Skocz do zawartości

Fibi

Użytkownik
  • Postów

    955
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    52

Ostatnia wygrana Fibi w dniu 19 Października

Użytkownicy przyznają Fibi punkty reputacji!

4 obserwujących

O Fibi

  • Urodziny 26 Grudnia

Ostatnie wizyty

43 713 wyświetleń profilu

Osiągnięcia Fibi

  1. Następnym razem postaram się bardziej. Dla Was
  2. Zrobiłam 4 zdjęcia podczas całej wycieczki. Raz, że w tym tłumie nie chciało się wyciągać telefonu, dwa to chyba był mój 13 lub 14 raz na tym szczycie więc jakoś nawet niespecjalnie mamy potrzebę focenia
  3. @jaaga76 byłaś w sobotę? My byliśmy na Śnieżce, w totalnie chorych tłumach ludzi Nawet gadaliśmy o Tobie czy się w Karkonosze nie wybierasz, ale S. twierdził, że skoro nie pada to Cię tam nie ma
  4. Zimowe pobyty w polskich górach to mnie tylko do nerwicy i depresji doprowadzają, więc chyba już nie mam ochoty. Inny plan na zimę to posiedzieć pod kocem
  5. Tatrzańska Leśna-Wodospady Zimnej Wody-Tatrzańska Łomnica Dzień po Rysach trzeba było dłużej pospać. Dłużej to znaczy do 6 rano To chyba starość, no ale skoro dzień wcześniej wstaliśmy 3.40 to ta 6 jawiła się jako luksus. Na dłuższe wycieczki w tym dniu się nie wybieraliśmy, poszliśmy sobie na krótki spacer po szlakach dolinnych. Zaczynamy tradycyjnie elektriczką, wysiadamy na stacji Tatrzańska Leśna i idziemy żółtym szlakiem- kiedyś już nim schodziliśmy. Na zdjęciach tego nie widać, ale duchota jest koszmarna. Jedyny plus to to, że na szlaku jak na razie jesteśmy sami. Szlak jest przyjemy, kilka podejść pod górę, ale do przeżycia Nawet na spacerze. Zupełnie przypadkiem powstaje moje ulubione zdjęcie z tego wyjazdu. Dochodzimy do wodospadów- jest tu zadziwiająco spokojnie bo zwykle spotykaliśmy dzikie hordy ludzkie w tym miejscu. Chwilę się kręcimy i szykujemy się do zejścia szlakiem niebieskim w kierunku Tatrzańskiej Łomnicy- tu jeszcze nas nigdy nie było. Szlak jest długi i mocno rozwleczony, jak to szlaki w dolinach, podejrzewam, że @Zośka nie będzie chciała skorzystać Głównie idziemy po płaskim, jakieś 2 bardziej strome zejścia może się trafią. A w dolnej części są bardzo fajne widoki na Łomnicę i jej otoczenie. Końcówka to błąkanie po ulicach Tatrzańskiej Łomnicy, gdzie oczywiście się gubimy bo szlak jakoś od czapy oznakowany. Ale lubię uzdrowiskowy klimat tego miasteczka. Na koniec wycieczki robimy jeszcze zakupy w przydworcowej Sintrze- polecam, dużo taniej niż w Smokowcu. W elektriczce z nudów odpalam internety, gdzie znajduję komunikat HZS o mniej więcej takiej treści: Odradzamy spacery po lasach w okolicy Tatrzańskiej Leśnej, gdyż może znajdować się tam ranny niedźwiedź, który może być agresywny Więcej szczęścia niż rozumu..... A kolejnego dnia będzie cały czas lało, więc celem kolejnej wycieczki była restauracja i spożycie haluszek Skrajne(Predne) Solisko To nasz ostatni dzień na urlopie więc już na starcie jest trochę smutno. Idziemy na ulubioną elektriczkę, czyli tą o 5.50 i jedziemy do Szczyrbskiego Jeziora. Kiedy wysiadamy z pociągu świat tonie w chmurach a z nieba siąpi coś w rodzaju mżawki. Najchętniej wsiadłabym z powrotem do elektriczki i pojechała do pokoju spać. Niestety S. nie zgadza się na takie rozwiązanie To idziemy. Najpierw musi odbyć się tradycyjne błąkanie w poszukiwaniu szlaku. W końcu go odnajdujemy, gdzieś nad jeziorem którego we mgle prawie nie widać. Niebieski szlak do Chaty pod Soliskiem jest od początku stromy i nie za wygodny. Ale za to szybko zdobywamy wysokość A i pogoda nie jest tak koszmarna jak rano. Jakieś dziwne zjawisko... Słowacy