest dla mnie tożsame z podejściem nad Morskie Oko ? Na miejsce docieramy po jakichś 35 minutach. Jako, że mamy ogrom czasu decydujemy się przejściem przez wodospady. Po wcześniejszych opadach deszczu wodospady są rwące. Droga do Teryho jak to droga do Teryho... Piwko w Zamkowskiego, piwko po drodze i zleciało wśród pięknych widoków. Pod schroniskiem robimy dłuższą przerwę, zbieramy siły i podziwiamy pobliskie szczyty. Zbliża się czas wyjścia na szczyt. Mijając Pośredni Staw Spiski odnajdujemy wyraźną ścieżkę prowadzącą na piargi Baraniej Przełęczy. Droga nie wydaje się obfitować w trudności techniczne ani orientacyjne. W pobliskiej mokrej wancie nad Baranim Stawkiem (najwyżej położony staw w Tatrach) uzupełniamy wodę. Zaczyna się stronę podejście żlebem na przełęcz. Trzymamy się prawej strony, jest ciut łagodniej. Wejście nie sprawia wielkich trudności, aczkolwiek jest bardzo krucho. Chwila odpoczynku na przełęczy i skałami ruszamy w stronę szczytu. Droga już nie jest tak oczywista, gdzie nie gdzie są stare kotwy po łańcuchach. Idziemy jak puszcza teren, czasem stromymi rynnami, czasem żlebikami oraz płytami (jak się okazało wybraliśmy dużo trudniejszy wariant niż najprostszy, którym schodziliśmy). Po kilkudziesięciu minutach stajemy na szczycie Baranich Rogów. Jesteśmy zupełnie sami, pogoda dopisuje. Za Gerlachem wiją się chmury zwiastujące mocny wiatr. Czekamy na zachód słońca... Speklakt się zaczyna oraz wraz z nim bardzo silne porywy wiatru. Chmury tańczą między górami, raz nad Lodowym, raz nad Pośrednią a raz nad Łomnicą. Po zachodzie kladziemy się do koliby na szczycie. Noc przebiega pod znakiem wiatru... Robi się całkowite mleko, wiatr osiąga pewnie coś około 120-150 km/h. Z daleka słychać jak rozbija się o skały (o Lodowy Szczyt?), A po chwili uderza w Baranie Rogi. Jest grubo. Co jakiś czas przebijają się rozgwieżdżone niebo, a czasem nie widać nic na 2 metry. Drzemiąc doczekujemy wschodu słońca. Chmury się rozstępują, robi się widno. Czas na kolejny spektakl... Gra chmur i słońca wraz z Tatrzańskimi kolosami jest niesamowita. Wiatr ucicha, kilka minut po wschodzie schodzimy do koliby na śniadanie i browarka ? Zejście z Baranich Rogów jest o wiele prostsze niż wejście. Idziemy wydeptaną ścieżka, czasem przez głazy, zdarzyły się też ze dwie rynienki. Nim się obejrzeliśmy jesteśmy znów na Baraniej Przełęczy. Ostrożnie kruchym żlebem schodzimy nad Spiskie Stawy. Zaczęło lekko kropić, zwiększamy ostrożność i dość szybko znajdujemy się nad Stawem. Miała być Lodowa przełęcz, jednak decydujemy się iść na Czerwoną Ławkę i dalej przez Staroleśną do Smokowca na busa. (Wrażenia z ławki w następnym poście, teraz kilka zdjęć)
    17 punktów
  20. Korzystając z pięknej pogody w trzecim dniu mojego urlopu w Tatrach postanowiłam namówić moją drugą połowę na przejście OP. Prognozy były wspaniałe a nogi rozruszane po wcześniejszych wycieczkach na Koprowy Wierch i Czerwoną Ławkę więc moje prośby zostały wysłuchane i kilka minut przed godziną siódmą zameldowaliśmy się na parkingu w Brzezinach. Szlak Doliną Suchej Wody został wyremontowany i teraz to po prostu przyjemny spacer. Nie zatrzymujemy się ani przy Murowańcu ani przy Czarnym Stawie a śniadanie postanawiamy zjeść dopiero na Zawracie. Dziwne jest to ze prawie w ogóle nie ma ludzi i dopiero na przełęczy spotykamy kilka osób które jednak idą w odwrotnym kierunku czyli na Świnicę. Jedzenie dodało nam siły a endorfiny i adrenalina skrzydeł bo przeszliśmy Orlą w świetnym tempie i punktualnie o godz, 14.04 stanęliśmy na Krzyżnem. Po drodze spotkaliśmy dosłownie kilka osób a do Pańszczycy schodziliśmy we trójkę z poznanym na przełęczy turystą z Poznania. Hałas dobiegający od strony Schroniska zniechęcił nas do postoju i zeszliśmy już spokojnie na parking. Dla mnie to była najfajniejsza wycieczka w trakcie tego urlopu. Zdjęć nie robiliśmy specjalnie dużo ale kilka wrzucam?
    17 punktów
  21. @jaaga76 naprawdę podziwiam, że z takiej niepogody udało Ci się wykrzesać taką pogodną i ciekawą relację? Też bardzo się cieszę, że udało nam się razem trochę przedreptać i jestem pewna, że jeszcze nie jedna wspólna wędrówka przed nami. Wrzucam kilka pochmurnych fotek ode mnie? Jeszcze raz wielkie dzięki Agusia
    17 punktów
  22. Zdjęć do wyboru dużo, ale sentyment mam do tej fotki - Krywań w pierzynce.
    17 punktów
  23. Miala być ładna pogoda, wolny dzień, zatem choc trochę obaw co do tłumów w górach miałam -poszliśmy. Z Chocholowskiej przez Ornak na Starorobocianski, zejście przez Kończysty i Trzydniowianski. Wyszliśmy dość późno, ale nic burz nie zapowiadało więc wydawslo mi się, że nie trzeba zrywać się z łóżka wcześnie. Chocholowska pełna ale na pierwszy rzut oka to typowo dolinowi turyści, z dziećmi, rowerkami, bardziej nastawieni na spacer. Na Iwanickiej jeszcze wiosna- krokusy kwitną. Trochę osób pochłania promienie słońca. Jest tu bardzo przyjemnie. Skręcamy na Ornak, na szlaku kilka miejsc z mokrym śniegiem ale dobrze się po nim idzie w górę. Sam Ornak piękny jak zawsze, z widokami zatem tu spędzamy pewnie z godzinę. Obchodzimy Siwe Skały, wszystko czyste prawie bez śniegu, ten lezy w żlebami i na wyższych szczytach, jest tez w kilku miejscach przy podejściu pod Starorobocisnski. Idąc do góry nie zakładamy raków, ale gdybyśmy mieli tedy schodzić to warto byłoby mieć chociaż raczki. Aha. I jeszcze przy początkowym podejściu od Siwej Przełęczy szlak sie obrywa, póki co jest ok, ale szczeliny są Im wyżej tym szlak bardziej czysty. Na Błyszcz nikt idzieMjamy się ze schodzącymi, i w końcu bo dosc meczacym podejściu zdobywamy szczyt u gory jesteśmy w czwórkę Przejrzystosc super widać Babią i miejsce skąd rozpoczynaliśmy wejście. Na początku mieliśmy wracać przez Dolinę Starorobocianską ale patrząc na Kończysty żal go tak zostawić. Na szlaku są płaty śniegu, omijamy je i przez to ograniczamy też ten niewygodny schodkowy szlak miejscami jest też z drucianej siatki. I tak zaliczajac jeszcze Kończysty i Trzydniowianski schodzimy sobie ma dół.
