Skocz do zawartości

Ranking

Popularna zawartość

Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 29.03.2022 uwzględniając wszystkie działy

  1. Nie było łatwo... jak nie pogoda, to czynnik ludzki krzyżował nasze plany, ale w końcu - po półtora roku - udało się nam wejść na Cubrynę i Mięguszowiecki Szczyt Wielki . Ale od początku... Pierwotny plan zakładał start z Roztoki o 7.00 ale z uwagi na prognozowane załamanie aury przy Wodogrzmotach Mickiewicza zameldowałyśmy się po 5.00, by kilka minut później jechać w kierunku Włosienicy. Szybki spacer, chwila w Morskim Oku i ruszamy Ceprostradą w górę. Spoglądamy z pewną nieśmiałością i jednocześnie ekscytacją na nasze cele. Co by nie mówić robią wrażenie.... Mimo dość dynamicznego tempa jest czas, żeby się trochę poznać z naszym Przewodnikiem Andrzejem. Po mniej niż godzine docieramy do rozejścia szlaków i kierujemy się do Dolinki za Mnichem. Obserwujemy wspinaczy na Mnichu, który z każdym metrem staje się jakby mniejszy. W końcu jesteśmy pod ścianą. Chwilka na przegryzienie czegoś, zakładamy uprzęże i już wiemy, że zaczyna się to, na co tak długo czekaliśmy. Pierwsze chwile są dość niepewne, ale jasne komunikaty od Andrzeja sprawiają, że z minuty na minutę radzimy sobie coraz lepiej, znajdując wielką przyjemność w kontakcie ze skałą. Wspinamy się Prawym Abgarowiczem, który prowadzi nas na grań Cubryny. Widoki zapierają dech w piersiach... jest cudownie. Jeszcze kilka minut obejścia, potem chwilę granią i jesteśmy na szczycie. Radość ogromna! Odnajdujemy pudełko z zeszytem i ... zong.... nie mamy długopisu, żeby sie wpisać... no coż... Kwadrans na posiłek, sesję fotograficzną, podziwianie widoków... moglibyśmy siedzieć tak jeszcze z godzinę, ale przecież to tylko pierwszy etap, nasz cel minimum... Przed nami "Mięgusz". Jego widziana z Cubryny sylwetka robi wrażenie..., a gdy Andrzej jeszcze raz pokazuje drogę, zerkamy na sobie trochę z niedowierzaniem. My tam???!!! Ale jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B ?. Schodzimy w kierunku Hińczowej Przełęczy, mijając po drodze Cubryńskiego Konia, którego udaje mi się dosłownie dosiąść?. Od Hinczowej drogę znaczą kopczyki, za którymi podążamy jakiś czas, by wkrótce przez kilkunastometrowy kominek wyjść na grań... Teraz to dopiero jest "lufiasto" do kwadratu, ale przecież "tu nie ma gdzie spaść" ?. Adrenalina buzuje, jest niesamowicie pięknie! Pokonujemy kolejne metry grani, gdy na horyzoncie zaczynają pojawiać się chmury. Prognozy zaczynają się ziszczać.... jakby nie miały kiedy... Na wierzchołek Mięgusza udaje się nam jeszcze wejść jeszcze w słońcu, ale wiemy, że dużo czasu nie mamy, co nie przeszkadza nam w nieustających zachytach, robieniu miliona zdjęć... Jesteśmy tak podekscytowani, że nie mamy czasu zjeść. Znajdujemy puszkę z zeszytem i znowu rozczarowanie... nie ma długopisu! Dlaczego?! Chmury wokół nas gęstnieją, gdzieś w oddali jakby grzmi... Andrzej zarządza odwrót. Schodzimy wariantem Drogi po Głazach ku Hinczowej Przełęczy, mając nadzieję, że sie nie rozpada... Hinczowy Źleb, podobnie jak później mijane Galerie Cubrńska Wielka i Mała, są miejscami pełne zjeżdzajcego kruszywa..., co nasze nogi już solidnie czują, szczególnie po kilkuminutowym deszczu. Kiedy docieramy do Dolinki za Mnichem Mięgusz i Cubryna ukryte są w chmurach... Gdzieś grzmi, więc po chwili odpoczynku ruszamy w kierunku Morskiego Oka... Emocje ciągle trzymają - z niedowierzaniem zerkamy za siebie, snując już kolejne plany... ? no bo jak się już raz spróbowało, to ciężko przestać.... Wielkie dzięki dla Andrzeja Chrobaka, który był naszym przewodnikiem. To była fantastyczna, wielowymiarowa ( te kulinarne inspiracje) przygoda!!! Ostatnie cztery fotki autorstwa Andrzeja.
    18 punktów
  2. Od pewnego czasu męczyła nas Osobita.Tyle razy widziana z różnych miejsc.... Oczywiście wiadomym nam było ,że kopuła szczytowa to strefa ochrony ścisłej,ale jest przecież szlak na Sedlo pod Osobitou. Trzeba spróbować. Spod Chaty Zverowka ruszamy nieco przed 9-tą. Zaczynamy od odwiedzin w panteonie zasłużonych jest pięknie, zaroszona trawa świeci srebrem , szlak jest pusty efekty świetlne są niesamowite , dokoła pełno srebra , nie umiem zrobić zdjęcia , które by to pokazało po drodze Pleso pod Zverowku , całkiem sympatyczne miejsce docieramy do Pucatinej Polany wchodzimy do Teplego Żlebu i zaczynamy podejście na poważnie jest tu pięknie i dziko , chociaż szlak jest przyjazny okolica tak ,,niedżwiedziowa,, więc trochę gwizdamy i tłuczemy się kijkami aby nas miś zawczasu usłyszał i się nie wkurzył ,że go zaskakujemy im wyżej tym stromiej i bardziej dziko ale pojawia i nagroda, majaczy i Wielki Chocz i tam za mgiełką Fatra jeszcze trochę zygzaków i wychodzimy na przełęcz, tam do góry już nie pójdziemy , ale tu też jest efekt WOW na wschód i na zachód sprawdzam możliwości Kodaka i udaje się taki Giewont , jest nieźle od ruszenia spotkaliśmy już na przełączy jednego biegacza , który pognał w stronę Grzesia , więc mamy góry dla siebie , można w spokoju po leżakować i po herbatkować , zresztą herbata w takim miejscu smakuje jak jakaś ambrozja. na przełęcz docierają następni wędrowcy , jest bardzo sympatycznie. W sumie przez całą wycieczkę spotykamy 10 osób. rzut oka na góry , trochę tak w starym stylu i ruszamy w dół w zejściu widać,że pogoda zgodnie z przepowiednią się psuje szczęśliwie docieramy do doliny jak dla nas super szlak a i pogoda dopisała bo teraz w NT już leje.
