Ranking
Popularna zawartość
Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 22.10.2020 uwzględniając wszystkie działy
-
Podobnie jak w maju - był taki JEDEN dzień, kiedy przestało padać ?. Analogie mnie powalają... Pewnie było tak tylko dlatego, że umówiłam się z @vatra, która zawsze ma słońce w Tatrach ??. No i teraz zagadka, co sie dzieje jak się doda słońce i deszcz??? Bingo!!! Mamy i raz jeszcze ... Poranek nie powala pogodą, ale i tak się cieszę, bo nie pada. Baaaa.... podbudowana optymizmem @vatradorzucam do plecaka okulary przeciwsłoneczne i kapelusik - w końcu kto wie...?! 6.30 melduję się na rondzie w Kuźnicach. Czekam na busa i @vatra, która ma dla mnie "dowieźć" wolne miejsce, co wymaga sporych, ale na moje szczęście udanych negocjacji ??. Po 7.00 jesteśmy na Palenicy. Pogoda nie zachwca, ale my z uporem szukamy przecierającego sie nieba. Niestety wokół ciężka stal.... ? Im dłużej idziemy, tym silniej pojawia się myśl o modyfikacji naszej trasy - miało być 5 Stawów - Szpiglas i Moko. Ostatecznie idziemy do Moko, zakładając że tam zdecydujemy, co dalej. Opis podróży asfaltem pominę ze względów oczywistych. Po 9.00 wita nas panorama Morskiego Oka. Jest przyjemnie pustawo. Jeszcze.... Kawka, wafelek i w drogę. Idziemy na Szpiglas. Wychodzimy na ceprostradę, pniemy się w górę podziwiając widoki. Jest i oczywiście szukanie serca ?. Podobno Morskie Oko w którymś momencie ma jego kształt - @vatra widzi, ja nie, ale to pewnie kwestia wyobraźni ?. Do rozejścia szlaków jest ok, potem zaczyna się Mordor... w zasadzie do przełęczy idziemy w "mleku". Widoczność na 10 metrów to wszystko na co możemy liczyć. Zaczynam zdawać sobie sprawę, jak łatwo zgubić orientację przy takiej aurze.... momentami zupełnie nie wiem, gdzie jestem, a przecież szlak znam... w końcu docieramy na popularny Szpiglas. @vatra zostaje popilnować miejscówki, a ja idę na Szpiglasowy Wierch, z którego oczywiście nic nie widać... pół godziny później jestem znowu na przełęczy. I nagle się zaczyna się przewiewać... patrzymy z @vatra jak urzeczone.... ??? co za spektakl nad Doliną 5 Stawów... ❤❤❤!!!! Kurtyna opada po kwadransie. Czas iść w mgłę. Wracamy do Moka, bo w planach mamy jeszcze podglądanie świstaków przy Stawku Staszica. Znajdujemy wygodny kamień, rozkładamy mój "unorany" (kto wie co znaczy to słowo? - za dobrą odpowiedź stawiam borowikową w Roztoce ???) kocyk i jest...!!! Tuż przed nami pojawia się świstak. Niestety pogoda przypomina o sobie....Zbieramy sie na dół. Mijamy Morskie i choć już późno schodzimy do Roztoki na obiad. A co! Raz sie żyje... w drodze na Palenice mija nas dziki tłum...Gdy my siedziałyśmy w chmurach, wyszlo slońce i wszyscy ruszyli na szlak, o czym świadczy też ilość aut na poboczu drogi do Palenicy .... @vatra piękne dzięki za cudny dzień ?20 punktów
-
Nie było łatwo... jak nie pogoda, to czynnik ludzki krzyżował nasze plany, ale w końcu - po półtora roku - udało się nam wejść na Cubrynę i Mięguszowiecki Szczyt Wielki . Ale od początku... Pierwotny plan zakładał start z Roztoki o 7.00 ale z uwagi na prognozowane załamanie aury przy Wodogrzmotach Mickiewicza zameldowałyśmy się po 5.00, by kilka minut później jechać w kierunku Włosienicy. Szybki spacer, chwila w Morskim Oku i ruszamy Ceprostradą w górę. Spoglądamy z pewną nieśmiałością i jednocześnie ekscytacją na nasze cele. Co by nie mówić robią wrażenie.... Mimo dość dynamicznego tempa jest czas, żeby się trochę poznać z naszym Przewodnikiem Andrzejem. Po mniej niż godzine docieramy do rozejścia szlaków i kierujemy się do Dolinki za Mnichem. Obserwujemy wspinaczy na Mnichu, który z każdym metrem staje się jakby mniejszy. W końcu jesteśmy pod ścianą. Chwilka na przegryzienie czegoś, zakładamy uprzęże i już wiemy, że zaczyna się to, na co tak długo czekaliśmy. Pierwsze chwile są dość niepewne, ale jasne komunikaty od Andrzeja sprawiają, że z minuty na minutę radzimy sobie coraz lepiej, znajdując wielką przyjemność w kontakcie ze skałą. Wspinamy się Prawym Abgarowiczem, który prowadzi nas na grań Cubryny. Widoki zapierają dech w piersiach... jest cudownie. Jeszcze kilka minut obejścia, potem chwilę granią i jesteśmy na szczycie. Radość ogromna! Odnajdujemy pudełko z zeszytem i ... zong.... nie mamy długopisu, żeby sie wpisać... no coż... Kwadrans na posiłek, sesję fotograficzną, podziwianie widoków... moglibyśmy siedzieć tak jeszcze z godzinę, ale przecież to tylko pierwszy etap, nasz cel minimum... Przed nami "Mięgusz". Jego widziana z Cubryny sylwetka robi wrażenie..., a gdy Andrzej jeszcze raz pokazuje drogę, zerkamy na sobie trochę z niedowierzaniem. My tam???!!! Ale jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B ?. Schodzimy w kierunku Hińczowej Przełęczy, mijając po drodze Cubryńskiego Konia, którego udaje mi się dosłownie dosiąść?. Od Hinczowej drogę znaczą kopczyki, za którymi podążamy jakiś czas, by wkrótce przez kilkunastometrowy kominek wyjść na grań... Teraz to dopiero jest "lufiasto" do kwadratu, ale przecież "tu nie ma gdzie spaść" ?. Adrenalina buzuje, jest niesamowicie pięknie! Pokonujemy kolejne metry grani, gdy na horyzoncie zaczynają pojawiać się chmury. Prognozy zaczynają się ziszczać.... jakby nie miały kiedy... Na wierzchołek Mięgusza udaje się nam jeszcze wejść jeszcze w słońcu, ale wiemy, że dużo czasu nie mamy, co nie przeszkadza nam w nieustających zachytach, robieniu miliona zdjęć... Jesteśmy tak podekscytowani, że nie mamy czasu zjeść. Znajdujemy puszkę z zeszytem i znowu rozczarowanie... nie ma długopisu! Dlaczego?! Chmury wokół nas gęstnieją, gdzieś w oddali jakby grzmi... Andrzej zarządza odwrót. Schodzimy wariantem Drogi po Głazach ku Hinczowej Przełęczy, mając nadzieję, że sie nie rozpada... Hinczowy Źleb, podobnie jak później mijane Galerie Cubrńska Wielka i Mała, są miejscami pełne zjeżdzajcego kruszywa..., co nasze nogi już solidnie czują, szczególnie po kilkuminutowym deszczu. Kiedy docieramy do Dolinki za Mnichem Mięgusz i Cubryna ukryte są w chmurach... Gdzieś grzmi, więc po chwili odpoczynku ruszamy w kierunku Morskiego Oka... Emocje ciągle trzymają - z niedowierzaniem zerkamy za siebie, snując już kolejne plany... ? no bo jak się już raz spróbowało, to ciężko przestać.... Wielkie dzięki dla Andrzeja Chrobaka, który był naszym przewodnikiem. To była fantastyczna, wielowymiarowa ( te kulinarne inspiracje) przygoda!!! Ostatnie cztery fotki autorstwa Andrzeja.18 punktów
-
Rohacze kusiły już od tak dawna, że to musiało się w końcu stać! ? Rano, około 8, zaczęliśmy od zaparkowania samochodu i wypożyczenia rowerów. Dojechaliśmy do schroniska na Polanie Chochołowskiej w 48 minut (Nobla temu, kto wymyślił wypożyczalnie rowerów w Dolinie Chochołowskiej). Stamtąd szlakiem zielonym pod Wołowiec, który ścieżką przetrawersowaliśmy, żeby znaleźć się pod pierwszym z Rohaczy - Ostrym (Jamnicka Przełęcz). Przejście przez Rohacze bardzo mi się spodobało. Duży pracy rąk i nóg, wiele ciekawych miejsc ? Kiedyś przeczytałam, że "jest gdzie spaść", ale że technicznie nie jest jakoś szczególnie ciężko i zgadzam się z tym, to jest dobry opis tego przejścia ? Uważam że niektóre z tych miejsc dla osób niskich mogą być bardzo, bardzo trudne do zrobienia. Trzeba też uważnie wyglądać oznaczeń, bo łatwo jest tam zgubić szlak i znaleźć się w niezbyt ciekawym miejscu - po prawej jest ogromna przepaść. Z Rohacza Płaczliwego zeszliśmy do Smutnej Przełęczy, skąd rozpoczęliśmy zejście do Bufetu Rohackiego. Tam zjedliśmy naleśniki, które były przepyszne (polecam) i potuptaliśmy na Zabratową Przełęcz. Z tej przełęczy na Rakoń, pod Wołowiec i zielonym w dół, do schroniska na Polanie Chochołowskiej. Rowerami do parkingu w 25 minut, pustą Chochołowską. Powtórzę się - Nobla temu, kto wymyślił tam wypożyczalnie rowerów ? Ogółem była to piękna i wymagająca trasa (razem 34 km, w tym 1893 m podejścia), która zajęła nam łącznie trochę ponad 11 godzin. 7 km pod górę na rowerze, potem ok. 20 km pieszo i 7 km rowerem w dół. Schodziliśmy w czasie, kiedy słońce zaczęło się chować za górami - światło było po prostu niesamowite ?18 punktów
-
Jedna z moich ulubionych tatrzańskich dolin, kiedyś bywała całkiem wyludniona, dziś niestety ruch turystyczny można już określić mianem umiarkowanego. Ostatnimi laty była albo zamknięta dla turystów z powodu usuwania skutków ulewnych opadów, albo przez wiatrołomy, o koronawirusie nie wspominając. Teraz w miłym towarzystwie @vatra, zaopatrzeni w stosowne certyfikaty, postanowiłem udać się na spacerek tą uroczą doliną. Zdrowie już nie to, kondycja też mizerna, dlatego nie zakładałem wejścia na Sedielko, ale i tak było warto znów podreptać na szlak z Javoriny. Od leśniczówki pod Muraniem nie było widoków na masyw Lodowego ani w głąb Czarnej Jaworowej , dopiero nad murem Jaworowych chmury zlitowały się nad naszymi, spragnionymi widoków oczami.... Krótki odpoczynek na kładce na Jaworowym potoku i dalej szlakiem w kierunku Klimkowego głazu.... Tablica pamiątkowa, którą po bohaterskiej śmierci Klimka, Towarzystwo Tatrzańskie wmurowało w głaz u stóp Małego Jaworowego, już dawno została przeniesiona na Symboliczny Cmentarz pod Osterwą, ale to w pobliżu miejsca tragicznej śmierci Ratownika co rok 6-go sierpnia, Koło Przewodników Tatrzańskich składa kwiaty ..... Jaworowe Szczyty w chmurach...... Pięknie i zielono w kierunku górnego piętra Zadniej Jaworowej....niestety moja kondycja w tym dniu nie pozwoliła na dużo więcej (wgramoliłem się tylko pod taras na którym znajduje się Žabie pleso Javorové) Odwrót zdziwił koziczkę, która tą trasę pokonuje bez żadnego wysiłku....18 punktów
-
Od pewnego czasu męczyła nas Osobita.Tyle razy widziana z różnych miejsc.... Oczywiście wiadomym nam było ,że kopuła szczytowa to strefa ochrony ścisłej,ale jest przecież szlak na Sedlo pod Osobitou. Trzeba spróbować. Spod Chaty Zverowka ruszamy nieco przed 9-tą. Zaczynamy od odwiedzin w panteonie zasłużonych jest pięknie, zaroszona trawa świeci srebrem , szlak jest pusty efekty świetlne są niesamowite , dokoła pełno srebra , nie umiem zrobić zdjęcia , które by to pokazało po drodze Pleso pod Zverowku , całkiem sympatyczne miejsce docieramy do Pucatinej Polany wchodzimy do Teplego Żlebu i zaczynamy podejście na poważnie jest tu pięknie i dziko , chociaż szlak jest przyjazny okolica tak ,,niedżwiedziowa,, więc trochę gwizdamy i tłuczemy się kijkami aby nas miś zawczasu usłyszał i się nie wkurzył ,że go zaskakujemy im wyżej tym stromiej i bardziej dziko ale pojawia i nagroda, majaczy i Wielki Chocz i tam za mgiełką Fatra jeszcze trochę zygzaków i wychodzimy na przełęcz, tam do góry już nie pójdziemy , ale tu też jest efekt WOW na wschód i na zachód sprawdzam możliwości Kodaka i udaje się taki Giewont , jest nieźle od ruszenia spotkaliśmy już na przełączy jednego biegacza , który pognał w stronę Grzesia , więc mamy góry dla siebie , można w spokoju po leżakować i po herbatkować , zresztą herbata w takim miejscu smakuje jak jakaś ambrozja. na przełęcz docierają następni wędrowcy , jest bardzo sympatycznie. W sumie przez całą wycieczkę spotykamy 10 osób. rzut oka na góry , trochę tak w starym stylu i ruszamy w dół w zejściu widać,że pogoda zgodnie z przepowiednią się psuje szczęśliwie docieramy do doliny jak dla nas super szlak a i pogoda dopisała bo teraz w NT już leje.17 punktów
-