    16 punktów
  24. Kilka jesiennych kadrów z Gerlacha
    16 punktów
  25. Zatytułowałam dla wszystkich, ponieważ zarówno bardzo zaawansowany tatrołaz może mieć ochotę na lekki spacer w pięknej scenerii tatrzańskiej, jak i ktoś, kto pierwszy raz chodzi po Tatrach zimą. Bardzo dużo chodzę po Tatrach, ale zawsze było to latem, jesienią, nigdy zimą. Parę dni temu, całkiem spontanicznie wylądowałam w Tatrach. Trafiłam na pogodę można powiedzieć "brzytwa", bardzo mało ludków - było to 6 stycznia, kiedy znakomita większość wyjeżdżała już z Tatr. W Murowańcu pustki, żadnych kolejek, cichutko. Pierwszy raz chodziłam w raczkach, bardzo mi się to spodobało i nawet ani razu nie udało mi się wyrżnąć ? ? Trzy dni chodzenia szlakami, które latem przeszłam kilkakrotnie, jakże inaczej to wszystko wygląda zimą - po prostu zabójczo pięknie. Zacznę od Doliny Gąsienicowej (7 stycznia), która zawsze jest piękna i tego dnia również nie zawiodła ? Zero wiatru, cały dzień słoneczko, mróz ok. -10 (na jednym ze zdjęć pokazany jest mój podmarznięty warkocz). Zobaczcie, jak pięknie wyglądała Gąska tego dnia ?
    16 punktów
  26. Piszecie: "Nie ma tu tematów przeterminowanych bo Tatry się nie starzeją". Wobec tego wrzucam temat jesienny, w zimie mi za daleko w Tatry, jeżdżę w Karkonosze (na razie). Jak miłośnik Tatr świętuje swoje urodziny Poza skokiem spadochronowym (zrealizowane, było genialnie) zażyczyłam sobie na swoje baaardzo okrągłe urodziny kilku dni w Tatrach, bo cóż może być piękniejszego? Dodam, że osiemnastkę też tu spędziłam, choć trasa była mniej ambitna, pracowałam wtedy sezonowo w schronisku. Wyobraźcie sobie, że udało mi się zarezerwować we wrześniu noclegi w Gazdówce, z ledwie tygodniowym wyprzedzeniem (sic!). Ktoś zrezygnował. Rezerwacja pogody też przebiegła pomyślnie. Dzień wcześniej wybrałam się na Turbacz, aby przy zachodzie i wschodzie słońca wprawić się w odpowiedni nastrój. (No, może nie do końca, po prostu chciałam wyjechać o dzień wcześniej, niż miałam rezerwację). Na Szpiglasowym pomyślałam swoje życzenia. Jeśli się spełnią, to czekają mnie jeszcze świetne tatrzańskie, a może i alpejskie wyprawy. Wracając z Wrót Chałubińskiego widziałam rodzinę kozic i sfilmowałam świstaka. Przyjęłam to z radością jako prezenty. Najpiękniej było kolejnego dnia w drodze na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem. Wyszłam wcześnie korzystając z okazji, jaką daje nocleg w schronisku, i po 9-tej byłam na Przełęczy. Pusta piękna droga, wspaniałe widoki, posiedziałam na górze i dopiero w drodze powrotnej mijałam sporo ludzi, szlak robi się niestety popularny. A zatem jeśli macie urodziny w dogodnej porze roku – zróbcie sobie niezapomniany prezent!
    16 punktów
  27. To był nasz 12 długi pobyt w Tatrach(w tym 3 zimowe) i po raz pierwszy zdarzyła nam się pewna anomalia pogodowa ? Przez cały 10 dniowy pobyt było słonecznie i bezdeszczowo? Momentami nawet żałowaliśmy, że nie wykorzystaliśmy tych dni w pełni, ale jesteśmy starzy i kolan ze stali nie posiadamy ? Ponieważ wypad był długi, wycieczki były długie oraz było ich jednak sporo, podzielę moje wypociny na krótkie odcinki, co by się nikt nie zanudził ? ODCINEK 1. ORNAK PO LATACH Polana Huciska-Przełęcz Iwaniacka-Ornak-Siwa Przełęcz-Dolina Starorobociańska-Polana Huciska Na Ornaku już kiedyś byliśmy, było to już ponad 8 lat temu. Wtedy celem był Starorobociański Wierch. Pogoda jednak nie była najlepsza, cały "ornakowy" grzbiet pokonywaliśmy we mgle i ulewie, a Starego Robota odpuściliśmy. Nie było nam dane podziwiać widoków. 2 lata później Starorobociański został zdobyty, ale przez Trzydniowiański i Kończysty, tak więc nieszczęsny Ornaczek musiał długo czekać na swoją kolej. Bardzo chciałam iść tam przy dobrej pogodzie, ale ciągle się jakoś nie składało. Aż do tego wyjazdu. Przed godziną 8(późno, ale to dlatego, że traktor ? ) parkujemy na Siwej Polanie i ładujemy się do ciuchci. Dzień zapowiada się wspaniale: Traktor wyrzuca nas na Polanie Huciska, skąd kilkanaście minut idziemy Doliną Przeklętą ? po czym skręcamy w lewo na żółto-czarny szlak. Był to czas po sporych opadach, więc trochę obawialiśmy się, że będziemy zmuszeni do wycofu na samym początku wycieczki z powodu zagrożenia utonięciem w potoku błota. Ale nic takiego nie nastąpiło ? Na żółtym szlaku przez Dolinę Iwaniacką nie spotkaliśmy nikogo, na szczęście niedźwiedzia też nie ? Lekko problematyczne bywały przejścia przez wezbrane potoki: Podejście na Iwaniacką Przełęcz jest nudne i męczące: Na przełęczy, która jest zarośniętą polanką bez żadnych widoków robimy pierwszy dłuższy odpoczynek. Jest tu trochę osób, wszyscy przyszli od strony Doliny Kościeliskiej. Po przerwie wchodzimy na zielony szlak, na którym co chwilę się zatrzymujemy, by podziwiać widoki. Podejście na Ornak jest dość męczące, schody ułożone stromo, dzięki czemu szybko zdobywamy wysokość, ale można po drodze wyzionąć ducha ? Ten odcinek nie jest jednak zbyt długi, po kamiennych mękach wychodzimy na grzbiet. Jest pięknie? W tych okolicznościach rozbijamy obozowisko. Jest trochę zimno, ale ludzi niewielu, więc chłoniemy górską ciszę spokój, samotność i te piękne krajobrazy. Oczywiście siedzieć w nieskończoność nie można, w końcu ruszamy w dalszą drogę. Najciekawszym miejscem na szlaku są Siwe Skały. Właśnie się przez nie gramolę ?(jak ktoś nie lubi, można obejść dołem). Chyba gdzieś w tym miejscu wypada mi butelka z plecaka, ale orientuję się, że jej nie mam dopiero na Siwej Przełęczy? Z wspomnianej przełęczy schodzimy Doliną Starorobociańską: Znów mamy delikatne obawy, czy na dole nie będzie potoków błota, ale teraz to już trudno, jakoś trzeba do końca dojść. Cóż, sucho nie jest, ale przejść się da: A na samym dole błota praktycznie nie ma, więc sprawnie docieramy do autostrady wiodącej przez Chochołowską. Jeszcze tylko 15 minut do Hucisk, ze 20 minut oczekiwania na traktor( trochę zagęściła się atmosfera i mieliśmy obawy czy się zmieścimy), parę minut jazdy i jesteśmy z powrotem na Siwej Polanie. Jak na pierwszy dzień, uznaliśmy, że taka średnio długa wycieczka wystarczy ? cdn.?