szlaków nie remontują, wymyślają dziwne zasady zastawiając się ochroną przyrody, ale budowa kolejki to proszę bardzo. No bo właśnie buduje się nowa kolejka i szlak jest rozkopany i wszędzie stoją jakiejś ciężkie maszyny, idzie się w takich warunkach średnio. To jeden z tych szlaków kiedy wydaje się, że jest blisko, ale jednak wcale nie Przy schronisku robimy przerwę, ale nie za długo bo zimno jest. S. już kiedyś na Solisku był, ja jeszcze nie więc cieszę się z kolejnego nowego szlaku do kolekcji. Obowiązkowa fota z niedźwiedziem: : Szlak szczytowy jest "szybki". Prowadzi zakosami, które są krótkie i strome, wysokość zdobywamy błyskawicznie. Przypomina mi to trochę wejście na Karb od Czarnego Stawu. Mój mózg, albo raczej błędnik płata mi tutaj figla i dostaję jakiegoś niezrozumiałego ataku lęku przestrzeni. O ile na eksponowanym szczycie Rysów czułam się jak ryba w wodzie, tak tu czuję się wybitnie nieswojo. Tłumaczę sobie tym, że to dlatego, że widzę w dole schronisko. Ale czy to rzeczywiście dlatego to nie wiem. Nd nami lampa, a pod nami chmurki: Wreszcie wyłazimy na szczyt, który mimo niedzieli dzielimy tylko z kilkoma innymi osobami. Ponieważ S. jakiś czas temu zdobył stosowne świstki do legalnego poruszania się poza szlakiem, idzie jeszcze na Młynickie Solisko, czyli chyba gdzieś tam: A ja mam jakieś 1,5 godzinki na plażowanie na szczycie. Początkowo plan był taki, że zejdę sama i poczekam w schronisku, ale ze względu na moje niedawne lęki jednak boję się iść sama. Towarzystwo zmienia mi się kilkakrotnie, ale ludzi wciąż mało. S w końcu wraca i schodzimy. I tu niestety zmienia się rzeczywistość. Bo oto na szlak przybyli pierwsi kolejkowicze i zrobiło się bardzo tłoczno. Zejście jest powolne, nie tylko ze względu na tłum i moje strachy oraz ogólną niechęć do zejść, ale też przez to, że szlak w górnej części jest rozwalony, jak to słowackie szlaki. W schronisku robimy długą przerwę na chillout i kofolę. Żeby nie było nudno schodzimy Doliną Furkotną. Po drodze jedzenie malin, i trochę marudzenia- ja, że nie lubię schodzić, S. że niepotrzebnie wybraliśmy dłuższe zejście, bo niebieskim byłoby szybciej. W Szczyrbskim Jeziorze już bez problemu odnajdujemy dworzec i jedziemy elektriczką do Starego Smokowca na pizzę. No i to koniec tatrzańskich wycieczek w sezonie letnio-jesiennym. Nie był to nasz najlepszy wyjazd w Tatry ale zdecydowanie nie był też najgorszy. Odwiedziliśmy dużo nieznanych wcześniej miejsc, spełniliśmy marzenie o widokach z Rysów, wypiliśmy hektolitry Kofoli. No i z lipcowej pogody wyciągnęliśmy ile się dało. Dziękuję, że chciało Wam się czytać, oglądać i komentować. Do zobaczenia lub przeczytania KONIEC
  6. No właśnie, czyli wykonujesz zbędny ruch stopą, a na 12 kilometrach tych ruchów może być dużo. I po co się męczyć?
  7. @wjesnato oblężenie na Rysach to było i tak bardzo małe w porównaniu z tym co potem pokazywali inni. Tam po prostu jest mało miejsca na szczycie i tak się wszyscy tłoczą. Co do Cichej i Koprowej to wolę jednak nasz kierunek ze względu na mniej strome zejście. A i bardzo dużo z tych zdobywców Rysów to byli zbieracze KGP na zorganizowanych wycieczkach
  8. Dobra, sypią się do wnętrza sandałów