    17 punktów
  3. Miala być ładna pogoda, wolny dzień, zatem choc trochę obaw co do tłumów w górach miałam -poszliśmy. Z Chocholowskiej przez Ornak na Starorobocianski, zejście przez Kończysty i Trzydniowianski. Wyszliśmy dość późno, ale nic burz nie zapowiadało więc wydawslo mi się, że nie trzeba zrywać się z łóżka wcześnie. Chocholowska pełna ale na pierwszy rzut oka to typowo dolinowi turyści, z dziećmi, rowerkami, bardziej nastawieni na spacer. Na Iwanickiej jeszcze wiosna- krokusy kwitną. Trochę osób pochłania promienie słońca. Jest tu bardzo przyjemnie. Skręcamy na Ornak, na szlaku kilka miejsc z mokrym śniegiem ale dobrze się po nim idzie w górę. Sam Ornak piękny jak zawsze, z widokami zatem tu spędzamy pewnie z godzinę. Obchodzimy Siwe Skały, wszystko czyste prawie bez śniegu, ten lezy w żlebami i na wyższych szczytach, jest tez w kilku miejscach przy podejściu pod Starorobocisnski. Idąc do góry nie zakładamy raków, ale gdybyśmy mieli tedy schodzić to warto byłoby mieć chociaż raczki. Aha. I jeszcze przy początkowym podejściu od Siwej Przełęczy szlak sie obrywa, póki co jest ok, ale szczeliny są Im wyżej tym szlak bardziej czysty. Na Błyszcz nikt idzieMjamy się ze schodzącymi, i w końcu bo dosc meczacym podejściu zdobywamy szczyt u gory jesteśmy w czwórkę Przejrzystosc super widać Babią i miejsce skąd rozpoczynaliśmy wejście. Na początku mieliśmy wracać przez Dolinę Starorobocianską ale patrząc na Kończysty żal go tak zostawić. Na szlaku są płaty śniegu, omijamy je i przez to ograniczamy też ten niewygodny schodkowy szlak miejscami jest też z drucianej siatki. I tak zaliczajac jeszcze Kończysty i Trzydniowianski schodzimy sobie ma dół.
    16 punktów
  4. Kilka jesiennych kadrów z Gerlacha
    16 punktów
  5. Specjalnie długo się w domu nie nasiedziałam, bo tydzień po powrocie z Alp Julijskich ponownie wracałam do Austrii. Tym razem celem były Alpy Ötzalskie. Ekipa zebrała się zacna: @vatra, @karpasani i @Mateusz Z (którym bardzo dziękuję raz jeszcze za zaproszenie ❤), @Krzysiek Zd, Karol, Tomek, Andrzej. Głównym celem był liczący 3768 m.n.p.m. Wildspitze, ale bardzo cieszyły nas wszystkie inne trzytysięczniki. Z radością biliśmy kolejne rekordy wysokości. Na realizację naszych celów mieliśmy zaledwie cztery dni i wykorzystaliśmy je do cna. Mieszkaliśmy w bardzo miłej, niewielkiej miejscowości Längenfeld, skąd dojeżdżaliśmy najczęściej do Vent, gdzie zaczynało się gro naszych szlaków. Wokół nas, na wyciągnięcie ręki, były przepiękne góry. Do wieczora towarzyszyły nam owce i krowy ze swoimi alpejskimi dzwonkami Pierwszy dzień postanowiliśmy przeznaczyć na aklimatyzację. Akceptację zyskała propozycja @Krzysiek Zd i @vatra, czyli leżąca na wysokości 3189 m.n.p.m. Przełęcz Ramoljoch. Startowaliśmy z Vent, więc mogliśmy zorientować się, jak wygląda kwestia parkingów. Było to o tyle ważne, że podczas ataku szczytowego nie chcieliśmy się martwić o auta. Po całym dniu jazdy, byliśmy dość zmęczeni, więc na szlaku pojawiliśmy się dobrze po 8.00. Mieliśmy do zrobienia prawie 1300 metrów przewyższenia. Początkowo szlak prowadził lasem, dość stromą ścieżką, by po kilkudziesięciu minutach wyprowadzić nas na przepiękną polanę. W zasadzie panorama obejmowała 360 stopni i z każdej strony była imponująca. Wzrok przykuwały lodowce, jednocześnie wzbudzając refleksję, że być może za kilkanaście lat może już ich nie być.... Były też spotkania "na szczycie". Wspomniana polana obejmowała rozległe zbocze, którym wkrótce przyszło się nam ostro piąć do góry. Po prawie dwóch godzinach krajobraz dość mocno zaczął się zmieniać i wokół nas zrobiło się księżycowo. Szliśmy wzdłuż lodowca, ale patrząc po podłożu można przypuszczać, że kiedyś do tego miejsca sięgał lodowcowy jęzor. Przed nami pozostało wyjście na przełęcz. Nie byliśmy pewni, czy nie czeka nas jakaś feratka, ale okazało się, że nic z tych rzeczy (feratka była po drugiej stronie i można było przejść po niej do schroniska). Po 30-40 minutach zameldowaliśmy się na przełęczy. Otworzyły się kolejne widoki tym razem na włoską cześć Alp. Nad przełęczą górował Ramolkogel oraz Hint. Spieglekogel, który szybko stał się obiektem pożądania moich Kolegów. Jednak pogoda, a przede wszystkim informacja uzyskana pod drodze od innych turystów o 2 godzinach wspinaczki (która ostatecznie okazała się nieprawdziwa) ostudziła zapał. Jeszcze trochę się pogapiłyśmy i zaczęliśmy schodzić do Vent, podziwiając lodowiec i skalne obrywy, które podnosiły nam ciśnienie swoim dudnieniem i wielkością toczonych kamieni. Gdzieś w sieci znalazłam opis, że to nudny szlak. Prawda okazała się zupełnie inna, bo szlak nie dość że jest widokowy, to też bardzo zróżnicowany. Na aklimatyzację super. Drugi i trzeci dzień poświęciliśmy na główny punkt naszej wyprawy, czyli Wildspitze. Zwykle zdobywa się go z noclegiem w schronisku Breslauer, co stało się i naszym planem. Problemem był tylko brak rezerwacji noclegów - nie wiedzieliśmy jak będziemy spać i jak w związku z tym się spakować. Z pomocą przyszedł nam pan obsługujący wyciąg, który ot tak zadzwonił do schroniska i dowiedział się dla nas, że jakieś spanie pod dachem będzie. Pierwotnie chcieliśmy podejść do schroniska, ale ostatecznie wjechaliśmy wyciągiem, co pozwoliło nam wykorzystać czas na zdobycie kolejnego trzytysięcznika o wdzięcznej nazwie Urkundholm (3140 m.n.p.m.) - nazwy nigdy nie