    16 punktów
  28. Wiesz mam taki chytry plan żeby pociągnąć ile się da i to w miarę w dobrym zdrowiu?? . Ale ad rem czyli do miśków . W dniu dzisiejszym po rozmowie z kolegą Wieśkiem okazało się około 3 lata temu polując na Raptawickiej na tych swoich lataczy sfocił jednego/ną osobnika/czkę gatunku Ursus arctos.Pochwalenie się jakoś wypadło mu z głowy , no w końcu codziennie rozpychamy się wśród niedźwiedzi.? Na szczęście zdjęcia przetrwały w przepastnym archiwum kolegi , zgodził się na ich zamieszczenie. Zdjęcia zostały wykonane na górnej półce Raptawickiej miś był na skale ok 10 m wyżej i Wiesiek stwierdził że z tej wysokości raczej nie skoczy.Oczywiście nie ma żadnej gwarancji że to ten sam miś. A więc Kudłaty/kudłata z Raptwickiej Turni.
    16 punktów
  29. Czas i miejsce tego wydarzenia nie były przypadkowe? Pogodny, słoneczny dzień (28 lipca) był starannie wyszukany na kapryśnej mapie pogodowej a Kozi Wierch już od dawna mnie intrygował. Zdobycie Orlej Perci jest poza moim zasięgiem, dlatego bardzo chciałam kiedyś przynajmniej dotknąć tego szlaku. Jedyną realną szansą było właśnie zdobycie Koziego Wierchu. Wyjechałyśmy z domu dosyć wcześnie rano, dzięki czemu udało się uniknąć korków na Palenicy i (przynajmniej rano) tłumów na szlaku. Wejście od Doliny Pięciu Stawów nie jest trudne, są tylko dwa miejsca, w których trzeba użyć wszystkich kończyn i głowy ( żeby pomyśleć) i uważnie przejść. Kiedy zbliżałam się do czerwono znaczonego odcinka Orlej Perci, którym dochodzi się na szczyt emocje (duma i radość) szybowały w górę i chyba mnie niosły jak na skrzydłach, bo mimo że trudności techniczne wzrastały, dosyć szybko i sprawnie udało nam się stanąć na szczycie. Z góry widok przy takiej lampie był naprawdę niesamowity. Cudne widoki i satysfakcja ze zdobycia 2291 metrów sprawiły, że o mało nie zapomniałam o zrobieniu zdjęć, co byłoby chyba niewybaczalne? Niestety na szczycie zastałyśmy już sporo ludzi i trudno było się tam przemieszczać żeby wszystko dokładnie pooglądać. Mimo to chwile odpoczynku spędzone w gronie zdobywców jak zwykle są bezcenne? Przede wszystkim jednak podziwiałyśmy bezkresne piękno, jakie roztaczało się wokół nas♥ Schodzenie wymagało jak zwykle trochę więcej uwagi ale było nieźle i nawet udało się obfocić moje ulubione stawy? Żeby nie tracić uroku całej udanej wyprawy szybko przeszłyśmy przez bardzo zatłoczoną Piątkę, ominęłyśmy oblężone schronisko i czarnym szlakiem ruszyłyśmy w dół. Co tu dużo mówić ? chodzenie po górach jest piękne ale chodzenie po górach przy słonecznej pogodzie jest...♥♥♥
    16 punktów
  30. Zdarzenie które rozbawiło mnie wczoraj do łez. Schronisko na szczycie Skrzycznego. Siedzę na ławce i czekam na zimne piwo i ciasto. Podchodzi tata z kilkuletnim brzdącem i siadają obok. Tata grzecznie się wita, chłopczyk również po czym tata chcąc się pochwalić wiedzą syna prosi go " Aleks powiedz pani gdzie wszedłeś.".Aleks z uśmiechem mówi "na Sksycne". Tatuś dumny gdyż pochwaliłam Aleksa prosi go " No i co jeszcze mówiłem ? " Chłopczyk myśli ale chyba nie pamięta A tata dalej "No co mówiłem ?". Aleks po chwili....."mówiłeś nigdy się chłopie nie zeń bo baby są głupie.....dostane wlescie te flytki ? " Chłopczyk był przeuroczy?
    16 punktów
  31. Zachodnie zbocza Ciemniaka
    16 punktów
  32. Nie bardzo wiedziałem gdzie więc wrzucam tutaj. Jako już nieco wiekowy pozwalam sobie wrzucić zdjęcia z czasów zamierzchłych , kiedy to królowały owcze swetry i skarpety renomowanej firmy Mama/Babcia + flanelowe koszule i jeansy , a na nogach trapery z NZPS Podhale ,ewentualnie wojskowe opinacze. Zdjęcia zrobione aparatem Zenit/wtedy do był wypas/ wszystkie powstały w altach 80 ubiegłego wieku -jezuuu ale jestem stary. Sorki za jakość. Poniżej Trzydniowiański Wierch 31.12 .1987r Miętusi Przysłop prawdopodobnie 1984 lub 1985r Turbacz 1988 Niektóre osoby z tych zdjęć już po szlakach an drugiej stronie śmigają ech życie .... Może ktoś ma jakieś starocie i się podłączy fajnie by było.