W dniu dzisiejszym korzystając z pogody a wzorem kolegi Wieśka , który wreszcie upolował Pomurnika, udałem się na Raptawicką Turnię i do Wąwozu Kraków.Oczywiście moim celem nie były bezkrwawe łowy na ptactwo bo na to jestem trochę za cienki. Zamierzałem usiąść wypić herbatkę zjeść kanapkę i po napawać się widokiem Pyszniańskiej Doliny. Może zajrzeć do Jaskini Ratawickiej , przejść sobie Wąwozem Kraków , Smoczą Jamą i do domku.W Kościeliskiej byłem ok 8.40 ludzi nie za dużo a ci co byli to obładowani jak muły darli w stronę Ornaku czyli ,,nasi,,. Pogoda świetna , potoki wezbrane , widać ,że wiosna już nawet tam wyżej się zaczęła. Doszedłem do wejścia na Raptawicką , przede mną podchodziła para młodych ludzi i nagle na zakręcie stop i wsteczny . Co się okazuje :kudłąta mama i jej domowe przedszkole urządzili sobie bawialnie na szlaku. Nawet nie próbowałem zaglądać za zakręt ,w końcu to ich góry i to oni są u siebie więc nie ma co mamuśki denerwować. Poszedłem do Wąwozu . W wąwozie trochę podniesiony poziom wody , pełno tego co tam z góry w zimie pospadało , w jednym miejscu jeszcze łacha śniegu. Drabina i skałki mokre , trzeba uważać , w jaskini mokra skała i błoto no ale po takich opadach to norma . Rodzinka przede mną się wycofała się z drabiny , szacun dla ojca za decyzję córa mogła sobie nie poradzić. Po zejściu do Pisanej wróciłem po Raptawicką , ale była zagrodzona i stały dwa auta Służby Parku , znaczy miśki okopały się do postawy stojąc?. Strzałów nie było słychać z drugiej strony strzał niepenetracyjną amunicją jakiś głośny specjalnie nie jest. Odpuściłem i czem prędzej udałem się do wyjścia ponieważ ruch znacznie się wzmógł i na drodze pojawiło się towarzystwo , które nie budzi mojego entuzjazmu. No a teraz parę fotek wiem że znacie ale sobie popatrzcie. W Kościeliskiej a horyzoncie coś się błyszczy Widać że roztopy jak tędy idę to mi się marzy,że tam dalej jest ,,Warownia Starego Morza,, i szarowłosa wiedźminka ćwiczy na wahadle. wlazłem do dziury i wylazłem z dziury Raptawicka dzisiaj tylko z daleka.17 punktów
-
W Tatrach zameldowaliśmy się we wtorek rano. Jadąc w nocy autobusem z niedowierzaniem potrzyliśmy na kamerki.... padał śnieg, a my jechaliśmy się wspinać na Cubrynę i MSW. Nasze snute od grudnia poprzedniego roku plany pokrzyżowała pogoda. Znowu.... Jak nie deszcz, to śnieg i lód ...??? No cóż... co się odwlecze, to nie uciecze. Chyba. Ale skoro byliśmy, po postanowiliśmy wykorzystać czas na maksa. Na rozgrzewkę, po zrzuceniu plecaków w Roztoce, poszliśmy nad Morskie Oko. Nocna jazda dawała się nam we znaki, więc czysto rekreacyjnie obeszliśmy staw. Ośnieżone szczyty, kolorowe jarzębiny robiły klimat. W środę zgodnie z prognozą od rana lało (ZNOWU!!!), ale trzeba twardym być, a nie "miętkim", więc niewiele myśląc ruszyliśmy na szlak. Celem była Gęsia Szyja. Ostatnie minuty podejścia szliśmy w regularnej śnieżycy ?. Spotkaliśmy za to uroczego bałwanka ?. Schodząc na Rusinową Polanę nie mogłam wprost uwierzyć, że tydzień wcześniej wygrzewałam się w słońcu z Agą, Edytą, @Mnich Moderator, @karpasani, @Karol Kliński. ... ehhh... gdzie to lato?! W czwartek dla odmiany i zgodnie z tradycją znowu wyszło słońce ☺. Wybraliśmy się do Pięciu Stawów i dalej przez Świstówkę do Morskiego Oka. Śniegu było całkiem sporo, lekko podtopiony dawał momentami niezły poślizg. Widoki były nieziemskie, cieszyła pustka na szlaku. I niby wszystko bylo cudnie, ale pewien niedosyt pozostał... Cóz Cubryna i MSW muszą poczekać....17 punktów
-
Od ostatniego naszego wyjazdu w Tatry minęło trochę czasu. Ciągnęło nas w te piękne góry i to bardzo. Prognozy na weekend były średnie, za to wtorek miał być piękny, takie typowe okno pogodowe. Rozdzwoniły się telefony.Każdy z nas myślał o tym aby załatwić szybko urlop na wtorek. A z tym to różnie bywa?. Zadzwonił Mati, urlop załatwił. I mi łatwo poszło.Przemek także mógł jechać,a Krzysiek już był od kilku dni w Zakopcu i miał na nas czekać. Skład mieliśmy ustalony.Można ruszać. Podróż minęła nam fajnie,choć trochę popadało.Rano dojechaliśmy do Palenicy Białczańskiej. Zapowiadał się piękny dzień??️ Na początek mieliśmy to co najmniej przyjemne.Trzeba było dokulać się do Morskiego Oka. Szybko zleciało.Zawsze jakoś z rana na starcie zleci szybko,zaś powrót na Palenicę ... no Wypiliśmy kawkę i szybko przeszliśmy nad Czarny Staw pod Rysami.Kilka fotek,kanapka i zielonym szlakiem powolutku zaczęliśmy się wspinać w stronę Kazalnicy i Przełęczy Mięguszowieckiej. Humory nam dopisywały, pogoda była świetna i wszystko było ok? Co jakiś czas robiliśmy zdjęcia, bo widoki idąc tym szlakiem są piękne. Przy strumyku zrobiliśmy sobie przerwę .Przyjemnie tak posiedzieć, podziwiać szczyty i posłuchać szumu spadającej wody???? Idąc przez Bandzioch widzieliśmy większe płaty śniegu ale spodziewaliśmy się ,że będzie. Odcinek z łańcuchami i klamrami nie sprawił nam żadnych problemów. Pstryknąłem kolejne zdjęcia z dwoma stawami oraz Wołoszynami w tle . Lubię ten widok. Kolejnym przystankiem na naszej trasie była Kazalnica Mięguszowiecka.Tu musiałem dłużej pobyć?i nacieszyć oczy. Odpoczęliśmy troszkę i dość szybko doszliśmy do tzw.Galeryjki. Pamiętam, kilka lat temu jak galeryjka była cała pokryta lodem .... Teraz suchutko spokojnie przeszliśmy sobie pod ostatnie podejście. Jeszcze chwilę i byliśmy na Chłopku między Mięguszami Czarnym i Pośrednim?? Pięknie stąd widać Hińczowe Stawy,Szatana i Baszty. Wracaliśmy odrobinę zmęczeni ale bardzo zadowoleni. Po zejściu do Moka piwko smakowało wybornie. Posiedziałoby się dłużej w Taterkach ale w środę rano do pracy. Dziękuję Wam za kolejny piękny dzień w Tatrach ?? @Mateusz Z @Krzysiek Zd Przemek było super. Do następnego razu.17 punktów
-
Na Jagnięcym Szczycie byłam chyba cztery lata temu i obiecałam sobie że jeszcze na pewno wrócę na niego . I wróciłam. Z kwatery w Jurgowie wyjechaliśmy dopiero o szóstej bo pół godziny zajęło mi szukanie antyperspirantu który schował się nie wiadomo gdzie i dopiero moja bystrzejsza połowa wypatrzyła go pod fotelem. Teraz można było jechać bez obawy że po kilkugodzinnym marszu będziemy odstraszać nie tylko komary ale także innych turystów, Po drodze zaliczyliśmy jeszcze sklep ze świeżutkim pieczywem i właśnie w sklepie spotkaliśmy pana Zbyszka. Usłyszał naszą rozmowę i zapytał czy mógłby zabrać się z nami samochodem bo kolega z którym miał jechać zrezygnował. Oczywiście zgodziliśmy się bez wahania bo pan który przedstawił się jako Zbyszek z Malborka od razu wydał nam się bardzo sympatyczny i nie mogliśmy zostawić go w potrzebie. Na parkingu "Biała Woda" było już sporo aut ale ostatnio go powiększyli i o tej godzinie nie było jeszcze problemu z parkowaniem. Jak przystało na dobrze wychowanych ludzi zaproponowaliśmy panu Zbyszkowi wspólny marsz ale machnął tylko ręką i powiedział " wy młodzi to pędzicie a ja mam rozrusznik serca i tylko bym wam zawadzał". Po przebraniu się i kilku minutach rozmowy ruszyliśmy w kierunku Zielonego Stawu Kieżmarskiego a nasz towarzysz został żeby zjeść śniadanie i dopiero wyruszyć za nami. Droga przez las jak zwykle się dłużyła ale po dojściu do schroniska widoki wynagrodziły wszystko. Postanowiliśmy zjeść śniadanie przy schronisku i własnie kończyliśmy jeść kiedy przyszedł pan Zbyszek. Troszkę się zdziwiliśmy że tak szybko tu dotarł ale w sumie to droga nie jest specjalnie wymagająca a przy stawie można zregenerować siły. Jeszcze większe zdziwienie wzbudziła prośba pana Zbyszka o wspólne wejście na Jagnięcy. Szczerze mówiąc to trochę się bałam tego wchodzenia bo...po pierwsze pan Zbyszek to straszna gaduła i w aucie prawie nie dopuścił nas do głosu a po drugie skoro ma rozrusznik to chyba choruje na serce i może mu się coś stać. Okazało się że moje obawy były niesłuszne bo pan Zbyszek wystartował jak sprinter z bloku startowego i zobaczyliśmy tylko napis VIBRAM na podeszwach jego butów. Rozrusznik ? Chyba akumulator ! Zasuwał tak aż do samego szczytu a my za nim bez ani jednej przerwy. A na szczycie stwierdził że siły już nie te i przeprosił że nie szedł szybciej. Nic nie odpowiedziałam bo byłam zbyt zajęta łapaniem oddechu i udawaniem że wcale się nie zmęczyłam. Oj, dobrze ze znalazł się ten antyperspirant?Teraz bałam się tylko że zaraz zarządzi odwrót i zaczniemy biec w dół ale szczęśliwie postanowił coś zjeść a my mogliśmy zrobić kilka zdjęć. Powrót był szybki ale na szczęście pan Szybki Zbyszek już wiele nie mówił bo chyba dopadło go lekkie zmęczenie i po kolejnym postoju przy stawie i zjedzeniu deseru już wolniejszym tempem zeszliśmy na parking. W aucie jeszcze trochę porozmawialiśmy a nasz teraz już dobry znajomy Zbyszek stwierdził że wycieczka była super i musimy jeszcze gdzieś razem wyskoczyć. Wysiadając z auta spojrzał na mój leżący na podłodze antyperspirant i powiedział że też takiego używa i stopy ma zawsze suchutkie?. Stopy ? Spojrzałam na opakowanie i zamarłam.......antyperspirant do stóp!!! No cóż...z braku laku...? Kilka fotek z wycieczki?17 punktów
-
Witajcie. Kilka dni temu miałem okazję zawędrować na Baranie Rogi drogą przez Baranią Przełęcz od Doliny Pięciu Stawów Spiskich (tą łatwiejszą). Warun zapowiadał się bardzo dobry, ranek był bezchmurny, chociaż na wieczór i noc prognozowane były bardzo silne porywy wiatru. Zaczęliśmy w Zakopanem, skąd busik na Łysą Polane i dalej Słowackim transportem sad do Smokowca. Podejście na Hrebienioka jest dla mnie tożsame z podejściem nad Morskie Oko ? Na miejsce docieramy po jakichś 35 minutach. Jako, że mamy ogrom czasu decydujemy się przejściem przez wodospady. Po wcześniejszych opadach deszczu wodospady są rwące. Droga do Teryho jak to droga do Teryho... Piwko w Zamkowskiego, piwko po drodze i zleciało wśród pięknych widoków. Pod schroniskiem robimy dłuższą przerwę, zbieramy siły i podziwiamy pobliskie szczyty. Zbliża się czas wyjścia na szczyt. Mijając Pośredni Staw Spiski odnajdujemy wyraźną ścieżkę prowadzącą na piargi Baraniej Przełęczy. Droga nie wydaje się obfitować w trudności techniczne ani orientacyjne. W pobliskiej mokrej wancie nad Baranim Stawkiem (najwyżej położony staw w Tatrach) uzupełniamy wodę. Zaczyna się stronę podejście żlebem na przełęcz. Trzymamy się prawej strony, jest ciut łagodniej. Wejście nie sprawia wielkich trudności, aczkolwiek jest bardzo krucho. Chwila odpoczynku na przełęczy i skałami ruszamy w stronę szczytu. Droga już nie jest tak oczywista, gdzie nie gdzie są stare kotwy po łańcuchach. Idziemy jak puszcza teren, czasem stromymi rynnami, czasem żlebikami oraz płytami (jak się okazało wybraliśmy dużo trudniejszy wariant niż najprostszy, którym schodziliśmy). Po kilkudziesięciu minutach stajemy na szczycie Baranich Rogów. Jesteśmy zupełnie sami, pogoda dopisuje. Za Gerlachem wiją się chmury zwiastujące mocny wiatr. Czekamy na zachód słońca... Speklakt się zaczyna oraz wraz z nim bardzo silne porywy wiatru. Chmury tańczą między górami, raz nad Lodowym, raz nad Pośrednią a raz nad Łomnicą. Po zachodzie kladziemy się do koliby na szczycie. Noc przebiega pod znakiem wiatru... Robi się całkowite mleko, wiatr osiąga pewnie coś około 120-150 km/h. Z daleka słychać jak rozbija się o skały (o Lodowy Szczyt?), A po chwili uderza w Baranie Rogi. Jest grubo. Co jakiś czas przebijają się rozgwieżdżone niebo, a czasem nie widać nic na 2 metry. Drzemiąc doczekujemy wschodu słońca. Chmury się rozstępują, robi się widno. Czas na kolejny spektakl... Gra chmur i słońca wraz z Tatrzańskimi kolosami jest niesamowita. Wiatr ucicha, kilka minut po wschodzie schodzimy do koliby na śniadanie i browarka ? Zejście z Baranich Rogów jest o wiele prostsze niż wejście. Idziemy wydeptaną ścieżka, czasem przez głazy, zdarzyły się też ze dwie rynienki. Nim się obejrzeliśmy jesteśmy znów na Baraniej Przełęczy. Ostrożnie kruchym żlebem schodzimy nad Spiskie Stawy. Zaczęło lekko kropić, zwiększamy ostrożność i dość szybko znajdujemy się nad Stawem. Miała być Lodowa przełęcz, jednak decydujemy się iść na Czerwoną Ławkę i dalej przez Staroleśną do Smokowca na busa. (Wrażenia z ławki w następnym poście, teraz kilka zdjęć)17 punktów
-
Korzystając z pięknej pogody w trzecim dniu mojego urlopu w Tatrach postanowiłam namówić moją drugą połowę na przejście OP. Prognozy były wspaniałe a nogi rozruszane po wcześniejszych wycieczkach na Koprowy Wierch i Czerwoną Ławkę więc moje prośby zostały wysłuchane i kilka minut przed godziną siódmą zameldowaliśmy się na parkingu w Brzezinach. Szlak Doliną Suchej Wody został wyremontowany i teraz to po prostu przyjemny spacer. Nie zatrzymujemy się ani przy Murowańcu ani przy Czarnym Stawie a śniadanie postanawiamy zjeść dopiero na Zawracie. Dziwne jest to ze prawie w ogóle nie ma ludzi i dopiero na przełęczy spotykamy kilka osób które jednak idą w odwrotnym kierunku czyli na Świnicę. Jedzenie dodało nam siły a endorfiny i adrenalina skrzydeł bo przeszliśmy Orlą w świetnym tempie i punktualnie o godz, 14.04 stanęliśmy na Krzyżnem. Po drodze spotkaliśmy dosłownie kilka osób a do Pańszczycy schodziliśmy we trójkę z poznanym na przełęczy turystą z Poznania. Hałas dobiegający od strony Schroniska zniechęcił nas do postoju i zeszliśmy już spokojnie na parking. Dla mnie to była najfajniejsza wycieczka w trakcie tego urlopu. Zdjęć nie robiliśmy specjalnie dużo ale kilka wrzucam?17 punktów