  9. Rysy Na Rysach już kiedy byliśmy. Było to 7 lat temu, więc raz, że można było już trochę odświeżyć sobie pamięć, dwa- za tym pierwszym razem ze szczytu widzieliśmy przede wszystkim chmury. To startujemy. Tym razem elekriczką o 4.50, bo ona długo jedzie, a poza tym pogoda ma być pewna do godziny 14. W elektriczce ludzi podejrzanie dużo, tak samo jak dużo samochodów na parkingu przy stacji Popradske Pleso. Na początek trochę rozgrzewki asfaltem: Na szczęście tu asfaltu jest o połowę mniej niż do Moka. Wkurzam się tylko, że wszyscy nas wyprzedzają, i na grzyba mi było chodzić cały rok na siłownię? S. mnie pociesza, że oni się zaraz zmęczą i za godzinę, dwie wszystkich wyprzedzimy. Robimy szybki skok w bok do schroniska w celu przerwy toaletowej Można sobie zrobić instagramowe zdjęcie: I do lasu- tłum zaczyna się zagęszczać. Powyżej lasu szlak ma postać miliona monotonnych zakosów, które można ściąć na skróty- ja nie korzystam. Seria zakosów doprowadza nas w Dolinę Żabich Stawów Mięguszowieckich. Tu robimy sobie pierwszą dłuższą przerwę na jedzenie i picie. Za stawami znów trochę zakosów i zaczyna się najlepsze, czyli ciąg łańcuchów i drabinek. Jest czwartek, pierwszy tydzień września, godzina wyjścia na szlak to 5.40- to wszystko oznacza, że zatorów na części z żelastwem zupełnie brak. Ludzie wyciągają telefony i aparaty, żeby uwiecznić walkę z łańcuchami. My nie- po wczorajszych deszczach skały są mokre, więc naszym celem nr 1 jest nie wybić sobie zębów, a nie jakieś durne zdjęcia Za tym trudniejszym fragmentem jest jeszcze trochę darcia w górę po kamiennych schodach do Chaty pod Rysmi. Nie zatrzymujemy się, przerwę zrobimy za kilkanaście minut- na przełęczy Waga. Chociaż ja to bym już chciała odpocząć Na Wadze ostatnie jedzenie przed atakiem szczytowym, w międzyczasie dochodzą ludzie, którzy wyprzedzali nas na asfalcie. Może coś jednak ta siłownia daje Do tej pory szło się przyjemnie, szlak jak na słowackie standardy jest całkiem dobrze utrzymany. Ale nieco powyżej Wagi trasa wygląda jak po wybuchu bomby atomowej. Ścieżka ginie w gruzowisku, wszystko się sypie. Nie mogę powiedzieć, że nie wiadomo gdzie iść, bo szczyt widać, więc wystarczy kierować się w jego stronę. Z resztą, każdy idzie tu jak mu pasuje. Na ostatnich metrach trzeba się nieco bardziej wysilić- teren jest bardziej skalisty i gdzieniegdzie trzeba użyć rąk. Dodatkowo trzeba uważać, żeby nie zrzucić komuś kamienia na głowę. My zachowaliśmy się jak dupy wołowe, bo nie wzięliśmy z domu kasków, ale w 2017 to chyba nawet nie pomyśleliśmy, że można je mieć Dochodzimy do szczytu- S. najpierw zwiedza słowacki wierzchołek. Ja początkowo też miałam takie plany ale wejście na niego wydaje mi się karkołomne i przypomina Kościelec(pewnie przesadzam)- możliwe, że jest gdzieś jakieś łatwiejsze obejście. Na razie zostanę na przełączce. A na wierzchołku polsko-słowackim ludzi jak mrówków.. S. wraca, pchamy się na ten bardziej swojski wierzchołek, ale ciasno tam i momentami mam stracha, że ktoś mnie trąci plecakiem i spadnę. Za to widoki z Rysów są naprawdę piękne. Ale w tych warunkach fota szczytowa bez innych ludzi jest niemożliwa. Wybaczcie tę mało profesjonalną obróbkę ale to zdjęcie wstawiam specjalnie dla @vatra, która po mojej dezercji ze Sławkowskiego nie wierzyła już że weszłam na szczyt Na Rysach spędziliśmy może ze 40 minut, czas złazić. Jest ciut gorzej bo więcej osób podchodzi, sporo też już schodzi i robi się tłoczno. O dziwo idąc w dół udaje mi się wypatrzeć szlak w stronę Wagi i tam jest ładne ścieżka ułożona z kamieni!