    15 punktów
  33. Specjalnie długo się w domu nie nasiedziałam, bo tydzień po powrocie z Alp Julijskich ponownie wracałam do Austrii. Tym razem celem były Alpy Ötzalskie. Ekipa zebrała się zacna: @vatra, @karpasani i @Mateusz Z (którym bardzo dziękuję raz jeszcze za zaproszenie ❤), @Krzysiek Zd, Karol, Tomek, Andrzej. Głównym celem był liczący 3768 m.n.p.m. Wildspitze, ale bardzo cieszyły nas wszystkie inne trzytysięczniki. Z radością biliśmy kolejne rekordy wysokości. Na realizację naszych celów mieliśmy zaledwie cztery dni i wykorzystaliśmy je do cna. Mieszkaliśmy w bardzo miłej, niewielkiej miejscowości Längenfeld, skąd dojeżdżaliśmy najczęściej do Vent, gdzie zaczynało się gro naszych szlaków. Wokół nas, na wyciągnięcie ręki, były przepiękne góry. Do wieczora towarzyszyły nam owce i krowy ze swoimi alpejskimi dzwonkami Pierwszy dzień postanowiliśmy przeznaczyć na aklimatyzację. Akceptację zyskała propozycja @Krzysiek Zd i @vatra, czyli leżąca na wysokości 3189 m.n.p.m. Przełęcz Ramoljoch. Startowaliśmy z Vent, więc mogliśmy zorientować się, jak wygląda kwestia parkingów. Było to o tyle ważne, że podczas ataku szczytowego nie chcieliśmy się martwić o auta. Po całym dniu jazdy, byliśmy dość zmęczeni, więc na szlaku pojawiliśmy się dobrze po 8.00. Mieliśmy do zrobienia prawie 1300 metrów przewyższenia. Początkowo szlak prowadził lasem, dość stromą ścieżką, by po kilkudziesięciu minutach wyprowadzić nas na przepiękną polanę. W zasadzie panorama obejmowała 360 stopni i z każdej strony była imponująca. Wzrok przykuwały lodowce, jednocześnie wzbudzając refleksję, że być może za kilkanaście lat może już ich nie być.... Były też spotkania "na szczycie". Wspomniana polana obejmowała rozległe zbocze, którym wkrótce przyszło się nam ostro piąć do góry. Po prawie dwóch godzinach krajobraz dość mocno zaczął się zmieniać i wokół nas zrobiło się księżycowo. Szliśmy wzdłuż lodowca, ale patrząc po podłożu można przypuszczać, że kiedyś do tego miejsca sięgał lodowcowy jęzor. Przed nami pozostało wyjście na przełęcz. Nie byliśmy pewni, czy nie czeka nas jakaś feratka, ale okazało się, że nic z tych rzeczy (feratka była po drugiej stronie i można było przejść po niej do schroniska). Po 30-40 minutach zameldowaliśmy się na przełęczy. Otworzyły się kolejne widoki tym razem na włoską cześć Alp. Nad przełęczą górował Ramolkogel oraz Hint. Spieglekogel, który szybko stał się obiektem pożądania moich Kolegów. Jednak pogoda, a przede wszystkim informacja uzyskana pod drodze od innych turystów o 2 godzinach wspinaczki (która ostatecznie okazała się nieprawdziwa) ostudziła zapał. Jeszcze trochę się pogapiłyśmy i zaczęliśmy schodzić do Vent, podziwiając lodowiec i skalne obrywy, które podnosiły nam ciśnienie swoim dudnieniem i wielkością toczonych kamieni. Gdzieś w sieci znalazłam opis, że to nudny szlak. Prawda okazała się zupełnie inna, bo szlak nie dość że jest widokowy, to też bardzo zróżnicowany. Na aklimatyzację super. Drugi i trzeci dzień poświęciliśmy na główny punkt naszej wyprawy, czyli Wildspitze. Zwykle zdobywa się go z noclegiem w schronisku Breslauer, co stało się i naszym planem. Problemem był tylko brak rezerwacji noclegów - nie wiedzieliśmy jak będziemy spać i jak w związku z tym się spakować. Z pomocą przyszedł nam pan obsługujący wyciąg, który ot tak zadzwonił do schroniska i dowiedział się dla nas, że jakieś spanie pod dachem będzie. Pierwotnie chcieliśmy podejść do schroniska, ale ostatecznie wjechaliśmy wyciągiem, co pozwoliło nam wykorzystać czas na zdobycie kolejnego trzytysięcznika o wdzięcznej nazwie Urkundholm (3140 m.n.p.m.) - nazwy nigdy nie zapamiętam... . Tak na marginesie, generalnie niemieckie nazywa nas pokonały - dużo czasu nam zajmowało ich zapamiętanie, by za chwilę znowu je zapomnieć.... Z wyciągu do schroniska jest jeszcze dobra godzina podejścia. Pełne plecaki skrzydeł nie dodawały. W schronisku czekała nas niespodzianka, bo recepcja miała być czynna od 12.00, ale po godzince oczekiwania przy kawce i podziwianiu widoków, grubo przed południem, mogliśmy się zameldować i realizować dalszy plan. Pokoje w schronisku były małe, ale bardzo czyste. Węzeł sanitarny na wysokim poziomie. Największym zaskoczeniem było wyżywienie. Wraz z noclegiem była kolacja (baaardzo konkretna, w sumie dwudaniowy obiad z deserem) i śniadanie - dla tych, którzy szli na Wilsspitze o 5.00. Wzięliśmy bez gadania. Zostawiliśmy rzeczy i ruszyliśmy na nasz cel. Szczyt nie nastręczał trudności, wejście zajęło nam koło godziny. Zdecydowanie warto było się na niego wybrać, bo znowu powitała nad piękna panorama. Z nieco bliższej perspektyw mogliśmy zobaczyć Wildspitze i podywagować jak przebiega szlak. Po zejściu nie pozostało nam nic innego, jak tylko się relaksować z widokiem na lodowce i czekać na kolację. W końcu rano czekała nas wisienka na torcie naszej wyprawy. Czwartek zaczął się dla nas bardzo wcześnie. O 5.00 karnie zjawiliśmy się w schroniskowej restauracji, gdzie niewyspana Pani wydała nam pyszne śniadanko. Przy okazji mogliśmy się zorientować ile ekip będzie prawdopodobnie atakować Wilspitze. Wydawało się, że będzie masa ludzi, a w sumie z nami szło może z 6-8 osób. Szybkie śniadanko i byliśmy gotowi do drogi. Ostatecznie wyzwanie podjęła piątka z nas, co nie znaczy że reszta grupy nie