-
@jaaga76 naprawdę podziwiam, że z takiej niepogody udało Ci się wykrzesać taką pogodną i ciekawą relację? Też bardzo się cieszę, że udało nam się razem trochę przedreptać i jestem pewna, że jeszcze nie jedna wspólna wędrówka przed nami. Wrzucam kilka pochmurnych fotek ode mnie? Jeszcze raz wielkie dzięki Agusia17 punktów
-
Miala być ładna pogoda, wolny dzień, zatem choc trochę obaw co do tłumów w górach miałam -poszliśmy. Z Chocholowskiej przez Ornak na Starorobocianski, zejście przez Kończysty i Trzydniowianski. Wyszliśmy dość późno, ale nic burz nie zapowiadało więc wydawslo mi się, że nie trzeba zrywać się z łóżka wcześnie. Chocholowska pełna ale na pierwszy rzut oka to typowo dolinowi turyści, z dziećmi, rowerkami, bardziej nastawieni na spacer. Na Iwanickiej jeszcze wiosna- krokusy kwitną. Trochę osób pochłania promienie słońca. Jest tu bardzo przyjemnie. Skręcamy na Ornak, na szlaku kilka miejsc z mokrym śniegiem ale dobrze się po nim idzie w górę. Sam Ornak piękny jak zawsze, z widokami zatem tu spędzamy pewnie z godzinę. Obchodzimy Siwe Skały, wszystko czyste prawie bez śniegu, ten lezy w żlebami i na wyższych szczytach, jest tez w kilku miejscach przy podejściu pod Starorobocisnski. Idąc do góry nie zakładamy raków, ale gdybyśmy mieli tedy schodzić to warto byłoby mieć chociaż raczki. Aha. I jeszcze przy początkowym podejściu od Siwej Przełęczy szlak sie obrywa, póki co jest ok, ale szczeliny są Im wyżej tym szlak bardziej czysty. Na Błyszcz nikt idzieMjamy się ze schodzącymi, i w końcu bo dosc meczacym podejściu zdobywamy szczyt u gory jesteśmy w czwórkę Przejrzystosc super widać Babią i miejsce skąd rozpoczynaliśmy wejście. Na początku mieliśmy wracać przez Dolinę Starorobocianską ale patrząc na Kończysty żal go tak zostawić. Na szlaku są płaty śniegu, omijamy je i przez to ograniczamy też ten niewygodny schodkowy szlak miejscami jest też z drucianej siatki. I tak zaliczajac jeszcze Kończysty i Trzydniowianski schodzimy sobie ma dół.16 punktów
-
16 punktów
-
Piszecie: "Nie ma tu tematów przeterminowanych bo Tatry się nie starzeją". Wobec tego wrzucam temat jesienny, w zimie mi za daleko w Tatry, jeżdżę w Karkonosze (na razie). Jak miłośnik Tatr świętuje swoje urodziny Poza skokiem spadochronowym (zrealizowane, było genialnie) zażyczyłam sobie na swoje baaardzo okrągłe urodziny kilku dni w Tatrach, bo cóż może być piękniejszego? Dodam, że osiemnastkę też tu spędziłam, choć trasa była mniej ambitna, pracowałam wtedy sezonowo w schronisku. Wyobraźcie sobie, że udało mi się zarezerwować we wrześniu noclegi w Gazdówce, z ledwie tygodniowym wyprzedzeniem (sic!). Ktoś zrezygnował. Rezerwacja pogody też przebiegła pomyślnie. Dzień wcześniej wybrałam się na Turbacz, aby przy zachodzie i wschodzie słońca wprawić się w odpowiedni nastrój. (No, może nie do końca, po prostu chciałam wyjechać o dzień wcześniej, niż miałam rezerwację). Na Szpiglasowym pomyślałam swoje życzenia. Jeśli się spełnią, to czekają mnie jeszcze świetne tatrzańskie, a może i alpejskie wyprawy. Wracając z Wrót Chałubińskiego widziałam rodzinę kozic i sfilmowałam świstaka. Przyjęłam to z radością jako prezenty. Najpiękniej było kolejnego dnia w drodze na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem. Wyszłam wcześnie korzystając z okazji, jaką daje nocleg w schronisku, i po 9-tej byłam na Przełęczy. Pusta piękna droga, wspaniałe widoki, posiedziałam na górze i dopiero w drodze powrotnej mijałam sporo ludzi, szlak robi się niestety popularny. A zatem jeśli macie urodziny w dogodnej porze roku – zróbcie sobie niezapomniany prezent!16 punktów
-
To był nasz 12 długi pobyt w Tatrach(w tym 3 zimowe) i po raz pierwszy zdarzyła nam się pewna anomalia pogodowa ? Przez cały 10 dniowy pobyt było słonecznie i bezdeszczowo? Momentami nawet żałowaliśmy, że nie wykorzystaliśmy tych dni w pełni, ale jesteśmy starzy i kolan ze stali nie posiadamy ? Ponieważ wypad był długi, wycieczki były długie oraz było ich jednak sporo, podzielę moje wypociny na krótkie odcinki, co by się nikt nie zanudził ? ODCINEK 1. ORNAK PO LATACH Polana Huciska-Przełęcz Iwaniacka-Ornak-Siwa Przełęcz-Dolina Starorobociańska-Polana Huciska Na Ornaku już kiedyś byliśmy, było to już ponad 8 lat temu. Wtedy celem był Starorobociański Wierch. Pogoda jednak nie była najlepsza, cały "ornakowy" grzbiet pokonywaliśmy we mgle i ulewie, a Starego Robota odpuściliśmy. Nie było nam dane podziwiać widoków. 2 lata później Starorobociański został zdobyty, ale przez Trzydniowiański i Kończysty, tak więc nieszczęsny Ornaczek musiał długo czekać na swoją kolej. Bardzo chciałam iść tam przy dobrej pogodzie, ale ciągle się jakoś nie składało. Aż do tego wyjazdu. Przed godziną 8(późno, ale to dlatego, że traktor ? ) parkujemy na Siwej Polanie i ładujemy się do ciuchci. Dzień zapowiada się wspaniale: Traktor wyrzuca nas na Polanie Huciska, skąd kilkanaście minut idziemy Doliną Przeklętą ? po czym skręcamy w lewo na żółto-czarny szlak. Był to czas po sporych opadach, więc trochę obawialiśmy się, że będziemy zmuszeni do wycofu na samym początku wycieczki z powodu zagrożenia utonięciem w potoku błota. Ale nic takiego nie nastąpiło ? Na żółtym szlaku przez Dolinę Iwaniacką nie spotkaliśmy nikogo, na szczęście niedźwiedzia też nie ? Lekko problematyczne bywały przejścia przez wezbrane potoki: Podejście na Iwaniacką Przełęcz jest nudne i męczące: Na przełęczy, która jest zarośniętą polanką bez żadnych widoków robimy pierwszy dłuższy odpoczynek. Jest tu trochę osób, wszyscy przyszli od strony Doliny Kościeliskiej. Po przerwie wchodzimy na zielony szlak, na którym co chwilę się zatrzymujemy, by podziwiać widoki. Podejście na Ornak jest dość męczące, schody ułożone stromo, dzięki czemu szybko zdobywamy wysokość, ale można po drodze wyzionąć ducha ? Ten odcinek nie jest jednak zbyt długi, po kamiennych mękach wychodzimy na grzbiet. Jest pięknie? W tych okolicznościach rozbijamy obozowisko. Jest trochę zimno, ale ludzi niewielu, więc chłoniemy górską ciszę spokój, samotność i te piękne krajobrazy. Oczywiście siedzieć w nieskończoność nie można, w końcu ruszamy w dalszą drogę. Najciekawszym miejscem na szlaku są Siwe Skały. Właśnie się przez nie gramolę ?(jak ktoś nie lubi, można obejść dołem). Chyba gdzieś w tym miejscu wypada mi butelka z plecaka, ale orientuję się, że jej nie mam dopiero na Siwej Przełęczy? Z wspomnianej przełęczy schodzimy Doliną Starorobociańską: Znów mamy delikatne obawy, czy na dole nie będzie potoków błota, ale teraz to już trudno, jakoś trzeba do końca dojść. Cóż, sucho nie jest, ale przejść się da: A na samym dole błota praktycznie nie ma, więc sprawnie docieramy do autostrady wiodącej przez Chochołowską. Jeszcze tylko 15 minut do Hucisk, ze 20 minut oczekiwania na traktor( trochę zagęściła się atmosfera i mieliśmy obawy czy się zmieścimy), parę minut jazdy i jesteśmy z powrotem na Siwej Polanie. Jak na pierwszy dzień, uznaliśmy, że taka średnio długa wycieczka wystarczy ? cdn.?16 punktów
-
Wiesz mam taki chytry plan żeby pociągnąć ile się da i to w miarę w dobrym zdrowiu?? . Ale ad rem czyli do miśków . W dniu dzisiejszym po rozmowie z kolegą Wieśkiem okazało się około 3 lata temu polując na Raptawickiej na tych swoich lataczy sfocił jednego/ną osobnika/czkę gatunku Ursus arctos.Pochwalenie się jakoś wypadło mu z głowy , no w końcu codziennie rozpychamy się wśród niedźwiedzi.? Na szczęście zdjęcia przetrwały w przepastnym archiwum kolegi , zgodził się na ich zamieszczenie. Zdjęcia zostały wykonane na górnej półce Raptawickiej miś był na skale ok 10 m wyżej i Wiesiek stwierdził że z tej wysokości raczej nie skoczy.Oczywiście nie ma żadnej gwarancji że to ten sam miś. A więc Kudłaty/kudłata z Raptwickiej Turni.16 punktów
-
Nie bardzo wiedziałem gdzie więc wrzucam tutaj. Jako już nieco wiekowy pozwalam sobie wrzucić zdjęcia z czasów zamierzchłych , kiedy to królowały owcze swetry i skarpety renomowanej firmy Mama/Babcia + flanelowe koszule i jeansy , a na nogach trapery z NZPS Podhale ,ewentualnie wojskowe opinacze. Zdjęcia zrobione aparatem Zenit/wtedy do był wypas/ wszystkie powstały w altach 80 ubiegłego wieku -jezuuu ale jestem stary. Sorki za jakość. Poniżej Trzydniowiański Wierch 31.12 .1987r Miętusi Przysłop prawdopodobnie 1984 lub 1985r Turbacz 1988 Niektóre osoby z tych zdjęć już po szlakach an drugiej stronie śmigają ech życie .... Może ktoś ma jakieś starocie i się podłączy fajnie by było.15 punktów
-
Specjalnie długo się w domu nie nasiedziałam, bo tydzień po powrocie z Alp Julijskich ponownie wracałam do Austrii. Tym razem celem były Alpy Ötzalskie. Ekipa zebrała się zacna: @vatra, @karpasani i @Mateusz Z (którym bardzo dziękuję raz jeszcze za zaproszenie ❤), @Krzysiek Zd, Karol, Tomek, Andrzej. Głównym celem był liczący 3768 m.n.p.m. Wildspitze, ale bardzo cieszyły nas wszystkie inne trzytysięczniki. Z radością biliśmy kolejne rekordy wysokości. Na realizację naszych celów mieliśmy zaledwie cztery dni i wykorzystaliśmy je do cna. Mieszkaliśmy w bardzo miłej, niewielkiej miejscowości Längenfeld, skąd dojeżdżaliśmy najczęściej do Vent, gdzie zaczynało się gro naszych szlaków. Wokół nas, na wyciągnięcie ręki, były przepiękne góry. Do wieczora towarzyszyły nam owce i krowy ze swoimi alpejskimi dzwonkami Pierwszy dzień postanowiliśmy przeznaczyć na aklimatyzację. Akceptację zyskała propozycja @Krzysiek Zd i @vatra, czyli leżąca na wysokości 3189 m.n.p.m. Przełęcz Ramoljoch. Startowaliśmy z Vent, więc mogliśmy zorientować się, jak wygląda kwestia parkingów. Było to o tyle ważne, że podczas ataku szczytowego nie chcieliśmy się martwić o auta. Po całym dniu jazdy, byliśmy dość zmęczeni, więc na szlaku pojawiliśmy się dobrze po 8.00. Mieliśmy do zrobienia prawie 1300 metrów przewyższenia. Początkowo szlak prowadził lasem, dość stromą ścieżką, by po kilkudziesięciu minutach wyprowadzić nas na przepiękną polanę. W zasadzie panorama obejmowała 360 stopni i z każdej strony była imponująca. Wzrok przykuwały lodowce, jednocześnie wzbudzając refleksję, że być może za kilkanaście lat może już ich nie być.... Były też spotkania "na szczycie". Wspomniana polana obejmowała rozległe zbocze, którym wkrótce przyszło się nam ostro piąć do góry. Po prawie dwóch godzinach krajobraz dość mocno zaczął się zmieniać i wokół nas zrobiło się księżycowo. Szliśmy wzdłuż lodowca, ale patrząc po podłożu można przypuszczać, że kiedyś do tego miejsca sięgał lodowcowy jęzor. Przed nami pozostało wyjście na przełęcz. Nie byliśmy pewni, czy nie czeka nas jakaś feratka, ale okazało się, że nic z tych rzeczy (feratka była po drugiej stronie i można było przejść po niej do schroniska). Po 30-40 minutach zameldowaliśmy się na przełęczy. Otworzyły się kolejne widoki tym razem na włoską cześć Alp. Nad przełęczą górował Ramolkogel oraz Hint. Spieglekogel, który szybko stał się obiektem pożądania moich Kolegów. Jednak pogoda, a przede wszystkim informacja uzyskana pod drodze od innych turystów o 2 godzinach wspinaczki (która ostatecznie okazała się nieprawdziwa) ostudziła zapał. Jeszcze trochę się pogapiłyśmy i zaczęliśmy schodzić do Vent, podziwiając lodowiec i skalne obrywy, które podnosiły nam ciśnienie swoim dudnieniem i wielkością toczonych kamieni. Gdzieś w sieci znalazłam opis, że to nudny szlak. Prawda okazała się zupełnie inna, bo szlak nie dość że jest widokowy, to też bardzo zróżnicowany. Na aklimatyzację super. Drugi i trzeci dzień poświęciliśmy na główny punkt naszej wyprawy, czyli Wildspitze. Zwykle zdobywa się go z noclegiem w schronisku Breslauer, co stało się i naszym planem. Problemem był tylko brak rezerwacji noclegów - nie wiedzieliśmy jak będziemy spać i jak w związku z tym się spakować. Z pomocą przyszedł nam pan obsługujący wyciąg, który ot tak zadzwonił do schroniska i dowiedział się dla nas, że jakieś spanie pod dachem będzie. Pierwotnie chcieliśmy podejść do schroniska, ale ostatecznie wjechaliśmy wyciągiem, co pozwoliło nam wykorzystać