(no dobra, może kilku brakuje) wcale aż tak bardzo nie trzeba zjeżdżać z gruzowiskiem. Z powrotem na Wadze: S. wspomina swoją niedawną wycieczkę na Wysoką, ale nie zatrzymujemy się. Przerwę robimy w schronisku, gdzie pijemy Kofolę zwycięstwa za kosmiczną cenę 5 euro, no ale po takim wspaniałym ataku szczytowym nam się należy Po Kofoli najgorsze dla mnie czyli zejście. Skały przy łańcuchach zdążyły już wyschnąć, ale i tak się zestresowałam. Zatorów znów nie było ale zrozumieliśmy po części skąd się biorą. Otóż, tak jak i na kilku innych słowackich szlakach są tu 2 ciągi żelastwa. Osobno dla podchodzących i schodzących- ruch prawostronny. Tyle, że ludzie idą jak owce nie patrząc gdzie- słowackie babsko, które zablokowało nam zejście jeszcze się awanturowało. Milusio Nad Żabimi Stawami kolejna przerwa kulinarna, ale za bardzo nie chcemy się rozsiadać, bo chmury są coraz niżej i jeszcze pociemniały. Byle zdążyć do asfaltu przed deszczem. Zakosy na zejściu ciągną się w nieskończoność, a od mostka na Żabim Potoku tłum ludzki tak się już skumulował, że idziemy w peletonie. S. marudzi, że chciałby wyprzedzić a się nie da, mi ten stan nie bardzo przeszkadza. Ale pod koniec lasu wreszcie wyprzedzamy towarzystwo W Popradskim Plesie znów przerwa toaletowa(aha, kibli w Chacie pod Rysmi znów nam się nie chciało zwiedzać) i lecimy asfaltem w dół, teraz już naprawdę szybko. Na asfalcie rzeczywiście łapie nas coś w stylu deszczo-gradu, ale trwa to chwilę. Po 15 jesteśmy już znów w elektriczce Rysy: Sławkowski 1:0 O ile na Słąwka jest 5 godzin monotonnego darcia pod górę, tak na Rysy nie nudziliśmy się ani chwilę- najpierw asfalt, ale nie za dużo, potem schronisko nad pięknym jeziorem, potem zakosy, potem stawy z super widokiem na Grań Baszt, łańcuchy , drabinki, schronisko, Waga, gruz, skały, widoki ze szczytu...etapy mijają przyjemnie i szybko. Bardzo mi się podobała ta wycieczka, ale nie wiem czy wrócę, bo boję się, że kolejnym razem zatory jednak będą CDN.
  10. Dlatego na tę wycieczkę wzięłam podejściowki które są trochę jak kapcie. W buciorach za kostkę to bym umarła. A sandałów nie lubię bo się kamyczki do środka sypią
  11. No mnie szlak od Podobanskiego do Liptowskiego Kosziaru(nie wiem czy to tak się pisze) też w ogóle nie znudził. Od Koprowej do Zavorow było różnorodnie i ciekawie. Dopiero te ostatnie 12 km asfaltem mnie dobiło. A i tak jest postęp bo kiedyś po przejściu Chochołowskiej płakałam tu zachowałam godność do końca
  12. Ojej @Zośka ja Cię nie chciałam zniechęcić. Przecież ładnie było na górze. No i rowerem można przejechać, tylko wtedy nie zrobi się pętli.
  13. Podbanskie-Dolina Koprowa-Kobyla Dolinka-Zavory-Gładka Przełęcz-Zavory-Dolina Wierchcicha-Dolina Cicha-Podbanskie(Pętla wokół Kop Liptowskich) Kilka dni wcześniej odwiedziliśmy wschodnie skrawki Tatr Wysokich, więc przyszedł czas na skrawki zachodnie Szlak ten chodził mi po głowie od kilku lat, ale jakiś taki długi, daleko i nie po drodze- obieraliśmy łatwiejsze logistycznie cele. Ale jako, że już prawie wszędzie byliśmy, taki i ta dłużyzna doczekała się swojej kolejki. Tym razem nie będzie ani elektriczki, ani autobusu. Jedziemy autem na wielki i darmowy parking w miejscowości Podbanskie. O dziwo kilka samochodów już zaparkowało, niektórzy wybierają się stąd na Bystrą. Inni podążają w naszym kierunku, ale na dwóch kółkach. Początkowo idziemy żółtym szlakiem, ale skręcamy na zielony, którym dojdziemy do niebieskiego w Dolinie Koprowej. Jest cicho i bezludnie, strach przed niedźwiedziem urasta w tych warunkach do rozmiarów gigantycznych. Asfaltówka jakoś szczególnie nam się nie dłuży, szczególnie, że co kawałek są odpoczynkowe altanki. Ja od początku jestem trochę zestresowana ile to kilometrów trzeba przejść i żadnych szlakowych skoków w bok robić nie zamierzam, za to S. idzie zwiedzić Kmetov wodospad. Górna część Doliny Koprowej nie jest już asfaltowa, za to ie jest też już płaska- mamy trochę podejścia. Gdzieś w tych okolicach robimy