miała ambitnych zadań na ten dzień. Droga na Wildspitze składa się z trzech etapów. Pierwszy to przejście przez dolinę. Jej koniec to diabelne, skalne piargi, które nas zmordowały, wyjeżdżając nam spod nóg. Na marginesie nigdzie nie znaleźliśmy o nich wzmianki. Przejście przez tę skalną pustynię, położoną na topiącym się lodowcu wymagało sporo uwagi. Na jej końcu powitał nas płat śniegu. Wiele się nie zastanawiając włożyliśmy raki, by za chwilę je zdjąć, bo zaczynała się ferata, stanowiąca drugi etap. Jej pokonanie nie nastręczało wiele problemów, więc chwilę potem naszym oczom ukazał się przełęcz, a za nią lodowiec. Muszę się przyznać, że dla mnie było to największe źródło stresu, a potem ... zachwytu. Lodowiec choć niebezpieczny, okazał się przepięknym. Nie sądziłam, że w tej lodowej pustyni można dostrzec tyle kolorów. Zanim jednak ruszyliśmy w drogę, koniecznym było zadbanie o nasze bezpieczeństwo. Naszym icedoctorem stał się @Mateusz Z, który nas szybko przeszkolił i powiązał liną. Kiedy się szykowaliśmy do wyjścia doszedł do nas kolega. Okazało się że rodak. Mariusz. Był sam, co nas wprawiło w lekkie osłupienie. Od słowa do słowa zgarnęliśmy go do naszej liny i tym sposobem stał się na chwilę częścią naszej ekipy. Ruszyliśmy na lodowiec. Pierwsze kroki nie były proste, ale w miarę szybko udało się nam opanować tę sztukę, póki nie doszliśmy do szczelin. Tam nauka zaczęła się na nowo. Poruszanie się po lodowych mostach, wśród szczelin wymagało uwagi i koordynacji naszych ruchów. Udało się nam szczęśliwie dotrzeć pod Wilspitze. Tu zrzuciliśmy sprzęt i jedyne co nam pozostało to wspiąć się na szczyt. Trochę emocji było, bo podejście jest dość rozdeptane. Po kwadransie, szczęśliwi dotarliśmy na wierzchołek. Radość była wielka, tym bardziej, że nie wiedzieliśmy, czy uda się nam cokolwiek zobaczyć, bo z doliny szła wielka, ciemna chmura. A tu nie tylko mieliśmy piękny widok, ale i szczyt dla siebie. Nie obyło się oczywiście bez sesji fotograficznej. Tego dnia byliśmy ostatnią ekipą na szczycie. Pogoda zaczynała się zmieniać, więc czas był schodzić. Wiedzieliśmy, że czeka nas nie tylko przejście przez lodowiec, ale i te paskudne piargi. Poza tym chcieliśmy zdążyć na ostatnią kolejkę - perspektywa schodzenia kolejne 3 godziny z plecakami do Vent nie była nęcąca. Na szczęście poszło nam dość sprawnie i po szybkim przepakowaniu w schronisku zbiegaliśmy do wyciągu. Wildspitze pożegnało nas deszczem. Wróciliśmy do naszego alpejskiego domu dumni i bardzo szczęśliwi. Dla mnie to wielka rzecz . Do dyspozycji został nam ostatni dzień. Pomysłów na jego spędzenie było całe mnóstwo. Ostatecznie pojechaliśmy do Sölden i po emocjonującym wjeździe górską drogą wyruszyliśmy na Schwarzkogel. Górka nie wydawał się specjalnie ciekawa, ale ostatecznie okazała się bardzo atrakcyjna widokowo - panorama zapierała dech w piersiach. Droga na szczyt wiodła obok jeziorka i obok stoku, na którym rozgrywany jest jeden z najtrudniejszych slalomów gigantów. Traska była lajtowa, ale dostarczyła nam sporo pozytywnych emocji. Cztery dni spędzone w Alpach były bardzo intensywne i niezwykle satysfakcjonuje. Bardzo dziękuję całej Ekipie za świetne towarzystwo! Pozostaje z nadzieją na więcej . To co, w przyszłym roku Kazbek? Nie wiem czemu mi się po dwa razy foty wklejają.... Może jednak telefon nie jest najlepszy do pisania relacji...
    15 punktów
  34. W dniu dzisiejszym wybraliśmy się za granicę RP a konkretnie to na Słowację w Tatry Zachodnie a już całkiem konkretnie to na grzebień Przedniego Salatyna. Oczywiście ułatwiliśmy sobie życie i na 1500 wjechaliśmy krzesełkiem. Informacyjnie parking 5 euro krzesełko w jedną stronę 7 eu, tam i z powrotem 10.Pogoda dobra nie za ciepło chwilami słonecznie a i chmury dawały swój spektakl na niebie.Na grani dość mocny zimny wiatr, trzeba było coś przyrzucić . Ludzi nie za dużo z małymi wyjątkami to głownie ,,nasi,,. Widoczność dobra , przez lornetkę bez problemu widać było krzyż na Giewoncie , jakiś cień może Rysy też na horyzoncie majaczył.Był wariant podejścia na Brestovą , ale zrezygnowaliśmy. Podejście zielonym od kolejki mimo że dość strome bardzo fajne , dobrze się podchodziło. Pięknie kwitną wrzosy na skałach. Grzbietem poszliśmy niebieskim w stronę Przedniego Salatyna , widoki zacne , pięknie widoczna Osobita. Szlak w zasadzie dziki i pusty . Tylko na Przednim spotkaliśmy ekipę rodaków zresztą w ogóle sporo Polaków i Czechów. Po zejściu z grzbietu niebieski dziczeje całkiem i aczkolwiek bardzo atrakcyjny przyrodniczo i ciekawy ze względu na ukształtowanie terenu/spaleny żleb/ robi się nużący . Po prostu trzeba uważać żeby sobie zębów nie wybić ,stromo , mnóstwo korzeni ,luźnych kamieni, na ale taka jego uroda, tylko kolanka to czują mimo używania kijków no ale to z kolej sprawa Pesel-a. Podsumowując: bardzo przyjemna ,widokowa, nietrudna wycieczka.Poniżej parę fotek . kwitnące wrzosy na skałach przy zielonym szlaku widoczki z zielonego widoki z grzebienia na grzbiecie trochę wiało niebieski na grani jest naprawdę fajny pozdrowienia dla tych co na szlaku pora w dolinę jeśli ktoś nie był to polecamy.
    15 punktów
  35. W nazwie mam wildlife więc mała przerwa zanim przejdziemy do ostatniego dnia. To zestaw z całego pobytu, ptak nazywa się płochacz halny, reszta wiadomo.