czas na zdobycie kolejnego trzytysięcznika o wdzięcznej nazwie Urkundholm (3140 m.n.p.m.) - nazwy nigdy nie zapamiętam... . Tak na marginesie, generalnie niemieckie nazywa nas pokonały - dużo czasu nam zajmowało ich zapamiętanie, by za chwilę znowu je zapomnieć.... Z wyciągu do schroniska jest jeszcze dobra godzina podejścia. Pełne plecaki skrzydeł nie dodawały. W schronisku czekała nas niespodzianka, bo recepcja miała być czynna od 12.00, ale po godzince oczekiwania przy kawce i podziwianiu widoków, grubo przed południem, mogliśmy się zameldować i realizować dalszy plan. Pokoje w schronisku były małe, ale bardzo czyste. Węzeł sanitarny na wysokim poziomie. Największym zaskoczeniem było wyżywienie. Wraz z noclegiem była kolacja (baaardzo konkretna, w sumie dwudaniowy obiad z deserem) i śniadanie - dla tych, którzy szli na Wilsspitze o 5.00. Wzięliśmy bez gadania. Zostawiliśmy rzeczy i ruszyliśmy na nasz cel. Szczyt nie nastręczał trudności, wejście zajęło nam koło godziny. Zdecydowanie warto było się na niego wybrać, bo znowu powitała nad piękna panorama. Z nieco bliższej perspektyw mogliśmy zobaczyć Wildspitze i podywagować jak przebiega szlak. Po zejściu nie pozostało nam nic innego, jak tylko się relaksować z widokiem na lodowce i czekać na kolację. W końcu rano czekała nas wisienka na torcie naszej wyprawy. Czwartek zaczął się dla nas bardzo wcześnie. O 5.00 karnie zjawiliśmy się w schroniskowej restauracji, gdzie niewyspana Pani wydała nam pyszne śniadanko. Przy okazji mogliśmy się zorientować ile ekip będzie prawdopodobnie atakować Wilspitze. Wydawało się, że będzie masa ludzi, a w sumie z nami szło może z 6-8 osób. Szybkie śniadanko i byliśmy gotowi do drogi. Ostatecznie wyzwanie podjęła piątka z nas, co nie znaczy że reszta grupy nie miała ambitnych zadań na ten dzień. Droga na Wildspitze składa się z trzech etapów. Pierwszy to przejście przez dolinę. Jej koniec to diabelne, skalne piargi, które nas zmordowały, wyjeżdżając nam spod nóg. Na marginesie nigdzie nie znaleźliśmy o nich wzmianki. Przejście przez tę skalną pustynię, położoną na topiącym się lodowcu wymagało sporo uwagi. Na jej końcu powitał nas płat śniegu. Wiele się nie zastanawiając włożyliśmy raki, by za chwilę je zdjąć, bo zaczynała się ferata, stanowiąca drugi etap. Jej pokonanie nie nastręczało wiele problemów, więc chwilę potem naszym oczom ukazał się przełęcz, a za nią lodowiec. Muszę się przyznać, że dla mnie było to największe źródło stresu, a potem ... zachwytu. Lodowiec choć niebezpieczny, okazał się przepięknym. Nie sądziłam, że w tej lodowej pustyni można dostrzec tyle kolorów. Zanim jednak ruszyliśmy w drogę, koniecznym było zadbanie o nasze bezpieczeństwo. Naszym icedoctorem stał się @Mateusz Z, który nas szybko przeszkolił i powiązał liną. Kiedy się szykowaliśmy do wyjścia doszedł do nas kolega. Okazało się że rodak. Mariusz. Był sam, co nas wprawiło w lekkie osłupienie. Od słowa do słowa zgarnęliśmy go do naszej liny i tym sposobem stał się na chwilę częścią naszej ekipy. Ruszyliśmy na lodowiec. Pierwsze kroki nie były proste, ale w miarę szybko udało się nam opanować tę sztukę, póki nie doszliśmy do szczelin. Tam nauka zaczęła się na nowo. Poruszanie się po lodowych mostach, wśród szczelin wymagało uwagi i koordynacji naszych ruchów. Udało się nam szczęśliwie dotrzeć pod Wilspitze. Tu zrzuciliśmy sprzęt i jedyne co nam pozostało to wspiąć się na szczyt. Trochę emocji było, bo podejście jest dość rozdeptane. Po kwadransie, szczęśliwi dotarliśmy na wierzchołek. Radość była wielka, tym bardziej, że nie wiedzieliśmy, czy uda się nam cokolwiek zobaczyć, bo z doliny szła wielka, ciemna chmura. A tu nie tylko mieliśmy piękny widok, ale i szczyt dla siebie. Nie obyło się oczywiście bez sesji fotograficznej. Tego dnia byliśmy ostatnią ekipą na szczycie. Pogoda zaczynała się zmieniać, więc czas był schodzić. Wiedzieliśmy, że czeka nas nie tylko przejście przez lodowiec, ale i te paskudne piargi. Poza tym chcieliśmy zdążyć na ostatnią kolejkę - perspektywa schodzenia kolejne 3 godziny z plecakami do Vent nie była nęcąca. Na szczęście poszło nam dość sprawnie i po szybkim przepakowaniu w schronisku zbiegaliśmy do wyciągu. Wildspitze pożegnało nas deszczem. Wróciliśmy do naszego alpejskiego domu dumni i bardzo szczęśliwi. Dla mnie to wielka rzecz . Do dyspozycji został nam ostatni dzień. Pomysłów na jego spędzenie było całe mnóstwo. Ostatecznie pojechaliśmy do Sölden i po emocjonującym wjeździe górską drogą wyruszyliśmy na Schwarzkogel. Górka nie wydawał się specjalnie ciekawa, ale ostatecznie okazała się bardzo atrakcyjna widokowo - panorama zapierała dech w piersiach. Droga na szczyt wiodła obok jeziorka i obok stoku, na którym rozgrywany jest jeden z najtrudniejszych slalomów gigantów. Traska była lajtowa, ale dostarczyła nam sporo pozytywnych emocji. Cztery dni spędzone w Alpach były bardzo intensywne i niezwykle satysfakcjonuje. Bardzo dziękuję całej Ekipie za świetne towarzystwo! Pozostaje z nadzieją na więcej . To co, w przyszłym roku Kazbek? Nie wiem czemu mi się po dwa razy foty wklejają.... Może jednak telefon nie jest najlepszy do pisania relacji...15 punktów
-
W dniu dzisiejszym wybraliśmy się za granicę RP a konkretnie to na Słowację w Tatry Zachodnie a już całkiem konkretnie to na grzebień Przedniego Salatyna. Oczywiście ułatwiliśmy sobie życie i na 1500 wjechaliśmy krzesełkiem. Informacyjnie parking 5 euro krzesełko w jedną stronę 7 eu, tam i z powrotem 10.Pogoda dobra nie za ciepło chwilami słonecznie a i chmury dawały swój spektakl na niebie.Na grani dość mocny zimny wiatr, trzeba było coś przyrzucić . Ludzi nie za dużo z małymi wyjątkami to głownie ,,nasi,,. Widoczność dobra , przez lornetkę bez problemu widać było krzyż na Giewoncie , jakiś cień może Rysy też na horyzoncie majaczył.Był wariant podejścia na Brestovą , ale zrezygnowaliśmy. Podejście zielonym od kolejki mimo że dość strome bardzo fajne , dobrze się podchodziło. Pięknie kwitną wrzosy na skałach. Grzbietem poszliśmy niebieskim w stronę Przedniego Salatyna , widoki zacne , pięknie widoczna Osobita. Szlak w zasadzie dziki i pusty . Tylko na Przednim spotkaliśmy ekipę rodaków zresztą w ogóle sporo Polaków i Czechów. Po zejściu z grzbietu niebieski dziczeje całkiem i aczkolwiek bardzo atrakcyjny przyrodniczo i ciekawy ze względu na ukształtowanie terenu/spaleny żleb/ robi się nużący . Po prostu trzeba uważać żeby sobie zębów nie wybić ,stromo , mnóstwo korzeni ,luźnych kamieni, na ale taka jego uroda, tylko kolanka to czują mimo używania kijków no ale to z kolej sprawa Pesel-a. Podsumowując: bardzo przyjemna ,widokowa, nietrudna wycieczka.Poniżej parę fotek . kwitnące wrzosy na skałach przy zielonym szlaku widoczki z zielonego widoki z grzebienia na grzbiecie trochę wiało niebieski na grani jest naprawdę fajny pozdrowienia dla tych co na szlaku pora w dolinę jeśli ktoś nie był to polecamy.15 punktów
-
15 punktów
-
15 punktów
-
Pozdrowienia z Tatr! Pogoda na razie idealna! Z braku czasu będę dosyłał fotki z poszczególnych wycieczek a bardziej dokładne relacje i wiele zdjęć doślę po powrocie. ? część 1: Pańszczycka Turnia- pn.-zach. fragment grani Wierchu pod Fajki. na szczycie Pańszczyckiej Pańszczycka w całej okazałości ? Żółta Turnia Wierch pod Fajki(pn-zach wierzchołek i grań) Skrajny Granat15 punktów
-
15 punktów
-
15 punktów
-
Wczorajsza wycieczka na Czerwone Wierchy. Start w Kirach.Podejcie pod Ciemniak wymagajace ,miescami delikatnie wyślizgane ,ale bez rakow sie udało!Pomimo ostnich dni slonecznych w Tatrach jest dużo sniegu tylko miescami widac wystajace kamienie.Zima w pełni!Snieg zmorożony,zsiadnięty miejscami do slonca czasem się topi. Ostatnie zimowe miesiące był w tym roku wyjątkowo brzydkie w lutym trochę słońca i teraz marzec to teraz się to wyrównuje.Pogoda igła miejscami wiaterek i pelne słońce co w połączeniu z zimową szatą wygląda obłędnie.W tamtym tygodniu byłem na Swinnicy więc w tym postanowiłem zmiecic rejon Tatr w prawdzie wysokości mniejszcze i juz nie ma tego dreszczyku ale było mega. Tatry zachodnie wiec tez maja duzo do zaoferowania.Zejście na Halę Kondratową z przełęczy pod Kopą.Tradycyjne piwko w schronisku.??15 punktów
-
Słowo się rzekło... O ile piątek organizowaliśmy sobie w małych tatromaniackich grupach o tyle sobota była integracyjna. Celem, po wielu dyskusjach, stał się Ornak, choć mowa była też o Błyszczu i Bystrej...?. Ruszyliśmy po pysznym śniadaniu w porze, którą trudno uznać za wczesną, ale na usprawiedliwienie trzeba dodać, że nieco się nam wieczór przeciągnął.. (wiadomo... komu ?? itd.). Mimo soboty Kościeliska nie przytłaczała tłumami i kolejką przy bacówce. Po godzince (może chwilę dłużej ?) zameldowaliśmy się przy schronisku na Ornaku. Przyszedł czas na "chwilę" odpoczynku przed "atakiem szczytowym". "Chwila" oznaczała w tym wypadku jakieś dwie godziny, ze zmianą miejscówku w tzw. międzyczasie, fotkami (dzięki "Andrzej"), żartami i rozmowami o "wszystkim i niczym". Zmęczeni słońcem ruszyliśmy w stronę Iwaniackiej, a gdy do niej dotarliśmy... nadszedł czas na kolejny odpoczynek... w końcu było tak miło ?. Oczywiście z wiadomych względów Błyszcz i Bystra zostały odesłane do szufladki "plany". W końcu trzeba było się ruszyć... pieliśmy sie mozolnie w górę, widoki stawały się coraz bardziej pyszniejsze. Feria kolorów jakie zafundował nam Ornak nie daje sią opisać ?. Bylo cudnie!, a do tego byliśmy prawie sami... Jesienne Tatry i my ❤. Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy... ociągając się mocno zaczęliśmy odwrót, coraz bardziej oswajając myśl, że 1) chyba nie damy rady przed zmrokiem i że 2) kuchnia na Ornaku będzie już zamknięta, podcza gdy trwała ożwiona dyskusja nad wyższością pomidorówki nad rosołem (lub odwrotnie). Na nasze szczęście spełniła się tylko pierwsza część obaw. Obiadek został skonsumowany z wielkim apetytem. Zostałam nam tylko droga do Kir w towarzystwie pełnego gwiazd nieba ?.... Aga, Edytka, @karpasani, @Krzysiek Zd, @Karol Kliński @Mateusz Z @Bieszczadzki_tatromaniak @Mnich Moderator pięknie WAM dziękuję!!! Wrzućcie proszę fotki. @Mateusz Z i @Bieszczadzki_tatromaniak = the best team ❤15 punktów
-
Z Krzyżnem porachunki miałam z lipca, kiedy to pogoda zmusiła mnie i @Karol Kliński do "spektakularnego" wycofu na samym początku szlaku. Za nic nie chciało się nam moknąć... Tym razem poza tym, że pogoda była przecudna, to jeszcze Towarzystwo wyborowe ?. @vatra @Fibi @Karol Kliński i Seba bardzo Wam dziękuję ze ten dzień ❤. Na szlak ruszamy późno, bo mój autobus dojeżdza do Zako dopiero przed 7.00. Po drodze dosiada sie @vatra , a na miejscu czeka pozostała ekipa. Szybka kawka, przepakowanie plecaka i biegniemy na busa. Po drodze zbieramy @Fibi i Sebę. Mamy komplet. Palenica wita nas spokojem. Bileciki i lecimy w stronę Wodogrzmotów i szlaku na 5 Stawów. Droga mija nam na poznawaniu siebie ☺, opowiadaniu o planach. Milutko. Przed 11.00 jesteśmy przy schronisku. Coś na ząb, dywagacje co ubrać i ruszamy. Szybko docieramy do rozejścia szlaku i zaczynamy trawersować pod Buczynowymi Turniami. Nie wiem dlaczego, ale zapamiętałam, że szlak pnie się w górę, a my bardziej schodzimy niż wchodzimy ?. No nic. W końcu docieramu do Źlebu pod Krzyżnem i zaczyna sie mozolne drapanie w górę i podziwianie panoramy. Koło 14.00 meldujemy się na przełęczy. Nie ma zbyt dużo ludzi, nie ma wiatru, aż się nie chce iść dalej.... Schodzi nam kolejna godzina...Czas jest nieubłagany, a przed nami ze 3 godziny schodzenia. Zbieramy się. Schodząc co chwila zerkamy na ludzi na Orlej i na grę słońca w jej grani. Na mnie górna część Doliny Pańszczycy robi ogromne wrażenie. Bardzo mi się podoba. Moja miłość będzie trwała mniej więcje do Czerwonego Stawku... potem będę już tylko chciała być w Murowańcu ??. Nocka w autobusie da mi się we znaki. Do Murowańca dochodzimy zmordowani. Jedzonko, herbatka i dalej. Choć tego nie planowaliśmy dzień zamykamy zachodem słońca. Wtedy uświadamiam sobie, że poza zachodem zaliczyłam też wschód. Co prawda z okien autobusu, ale był.15 punktów
-
15 punktów
-