zapamiętam... . Tak na marginesie, generalnie niemieckie nazywa nas pokonały - dużo czasu nam zajmowało ich zapamiętanie, by za chwilę znowu je zapomnieć.... Z wyciągu do schroniska jest jeszcze dobra godzina podejścia. Pełne plecaki skrzydeł nie dodawały. W schronisku czekała nas niespodzianka, bo recepcja miała być czynna od 12.00, ale po godzince oczekiwania przy kawce i podziwianiu widoków, grubo przed południem, mogliśmy się zameldować i realizować dalszy plan. Pokoje w schronisku były małe, ale bardzo czyste. Węzeł sanitarny na wysokim poziomie. Największym zaskoczeniem było wyżywienie. Wraz z noclegiem była kolacja (baaardzo konkretna, w sumie dwudaniowy obiad z deserem) i śniadanie - dla tych, którzy szli na Wilsspitze o 5.00. Wzięliśmy bez gadania. Zostawiliśmy rzeczy i ruszyliśmy na nasz cel. Szczyt nie nastręczał trudności, wejście zajęło nam koło godziny. Zdecydowanie warto było się na niego wybrać, bo znowu powitała nad piękna panorama. Z nieco bliższej perspektyw mogliśmy zobaczyć Wildspitze i podywagować jak przebiega szlak. Po zejściu nie pozostało nam nic innego, jak tylko się relaksować z widokiem na lodowce i czekać na kolację. W końcu rano czekała nas wisienka na torcie naszej wyprawy. Czwartek zaczął się dla nas bardzo wcześnie. O 5.00 karnie zjawiliśmy się w schroniskowej restauracji, gdzie niewyspana Pani wydała nam pyszne śniadanko. Przy okazji mogliśmy się zorientować ile ekip będzie prawdopodobnie atakować Wilspitze. Wydawało się, że będzie masa ludzi, a w sumie z nami szło może z 6-8 osób. Szybkie śniadanko i byliśmy gotowi do drogi. Ostatecznie wyzwanie podjęła piątka z nas, co nie znaczy że reszta grupy nie miała ambitnych zadań na ten dzień. Droga na Wildspitze składa się z trzech etapów. Pierwszy to przejście przez dolinę. Jej koniec to diabelne, skalne piargi, które nas zmordowały, wyjeżdżając nam spod nóg. Na marginesie nigdzie nie znaleźliśmy o nich wzmianki. Przejście przez tę skalną pustynię, położoną na topiącym się lodowcu wymagało sporo uwagi. Na jej końcu powitał nas płat śniegu. Wiele się nie zastanawiając włożyliśmy raki, by za chwilę je zdjąć, bo zaczynała się ferata, stanowiąca drugi etap. Jej pokonanie nie nastręczało wiele problemów, więc chwilę potem naszym oczom ukazał się przełęcz, a za nią lodowiec. Muszę się przyznać, że dla mnie było to największe źródło stresu, a potem ... zachwytu. Lodowiec choć niebezpieczny, okazał się przepięknym. Nie sądziłam, że w tej lodowej pustyni można dostrzec tyle kolorów. Zanim jednak ruszyliśmy w drogę, koniecznym było zadbanie o nasze bezpieczeństwo. Naszym icedoctorem stał się @Mateusz Z, który nas szybko przeszkolił i powiązał liną. Kiedy się szykowaliśmy do wyjścia doszedł do nas kolega. Okazało się że rodak. Mariusz. Był sam, co nas wprawiło w lekkie osłupienie. Od słowa do słowa zgarnęliśmy go do naszej liny i tym sposobem stał się na chwilę częścią naszej ekipy. Ruszyliśmy na lodowiec. Pierwsze kroki nie były proste, ale w miarę szybko udało się nam opanować tę sztukę, póki nie doszliśmy do szczelin. Tam nauka zaczęła się na nowo. Poruszanie się po lodowych mostach, wśród szczelin wymagało uwagi i koordynacji naszych ruchów. Udało się nam szczęśliwie dotrzeć pod Wilspitze. Tu zrzuciliśmy sprzęt i jedyne co nam pozostało to wspiąć się na szczyt. Trochę emocji było, bo podejście jest dość rozdeptane. Po kwadransie, szczęśliwi dotarliśmy na wierzchołek. Radość była wielka, tym bardziej, że nie wiedzieliśmy, czy uda się nam cokolwiek zobaczyć, bo z doliny szła wielka, ciemna chmura. A tu nie tylko mieliśmy piękny widok, ale i szczyt dla siebie. Nie obyło się oczywiście bez sesji fotograficznej. Tego dnia byliśmy ostatnią ekipą na szczycie. Pogoda zaczynała się zmieniać, więc czas był schodzić. Wiedzieliśmy, że czeka nas nie tylko przejście przez lodowiec, ale i te paskudne piargi. Poza tym chcieliśmy zdążyć na ostatnią kolejkę - perspektywa schodzenia kolejne 3 godziny z plecakami do Vent nie była nęcąca. Na szczęście poszło nam dość sprawnie i po szybkim przepakowaniu w schronisku zbiegaliśmy do wyciągu. Wildspitze pożegnało nas deszczem. Wróciliśmy do naszego alpejskiego domu dumni i bardzo szczęśliwi. Dla mnie to wielka rzecz . Do dyspozycji został nam ostatni dzień. Pomysłów na jego spędzenie było całe mnóstwo. Ostatecznie pojechaliśmy do Sölden i po emocjonującym wjeździe górską drogą wyruszyliśmy na Schwarzkogel. Górka nie wydawał się specjalnie ciekawa, ale ostatecznie okazała się bardzo atrakcyjna widokowo - panorama zapierała dech w piersiach. Droga na szczyt wiodła obok jeziorka i obok stoku, na którym rozgrywany jest jeden z najtrudniejszych slalomów gigantów. Traska była lajtowa, ale dostarczyła nam sporo pozytywnych emocji. Cztery dni spędzone w Alpach były bardzo intensywne i niezwykle satysfakcjonuje. Bardzo dziękuję całej Ekipie za świetne towarzystwo! Pozostaje z nadzieją na więcej . To co, w przyszłym roku Kazbek? Nie wiem czemu mi się po dwa razy foty wklejają.... Może jednak telefon nie jest najlepszy do pisania relacji...
    15 punktów
  6. W nazwie mam wildlife więc mała przerwa zanim przejdziemy do ostatniego dnia. To zestaw z całego pobytu, ptak nazywa się płochacz halny, reszta wiadomo.
    15 punktów
  7. Przespałem się na dużym parkingu Podbanske, po drugiej w nocy przejechałem na Tri Studnicky i chwilę po wschodzie byłem na Krywaniu.