    15 punktów
  36. Pozdrowienia z Tatr! Pogoda na razie idealna! Z braku czasu będę dosyłał fotki z poszczególnych wycieczek a bardziej dokładne relacje i wiele zdjęć doślę po powrocie. ? część 1: Pańszczycka Turnia- pn.-zach. fragment grani Wierchu pod Fajki. na szczycie Pańszczyckiej Pańszczycka w całej okazałości ? Żółta Turnia Wierch pod Fajki(pn-zach wierzchołek i grań) Skrajny Granat
    15 punktów
  37. Wrześniowa integracja na Ornaku ☺❤. Póki co wrzucam fotki, relacja za kilka dni.
    15 punktów
  38. Zjawiskowy czerwcowy wschód na Wielkim Choczu ? I jeszcze kilkanaście minut przed wschodem....
    15 punktów
  39. Wczorajsza wycieczka na Czerwone Wierchy. Start w Kirach.Podejcie pod Ciemniak wymagajace ,miescami delikatnie wyślizgane ,ale bez rakow sie udało!Pomimo ostnich dni slonecznych w Tatrach jest dużo sniegu tylko miescami widac wystajace kamienie.Zima w pełni!Snieg zmorożony,zsiadnięty miejscami do slonca czasem się topi. Ostatnie zimowe miesiące był w tym roku wyjątkowo brzydkie w lutym trochę słońca i teraz marzec to teraz się to wyrównuje.Pogoda igła miejscami wiaterek i pelne słońce co w połączeniu z zimową szatą wygląda obłędnie.W tamtym tygodniu byłem na Swinnicy więc w tym postanowiłem zmiecic rejon Tatr w prawdzie wysokości mniejszcze i juz nie ma tego dreszczyku ale było mega. Tatry zachodnie wiec tez maja duzo do zaoferowania.Zejście na Halę Kondratową z przełęczy pod Kopą.Tradycyjne piwko w schronisku.??
    15 punktów
  40. Słowo się rzekło... O ile piątek organizowaliśmy sobie w małych tatromaniackich grupach o tyle sobota była integracyjna. Celem, po wielu dyskusjach, stał się Ornak, choć mowa była też o Błyszczu i Bystrej...?. Ruszyliśmy po pysznym śniadaniu w porze, którą trudno uznać za wczesną, ale na usprawiedliwienie trzeba dodać, że nieco się nam wieczór przeciągnął.. (wiadomo... komu ?? itd.). Mimo soboty Kościeliska nie przytłaczała tłumami i kolejką przy bacówce. Po godzince (może chwilę dłużej ?) zameldowaliśmy się przy schronisku na Ornaku. Przyszedł czas na "chwilę" odpoczynku przed "atakiem szczytowym". "Chwila" oznaczała w tym wypadku jakieś dwie godziny, ze zmianą miejscówku w tzw. międzyczasie, fotkami (dzięki "Andrzej"), żartami i rozmowami o "wszystkim i niczym". Zmęczeni słońcem ruszyliśmy w stronę Iwaniackiej, a gdy do niej dotarliśmy... nadszedł czas na kolejny odpoczynek... w końcu było tak miło ?. Oczywiście z wiadomych względów Błyszcz i Bystra zostały odesłane do szufladki "plany". W końcu trzeba było się ruszyć... pieliśmy sie mozolnie w górę, widoki stawały się coraz bardziej pyszniejsze. Feria kolorów jakie zafundował nam Ornak nie daje sią opisać ?. Bylo cudnie!, a do tego byliśmy prawie sami... Jesienne Tatry i my ❤. Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy... ociągając się mocno zaczęliśmy odwrót, coraz bardziej oswajając myśl, że 1) chyba nie damy rady przed zmrokiem i że 2) kuchnia na Ornaku będzie już zamknięta, podcza gdy trwała ożwiona dyskusja nad wyższością pomidorówki nad rosołem (lub odwrotnie). Na nasze szczęście spełniła się tylko pierwsza część obaw. Obiadek został skonsumowany z wielkim apetytem. Zostałam nam tylko droga do Kir w towarzystwie pełnego gwiazd nieba ?.... Aga, Edytka, @karpasani, @Krzysiek Zd, @Karol Kliński @Mateusz Z @Bieszczadzki_tatromaniak @Mnich Moderator pięknie WAM dziękuję!!! Wrzućcie proszę fotki. @Mateusz Z i @Bieszczadzki_tatromaniak = the best team ❤
    15 punktów
  41. Z Krzyżnem porachunki miałam z lipca, kiedy to pogoda zmusiła mnie i @Karol Kliński do "spektakularnego" wycofu na samym początku szlaku. Za nic nie chciało się nam moknąć... Tym razem poza tym, że pogoda była przecudna, to jeszcze Towarzystwo wyborowe ?. @vatra @Fibi @Karol Kliński i Seba bardzo Wam dziękuję ze ten dzień ❤. Na szlak ruszamy późno, bo mój autobus dojeżdza do Zako dopiero przed 7.00. Po drodze dosiada sie @vatra , a na miejscu czeka pozostała ekipa. Szybka kawka, przepakowanie plecaka i biegniemy na busa. Po drodze zbieramy @Fibi i Sebę. Mamy komplet. Palenica wita nas spokojem. Bileciki i lecimy w stronę Wodogrzmotów i szlaku na 5 Stawów. Droga mija nam na poznawaniu siebie ☺, opowiadaniu o planach. Milutko. Przed 11.00 jesteśmy przy schronisku. Coś na ząb, dywagacje co ubrać i ruszamy. Szybko docieramy do rozejścia szlaku i zaczynamy trawersować pod Buczynowymi Turniami. Nie wiem dlaczego, ale zapamiętałam, że szlak pnie się w górę, a my bardziej schodzimy niż wchodzimy ?. No nic. W końcu docieramu do Źlebu pod Krzyżnem i zaczyna sie mozolne drapanie w górę i podziwianie panoramy. Koło 14.00 meldujemy się na przełęczy. Nie ma zbyt dużo ludzi, nie ma wiatru, aż się nie chce iść dalej.... Schodzi nam kolejna godzina...Czas jest nieubłagany, a przed nami ze 3 godziny schodzenia. Zbieramy się. Schodząc co chwila zerkamy na ludzi na Orlej i na grę słońca w jej grani. Na mnie górna część Doliny Pańszczycy robi ogromne wrażenie. Bardzo mi się podoba. Moja miłość będzie trwała mniej więcje do Czerwonego Stawku... potem będę już tylko chciała być w Murowańcu ??. Nocka w autobusie da mi się we znaki. Do Murowańca dochodzimy zmordowani. Jedzonko, herbatka i dalej. Choć tego nie planowaliśmy dzień zamykamy zachodem słońca. Wtedy uświadamiam sobie, że poza zachodem zaliczyłam też wschód. Co prawda z okien autobusu, ale był.
    15 punktów
  42. Mnie ten element wycieczki ominął, z chłopka ruszyłem w drugą stronę, za to bawiłem się w chacie pod Rysami u sąsiadów ?