przerwę na jedzenie i..... spotykamy grupkę 4 turystów! No cóż, prędzej miśka się spodziewałam na tej trasie. My pójdziemy bardziej w lewo, w prawo są Ciemnosmreczyńskie Stawy- bardzo bym chciała tu kiedyś wrócić i zrobić wycieczkę do stawów- w te i z powrotem, ale to raczej z Trzech Studniczek. O ile do tej pory było płasko, albo lekko pod górkę, tak teraz będziemy mordować się na stromych zakosach- trzeba wyleźć na próg Dolinki Kobylej. Po drodze mnóstwo jagód, ale jest też strażnik TANAPu, więc konsumpcja może być ryzykowna. Wdrapaliśmy się: Niestety pogoda nie jest taka jaka miała być, dodatkowo jest bardzo zimno i bardzo mocno wieje Szczyty ktoś grubą kreską odciął... Od Kobylej Dolinki jest jeszcze trochę zakosów, ale już nie tak strome i nie ma ich wiele. Wyłazimy wreszcie na Zavory. Zimno jest bardzo więc wyciągamy dodatkowe warstwy odzieży- co szczególnie mi w górach zdarza się bardzo rzadko- ostatnio to chyba na Babiej Górze zimą Warunki nie są zbyt sprzyjające. Szybka rundka na Gładką Przełęcz I zaraz robimy odwrót. Schodzimy Doliną Wierchcichą, która piękna jest bardzo. Ale wolę słowacką nazwę- Zadnia Ticha Dolina. To już raczej Tatry Zachodnie- widoczki są takie bardziej łąkowe. Strażnika już nie ma więc konsumpcja malin może się odbyć bezstresowo Aaa, zapomniałam dodać, że na Zavorach spotkaliśmy kolejnych 3 turystów, a na zejściu jeszcze jednego- ten idzie z psem i ma zamiar wejść na Gładki Wierch. Przestępca jeden. W dolnej części szlaków spotykamy symbol słowackiej filozofii remontowania szlaków: Na zgniłym mostku położyli drugi mostek, który chyba też już zaczął gnić. Ciekawe ile docelowo będzie miała ta konstrukcja pięter Dochodzimy do rozstaju szlaków: I tu właściwie kończy się przyjemna część wycieczki. Zaraz będzie 12 kilometrów przenudnego asfaltu. Oczywiście jak na złość poprawiła się pogoda: Asfaltem szło się dobrze przez jakieś pierwsze 3 kilometry. Później to już była mordęga. Jedyną atrakcją była żmija zygzakowata, która przepełzła mi pod nogami, ledwie zdążyłam odskoczyć żeby jej nie podeptać. Aby zminimalizować cierpienie, po każdym kilometrze zjadaliśmy w nagrodę po jednym żelku. Jakieś 5 km. przed końcem zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę ze zdjęciem butów, ciężko było naprawdę ten asfalt wytrzymać . Z tego miejsca chciałabym bardzo przeprosić Dolinę Chochołowską, którą wielokrotnie tu hejtowałam. Tam przynajmniej jest na końcu schronisko. No i jest o 4 kilometry krótsza. No i jeszcze traktorem ją można skrócić. Gdzie wady? Nie zna życia, kto nie był w Cichej O ile na przełęczach byliśmy zmarzniętymi soplami lodu, tak teraz zaczynamy topić się od upału(a nie mówiłam, że to lipiec?)Ale jakoś doczłapujemy się na parking. Cała wycieczka zajęła nam 9 godzin i 20 minut. To o 20 minut dłużej niż zrobił to @pmwas ale i tak bardzo dobrze Do Koprowej myślę, że jeszcze wrócimy kiedyś, do Cichej raczej już nie- nie sądzę abyśmy chcieli iść na Kasprowy od Słowacji Czy żałuję, że dzień wcześniej nie weszłam na Sławkowski. Chyba tak, gdybym wiedziała, że z tymi Zavorami pójdzie tak gładko i szybko...No,ale kto wiedział? Kolejnego dnia miały być burze i deszcze więc spędziliśmy go na zasłużonym odpoczynku. A po odpoczynku pójdziemy na najbardziej zatłoczony szlak w Tatrach Słowackich. CDN.
  14. @vatra chyba mi jednak dział Wasze wycieczki wystarcza A co do Instagrama to ja za rzadko gdzieś jeżdżę żebym miała co publikować regularnie. No i ja lubię z siebie wyrzucić jakieś słowa a insta to praktycznie same zdjęcia.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...