    15 punktów
  8. Zjawiskowy czerwcowy wschód na Wielkim Choczu ? I jeszcze kilkanaście minut przed wschodem....
    15 punktów
  9. Pyszniańska Przełęcz. Uchodzi za jedną z najpiękniejszych w Tatrach Zachodnich. Niegdyś bardzo uczęszczana, stanowiła jedną z najłatwiejszych dróg z Podhala na Liptów, dziś od polskiej strony praktycznie niedostępna, odgrodzona pasem obszaru ochrony ścisłej, w skłąd której wchodzi leząca u jej stóp Hala Pyszna... Pysznianska Przełęcz towarzyszy mi od maleńkości. Swietnie widoczna z okien domu mojego dziadka, z wciąż gołym okiem widoczną - tętniącą niegdyś życiem - ścieżką z Hali Pysznej, wraz z opowieściami ojca o dawnej sławie i pięknie Hali, od ponad 30 lat pobudza wyobraźnię. Niestety - jak pisałem - Hala jest zamknięta i amen. Ale przełęcz nie. Da się do niej dojść czerwonym szlakiem graniowym z Błyszcza. Tylko.... potem albo zejście na Słowację, alebo mozolna wspinaczka z powrotem na Błyszcz. Stad też... Pyszniańska Przełęcz - mimo mojej ogromnej sympatii i ciekawości - pozostawała dla mnie niedostępna. Myślałem o jej zdobyciu z Podbańskiej, a jakże, ale koniec końców decyzja zapadła - idziemy z Kir. Opowieść - w odróżnieniu od pozostałych, które do tej pory wrzuciłem - jest świeża. To już ten rocznik, a mamy dopiero czerwiec. Żeby nie było nudno, postaram się ją trochę ubarwić i podkoloryzować (bazujac na informacjach znalezionych w necie oraz z serialu Patrol Tatry - niestety aktualnie niedostępnego). Wszak życie to jeden wielki sen, czyż nie? Wcześnie rano docieram do mojego ukochanego schroniska na Hali Ornak. Schronisko powstało tuż po drugiej wojnie światowej, na miejsce spalonego podczas walk schroniska na Hali Pysznej. Oficjalnie schronisko spalili Niemcy, ale wiadomo, relację zdawała druga strona, wiec wiadomo, ze nie wiadomo. Co wiadomo - początek stycznia 1945. roku przyniósł kres legendarnemu schronisku, a to zapewne ułatwiło decyzję o calkowitym zamknięciu Hali Pysznej dla "zwykłych zjadaczy chelba" w roku 1948. Od tego czasu Pyszna - raj utracony - dostępna jest tylko dla osób z pozwoleniem TPNu, w praktyce jego pracowników czy badaczy. Ale nie zawsze tak było. Byo mianowicie tak, że - co dziś nie mieści się w głowie - Hala Pyszna była rajem dla turystów w lecie i dla narciarzy w zimie. Z Ornaku przez Siwe Sady, czy z Kamienistej przez Babie Nogi, nie zważając na ryzyko, zjeżdżało całe pokolenie słynnych w II Rzeczypospolitej narciarzy. Oraz spora grupa pasjonatów. NIe było tu wyciągów czy kolejki. Dla jednego krótkiego zjazdu trzeba było się gramolić kilkaset metrów w górę, a jednak tym ludziom się chciało. No i schronisko. Ciasne, zadymione, z minimalnymi tylko udogodnieniami, a jednak tak uwielbiane. O tamtych dziejach (nie tylko o Pysznej, ale o całych przedwojennych Tatrach od czasów C.K., przez II RP do początków Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej) można poczytać w książce Stanisława Zielińskiego "W stronę Pysznej". Polecam Tatromaniakom, bo - choć nie jestem "czytający" - przeczytałem z zapartym tchem. O "wyrypach", o TOPRze, Zaruskim, Oppenheimie, Rudej Wandzie, o początkach taternictwa, o jego ofiarach, zabawne anegdoty z życia przedowjennego Zakopanego. Czytelnik na zmianę to śmieje się, to płacze, a książka pozwala niemal namacalnie poczuć ten klimat i poczuć się, jakby siedziało się w cieple dymiacego pieca w schronisku na Pysznej. Stoje zatem w cieniu schroniska na Hali Ornak, ale dziś tam nie wchodzę. Dziś go nie zauważam. Nie ma go. Jest rok nie 2024, a 1936., gdy schronisko na Pysznej, po zakończonym remoncie, staje się schroniskiem całorocznym (wcześniej byo zamykane, a klucze pobierano w Zakopanem). Zdaje mi się, że zamiast - jak zwykle - skręcać żółtym szlakiem na Iwaniacką, ruszę przez las za znakami niebieskimi, by śniadanie zjeść nie na Hali Ornak, ale na Pysznej... Snić można. Co dziś zostało z dawnego, uczęszczanego szlaku? Wieśc niesie, że tu i tam, w lasach Doliny Pyszniańskiej znaleźć można jeszcze ślady ścieżki. Przekraczamy potok Dolinczański, by kierować się dalej wzdłuż coraz węższego potgoku Kościeliskiego. Tu już ściezki w zasadzi enie ma. Śmiałkom decydującym się na taką wyprawę grozi - oprócz konsekwencji prawnych - przedzieranie się przez chascze i wiatrołom. W końcu - u zbiegu Babiego i Siwego potoku tworzących razem potok Kościeliski, po przekroczeniu Babiego - staniemy w miejscu, gdzie stało niegdyś schronisko (foto - wikipedia) Niestety - sen snem, a schroniska nieodwołalnie już nie ma. Co pozostało? Fragmenty podmurówki, jakieś kawałki metalu, kilka rozrzuconych cegieł, jakieś drzwiczki - chyba od pieca - wbite w darń... Nie, nie dostaniemy już śniadania na Hali Pysznej. Można co najwyzej spróbować uścuisnac dłoń duchowi Zarukiego czy Marusarza... Las prawie całkiem wchłonął pozostałości dawnego budynku i schronisko na Pysznej nieodwołalnie należy do przeszłości. Ze schroniska prowadziły drogi przez Niżnią i Wyżnią Polanę Pyszną w stronę Pyszniańskiej i Siwej Przełęczy. Ścieżka na Pyszniańską - mimo upływu lat - jest wciąż dość widoczna, choć praktycznie całkowicie juz zarośnięta i w krótkim czasie pewnie zniknie na dobre. Nad polaną Hala ukazuje swoje nieprawdopodobne piękno. Legenda głosi, ze Hala Pyszna i Siwe Sady to jeden z najbardziej urokliwych zakątków Tatr Zachodnich. Dalej, pnąc się zakosami, stary szlak wprowadza wędrującą duszę na grań dokładnie w szerokim siodle Pyszniańskiej Przełęczy. Tutaj obudzę siebie i Was ze snu, a dalszą częśc opowieści zaczniemy od przełęczy właśnie. Tak jak niegdys nasi przodkowie po pokonaniu historycznego szlaku... Na przełęcz docieram póżno, około godziny 13. 