Witajcie. W tym temacie chcę Wam przedstawić przewspaniałą wycieczkę z towarzyszami @karpasani @Medyk99 oraz R. Szerpą. 8 maja spotkaliśmy się standardowo o 5:30 na dworcu w Zakopanem. Cel wyprawy był ustalany wcześniej, każdy zawarty i gotowy - ruszamy na parking w Palenicy, skąd dalej do Doliny Pięciu Stawów. Śniegu jak na maj jest okropnie dużo! Śnieg jest mokry, przepadający, a nasze ciężkie plecaki nie pomagają. Powoli dochodzimy do schroniska. W Piątce chwila przerwy, przepakowanie plecaków i ruszamy dalej. Śniegu jest na prawdę bardzo dużo! Na mokry, ciężki śnieg spadła świeża warstwa puchu, idzie się bardzo ciężko. Zostawiamy ciężkie rzeczy i już na "lekko" idziemy w stronę Gładkiej Przełęczy. Nie przewidziałem tak trudnych warunków, stąd łapiemy opóźnienie. Po dłużej chwili docieramy na przełęcz. Kilka zdjęć, trochę wygłupów, szklanka piwa i ciśniemy dalej. Widząc nasz cel jednomyślnie stwierdzamy, że nie zrobimy całego planu. Cóż są priorytety, idziemy do celu. Widok z przełęczy Zawory: Gładki Wierch... Patrzymy na Cichy... Szczyt wydaj się dość ciężki, leży dużo śniegu, śnieg przepada, skała z jednej strony sucha, z drugiej lód... Nie ma wyjścia, idziemy granią. Było trochę lufiasto, przydały się ręcę, trochę adrenaliny było. Wszystko poszło zgodnie z planem, stanęliśmy na szczycie cali :) ciśniemy :D Widok na Koprowy Wierch, Cubrynę i Mięgusza \ Krywań Do celu jeszcze kawałek. Warunki są bardzo trudne, czasem zapadam się po pas, czasem jest beton, a czasem idzie się jak na wydmach na plaży. Męczy niemiłosiernie!!! Mamy sporą obsuwę w czasie, jesteśmy spóźnieni. Nici z zachodu z zaplanowanego miejsca. Widoki z trasy są coraz obszerniejsze, zdobywamy wysokość i "unikalność", skąd panorama powala. Dodam, że od kilku godzin nie ma żywej duszy oprócz nas :) Dolina Koprowa Mur Hrubego i Krywań - ciekawa perspektywa Łukaszenko fotografuje Tatry Nasz dzisiejszy cel Po bardzo ciężkiej i długiej wędrówce docieramy do celu. Otwieramy 40 % szampana i cieszymy się jak dzieci. Pogoda zrobiła się rewelacyjna, widoki KOSMOS!!! Staneliśmy na jednym z najpiękniejszych szczytów Tatrzańskich, serce Tatr! Znów Krywań, Krótka, Hruby Na Tatry, w tle z tyłu widać Kończystą Pan Krywań Grań Kop Liptowskich Świnica, Walentkowy i Kozi Wierch Na szczycie zabalowaliśmy zbyt długo. Trzeba cisnąć spowrotem. W trasie napotyka nas piękny zachód słońca z widokiem na czerwone wierchy i Giewont :) Siły się kończą, a jeszcze przed nami bardzo długa droga. Zachodzące słońce nad Wierchami. Małołączniak, Kopa Kondracka, Giewont i Kasprowy Ot słońce zaszło, zaraz będzie noc :D Różowe niebo nad Krywaniem i Murem Hrubego. W powrocie popełniliśmy bardzo duży błąd. Obawiając się nocnego przejścia grani Cichego Wierchy postanawiamy go trawesować. Natrafiamy na potężne zwały śniegu, 3-5 cm lodu, pod spodem mokry śnieg sięgający do pasa. Zmęczenie sięgło zenitu (przynajmniej dla mnie), noga za nogą dotrałem do Zaworów, dalej na Gładką, skąd jeszcze zejście do miejsca noclegowego :) Podsumowując wycieczka była przezajebista, męcząca, widoki zapierały dech w piersiach i spełniło się moje kolejne marzenie górskie :D Jeszcze zostały 2 "góry przeznaczenia". Dziękuję @karpasani, @Medyk99i Szerpa za wspaniałą wyprawę oraz wsparcie, kiedy miałem kryzys. BTW. pojechałem chory z kaszlem, katarem i na lekach :P Czekam panowie na Wasze wrażenia i zdjęcia, z pewnością macie ciekawe ujęcia niesamowitej wyprawy. Oczywiście na tym się nie skończyła nasze spotkanie, były jeszcze 2 dni pięknej pogody, ale to już na inny temat :)15 punktów
-
15 punktów
-
15 punktów
-
Pyszniańska Przełęcz. Uchodzi za jedną z najpiękniejszych w Tatrach Zachodnich. Niegdyś bardzo uczęszczana, stanowiła jedną z najłatwiejszych dróg z Podhala na Liptów, dziś od polskiej strony praktycznie niedostępna, odgrodzona pasem obszaru ochrony ścisłej, w skłąd której wchodzi leząca u jej stóp Hala Pyszna... Pysznianska Przełęcz towarzyszy mi od maleńkości. Swietnie widoczna z okien domu mojego dziadka, z wciąż gołym okiem widoczną - tętniącą niegdyś życiem - ścieżką z Hali Pysznej, wraz z opowieściami ojca o dawnej sławie i pięknie Hali, od ponad 30 lat pobudza wyobraźnię. Niestety - jak pisałem - Hala jest zamknięta i amen. Ale przełęcz nie. Da się do niej dojść czerwonym szlakiem graniowym z Błyszcza. Tylko.... potem albo zejście na Słowację, alebo mozolna wspinaczka z powrotem na Błyszcz. Stad też... Pyszniańska Przełęcz - mimo mojej ogromnej sympatii i ciekawości - pozostawała dla mnie niedostępna. Myślałem o jej zdobyciu z Podbańskiej, a jakże, ale koniec końców decyzja zapadła - idziemy z Kir. Opowieść - w odróżnieniu od pozostałych, które do tej pory wrzuciłem - jest świeża. To już ten rocznik, a mamy dopiero czerwiec. Żeby nie było nudno, postaram się ją trochę ubarwić i podkoloryzować (bazujac na informacjach znalezionych w necie oraz z serialu Patrol Tatry - niestety aktualnie niedostępnego). Wszak życie to jeden wielki sen, czyż nie? Wcześnie rano docieram do mojego ukochanego schroniska na Hali Ornak. Schronisko powstało tuż po drugiej wojnie światowej, na miejsce spalonego podczas walk schroniska na Hali Pysznej. Oficjalnie schronisko spalili Niemcy, ale wiadomo, relację zdawała druga strona, wiec wiadomo, ze nie wiadomo. Co wiadomo - początek stycznia 1945. roku przyniósł kres legendarnemu schronisku, a to zapewne ułatwiło decyzję o calkowitym zamknięciu Hali Pysznej dla "zwykłych zjadaczy chelba" w roku 1948. Od tego czasu Pyszna - raj utracony - dostępna jest tylko dla osób z pozwoleniem TPNu, w praktyce jego pracowników czy badaczy. Ale nie zawsze tak było. Byo mianowicie tak, że - co dziś nie mieści się w głowie - Hala Pyszna była rajem dla turystów w lecie i dla narciarzy w zimie. Z Ornaku przez Siwe Sady, czy z Kamienistej przez Babie Nogi, nie zważając na ryzyko, zjeżdżało całe pokolenie słynnych w II Rzeczypospolitej narciarzy. Oraz spora grupa pasjonatów. NIe było tu wyciągów czy kolejki. Dla jednego krótkiego zjazdu trzeba było się gramolić kilkaset metrów w górę, a jednak tym ludziom się chciało. No i schronisko. Ciasne, zadymione, z minimalnymi tylko udogodnieniami, a jednak tak uwielbiane. O tamtych dziejach (nie tylko o Pysznej, ale o całych przedwojennych Tatrach od czasów C.K., przez II RP do początków Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej) można poczytać w książce Stanisława Zielińskiego "W stronę Pysznej". Polecam Tatromaniakom, bo - choć nie jestem "czytający" - przeczytałem z zapartym tchem. O "wyrypach", o TOPRze, Zaruskim, Oppenheimie, Rudej Wandzie, o początkach taternictwa, o jego ofiarach, zabawne anegdoty z życia przedowjennego Zakopanego. Czytelnik na zmianę to śmieje się, to płacze, a książka pozwala niemal namacalnie poczuć ten klimat i poczuć się, jakby siedziało się w cieple dymiacego pieca w schronisku na Pysznej. Stoje zatem w cieniu schroniska na Hali Ornak, ale dziś tam nie wchodzę. Dziś go nie zauważam. Nie ma go. Jest rok nie 2024, a 1936., gdy schronisko na Pysznej, po zakończonym remoncie, staje się schroniskiem całorocznym (wcześniej byo zamykane, a klucze pobierano w Zakopanem). Zdaje mi się, że zamiast - jak zwykle - skręcać żółtym szlakiem na Iwaniacką, ruszę przez las za znakami niebieskimi, by śniadanie zjeść nie na Hali Ornak, ale na Pysznej... Snić można. Co dziś zostało z dawnego, uczęszczanego szlaku? Wieśc niesie, że tu i tam, w lasach Doliny Pyszniańskiej znaleźć można jeszcze ślady ścieżki. Przekraczamy potok Dolinczański, by kierować się dalej wzdłuż coraz węższego potgoku Kościeliskiego. Tu już ściezki w zasadzi enie ma. Śmiałkom decydującym się na taką wyprawę grozi - oprócz konsekwencji prawnych - przedzieranie się przez chascze i wiatrołom. W końcu - u zbiegu Babiego i Siwego potoku tworzących razem potok Kościeliski, po przekroczeniu Babiego - staniemy w miejscu, gdzie stało niegdyś schronisko (foto - wikipedia) Niestety - sen snem, a schroniska nieodwołalnie już nie ma. Co pozostało? Fragmenty podmurówki, jakieś kawałki metalu, kilka rozrzuconych cegieł, jakieś drzwiczki - chyba od pieca - wbite w darń... Nie, nie dostaniemy już śniadania na Hali Pysznej. Można co najwyzej spróbować uścuisnac dłoń duchowi Zarukiego czy Marusarza... Las prawie całkiem wchłonął pozostałości dawnego budynku i schronisko na Pysznej nieodwołalnie należy do przeszłości. Ze schroniska prowadziły drogi przez Niżnią i Wyżnią Polanę Pyszną w stronę Pyszniańskiej i Siwej Przełęczy. Ścieżka na Pyszniańską - mimo upływu lat - jest wciąż dość widoczna, choć praktycznie całkowicie juz zarośnięta i w krótkim czasie pewnie zniknie na dobre. Nad polaną Hala ukazuje swoje nieprawdopodobne piękno. Legenda głosi, ze Hala Pyszna i Siwe Sady to jeden z najbardziej urokliwych zakątków Tatr Zachodnich. Dalej, pnąc się zakosami, stary szlak wprowadza wędrującą duszę na grań dokładnie w szerokim siodle Pyszniańskiej Przełęczy. Tutaj obudzę siebie i Was ze snu, a dalszą częśc opowieści zaczniemy od przełęczy właśnie. Tak jak niegdys nasi przodkowie po pokonaniu historycznego szlaku... Na przełęcz docieram póżno, około godziny 13. 7 godzin, a jeszcze trzeba wrócić. Ale mówiłem - to mozolna trasa. Jak zwykle - nie mam szczęścia do wiodoków, chmury wiszą na ok 2000m, zasłaniając większosć szczytów - tych okolicznych i tych dalszych. Dobrze widać Kamienistą, na ktorą prowadzi zamknięta dla ruchu, ale wciaż uczęszczana ścieżka. Z Przełęczy rozpościera się niesamowity widok na całą dolinę Kościeliską. Wykorzystujac moment słonecznej podogy podszedłem blizej i... ...jest bajkowo. Sama przełęcz bardzo mnie zaskoczyła. Z okna domu w Kościelisku wygląda ona jak głęboka przełęcz na ostrej jak brzytwa grani, tymczasem okazuje się ona - zwłaszcza od łągodnej, południowej strony - bardzo rozległa i szeroka... Na zdjeciu dobrze to widać podczas zejścia z Błyszcza/podejścia na Błyszcz, na zdjęciach samej przeł,ęczy - trudno to w sumie uchwycić, bo 3D to jednak 3D, zdjecia tgo nie oddają. Przełęcz wywarła na mnie niesamowite wrazenie. Dawno nie siedziałem tak długo w jedym miejscu i wcal enie wynikało to wyłącznie ze zmęczenia i perspektywy mozolnego gramolenia się na wysoki wierzchołek Błyszcza. Trzecim - obok zachwytu i zmęczenia - powodem przesiadywania na przełęczy był fakt, żebyło to ostatnie brakujące dostępne turystycznie miejsce na mapie Polskich Tatr Zachodnich wciąż przeze mnie niezdobyte. A czwartym - świadomość, ze pewnie nigdy tu nie wrócę. Samo dojście na przełęcz już było sporym wysiłkiem, a jeszcze trzeba wrócić. Nie, nie można zejśc na Pyszną, trzeba się toczyć przez Błyszcz. Do tego mam takie przeczucie, że nawet jesli zarysykujemy konflikt z prawem, przełażenie na takim zmęczeniu przez bezdroża pokryte wiatrołomem szczytem marzeń też pewnie nie jest, wiec - rad nie rad - zabłąkanyt na przełęczy polski turysta, nienawidzący ju,z pewnie Błyszcza całym sobą, musi się z tym Błyszczem, przeprosić i ruszyć z powrotem wzdłuż grani. Wzgklędnie zejśc do Podbańskiej i szukać tam transportu do Polski. Stosunkowo łagodne, za to bardzo, bardzo długie podejście jest nużące, a na podmęczonego rywala wręcz mordercze. Wierzchłek Błyszcza to pojawia się, to znika w chmurach... ale z każdym krokiem jest coraz bliżej. A o każdy krok tak już trudno. To walka o kazdy metr. Wiem - ju,z to gdzieś pisałem. Gdzie? w opisie wejścia na Bystrą, a jakże. Tak - masyw bystrej (a więc i Błyszcz) to mordercza gora. Wyssie z Ciebie każdą resztkę energii i nagle zaczynasz przeklinać niemoc niepozwalającą ci zdobyć szczytu znajdującego się lediwe 100 metrów wyżej. Co to jest 100 metrów?Dla wypoczętogo turysty - tyle co nic, dla turtsty podchodzącego pod szczyt Bystrej to wysokosc niemal nie do pokonania. Na dowód tego dodam, że z Błyszcza planowaliśmy jeszcze odwiedzić wyższa o 90m starą znajomą, ale... sił po prostu nie starczyło. Żaden z nas nie chciał już słyszećo dalszym podchodzeniu - byle w dół! Zaletą żólwiego tempa jest natomiast fakt, że - na robionych co klika kroków - postojach, zauważa siępiękno tatrzańskiej roślinności tak pomijane podczas energincznego wchodzenia na "pierwzej świeżości". I tak oto dowlokłęm się na szczyt Błyszcza. Zmęczenie - skrajne. Jak pisałem - nie było nawet sił żeby wyjśc jeszcze 90 m w górę na Bystrą. Więcej - nie było