    15 punktów
  43. Witajcie. W tym temacie chcę Wam przedstawić przewspaniałą wycieczkę z towarzyszami @karpasani @Medyk99 oraz R. Szerpą. 8 maja spotkaliśmy się standardowo o 5:30 na dworcu w Zakopanem. Cel wyprawy był ustalany wcześniej, każdy zawarty i gotowy - ruszamy na parking w Palenicy, skąd dalej do Doliny Pięciu Stawów. Śniegu jak na maj jest okropnie dużo! Śnieg jest mokry, przepadający, a nasze ciężkie plecaki nie pomagają. Powoli dochodzimy do schroniska. W Piątce chwila przerwy, przepakowanie plecaków i ruszamy dalej. Śniegu jest na prawdę bardzo dużo! Na mokry, ciężki śnieg spadła świeża warstwa puchu, idzie się bardzo ciężko. Zostawiamy ciężkie rzeczy i już na "lekko" idziemy w stronę Gładkiej Przełęczy. Nie przewidziałem tak trudnych warunków, stąd łapiemy opóźnienie. Po dłużej chwili docieramy na przełęcz. Kilka zdjęć, trochę wygłupów, szklanka piwa i ciśniemy dalej. Widząc nasz cel jednomyślnie stwierdzamy, że nie zrobimy całego planu. Cóż są priorytety, idziemy do celu. Widok z przełęczy Zawory: Gładki Wierch... Patrzymy na Cichy... Szczyt wydaj się dość ciężki, leży dużo śniegu, śnieg przepada, skała z jednej strony sucha, z drugiej lód... Nie ma wyjścia, idziemy granią. Było trochę lufiasto, przydały się ręcę, trochę adrenaliny było. Wszystko poszło zgodnie z planem, stanęliśmy na szczycie cali :) ciśniemy :D Widok na Koprowy Wierch, Cubrynę i Mięgusza \ Krywań Do celu jeszcze kawałek. Warunki są bardzo trudne, czasem zapadam się po pas, czasem jest beton, a czasem idzie się jak na wydmach na plaży. Męczy niemiłosiernie!!! Mamy sporą obsuwę w czasie, jesteśmy spóźnieni. Nici z zachodu z zaplanowanego miejsca. Widoki z trasy są coraz obszerniejsze, zdobywamy wysokość i "unikalność", skąd panorama powala. Dodam, że od kilku godzin nie ma żywej duszy oprócz nas :) Dolina Koprowa Mur Hrubego i Krywań - ciekawa perspektywa Łukaszenko fotografuje Tatry Nasz dzisiejszy cel Po bardzo ciężkiej i długiej wędrówce docieramy do celu. Otwieramy 40 % szampana i cieszymy się jak dzieci. Pogoda zrobiła się rewelacyjna, widoki KOSMOS!!! Staneliśmy na jednym z najpiękniejszych szczytów Tatrzańskich, serce Tatr! Znów Krywań, Krótka, Hruby Na Tatry, w tle z tyłu widać Kończystą Pan Krywań Grań Kop Liptowskich Świnica, Walentkowy i Kozi Wierch Na szczycie zabalowaliśmy zbyt długo. Trzeba cisnąć spowrotem. W trasie napotyka nas piękny zachód słońca z widokiem na czerwone wierchy i Giewont :) Siły się kończą, a jeszcze przed nami bardzo długa droga. Zachodzące słońce nad Wierchami. Małołączniak, Kopa Kondracka, Giewont i Kasprowy Ot słońce zaszło, zaraz będzie noc :D Różowe niebo nad Krywaniem i Murem Hrubego. W powrocie popełniliśmy bardzo duży błąd. Obawiając się nocnego przejścia grani Cichego Wierchy postanawiamy go trawesować. Natrafiamy na potężne zwały śniegu, 3-5 cm lodu, pod spodem mokry śnieg sięgający do pasa. Zmęczenie sięgło zenitu (przynajmniej dla mnie), noga za nogą dotrałem do Zaworów, dalej na Gładką, skąd jeszcze zejście do miejsca noclegowego :) Podsumowując wycieczka była przezajebista, męcząca, widoki zapierały dech w piersiach i spełniło się moje kolejne marzenie górskie :D Jeszcze zostały 2 "góry przeznaczenia". Dziękuję @karpasani, @Medyk99i Szerpa za wspaniałą wyprawę oraz wsparcie, kiedy miałem kryzys. BTW. pojechałem chory z kaszlem, katarem i na lekach :P Czekam panowie na Wasze wrażenia i zdjęcia, z pewnością macie ciekawe ujęcia niesamowitej wyprawy. Oczywiście na tym się nie skończyła nasze spotkanie, były jeszcze 2 dni pięknej pogody, ale to już na inny temat :)
    15 punktów
  44. Moje najlepsze zdjęcie z Tatr. Dolina Pięciu Stawów ze szlaku na Zawrat. Dla takich widoków warto wracać.
    15 punktów
  45. W środę postanowiłam wybrać się na Szpiglasowy Wierch, na którym do tej pory jeszcze nigdy nie byłam. O godzinie 6:00 zameldowałam się na Palenicy Białczańskiej, skąd ku mojemu zdziwieniu, już startowało niemało osób, chociaż tłumów jeszcze nie było. Pogoda zapowiadała się znakomicie, chociaż prognozy na ten dzień przewidywały rozwój chmur, ale bez burz. Szybkie przejście po znanej już prawie wszystkim Polakom asfaltówce (a może raczej ucieczka przed nią), minięcie Wodogrzmotów Mickiewicza i obranie szlaku do Doliny Pięciu Stawów. Poranek był rześki, jak to zwykle w Tatrach. Taki w sam raz na obudzenie się ? Początkowo zielonym szlakiem wędrowało całkiem sporo turystów, ale biorąc pod uwagę porę roku, to raczej niczego innego nie można się było spodziewać. Po jakimś czasie i delikatnym wypłaszczeniu terenu zrobiło się nieco swobodniej. Gdy zaczynały wyłaniać się zza drzew te "wielkie góry" moje oczy spoglądały coraz częściej w stronę nieba. "Gdzie jest Krzyżne? Tu czy tu? Już widać, czy jeszcze nie?". Te pytania zwykle pojawiają mi się w mojej głowie w tym miejscu. Zadziwiające dla mnie było to, że nagle zniknęli wszyscy ludzie. Zarówno przede mną, jak i za mną nie było nikogo. Oczywiście obrałam szlak przebiegający obok Siklawy, gdzie już parę osób się zatrzymało, by podziwiać to urokliwe miejsce. Nie wiem, może większość osób poszła szlakiem czarnym prosto do schroniska... W Dolinie Pięciu Stawów było dość chłodno, chmury spowiły niebo, ale w takich warunkach wędruje się bardzo przyjemnie. Chwila odpoczynku, napełnienie nieco głodnego już brzucha i pora iść dalej. W Dolinie było już naprawdę luźno, co jakiś czas widziało się osoby wędrujące w stronę Zawratu lub Koziego Wierchu, lecz tylko 1 osoba w kierunku Przełęczy Krzyżne. To chyba teraz faktycznie rzadko uczęszczany szlak, dlatego polecam go osobom, które chcą przebywać