7 godzin, a jeszcze trzeba wrócić. Ale mówiłem - to mozolna trasa. Jak zwykle - nie mam szczęścia do wiodoków, chmury wiszą na ok 2000m, zasłaniając większosć szczytów - tych okolicznych i tych dalszych. Dobrze widać Kamienistą, na ktorą prowadzi zamknięta dla ruchu, ale wciaż uczęszczana ścieżka. Z Przełęczy rozpościera się niesamowity widok na całą dolinę Kościeliską. Wykorzystujac moment słonecznej podogy podszedłem blizej i... ...jest bajkowo. Sama przełęcz bardzo mnie zaskoczyła. Z okna domu w Kościelisku wygląda ona jak głęboka przełęcz na ostrej jak brzytwa grani, tymczasem okazuje się ona - zwłaszcza od łągodnej, południowej strony - bardzo rozległa i szeroka... Na zdjeciu dobrze to widać podczas zejścia z Błyszcza/podejścia na Błyszcz, na zdjęciach samej przeł,ęczy - trudno to w sumie uchwycić, bo 3D to jednak 3D, zdjecia tgo nie oddają. Przełęcz wywarła na mnie niesamowite wrazenie. Dawno nie siedziałem tak długo w jedym miejscu i wcal enie wynikało to wyłącznie ze zmęczenia i perspektywy mozolnego gramolenia się na wysoki wierzchołek Błyszcza. Trzecim - obok zachwytu i zmęczenia - powodem przesiadywania na przełęczy był fakt, żebyło to ostatnie brakujące dostępne turystycznie miejsce na mapie Polskich Tatr Zachodnich wciąż przeze mnie niezdobyte. A czwartym - świadomość, ze pewnie nigdy tu nie wrócę. Samo dojście na przełęcz już było sporym wysiłkiem, a jeszcze trzeba wrócić. Nie, nie można zejśc na Pyszną, trzeba się toczyć przez Błyszcz. Do tego mam takie przeczucie, że nawet jesli zarysykujemy konflikt z prawem, przełażenie na takim zmęczeniu przez bezdroża pokryte wiatrołomem szczytem marzeń też pewnie nie jest, wiec - rad nie rad - zabłąkanyt na przełęczy polski turysta, nienawidzący ju,z pewnie Błyszcza całym sobą, musi się z tym Błyszczem, przeprosić i ruszyć z powrotem wzdłuż grani. Wzgklędnie zejśc do Podbańskiej i szukać tam transportu do Polski. Stosunkowo łagodne, za to bardzo, bardzo długie podejście jest nużące, a na podmęczonego rywala wręcz mordercze. Wierzchłek Błyszcza to pojawia się, to znika w chmurach... ale z każdym krokiem jest coraz bliżej. A o każdy krok tak już trudno. To walka o kazdy metr. Wiem - ju,z to gdzieś pisałem. Gdzie? w opisie wejścia na Bystrą, a jakże. Tak - masyw bystrej (a więc i Błyszcz) to mordercza gora. Wyssie z Ciebie każdą resztkę energii i nagle zaczynasz przeklinać niemoc niepozwalającą ci zdobyć szczytu znajdującego się lediwe 100 metrów wyżej. Co to jest 100 metrów?Dla wypoczętogo turysty - tyle co nic, dla turtsty podchodzącego pod szczyt Bystrej to wysokosc niemal nie do pokonania. Na dowód tego dodam, że z Błyszcza planowaliśmy jeszcze odwiedzić wyższa o 90m starą znajomą, ale... sił po prostu nie starczyło. Żaden z nas nie chciał już słyszećo dalszym podchodzeniu - byle w dół! Zaletą żólwiego tempa jest natomiast fakt, że - na robionych co klika kroków - postojach, zauważa siępiękno tatrzańskiej roślinności tak pomijane podczas energincznego wchodzenia na "pierwzej świeżości". I tak oto dowlokłęm się na szczyt Błyszcza. Zmęczenie - skrajne. Jak pisałem - nie było nawet sił żeby wyjśc jeszcze 90 m w górę na Bystrą. Więcej - nie było nawet siły żeby na luziku z tego Blyszcza zejśc. Zejście z Błyszcza to stroma ściezka zawalona sypkimi kamieniami.W sam raz dla zmęczonego wędrowca Mięśc=nie ledwo ju,z pracują, ledwo dają radę hamować ciężar 110kg, a do tego jeszcze kamienie ucuekają spod butów. Czy może być gorzej? W końcu osiagamy Bystre Sedlo i dalej będzie już lepiej. A przynajmniej bez sypkich kamyczków... zawse coś. Ten widok znam i lubię. Trzeci raz tędy ide w tym kierunku. Krowia ścieżka granią w stronę Siwego Zwornika, często nawiedzana przez stada kozic. Tego dnia całe kozicze rodziny biegały akurat dalej, na zbocvzach masywu, ale nietrudno je spotkać i tu. W stronę doliny Gaborowej płynie wartki potok stworzny przez roztapiające się łachy śniegu u stóp Starorobociańskiego, czy - jak wolą Słowacy - Klina. Jeszcze kilka kroków, krótkie podejście i... ...Siwy Zwornik. Czyli pora opuścić główną grań Tatr. Ostatni jeszcze rzut oka na Bystrą, która chwilowo wylazła zza chmur, oraz na świeżo zdobytą Przełęcz. Łezka się w oku kreci, naprawdę. Tyle lat marzeń o Pysznianskiej i w końcu jest. Choć koszt jest niebagatelny. Nie wrzucam zdjec z Siwej czy Ornaku, no - może jedno dla porządku... Zdjęć z Ornaku na pęczki. Góra popluarna i łatwo dostępna i sam nie wiem ile zdjęć z Ornaku mam na sowim dysku, ale dom kazdego dnia i każdej wycieczki mógłbym jakieś dopasować, nie muszę ju,z nawet pstrykać Po drodze... ....młoda kozica. Niby nic, a cieszy, bo nigdy nie byłęm tak blisko młodej kozicy, dała sobie zrobiczdjęcie i... mamusi nie było w okolicy Stąd widac już też cel - schronisko na Hali Ornak. Tak - mimo ogromnego zmęczenia zdecydowałem się na zejście przez Ornak i Iwaniacką, bo juz sama myśl o Starej Robocie i asfalcie w Chochołowskiej mnie po prosu odrzuca. Jak kuśtykać, to przez Ornak i Kościeliską, przynajmniej ciekawie. Pisalem, ze koszt wyprawy niebagatelny, Dlaczego? Bo zmęczenie, które generuje u mnie masyw Bystrej zawze jest ogromne. W dół idę jak niedołęga, podpierając się kijkami, zeby nie polecieć, bo waciane nogi po prostu nie umieją wyhamowac mojego cieżaru. Idę tempem ponizej wszelkich drogowskazó. Byle dojśc. Byle doczłapać. Pamiętam kiedy ostanio byem TAK zmęczony i było to na zejściu ze Sławkowskiego. Posłałem - niezgodnie ze sztuką, ale przecież wiem, ze jakos dopełznę - przyjaciela przodem, zeby już kupił piwo i jedzenie. I oto jesteśmy. Fakt - przed nami jeszcze zejscie do Kir, ale to już pikuś. Prosta droga, pokrzepiony w schronisku - jakoś zejdę. Schodząc widzę światło zachodzącego słońca na Kończystej Turni. Tak, to już prawie 15 godzin, a jeszcze trochę zostało. Zimna woda Kościeliskiego potoku pokrzepia, przynosi ulgę, orzeźwia (choć w zasadzie nie powinno się jej pić ) i ugruntowuje niesamowite poczucie wewnętrznego szczęscia. Tak - daliśmy radę. Odwieczne marzenie spełnione. Jeszcze chwila i leżę w hotelowym łóżku wciąz nie wierząc, ze to się stało. Czy dlatego, ze Pyszniańska jest aż tak nieosiągalna? Nie. To po prostu spełnienie marzenia, odkładanego przez lata z roku na rok na kolejny rok. I wiecie co? Choć znów - jak po bystrej - bolą mięsśnie, bolą pęcherze, a z Tatrami niechcący zawarłęm przymierze krwi... ...uwazam, ze ten ból jest warty tego szczęścia. W Tatrach czuję sie.... wolny i szczęśliwy. A to nie ma ceny.