nawet siły żeby na luziku z tego Blyszcza zejśc. Zejście z Błyszcza to stroma ściezka zawalona sypkimi kamieniami.W sam raz dla zmęczonego wędrowca Mięśc=nie ledwo ju,z pracują, ledwo dają radę hamować ciężar 110kg, a do tego jeszcze kamienie ucuekają spod butów. Czy może być gorzej? W końcu osiagamy Bystre Sedlo i dalej będzie już lepiej. A przynajmniej bez sypkich kamyczków... zawse coś. Ten widok znam i lubię. Trzeci raz tędy ide w tym kierunku. Krowia ścieżka granią w stronę Siwego Zwornika, często nawiedzana przez stada kozic. Tego dnia całe kozicze rodziny biegały akurat dalej, na zbocvzach masywu, ale nietrudno je spotkać i tu. W stronę doliny Gaborowej płynie wartki potok stworzny przez roztapiające się łachy śniegu u stóp Starorobociańskiego, czy - jak wolą Słowacy - Klina. Jeszcze kilka kroków, krótkie podejście i... ...Siwy Zwornik. Czyli pora opuścić główną grań Tatr. Ostatni jeszcze rzut oka na Bystrą, która chwilowo wylazła zza chmur, oraz na świeżo zdobytą Przełęcz. Łezka się w oku kreci, naprawdę. Tyle lat marzeń o Pysznianskiej i w końcu jest. Choć koszt jest niebagatelny. Nie wrzucam zdjec z Siwej czy Ornaku, no - może jedno dla porządku... Zdjęć z Ornaku na pęczki. Góra popluarna i łatwo dostępna i sam nie wiem ile zdjęć z Ornaku mam na sowim dysku, ale dom kazdego dnia i każdej wycieczki mógłbym jakieś dopasować, nie muszę ju,z nawet pstrykać Po drodze... ....młoda kozica. Niby nic, a cieszy, bo nigdy nie byłęm tak blisko młodej kozicy, dała sobie zrobiczdjęcie i... mamusi nie było w okolicy Stąd widac już też cel - schronisko na Hali Ornak. Tak - mimo ogromnego zmęczenia zdecydowałem się na zejście przez Ornak i Iwaniacką, bo juz sama myśl o Starej Robocie i asfalcie w Chochołowskiej mnie po prosu odrzuca. Jak kuśtykać, to przez Ornak i Kościeliską, przynajmniej ciekawie. Pisalem, ze koszt wyprawy niebagatelny, Dlaczego? Bo zmęczenie, które generuje u mnie masyw Bystrej zawze jest ogromne. W dół idę jak niedołęga, podpierając się kijkami, zeby nie polecieć, bo waciane nogi po prostu nie umieją wyhamowac mojego cieżaru. Idę tempem ponizej wszelkich drogowskazó. Byle dojśc. Byle doczłapać. Pamiętam kiedy ostanio byem TAK zmęczony i było to na zejściu ze Sławkowskiego. Posłałem - niezgodnie ze sztuką, ale przecież wiem, ze jakos dopełznę - przyjaciela przodem, zeby już kupił piwo i jedzenie. I oto jesteśmy. Fakt - przed nami jeszcze zejscie do Kir, ale to już pikuś. Prosta droga, pokrzepiony w schronisku - jakoś zejdę. Schodząc widzę światło zachodzącego słońca na Kończystej Turni. Tak, to już prawie 15 godzin, a jeszcze trochę zostało. Zimna woda Kościeliskiego potoku pokrzepia, przynosi ulgę, orzeźwia (choć w zasadzie nie powinno się jej pić ) i ugruntowuje niesamowite poczucie wewnętrznego szczęscia. Tak - daliśmy radę. Odwieczne marzenie spełnione. Jeszcze chwila i leżę w hotelowym łóżku wciąz nie wierząc, ze to się stało. Czy dlatego, ze Pyszniańska jest aż tak nieosiągalna? Nie. To po prostu spełnienie marzenia, odkładanego przez lata z roku na rok na kolejny rok. I wiecie co? Choć znów - jak po bystrej - bolą mięsśnie, bolą pęcherze, a z Tatrami niechcący zawarłęm przymierze krwi... ...uwazam, ze ten ból jest warty tego szczęścia. W Tatrach czuję sie.... wolny i szczęśliwy. A to nie ma ceny.14 punktów
-
Ponieważ miśki w Gąsienicowej ogłosiły koniec zimy tak energicznie aż trzeba było zamknąć szlaki postanowiliśmy również zakosztować wiosny . Krokusy i te sprawy. Plan był taki Doliną Małej Łąki do Wielkiej Polany i trochę w stronę Przełęczy Kondrackiej , ponad las, widoczki , herbatka te sprawy i na dół. Pogoda rewelacja niestety obecności wiosny nie stwierdzono. Tym niemniej wycieczka wyszła super , piękny dzień w górach plan zrealizowano . Jak zaczynaliśmy to ludzi prawie nie było. Jak schodziliśmy to poniżej Wielkiej Polany było trochę ,,dziwnych,, ludzi . Ale jakiś wielkich tłumów nie było. Trochę fotek : podejście i Wielka Polana i trochę w górę i tak to z tą wiosną dzisiaj było14 punktów
-
Życie weryfikuje plany, także te górskie... i czasami trzeba odpuścić. No i w ramach "odpuszczania" wybraliśmy się na wycieczkę do Doliny Staroleśnej. Do Starego Smokowca dotarliśmy elektriczką, która naprawdę robi robotę. Przy okazji wiecie, że już ok. 1902/1903 roku z Popradu do Smokowca jezdził trolejbus, który kilka lat później został zamieniony na elektriczkę? Mniej więcej w tym samym czasie powstała pierwsza wersja kolejki na Hrebienok (ot... efekt czekania na pociąg 45 minut - wszystkie tablice wokół stacji przeczytałam). Oszczędzając nogi skorzystaliśmy z kolejki na Hrebienok i po kilku minutach, minąwszy Bilikową Chatę, skierowaliśmy się na zielony szlak, który zaprowadził nas do kolejnych odsłon Wodospadów Zimnej Wody. Byliśmy na nich sami, co nas absolutnie nie martwiło. Sesja fotograficzna i ruszyliśmy w kierunku Rajnerowej Chaty. W Chatce warto obejrzeć dzwonki (owcze?) i sprzęt sportowy oraz skosztować pysznej herbatki (piękny kaflowy piec). Od tego momentu do naszego celu poprowadził nas niebieski szlak, przez większość doliny towarzyszył nam będzie potok (Poprad?). Szlak jest skrzyżowaniem "ceprostrady" na Szpiglas i podejścia nad Czarny Staw pod Rysami - takie moje skojarzenia. Im dalej w dolinę tym bardziej imponująca panorama się robiła. Po lewej stronie rozgościł się min. Sławkowski Szczyt, po prawej (już przy Zbójeckiej Chacie bardziej) pięknie prezentował się Jaworowy, zaś perspektywę zamykał Świstowy i Mała Wysoka, z wyraźnie zaznaczoną Rohatka (lekcja topografii odrobiona ). Widoki były godne, a dodatkowo wzmocnione pojawiającymi się co jakiś czas chmurami. Tuż przed pierwszym stawkiem udało się nam wypatrzyć kozicę. Generalnie fajny spacer (moje 2/3 Ekipy ma "nieco" inne zdanie, ale co ja na to mogę... ), dla mnie w ramach regeneracji.14 punktów
-
14 punktów
-
Podłączę się i przedstawie wycieczkę, której już - niestety - nie da się powtórzyć. I mówie niestety, choć fakt - zakaz przejscia ze Swinicy na Zawrat moze i jakieś tam zalety ma. Nie wiem. Akurat to, ze szlak z Zawratu na Kozią Przełęcz jest jednokierunkowy, to dobrze, bo minąc tam się cieżko, natomiast moja wycieczka z 2015. była super i bardzo bym ją polecał, gdyby wolno było ją powtórzyć Na parkingu byłem pierwszy. Ech... Stilo. FIAT z fiatowską jakoscią, ale jeździło się super - bardzo lubiłęm to autko. Wychodzę wcześnie, bo sezon w pełni, a ja nie lubię tłoku... Na Psiej Trawce pogoda pod psem. Wejście Doliną Suchej Wody ma swoje zalety. Po pierwsze - nie zmęczysz się, po drugie - dalej nie wyruszasz zmęczony. Po trzecie... eeeee... no w Murowańcu byłem wciąż świeżutki. Zawsze trzy wymieniłem... Z Murowańca ruszam na zachód, by obejść Kościelec od tej właśnie strony. Z uwagi na pogodę mam plan by wyleźć na Świnicką Przełęcz, a dalej jak pogoda pozwoli... Widocznośc byle jaka. Ledwie widać koniec własnego nosa... W chmurach majaczy Kościelec. Blisko jest, a i tak ledwo widać. Tak idąc dochodzę do rozdroża koło Zielonego Stawu. Od tego momentu - idę po raz pierwszy. Nie byłem na Świnickiej Przełęczy, ani na Świnicy i byłem mocno "podjarany" perspektywą. Jak widać, na podejściu widoczność spadała, co wynikało pewnie z szybkiego nabierania wysokości. Pamiętam, ze podejście jest strome i wchodzi się szybko. Ale.... ja wtedy byłem w formie. Dziś pewnie bym płuca wypluł... Teren zrobił się uroczo skalisty. Coraz lepiej. Wszak Tatry Wysokie, to idzie się na skały, a nie na krowie ścieżki... Pod przełęczą - zaczyna być coś jakby widać. Szału bez, ale jest jakby lepiej. Tu widać jak strome jest to podejście. Naprawdę szybko nabiera sie wysokości. I oto jestem. I wysoko i nisko. Na szczyt Świnicy jeszcze jakieś 250m. Nie za dużo, ale dla podmęczonego piechura jest to jeszcze spory kawalek podejscia... Skręt w lewo na szczyt. Łańcuchy są, ale trudnosci okresliłbym jako niewielkie. Plus ze jestem dosć wcześnie, a ponadto pogoda odstraszyłą częśc chętnych na wysokogórskie wyprawy. Szczyt osiągam o 10:05. Wcześnie. Cały dzień jeszcze przede mną. Widoków brak, wiec szybko zawijam się i złażę. Nie lubię długich postojów, a już na pewno w chmurze... Dziś niestety trzeba by zejsc tą samą drogą, ew. co najwyzej przez Liliowe. W 2015. mogłęm ruszyć w stronę Zawratu, co też uczyniłem. Trudności wciaz nie uznałbym za duże. Trochę łańcucha, trochę klamer ale nic, co bardzo zapadłoby w pamięć. I Zawrat. Powrót po latach. Raz byłem na Zawracie z mamą i bratem, ale to było lata temu. Wejście od Murowańca, zejście do "piątki". Tym razem - na krzyż - od Świnicy na Orlą Perć. Pora wczesna, siły są. Decyzja - ruszam dalej na Kozią Przełecz. To moj pierwszy i - mimo upływu juuż 9 lat - wciąż jedyny epizod na Orlej Perci. Z moim aktualnym brzuchem i kondycją - nie wiem, czy dane mi będzie jeszcze wrócić. Mam takie wrazenie, ze gdzieś po drodze byłą jeszcze drabinka, ale chyba nie zrobiłem zdjęcia... Doszedłem do żóltego szlaku w dół na Halę Gasienicową i uznałem, że zdecydowanie dość. Nie bez powodu wspominam o moim brzucholu. Rzadko to piszę, ale Orla - a przynajmnije ten odcinek - jest kondycyjnie wymagający. Nawet niekoniecznie sprawnościowo, ale kondycyjnie. Nie wymaga wielkiej gibkości czy wielkiej siły, wymaga kondycji, zeby ten dośc długi wysiłek wytrzymać i nie paść po drodze. Zmachałem się, a byłem w formie. Czy uważam, ze szlak jest trudny? Ja uważam że nie, ale jeden z mijających mnie na zejsciu "karków" krzyczał, że "sraka jest". Więc - co kto lubi. Jak dla mnie - fajne i wcale nie tak trudne. A wysportowany nigdy nie byłem, wiec to chyba głownie kwestia głowy. Na zejściu na dobre się rozpogodziło. Po drodze mijałem ludzi wchodzacych na górę, których widać zachęciło rozpogodzenie. Cieszyłem się, że ja już schodzę. Nie lubię tłoku, kolejek do łańcuchów, przepychania sie do stolika w schroniskach. Najbardziej Tatry lubię poza sezonem. Ale - tym razem dałem radę się zebrać i wyprzedzić tłum. I dobrze mi z tym było... W Murowańcu o 14:05. Tempo dobre. Ech.. żeby mieć dziś ten power... Zejście Doliną Suchej Wody i do domu. To był udany dzień. Bardzo, bardzo udany dzień14 punktów
-
W czwartek 2 maja pogoda zapowiadała się pięknie. Wcześnie rano wyjechaliśmy w kierunku granicy w Jurgowie ponieważ - jak to powiada nasz Kolega @barbie609 moder - chcieliśmy spędzić majówkę tam gdzie majówki nie ma. Pojechaliśmy do Słowackiego Raju. Nie byliśmy tam wcześniej więc wszystko nas ciekawiło i sprawiało niemałą frajdę. Wędrówkę rozpoczęliśmy z porkingu Podlesok. skąd prowadzi kilka różnych szlaków, my na początek wybraliśmy jeden z najciekawszych czyli wąwóz Sucha Bela Cały czas idziemy dnem malowniczego i niestety troche mokrego wąwozu. Idąc wsłuchujemy się w pluskanie strumyka snującego się pod naszymi nogami i uroczy o tej porze świergot ptaków. Mijamy też kilka przepięknych wodospadów. Na szlaku nie byliśmy sami ale spotykane od czasu do czasu pojedyncze osoby albo niewielkie grupki trudno nazwać tłumem. W takich miejscach jak drobinki naturalnie trzeba było zwolnić i iść uważniej więc tu spotykaliśmy najwiecej ludzi. Drabinki, kładki, stupaczki, łańcuchy i mnóstwo ciekawych, ekscytujących zakamarkow. Przejście całego wąwozu zajęło nam niecałe cztery godziny. Przy rozejściu szlaków okazało się że mamy sporo czasu i jeszcze więcej ochoty na dalszą wędrówkę. Postanowiliśmy przejść jeszcze Przełom Hornadu. Najpierw żółtym a później czerwonym szlakiem dotarliśmy do Klastoriska Tutaj kolejne rozwidlenie szlaków. Po krótkiej przerwie idziemy dalej w stronę Hornadu. Początkowo ścieżka prowadzi łagodnie przez las ale po jakimś czasie robi się na tyle stromo że w kilku miejscach pojawiają się łańcuchy. Po niecałej godzinie docieramy do niebiesko znakowanego Przełomu Hornadu Wędrówka Przełomem również dostarcza nam wielu niesamowitych wrażeń. Jest przepięknie! Kończąc wędrówkę zamykajmy jednocześnie pętelkę bo szlak zaprowadził nas do punktu wyjścia czyli na Podlesok. To była cudowna przygoda, z pewnością wrócimy do Słowackiego Raju jeszcze nie jeden raz.. Tymczasem jedziemy do Nowej Leśnej gdzie mamy nocleg. Przed nami jeszcze trochę majowych wrażeń.14 punktów
-
14 punktów
-