sobie samotnie w górach. Ja rozważałam tą opcję na ten dzień, ale mała ilość osób w Dolinie zachęciła mnie, by jednak uderzyć na Szpiglas. Początkowo wędrowało się bardzo przyjemnie. Szlak delikatnie stawał się coraz bardziej stromy i nabierało się wysokości. Warto jednak nie śpieszyć się zbytnio i zatrzymać do jakiś czas, by popodziwiać widoki. Kozi Wierch z tej perspektywy wydał mi się naprawdę groźny. Być może kiedyś zmierzę się z nim osobiście i ocenię, czy nie taki diabeł straszny ? Przy łańcuchach zebrało się kilka osób, zapewne by nieco odetchnąć i zastanowić się jak je "ugryźć". To był także mój pierwszy kontakt z łańcuchami i naprawdę mogę polecić wszystkim osobom, które chcą sprawdzić jak to się właściwie przy ich użyciu wędruje, aby ten pierwszy kontakt miał miejsce właśnie na szlaku na Szpiglasową Przełęcz. Mi się tam szło naprawdę dobrze, wręcz miałam wrażenie, że lepiej niż maszerując mozolnie do góry po kamiennych schodkach. A wszystkim początkującym polecam trzymać się jedną ręką łańcucha, a drugą podciągać się za skały, a nie trzymać się ich oburącz. To naprawdę ułatwia wychodzenie! ? Wracając do opisu szlaku, który już pewnie jest w tym miejscu za długi i jeśli ktoś to wciąż czyta, to serdecznie pozdrawiam ? Widoki z Przełęczy są piękne, ale ze Szpiglasowego Wierchu są naprawdę fantastyczne! Oczywiście w obu tych punktach było już trochę osób, ale wciąż nie nazwałabym tego tłumami. Szybkie przejście z przełęczy na szczyt i można podziwiać widoki, które z tej perspektywy są naprawdę niesamowite! Naprawdę, jeśli doszliście już na Szpiglasową Przełęcz, idźcie też na Wierch, gdyż podejście jest krótkie, moim zdaniem bez trudności technicznych, a warto. Pogoda udała mi się znakomita i wszystko było widać jak na dłoni. Mnich z tej perspektywy wygląda naprawdę dziwnie, sprawia wrażenie góry znajdującej się tuż obok Czarnego Stawu pod Rysami. Po pewnym czasie spędzonym na odpoczynku, podziwianiu widoków i zrobieniu kilku zdjęć nadeszła pora na zejście w kierunku Morskiego Oka. Szlak jest bardzo przyjemny do schodzenia, zwłaszcza, gdy ktoś ma problemy z kolanami- śmiało można używać kijków, jest na to sporo miejsca. Podczas schodzenia udało mi się usłyszeć nawołujące się świstaki- dźwięk, który do tej pory słyszałam jedynie z filmów ? Dolinka za Mnichem jest fantastyczna. Naprawdę, jeśli ktoś wybiera się nad Morskie Oko, warto dołożyć godzinę drogi i spędzić tam czas. Jest całkiem inaczej niż przy hałaśliwym schronisku. Cisza, spokój, dużo miejsca na odpoczynek, bardzo dobry widok na Rysy oraz na wspinaczy znajdujących się na Mnichu ? Miałam chwilę zawahania, czy nie przedłużyć tej wyprawy o Wrota Chałubińskiego, gdyż czas na to pozwalał, ale postanowiłam zostawić je sobie na później, żeby mieć pretekst by tam wrócić ? Niestety widziałam też helikopter TOPRu, który 4 razy leciał na Rysy, jak się później okazało- do śmiertelnego wypadku ... Pora była wracać. Ominęłam Morskie Oko i zaczęła się żmudna wędrówka do Palenicy. Ludzi było mnóstwo, ale niestety innego stanu rzeczy się nie spodziewałam. Jak ja nie lubię tych powrotów, a zwłaszcza asfaltówką! No ale cóż...wyjścia już nie było, a w drodze można było już planować kolejne wyprawy!
    15 punktów
  46. Cześć W sobotę miało być pięknie,miało być okno pogodowe i ... było? Postanowiliśmy,iż pojedziemy w Tatry.Dojechaliśmy do Brzezin przed czwartą rano i ruszyliśmy czarnym szlakiem aby dojść do Psiej Trawki. Zapowiadało się dobrze.Było rześko,ptaki śpiewały,szumiał potok i my mieliśmy niedobór tatrzańskich wędrówek. Następnie podreptaliśmy do Równi Waksmundzkiej.Posiedzieliśmy chwilkę i ruszyliśmy zielonym szlakiem w stronę Gąsienicowej. Odbiliśmy na czarny szlak,którym po chwili dotarliśmy do szlaku żółtego. Naszym celem była Przełęcz Krzyżne. Pogoda była wymarzona.Przy Czerwonym Stawie w Dolinie Pańszczycy zrobiliśmy drugą małą przerwę.Kilka fajnych fotek udało się pstryknąć?. Samo podejście na Krzyżne troszkę nas rozgrzało.Słońce coraz mocniej świeciło,a my w górę i w górę... Bluzy schowaliśmy do plecaków i założyliśmy okulary słoneczne.Dobrze,że ich ponownie nie zapomniałem w samochodzie?. I... przydały nam się raki na ten fragment trasy.Myślę,że w raczkach także dałoby rady. I w końcu cel osiągnięty?.Krzyżne w bieli pierwszy raz odwiedziłem i warto było. A widoki ...hmmm bajka?. Siedzieliśmy i delektowaliśmy się.I posiłek smakował wyjątkowo. Wracaliśmy żółtym szlakiem przez Dolinę Pańszczycy,a następnie zielonym do Murowańca. W Murowańcu,co było do przewidzenia jak w ulu.Nie zatrzymywaliśmy się i ruszyliśmy czarnym szlakiem w stronę Brzezin. Po trzynastu godzinach byliśmy na parkingu,zmęczeni,z przemoczonymi butami ale bardzo,bardzo zadowoleni. Mogę stwierdzić,że była to jedna z fajniejszych tatrzańskich wycieczek,z rakami w czerwcu?.
    15 punktów
  47. Zwykle nie chwale się jakoś za bardzo swoimi trasami, ale ta będzie wyjątkiem. Bo nie codziennie robi się samotnie drogę Lublin-Zakopane, 10-godzinną trasę po górach i powrót Zakopane-Lublin w ciągu 24 godzin. To było czyste szaleństwo ale jestem z tego dumny, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jestem pasonatem :D Start 0:45 z Lublina, 6:15 Zakopane, 6:45 Kuznice, nastepnie Przełęcz Miedzy Kopami przez Boczan -> Murowaniec -> Czarny Staw -> Zawrat -> D5S -> Szpiglasowa Przelecz i Szpiglasowy Wierch - Morskie Oko -> 16:45 Palenica Bialczanska, bus do Zakopanego, 18:00 wyjazd do Lublina, 23:45 na miejscu :)
    15 punktów
  48. "Upolowany" w piątce około 10 metrów od szlaków, liczył turystów ?
    15 punktów
×
×
  • Dodaj nową pozycję...