    14 punktów
  10. Życie weryfikuje plany, także te górskie... i czasami trzeba odpuścić. No i w ramach "odpuszczania" wybraliśmy się na wycieczkę do Doliny Staroleśnej. Do Starego Smokowca dotarliśmy elektriczką, która naprawdę robi robotę. Przy okazji wiecie, że już ok. 1902/1903 roku z Popradu do Smokowca jezdził trolejbus, który kilka lat później został zamieniony na elektriczkę? Mniej więcej w tym samym czasie powstała pierwsza wersja kolejki na Hrebienok (ot... efekt czekania na pociąg 45 minut - wszystkie tablice wokół stacji przeczytałam). Oszczędzając nogi skorzystaliśmy z kolejki na Hrebienok i po kilku minutach, minąwszy Bilikową Chatę, skierowaliśmy się na zielony szlak, który zaprowadził nas do kolejnych odsłon Wodospadów Zimnej Wody. Byliśmy na nich sami, co nas absolutnie nie martwiło. Sesja fotograficzna i ruszyliśmy w kierunku Rajnerowej Chaty. W Chatce warto obejrzeć dzwonki (owcze?) i sprzęt sportowy oraz skosztować pysznej herbatki (piękny kaflowy piec). Od tego momentu do naszego celu poprowadził nas niebieski szlak, przez większość doliny towarzyszył nam będzie potok (Poprad?). Szlak jest skrzyżowaniem "ceprostrady" na Szpiglas i podejścia nad Czarny Staw pod Rysami - takie moje skojarzenia. Im dalej w dolinę tym bardziej imponująca panorama się robiła. Po lewej stronie rozgościł się min. Sławkowski Szczyt, po prawej (już przy Zbójeckiej Chacie bardziej) pięknie prezentował się Jaworowy, zaś perspektywę zamykał Świstowy i Mała Wysoka, z wyraźnie zaznaczoną Rohatka (lekcja topografii odrobiona ). Widoki były godne, a dodatkowo wzmocnione pojawiającymi się co jakiś czas chmurami. Tuż przed pierwszym stawkiem udało się nam wypatrzyć kozicę. Generalnie fajny spacer (moje 2/3 Ekipy ma "nieco" inne zdanie, ale co ja na to mogę... ), dla mnie w ramach regeneracji.
    14 punktów
  11. fantastyczna pogoda ( choć 2 razy nas potężnie dolało) tłumy po polskiej stronie i luzik na Słowacji
    14 punktów
  12. Oj była to piękna wycieczka. Inny rodzaj gór, niż nasze Tatry, potężne masywy, lodowce, wysokość... A ekipa - doskonała. Kilka fotek ode mnie.
    14 punktów
  13. Podłączę się i przedstawie wycieczkę, której już - niestety - nie da się powtórzyć. I mówie niestety, choć fakt - zakaz przejscia ze Swinicy na Zawrat moze i jakieś tam zalety ma. Nie wiem. Akurat to, ze szlak z Zawratu na Kozią Przełęcz jest jednokierunkowy, to dobrze, bo minąc tam się cieżko, natomiast moja wycieczka z 2015. była super i bardzo bym ją polecał, gdyby wolno było ją powtórzyć Na parkingu byłem pierwszy. Ech... Stilo. FIAT z fiatowską jakoscią, ale jeździło się super - bardzo lubiłęm to autko. Wychodzę wcześnie, bo sezon w pełni, a ja nie lubię tłoku... Na Psiej Trawce pogoda pod psem. Wejście Doliną Suchej Wody ma swoje zalety. Po pierwsze - nie zmęczysz się, po drugie - dalej nie wyruszasz zmęczony. Po trzecie... eeeee... no w Murowańcu byłem wciąż świeżutki. Zawsze trzy wymieniłem... Z Murowańca ruszam na zachód, by obejść Kościelec od tej właśnie strony. Z uwagi na pogodę mam plan by wyleźć na Świnicką Przełęcz, a dalej jak pogoda pozwoli... Widocznośc byle jaka. Ledwie widać koniec własnego nosa... W chmurach majaczy Kościelec. Blisko jest, a i tak ledwo widać. Tak idąc dochodzę do rozdroża koło Zielonego Stawu. Od tego momentu - idę po raz pierwszy. Nie byłem na Świnickiej Przełęczy, ani na Świnicy i byłem mocno "podjarany" perspektywą. Jak widać, na podejściu widoczność spadała, co wynikało pewnie z szybkiego nabierania wysokości. Pamiętam, ze podejście jest strome i wchodzi się szybko. Ale.... ja wtedy byłem w formie. Dziś pewnie bym płuca wypluł... Teren zrobił się uroczo skalisty. Coraz lepiej. Wszak Tatry Wysokie, to idzie się na skały, a nie na krowie ścieżki... Pod przełęczą - zaczyna być coś jakby widać. Szału bez, ale jest jakby lepiej. Tu widać jak strome jest to podejście. Naprawdę szybko nabiera sie wysokości. I oto jestem. I wysoko i nisko. Na szczyt Świnicy jeszcze jakieś 250m. Nie za dużo, ale dla podmęczonego piechura jest to jeszcze spory kawalek podejscia... Skręt w lewo na szczyt. Łańcuchy są, ale trudnosci okresliłbym jako niewielkie. Plus ze jestem dosć wcześnie, a ponadto pogoda odstraszyłą częśc chętnych na wysokogórskie wyprawy. Szczyt osiągam o 10:05. Wcześnie. Cały dzień jeszcze przede mną. Widoków brak, wiec szybko zawijam się i złażę. Nie lubię długich postojów, a już na pewno w chmurze... Dziś niestety trzeba by zejsc tą samą drogą, ew. co najwyzej przez Liliowe. W 2015. mogłęm ruszyć w stronę Zawratu, co też uczyniłem. Trudności wciaz nie uznałbym za duże. Trochę łańcucha, trochę klamer ale nic, co bardzo zapadłoby w pamięć. I Zawrat. Powrót po latach. Raz byłem na Zawracie z mamą i bratem, ale to było lata temu. Wejście od Murowańca, zejście do "piątki". Tym razem - na krzyż - od Świnicy na Orlą Perć. Pora wczesna, siły są. Decyzja - ruszam dalej na Kozią Przełecz. To moj pierwszy i - mimo upływu juuż 9 lat - wciąż jedyny epizod na Orlej Perci. Z moim aktualnym brzuchem i kondycją - nie wiem, czy dane mi będzie jeszcze wrócić. Mam takie wrazenie, ze gdzieś po drodze byłą jeszcze drabinka, ale chyba nie zrobiłem zdjęcia... Doszedłem do żóltego szlaku w dół na Halę Gasienicową i uznałem, że zdecydowanie dość. Nie bez powodu wspominam o moim brzucholu. Rzadko to piszę, ale Orla - a przynajmnije ten odcinek - jest kondycyjnie wymagający. Nawet niekoniecznie sprawnościowo, ale kondycyjnie. Nie wymaga wielkiej gibkości czy wielkiej siły, wymaga kondycji, zeby ten dośc długi wysiłek wytrzymać i nie paść po drodze. Zmachałem się, a byłem w formie. Czy uważam, ze szlak jest trudny? Ja uważam że nie, ale jeden z mijających mnie na zejsciu "karków" krzyczał, że "sraka jest". Więc - co kto lubi. Jak dla mnie - fajne i wcale nie tak trudne. A wysportowany nigdy nie byłem, wiec to chyba głownie kwestia głowy. Na zejściu na dobre się rozpogodziło. Po drodze mijałem ludzi wchodzacych na górę, których widać zachęciło rozpogodzenie. Cieszyłem się, że ja już schodzę. Nie lubię tłoku, kolejek do łańcuchów, przepychania sie do stolika w schroniskach. Najbardziej Tatry lubię poza sezonem. Ale - tym razem dałem radę się zebrać i wyprzedzić tłum. I dobrze mi z tym było... W Murowańcu o 14:05. Tempo dobre. Ech.. żeby mieć dziś ten power... Zejście Doliną Suchej Wody i do domu. To był udany dzień. Bardzo, bardzo udany dzień