W piękna niedzielną pogodę postanowiliśmy sprawdzić uroki Doliny Jaworowej i wybraliśmy się nią na Lodową Przełęcz. Auto zostawiliśmy w Tatrzanskiej Jaworzynie kolo kosciola bo na poboczu przy szlakowskazie nie bylo juz miejsca. Wiekszosc osob szla w Dolinę Koperszadow ale i na naszym szlsku spotykalismy wedrowcow. Szlak długawy ale bardzo przyjemny. Wchodząc w Zadnią Dolinę Jaworową zaczęliśmy powoli nabierać wysokości, Samo podejście na Przełęcz trochę oddechu zabrało ale widoki z góry bajkowe. Moje serce skradł Żabi Jaworowy Staw. Coś pięknego!14 punktów
-
Kiepska pogoda majówkowa spowodowała, że zaczęłam przeglądać stare zdjęcia. Wróciłam do naszej wyprawy do Szwajcarii w Alpy Berneńskie. Minęło kilka lat, ale z przyjemnością bym wróciła, do czego bardzo gorąco zachęcam i Was ... No to od początku.... Spaliśmy na campingu Jungfrau w Lauterbrunnen (https://www.campingjungfrau.swiss/en). To mała, typowa szwajcarska wioseczka położona w urokliwym wąwozie, którego ściany sięgają 300 metrów ponad dno dolin. W okolicznych skał spływają 72 wodospady, a młodzi ludzie skaczą w prześmiesznych przebraniach. Każdy znajdzie tu coś dla siebie: są trasy dla początkujących piechurów i dla tych, którzy chcą się powspinać, bo przecież Eiger w pobliżu. Poruszanie się po terenie nie stanowi problemu, ale warto zaopatrzyć się w Pass. Warto przejechać się do okolicznych wioseczek: Wengen, Gimmelwald, Isenfluch i Murren - uwaga - do części z nich dojechać można tylko kolej(k)ą. Gdzie warto się wybrać? 1) Absolutne must have to Jungfraujoch, czyli przełęcz między Mnichem i Jungfrau. Dowiezie nas tam najwyżej dojeżdżająca w Europie kolejka szynowa. Podróż zaczynamy w położonym około godzinę drogi od Lauterbrunnen Grindelwaldzie. Po drodze jeszcze tylko przesiadka na stacji Kleine Scheidegg i zaczynamy mozolnie się piąć do góry. Po drodze będziemy podziwiać lodowiec, śnieżne plateau i lodowe morze - wykute w skałach okna na stacjach pośrednich widoczne są ze szlaku pod Eigerem... Podróż w górę trochę trwa, ale nie ma co się dziwić, bo jedziemy na wysokość ponad 3400 m. n.p.m. Widoków z góry nie da się opisać słowami... Gdy dojedziemy na górę, na wschodzie zobaczymy obserwatorium meteorologiczne na Sphinxie (3571 m.n.p.m). Podróż do niego jest niezapomniana, bo pojedziemy super szybką windą (wrażliwcom polecam schody). Z tarasu można podziwiać m.in. lodowiec Aletsch. W kompleksie jest również pałac lodowy z lodowymi rzeźbami. Jeśli ktoś ma ochotę na spacer można się wybrać do położonego około 2 km dalej schroniska Mönchsjochhütte. Choć różnica w wysokości to tylko 200 metrów, to dla wielu osób spacerek ten może być dość męczący. Jednak dla alpejskiego strudla z jabłkiem warto się pomęczyć :-). Nie zapomnijcie o ciepłych rzeczach i okularach przeciwsłonecznych. Filtr do opalania też się przyda. 2) Szlak u podnóża Eigeru - przepiękny, w mojej ocenie spacerowy, choć wchodząc na niego nie byliśmy przekonani, czy zaraz nie będzie jakiejś via feraty i faktycznie była (ale nie dla nas). Starujemy z miejscowości Eigergletscher. Ze szlaku widać faktycznie via ferratę Eiger-Rotstock - godzinna trasa biegnąca wzdłuż podnóża północnej 1600 metrowej ściany Eiger. My jednak postanowiliśmy się trzymać się mocno ziemi. Po drodze miejsc na podziwianie widoków nie zabraknie. Sporo minut zeszło nam na zastanawianiu się nad przeznaczeniem zauważonych przez nas okien w ścianie Eigeru... pomysłów na ich przeznaczenie i pochodzenie nie będę przywoływać, bo wstyd.... Okazało się, że to okna od wspomnianej przed chwilą kolejki na Jungfrau.... Trasę kończymy na stacji kolejowej w Alpiglen. 3) Wąwóz dolnego lodowca Grindelwald - genialne miejsce, choć mamy z niego dość traumatyczne wspomnienia, bo kilka metrów przez nami spadła kamienna lawina... Ale tak to jest, jak się lekceważy zakazy.... Niesamowite wrażenie robi spieniona i rwąca Lütschine, czyli wypływająca z lodowca rzeka. W zasadzie nie wolno wzdłuż niej chodzić, bo może z minuty na minutę zmienić swój bieg, o czym przypominają stojące co metr tabliczki z trupimi główkami. Taka sytuacja... Kiedy my byliśmy dojście do lodowca było w remoncie, teraz zrobiono tam coś na kształt parku linowo-trampolinowego. Wygląda zachęcająco. 4) Ogród botaniczny Schynige Platte - miejsce, gdzie można zostać na zawsze.... Najlepsza miejscówka do podziwiania Eigeru, Mnicha i Jungfrau, a jak się komuś znudzi to można się pochylić nad milionem przepięknych alpejskich roślin. Oczywiście dojeżdżamy kolejką, ale nie pamiętam skąd.....Chyba z Wilderswill. 5) Wodospady Trümmelbach - przepiękne widowisko czynione przez jedyne na świecie podziemne wodospady lodowcowe. 6) Jak ktoś lubi Bonda, Jamesa Bonda, to musi się wybrać również na Schilthorn (my lubimy, ale zabrakło nam już kas... :-( ). To tylko kilka propozycji. Alpy Berneńskie to miejsce nie tylko na trekking, ale także na rowery. O nartach nawet wspominać nie będę...14 punktów
-
Tym razem padło na spokojną wycieczkę częścią Orlej Perci. W składzie wycieczki dzisiaj przeważają Panie ? i jest niezwykle wesoło. Wychodzimy z Brzezin żeby siły zachować na zdobywanie Granatów. Zaczynamy od Zadniego zielonym szlakiem. Nikt zupełnie nim nie idzie oprócz nas. Możemy się delektować spokojem i umiarkowaną ciszą ponieważ tego dnia tłumy szły na Przełęcz Zawrat. Tuż powyżej rozwidlenia szlaków w stronę Żlebu Kulczyńskiego na kamieniach wygrzewa się spora rodzinka świstaków. Dwa maluchy przebiegają przez szlak na łąki poniżej ,a cztery dorosłe osobniki siedzą spokojnie wyżej i nas obserwują. Aura początkowo nie była zbyt obiecująca. Czapa ciężkich niskich chmur stała powyżej Hali Gąsienicowej. Szczęśliwie po wyjściu na górę jest coraz więcej słońca. Dość szybko pokonujemy trzy wierzchołki aby ze Skrajnego Granatu zejść żółtym szlakiem z powrotem do Murowańca.14 punktów
-
Nadszedł wrzesień a z nim mój dwutygodniowy urlop - co roku w tym czasie decyduję się na dłuższy odpoczynek, teoretycznie stabilniejsza niż w lipcu i sierpniu pogoda, mniej tłumów wszędzie, nie tylko w górach, ostatni moment przed jesiennym szaleństwem zakupów, którego, chcąc nie chcąc, od lat jestem częścią jako pracownik handlu ? W idealnym świecie właśnie byłbym w połowie wyjazdu na Słowację, taki był plan od dawna, prognozy pogody jednak nie napawały optymizmem i ostatecznie odpuściłem...cóż, nie zawsze jest tak, jakbyśmy chcieli. Z gór jednak całkowicie nie zamierzałem rezygnować i korzystając z okienka pogodowego postanowiłem zrealizować chociaż część mojego planu na jesień. Jedną ze składowych tego planu były Rohacze - działające na wyobraźnię szczyty, które nie raz mijałem przy okazji wizyty w Tatrach Zachodnich. W końcu zdecydowałem się sprawdzić jak to jest z tą Orlą Percią Zachodnich ? Klasyczna pobudka w środku nocy, przed 7 rano kupuję bilet na Siwej Polanie i ruszam na szlak. Pełny sił i chęci truchtem przemierzam Dolinę Chochołowską - biegnie się bardzo przyjemnie, pokonywana w ten sposób trasa wcale nie jest taka nudna i męcząca ? Po niecałej godzinie jestem pod schroniskiem. Niebo bezchmurne, ludzi niewiele - warunki idealne. Chwilę później obieram żółty szlak na Grzesia, potem niebieski na Rakoń i Wołowiec. Chyba trochę za mocne tempo sobie narzuciłem bo na tym ostatnim musiałem przeznaczyć dłuższą chwilę na odpoczynek, cóż ? Przysiadłem nieco poniżej Wołowca, było tak cicho, spokojnie... mógłbym tam pół dnia spędzić, jednak z tyłu głowy była świadomość, że kawał drogi jeszcze przede mną a dni coraz krótsze... Po sesji zdjęciowej, na którą na chwilę zajrzało stadko kozic, ruszyłem dalej. Było koło 11.30 kiedy ruszyłem w stronę Jamnickiej Przełęczy - z tej perspektywy główne cele dnia prezentowały się niesamowicie...wręcz przerażały swoim ogromem. Wchodziło się jednak całkiem nieźle. Jedynie końcówka przed wejściem na Ostry Rohacz trochę trudniejsza, no i to słynne przejście nad przepaścią - przez chwilę było ciekawie i emocjonująco ? później po drodze były może dwa odcinki, które sprawiły mi trochę problemu - długi komin do wejścia (mimo że z łańcuchem to jednak ciężko mi było znaleźć wygodne miejsce na nogi) i jedno trudniejsze zejście, ale jakoś poszło. Widoki przepiękne na każdą ze stron, zarówno z podejścia na Ostrego, jak i ze szlaku na Płaczliwy, nie wiedziałem, w którą stronę patrzeć ? W końcu dotarłem do Smutnej Przełęczy i uznałem, że nie takie te Rohacze straszne. Momentami było trochę adrenaliny, ale traumy szlak nie zostawił, wręcz przeciwnie. Cel osiągnięty, pozostało "tylko" wrócić. Na szczęście zejście Smutną Doliną było baardzo przyjemne, o ile przez Rohacze szedłem jak ślimak tak tutaj włączyłem wyższy bieg - w schronisku czy tam bufecie Tatliakova Chata byłem po godzince, z bólem odpuszczając wizytę nad Rohackimi Stawami - brakło czasu, ale jest postanowienie, żeby wrócić w te rejony, tylko z parkingiem od słowackiej strony. Od Chaty trzeba było znów pójść pod górę - na Zabrat i po raz drugi tego dnia na Rakonia. Było koło 16 a więc 9 godzin na szlaku i powiem szczerze, że pod górę ledwo wlazłem ? w nogach miałem już ponad 2000 m przewyższeń - tłumaczę sobie, że miałem prawo się zmęczyć ? o 17 na Rakoniu nie było zupełnie nikogo - zresztą przez cały dzień ludzi jak na lekarstwo, takie dni na szlakach bardzo lubię. No i pogoda też wypas, nie ma do czego się przyczepić. Z Rakonia truchtem na Grzesia,, potem na Polanę Chochołowską. Bardzo chciałem też w ten sam sposób dotrzeć do parkingu, ale niestety pod koniec nogi odmawiały posłuszeństwa. Ostatnie 3 km to była katorga, do tego utopiłem telefon w potoku... ale działa więc chyba nieważne ? trudna końcówka nie zmyła jednak wrażeń z wycieczki - to był piękny dzień i kropka ?14 punktów
-
Drugi dzień naszego pobytu, pogoda za oknem nieco ciekawsza ale nie na tyle żeby planować jakieś ambitniejsze trasy. Wyruszamy więc na podbój góry, która przynajmniej w nazwie daje namiastkę wielkiej przygody, chodzi oczywiście o Wielki Kopieniec ? Teraz muszę sięgnąć do mapy żeby dokładnie opisać szlak jaki przeszliśmy bo było to dosyć skomplikowane ? Zaczynamy w Kuźnicach skąd zielonym szlakiem idziemy w kierunku Nosala. Na Nosalowej Przełęczy skręcamy w prawo na szlak żółty którym dochodzimy do Polany Olczyskiej tutaj znowu na zielony i już prosta ścieżka na Wielki Kopieniec. Widoki ze szczytu przy ładnej pogodzie podobno są niezłe, ale to na co my patrzymy to raczej chmury niż góry wiec głowy nie urywa ale i tak jest super. Idziemy dalej! Zielonym szlakiem dochodzimy do skrzyżowania gdzie skręcamy na czerwony w kierunku Psiej Trawki i dalej aż na Waksmundzką Rówień. Tutaj już przenosimy się na szlak zielony ktorym wspinamy się prosto na Gęsią Szyję. Widoki dużo lepsze niż z Kopienca, robimy kilka fot i schodzimy na Rusinową Polanę. Dopijamy resztki jeszcze ciepłej herbaty i schodzimy do Palenicy?Niemal przez cały czas jest z nami efekt @vatra zwłaszcza w lesie, gdzie słychać tylko ciszę i delikatny szelest lekko opadających płatków śniegu?14 punktów
-
14 punktów
-
Jak zapowiadałem w poprzednim poście przyszła kolej na Wysoką ? Od bardzo dawna chciałem wejść na ten szczyt ale jakoś się nie składało. I wreszcie stało się ? Zdobyty ! Jeden z ostatnich pików do WKT ? Wyprawa bo tak chyba można już powiedzieć ? rozpoczęła się z Palenicy przez Rysy i Ciężki aż pod krzyż. Po wejściu na dach Polski pogoda zmienia się na nieco gorszą. Z rozpędzonym tego dnia wiatrem nadciągają niskie chmury zasłaniając nam piękne widoki. Zastanawialiśmy się jakim wariantem iść z racji na niewielką ilość śniegu po stronie północnej i brak raków. Ostatecznie wchodzimy granią od Wagi. Oczywiście nie bez przygód ? Serdecznie zapraszam na relację wideo ? ?️ WYSOKA OBA WIERZCHOŁKI Widok z Rysów na lekko oprószony Ciężki Szczyt 2520 mnpm i Wysoką 2560 mnpm Z Przełęczy Waga w stronę Ciężkiego Szczytu - Widoczna przełęcz pod Kogutkiem Ciężki Szczyt zdobyty ? w tle Pazdury i Wysoka Wysoka wierzchołek północny w tle Mięguszowieckie Szczyty Para Słowaków akurat malowała krzyż farbą w sprayu (porywy wiatru do 100km/h ? ) Wysoka wierzchołek południowy ku mojemu zaskoczeniu symboliczny czekan wsadzony między skały ?14 punktów
-