    14 punktów
  14. W czwartek 2 maja pogoda zapowiadała się pięknie. Wcześnie rano wyjechaliśmy w kierunku granicy w Jurgowie ponieważ - jak to powiada nasz Kolega @barbie609 moder - chcieliśmy spędzić majówkę tam gdzie majówki nie ma. Pojechaliśmy do Słowackiego Raju. Nie byliśmy tam wcześniej więc wszystko nas ciekawiło i sprawiało niemałą frajdę. Wędrówkę rozpoczęliśmy z porkingu Podlesok. skąd prowadzi kilka różnych szlaków, my na początek wybraliśmy jeden z najciekawszych czyli wąwóz Sucha Bela Cały czas idziemy dnem malowniczego i niestety troche mokrego wąwozu. Idąc wsłuchujemy się w pluskanie strumyka snującego się pod naszymi nogami i uroczy o tej porze świergot ptaków. Mijamy też kilka przepięknych wodospadów. Na szlaku nie byliśmy sami ale spotykane od czasu do czasu pojedyncze osoby albo niewielkie grupki trudno nazwać tłumem. W takich miejscach jak drobinki naturalnie trzeba było zwolnić i iść uważniej więc tu spotykaliśmy najwiecej ludzi. Drabinki, kładki, stupaczki, łańcuchy i mnóstwo ciekawych, ekscytujących zakamarkow. Przejście całego wąwozu zajęło nam niecałe cztery godziny. Przy rozejściu szlaków okazało się że mamy sporo czasu i jeszcze więcej ochoty na dalszą wędrówkę. Postanowiliśmy przejść jeszcze Przełom Hornadu. Najpierw żółtym a później czerwonym szlakiem dotarliśmy do Klastoriska Tutaj kolejne rozwidlenie szlaków. Po krótkiej przerwie idziemy dalej w stronę Hornadu. Początkowo ścieżka prowadzi łagodnie przez las ale po jakimś czasie robi się na tyle stromo że w kilku miejscach pojawiają się łańcuchy. Po niecałej godzinie docieramy do niebiesko znakowanego Przełomu Hornadu Wędrówka Przełomem również dostarcza nam wielu niesamowitych wrażeń. Jest przepięknie! Kończąc wędrówkę zamykajmy jednocześnie pętelkę bo szlak zaprowadził nas do punktu wyjścia czyli na Podlesok. To była cudowna przygoda, z pewnością wrócimy do Słowackiego Raju jeszcze nie jeden raz.. Tymczasem jedziemy do Nowej Leśnej gdzie mamy nocleg. Przed nami jeszcze trochę majowych wrażeń.
    14 punktów
  15. Może nie najwyższa miejscówka, ale jestem w Zakopanem w delegacji i nie mam zbyt wiele czasu na góry, staram się korzystać na ile czas pozwala, no i siły Nosal o poranku:
    14 punktów
  16. 14 punktów
  17. W piękna niedzielną pogodę postanowiliśmy sprawdzić uroki Doliny Jaworowej i wybraliśmy się nią na Lodową Przełęcz. Auto zostawiliśmy w Tatrzanskiej Jaworzynie kolo kosciola bo na poboczu przy szlakowskazie nie bylo juz miejsca. Wiekszosc osob szla w Dolinę Koperszadow ale i na naszym szlsku spotykalismy wedrowcow. Szlak długawy ale bardzo przyjemny. Wchodząc w Zadnią Dolinę Jaworową zaczęliśmy powoli nabierać wysokości, Samo podejście na Przełęcz trochę oddechu zabrało ale widoki z góry bajkowe. Moje serce skradł Żabi Jaworowy Staw. Coś pięknego!
    14 punktów
  18. Nadszedł wrzesień a z nim mój dwutygodniowy urlop - co roku w tym czasie decyduję się na dłuższy odpoczynek, teoretycznie stabilniejsza niż w lipcu i sierpniu pogoda, mniej tłumów wszędzie, nie tylko w górach, ostatni moment przed jesiennym szaleństwem zakupów, którego, chcąc nie chcąc, od lat jestem częścią jako pracownik handlu ? W idealnym świecie właśnie byłbym w połowie wyjazdu na Słowację, taki był plan od dawna, prognozy pogody jednak nie napawały optymizmem i ostatecznie odpuściłem...cóż, nie zawsze jest tak, jakbyśmy chcieli. Z gór jednak całkowicie nie zamierzałem rezygnować i korzystając z okienka pogodowego postanowiłem zrealizować chociaż część mojego planu na jesień. Jedną ze składowych tego planu były Rohacze - działające na wyobraźnię szczyty, które nie raz mijałem przy okazji wizyty w Tatrach Zachodnich. W końcu zdecydowałem się sprawdzić jak to jest z tą Orlą Percią Zachodnich ? Klasyczna pobudka w środku nocy, przed 7 rano kupuję bilet na Siwej Polanie i ruszam na szlak. Pełny sił i chęci truchtem przemierzam Dolinę Chochołowską - biegnie się bardzo przyjemnie, pokonywana w ten sposób trasa wcale nie jest taka nudna i męcząca ? Po niecałej godzinie jestem pod schroniskiem. Niebo bezchmurne, ludzi niewiele - warunki idealne. Chwilę później obieram żółty szlak na Grzesia, potem niebieski na Rakoń i Wołowiec. Chyba trochę za mocne tempo sobie narzuciłem bo na tym ostatnim musiałem przeznaczyć dłuższą chwilę na odpoczynek, cóż ? Przysiadłem nieco poniżej Wołowca, było tak cicho, spokojnie... mógłbym tam pół dnia spędzić, jednak z tyłu głowy była świadomość, że kawał drogi jeszcze przede mną a dni coraz krótsze... Po sesji zdjęciowej, na którą na chwilę zajrzało stadko kozic, ruszyłem dalej. Było koło 11.30 kiedy ruszyłem w stronę Jamnickiej Przełęczy - z tej perspektywy główne cele dnia prezentowały się niesamowicie...wręcz przerażały swoim ogromem. Wchodziło się jednak całkiem nieźle. Jedynie końcówka przed wejściem na Ostry Rohacz trochę trudniejsza, no i to słynne przejście nad