ODCINEK 3. WROTA CHAŁUBIŃSKIEGO+NIESPODZIANKA ? PALENICA BIAŁCZAŃSKA-WODOGRZMOTY MICKIEWICZA-MORSKIE OKO-CEPROSTRADA-DOLINKA ZA MNICHEM-WROTA CHAŁUBIŃSKIEGO(POWRÓT TĄ SAMĄ DROGĄ, ZE SKOKIEM W BOK DO SCHRONISKA W ROZTOCE) Zwykle po górach chodzę z mężem, ale ponieważ stan ten trwa już 10 lat, najwyższa pora odciąć pępowinę ? Tym razem wybierzemy się na zwiedzanie Tatr całkowicie osobno. Umawiam się z Natalią, znaną na forum jako @vatra na Wrota Chałbińskiego. Natalia tam nie była, a ja chciałam jakiś łatwiejszy szlak z Tatr Wysokich, więc będzie w sam raz. Seba wraz z kolegą Markiem Idą na Cubrynę i MSW. Gdyby jakaś sierota znów zaplątała się przypadkiem na forum, to informuję, że taka wycieczka jest całkowicie legalna ? Dzień zaczął się dla mnie dziwnie- wychodząc rano z kwatery nadziewam się na jelenia. Uliczka jest wąska a zwierz duży i jak ja mam teraz koło niego przejść??? Na szczęście jeleń okazuje się być na tyle uprzejmy, że skręca w czyjeś podwórko. Uff. Mogę w spokoju iść na busa. To znaczy, pewien niepokój jest, bo pierwszy raz idę w góry z kimś znanym do tej pory tylko z internetu. S. nawet wyraził wcześniej ubolewanie, że ma internetowa koleżanka, to może wcale nie Natalia, tylko jakiś Arab ? @vatra okazała się jednak 100% Natalią, a nie żadnym Arabem, i nawet zajęła mi miejsce w busie. Pierwsze chwile spędzamy na rozmowach zapoznawczych. Czuję, że nadajemy na tych samych falach i to będzie dobry dzień ? Wycieczkę rozpoczynamy o mojej tradycyjnej porze czyli trochę przed 8. Pół godzinki energicznego marszu i jesteśmy na Wodogrzmotach: Tym razem droga asfaltówką w ogóle mi się nie dłuży, raz dwa i jesteśmy na skrótach przez las: Potem zaraz Włosienica: I koło 10 tej jesteśmy w Morskim Oku, gdzie robimy sobie krótką przerwę. Poranek był strasznie zimny, ale w końcu zrobiło się cieplej. Startujemy w dalszą drogę Ceprostradą: Zgodnie postanowiłyśmy, że obóz I powstanie gdzieś na początku Dolinki za Mnichem. Rozglądamy się za wygodnym kamieniem, a szlak na Wrota z tej perspektywy wydaje się karkołomny i niemal pionowy: Ale ja już na Wrotach kiedyś byłam i nie przypominałam sobie niczego strasznego. @vatra twierdzi, że ma tu gdzieś swój ulubiony kamień i to na nim rozbijemy obozowisko. No, ale pojawia się niespodziewany problem, bo kamień obecnie wygląda tak: Nie mamy kajaka, musimy rozbić się gdzieś nieco wyżej. Odnajdujemy jakiś inny kamień i robimy małe plażowanko ? Szlak przez Dolinkę za Mnichem jest na długim odcinku płaski i wygodny, dopiero pod koniec zaczynamy stromo podchodzić: Tu jeszcze były eleganckie schody, ale na samej górze szlak to tylko luźne kamienie i ziemia, co w połączeniu z dużą stromizną tworzy niemiły efekt. Ale tym będziemy martwić się głównie na zejściu ? Oprócz piargowiska są też elementy skaliste, ale niewiele: Po krótkiej walce z osypującymi się spod nóg kamieniami wychodzimy na przełęcz. Widoki, owszem są ładne, ale nie umywają się do panoramy z Krzyżnego czy też Zawratu. Posiedziałyśmy z pół godzinki, ale nieco stresowało nas zejście tym parszywym terenem, więc złazimy. Btw. byłam na tym szlaku 4 lata temu i nie przypominam sobie, by był on aż tak zdegradowany. No dobra, złazimy. W najbardziej dziadowskich miejscach korzystamy z piątego punktu podparcia jakim jest tyłek i szczęśliwie docieramy z powrotem do Dolinki za Mnichem. Odnajdujemy nasz kamień, czyli obóz I i urządzamy kolejne plażowanko ? Teraz mamy luz- weszłyśmy, zlazłyśmy, nigdzie nam się nie spieszy. Możemy się rozkoszować krajobrazem, bo chociaż Wrota okazały się celem takim sobie, to Dolinka za Mnichem jest urocza i właściwie sama w sobie może stanowić cel przyjemnego spaceru. Przed nami jeszcze Ceprostrada: I około 16 jesteśmy w Morskim Oku. Nie zatrzymujemy się tym razem, gdyż postanowiłyśmy zejść na obiad do Roztoki. W międzyczasie dostaję sms-a od chłopaków: Byliśmy na Mięguszu, schodzimy do zejścia na przełęcz. No i tak sobie myślę, że jak oni już schodzą, a chodzą szybko, a my będziemy się jeszcze pitolić w Roztoce z obiadem, to może zejdziemy o podobnej porze na parking i razem wrócimy do Zako(Yyyyhyyy). Po przejściu stu kilometrów asfaltem i jakiegoś dziwnie długiego odcinka lasem meldujemy się w Roztoce na pysznym obiadku. W drodze powrotnej wydaje nam się, że buczy w krzakach niedźwiedź, więc @vatra na te odgłosy dostaje takiego przyspieszenia, że nie mogę jej dogonić ? Na parkingu jesteśmy około 19. Dzwonię do części męskiej, a oni mówią, że jeszcze nawet do Przełęczy pod Chłopkiem nie dotarli. Eh, no to czekać na nich nie zamierzamy. Wsiadamy do busa, robi się ciemno, a ja sobie myślę jak oni z tego Chłopka zlezą w tych okolicznościach..... Podobno w górach bardziej niż sam cel, liczy się droga do celu. Ja bym powiedziała, że jeszcze bardziej liczy się towarzystwo. Wrota okazały się celem średnim, za to droga do nich i towarzystwo były super. Jeszcze raz dzięki @vatra za wspaniały dzień ! ? Na koniec parę fotek z wycieczki chłopaków(czyli obiecana niespodzianka ? : Chłop marnotrawny wrócił na kwaterę około 1 w nocy, po prawie 20 godzinach od wyjścia. Opóźnienie wyniknęło z faktu, iż coś im się tam pomyliło na zejściu i gdzieś błądzili naokoło. Po 22 byli w Morskim Oku, podobno zamkniętym na 3 spusty, zaś w starym schronisku odbywała się libacja ? W związku z powyższym następnego dnia naszą jedyną wycieczką było piwo z @Bieszczadzki_tatromaniak :D(Pozdro, Marcin!). Z piwa jednak relacji nie będzie. cdn. ?14 punktów
-
Pierwsze zdjęcie może zaskoczyć. Z żoną odkryliśmy dobry sposób na "krótkie" wyjazdy. W czwartek praca.. po niej o 16 pociąg ze Słupska do Gdyni z przesiadką na bezpośredni z miejscówką sypialną do Zakopanego (planowo 8 12 rano na dworcu). Wysiadasz wyspany i nie tracisz dnia na podróż. I taki właśnie wyjazd rozpoczęliśmy na początku lipca. Zaplanowaliśmy go spontanicznie 2 tygodnie wcześniej. Telefon do Murowańca. Są 2 miejsca na 2 noce. Jedziemy !!! Był to nasz pierwszy wspólny wyjazd w góry bez dzieci przy sprzyjającej pogodzie. Plan był taki by pochodzić tam gdzie z dziećmi jeszcze się boimy. Chcieliśmy pierwszego dnia spróbować wejść pierwszy raz Kościelec (też się trochę baliśmy ? ). Po tym może na Świnicę. 2 dnia na Skrajny Granat i iść w kierunku Koziego. Zakładaliśmy, że może być za trudno i daleko nie zajdziemy, schodząc być może tą samą drogą. Ostatniego dnia Zawrat i zejście do Piątki. Plany zrealizowaliśmy w 101%!!! Na Hali Gąsienicowej meldujemy się przed południem. Gdy zbliżamy się do Kościelca pokrywają go chmury. Na szczycie pogoda była łaskawa. Po zejściu nie zdecydowaliśmy się wchodzić na Świnicę. Jak się okazało 3 dnia wyszło nam to na dobre. Kolejnego dnia o 6 45 meldujemy się pod Czarnym Stawem Gąsienicowym. W przeciwieństwie do dnia poprzedniego, jesteśmy tam przez chwilę sami. Na szlaku na Skrajny Granat szybkie śniadanko (buła z pasztetem). Szlak od początku pnie się w górę i szybko zdobywamy wysokość. Największą trudnością było trzymanie się szlaku. Skały były pełne żółtych porostów, a oznaczenia szlaku też były żółte. Najlepiej widać to na zdjęciu poniżej. Ciężko odnaleźć znaczek pomimo tego ze jest na samym środku. Pierwsze łańcuchy, ale na razie lajcik. To już pora by założyć kask. Na Skrajnym Granacie. W tle Skrajny Granat. Z daleka podejście na Pośredni wyglądało groźnie. Ale jak się ruszy to nie taki diabeł straszny, wszystko dobrze ubezpieczone i sporo chwytów. Najciekawsze miejsce: Czarny Mniszek. Baliśmy się że nie przejdziemy Granatów..... a dochodzimy do Żlebu Kulczyńskiego i dalej nam mało. Czas na wspólne zdjęcie. Dziękujemy napotkanej parze i odwdzięczamy się tym samym. Schodzimy do Piątki i dalej Palenica i bus do Kuźnic skąd ruszamy do Murowańca. Niestety tego dnia ktoś odpadł w Żlebie Kulczyńskiego, na szczęście udało się go uratować(sprawdziłem w kronice TOPRu) Dochodząc na Hale Gąsienicową ukazała nam się Żółta Turnia w ostatnich promieniach słońca. Skoro udało się dojść do Koziego Wierchu, to w schronisku podejmujemy decyzję, że rano idziemy na Świnicę... przez Zawrat. ? Rano część rzeczy zostawiamy w bagażowni i ruszamy. Mijamy kilka płatów śniegu, 3 z nich przebiega szlakiem z czego 2 można obejść.... jest 8 lipca. Docieramy na przełęcz i ukazuje nam się łatwiejsza droga dojściowa, czyli szlak do piątki. My skręcamy w prawo na Świnicę. Żleb Blatona. Jak znajdę trochę czasu to opiszę sierpniowy wyjazd z dziećmi. Też się działo. Przepraszam za jakość zdjęć. Trochę mnie to razi, ale nie chciało mi się targać sprzętu fotograficznego i wszystkie zdjęcia są zrobione telefonem.14 punktów
-
14 punktów
-
Po sobotniej rozgrzewce na Gęsiej Szyi i popołudniowym załamaniu pogody na niedzielę zapowiadało się małe okno pogodowe tak do godziny 10 no max. 11 a potem burze ?.Postanawiamy więc z bratem spróbować je wykorzystać ?. Po szybkich przygotowaniach ruszamy skoro świt z Kuźnic, wybieramy tym razem szlak przez Jaworzynkę by jeszcze przed 6.00 dotrzeć do przełęczy między Kopami. Poranek wygląda obiecująco jest trochę chmur ale wyglądają jeszcze niezbyt groźnie, pojawia się więc nadzieja, że wstępny plan na dzisiaj uda się zrealizować ?. Omijamy schronisko i kierujemy się żółtym szlakiem w stronę Kasprowego jest jeszcze całkiem rześko idzie się przyjemnie ludzi prawie nie widać, za to wciąż jakby przybywało chmurek ?. Na rozwidleniu postanawiamy odbić na przełęcz Liliowe by tam zdecydować o dalszym przebiegu wędrówki ale też by nie tracić czasu jakby się okazało, że można spróbować zdobyć coś ambitniejszego ??. @vatra miałaś rację to Liliowe faktycznie bezludne ??, od rozejścia szlaków do samej przełęczy nie spotykamy już nikogo a to przecież pełnia sezonu wakacyjnego ?. Do samej przełęczy docieramy chwilę po 7.30 od Kasprowego zaczyna dochodzić już trochę ludzi (kolejka kursuje od 7 ?). Krótki odpoczynek szybka kawa, batonik i decyzja - idziemy na Świnicką a stamtąd jeśli oczywiście pogoda się nie pogorszy na Świnicę. Całkiem fajnie widać Tatry Zachodnie z Beskidem na pierwszym planie oraz Czerwone Wierchy. Po chwili wędrówki widać również dwa najbardziej rozpoznawalne, najpopularniejsze szczyty Kasprowy i Giewont. A od Wysokich doskonale widoczny jest oczywiście Krywań oraz Grań Hrubego Wierchu. Dosyć szybko dochodzimy do Skrajnej Turni potem szybki trawers Pośredniej i meldujemy się na Świnickiej Przełęczy, pogoda się utrzymuje więc by nie tracić czasu ruszamy od razu na Świnicę. Po dosyć wygodnych schodkach skalnych dochodzimy do pierwszych łańcuchów później dosyć szybko zdobywamy wysokość. Jest całkiem stromo ale łańcuchy mocno ułatwiają podejście nie ma tu też jakiś nadmiernych trudności technicznych i w ogóle idzie się bardzo przyjemnie ?.Powoli odsłaniają się widoki na dolinę Pięciu Stawów oraz Orlą Perć. Tuż przed 9 wchodzimy na Świnicę jest pięknie, ludzi jeszcze niewielu ?( był moment, że mieliśmy ją tylko dla siebie ?? ). Choć powoli pogoda jakby zaczynała się psuć, od strony słowackiej nadciągają ciemne chmury, w oddali słychać też już pierwsze grzmoty ? a w Zachodnich robi się jakby coraz ciemniej ?. Szybko chłoniemy te piękne widoki mając świadomość, że czasu mamy niezbyt wiele. Szybka przekąska, kilka fotek i po ok. 20 minutach rozpoczynamy schodzenie. Mimo, że poruszamy się dosyć sprawnie po dotarciu z powrotem do Świnickiej przełęczy, Krywania już prawie nie widać a i Zachodnie też całe przykryte chmurami ?. Schodzimy czarnym przez Zieloną Gąsienicową, po kilkunastu minutach widać jak chmury powoli zaczynają wchodzić na Świnicę po drodze widzimy jeszcze stadko kozic szukające ochłody na całkiem jeszcze sporych rozmiarów płacie śniegu u podnóża Świnicy ?. Chmury schodzą coraz niżej a my wraz z nimi i chyba jesteśmy odrobinę szybsi ?? bo udaje nam się całkiem sprawnie dotrzeć do schroniska ok. 11, przed deszczem. Tu oczywiście pora na krótką przerwę i oczywiście zasłużone piwko, które smakuje wybornie ?. Dalsza wycieczka już bez wielkiej historii, do Kuźnic wracamy tym razem przez Boczań skąd widać, że na Podhalu burza rozpętała się już na dobre. W Kuźnicach, dopiero zaczyna padać jakiś większy deszcz ale też po kilkunastu minutach przestaje ? Na dobre rozpadało się dopiero po południu ale wtedy to już byliśmy bezpieczni w pensjonacie ?. Ps. @Mateusz Z dzięki za wsparcie pogodowe ?.14 punktów