przepaścią - przez chwilę było ciekawie i emocjonująco ? później po drodze były może dwa odcinki, które sprawiły mi trochę problemu - długi komin do wejścia (mimo że z łańcuchem to jednak ciężko mi było znaleźć wygodne miejsce na nogi) i jedno trudniejsze zejście, ale jakoś poszło. Widoki przepiękne na każdą ze stron, zarówno z podejścia na Ostrego, jak i ze szlaku na Płaczliwy, nie wiedziałem, w którą stronę patrzeć ? W końcu dotarłem do Smutnej Przełęczy i uznałem, że nie takie te Rohacze straszne. Momentami było trochę adrenaliny, ale traumy szlak nie zostawił, wręcz przeciwnie. Cel osiągnięty, pozostało "tylko" wrócić. Na szczęście zejście Smutną Doliną było baardzo przyjemne, o ile przez Rohacze szedłem jak ślimak tak tutaj włączyłem wyższy bieg - w schronisku czy tam bufecie Tatliakova Chata byłem po godzince, z bólem odpuszczając wizytę nad Rohackimi Stawami - brakło czasu, ale jest postanowienie, żeby wrócić w te rejony, tylko z parkingiem od słowackiej strony. Od Chaty trzeba było znów pójść pod górę - na Zabrat i po raz drugi tego dnia na Rakonia. Było koło 16 a więc 9 godzin na szlaku i powiem szczerze, że pod górę ledwo wlazłem ? w nogach miałem już ponad 2000 m przewyższeń - tłumaczę sobie, że miałem prawo się zmęczyć ? o 17 na Rakoniu nie było zupełnie nikogo - zresztą przez cały dzień ludzi jak na lekarstwo, takie dni na szlakach bardzo lubię. No i pogoda też wypas, nie ma do czego się przyczepić. Z Rakonia truchtem na Grzesia,, potem na Polanę Chochołowską. Bardzo chciałem też w ten sam sposób dotrzeć do parkingu, ale niestety pod koniec nogi odmawiały posłuszeństwa. Ostatnie 3 km to była katorga, do tego utopiłem telefon w potoku... ale działa więc chyba nieważne ? trudna końcówka nie zmyła jednak wrażeń z wycieczki - to był piękny dzień i kropka ?
    14 punktów
  19. Na hasło "wschód słońca Beskidach" prawie każdy górołaz odpowiada " Babia Góra". Mnie jednak witanie dnia w tłumie niezbyt odpowiada więc myślałem od dłuższego czasu gdzie by tu uderzyć w długi weekend. Piękna pogoda, wolny dzień , widokowe miejsce i puste? Okazało się, że to możliwe i 11 listopada słonko w tym miejscu wschodziło tylko dla mnie, spędziłem tam ponad godzinę i nie przyszedł w tym czasie nikt Panorama Tatr tuż po wschodzie.... Wyszło !!!.... Niby daleko, ale w sumie na wyciągniecie ręki.... Beskidy też pięknie oświetlone.....
    13 punktów
  20. Całkiem przyjemna wycieczka na Litworowy Staw. Pomimo, że ładny dzień ale jednak znacznie krótszy, zatem nic wyżej i dalej nie chodziło mi po głowie, wracanie po nocy nie dla mnie. W nocy to ja śpię. Dolina Białej wody jak zwykle piękna. Pogoda dopisywała i można było podziwiać widoczne z daleka szczyty. Albo doliny gdy wyszło się wyżej. Staw z lodową taflą, ciągnęło chłodem od niego, inaczej niz na słonecznej trasie która nas do niego przywiodła. Zielony Staw bronił dojścia zatem widoczny tylko z góry. Powrót już szarówką, po zmianie czasu o to nietrudno. Osób na szlaku bardzo umiarkowanie, raczej szli dalej. Cena parkingu mnie zdziwiła 15 euro, pamiętam inną z tego roku albo mi się już coś pomieszało. W każdym razie- dostosowali się do cen na Palenicy.
    13 punktów
  21. Ci, którzy mnie znają wiedzą że Dolina Białovodska jest moim ulubionym miejscem w Tatrach. Byłem tam chyba ponad 20 razy i przemierzając bezwidokowe fragmenty trasy muszę przyznać, że zaczęły mnie trochę nużyć ( tak do mostku w okolicy Polany pod Upłazki ). Skoro TANAP w nowym regulaminie stworzył możliwość jazdy rowerem do Polany pod Wysoką, to aż żal było by nie skorzystać. Pierwszy etap można było pokonywać do leśniczówki już wcześniej na dwóch kółkach..... Skoro nie musiałem taszczyć plecaka na szlaku, to mogłem zabrać więcej sprzętu foto .... Mniej więcej do tego miejsca jedzie się wygodnie i luksusową drogą.... za mostkiem zaczyna się prawdziwa trasa górska, luźne kamienie , gdzie niegdzie większe głazy i kilka stromych choć króciutkich podjazdów. Przyda się solidny rower i trochę umiejętności jazdy po wertepach.....za to frajda z jazdy po Tatrach nie do wycenienia.... Aż szkoda że do Polany pod Wysoką jest tylko 9 kilometrów z hakiem
    13 punktów
  22. Po ostatniej wizycie w Tatrach i wejściu m.in. na Granaty oraz Świnicę przez Zawrat postanowiłem sobie, że najbliższe wyjazdy poświęcę na szlaki, których do tej pory z różnych powodów jeszcze nie odwiedziłem a które już dawno powinienem mieć za sobą. Za 3 tygodnie wybieram się na Słowację a po polskiej stronie swoistą "kupkę wstydu" stanowi jeszcze m.in. Mięguszowiecka Przełęcz pod Chłopkiem - szlak ten w mojej głowie owiany był grozą i uchodził za bardzo trudny do przejścia, szczególnie samotnie, postanowiłem jednak zmienić myślenie i tak oto w ostatnich tygodniach myśl była tylko jedna - trzeba jak najszybciej tam iść! Czekałem i czekałem na dobrą pogodę i wolne w pracy i w końcu wydawało się, że plan może wypalić. Piątek, 19 sierpnia, zapowiadał się całkiem nieźle, później miało przyjść załamanie pogody a do wspomnianej Słowacji raczej nie będę miał czasu na górskie wyprawy. Wahałem się jednak do ostatniej chwili - przewidywano popołudniowe burze. Prognozy jednak poprawiły się w czwartek więc o 22 kupiłem bilet na Palenicę a kilka godzin później zadzwonił budzik - wycieczkę czas zacząć ? Na parkingu chciałem być jak najwcześniej, jednak z reguły dość długo schodzi mi zbieranie się - z Krakowa wyjechałem 0 4.30, dojazd, przerwa na kawę i śniadanie - w końcu koło 7.00 zajechałem na Palenicę. W związku z tym, że nie przepadam za asfaltową drogą nad Morskie Oko uznałem, że z dwojga złego lepiej będzie, jeśli pokonam tę trasę biegnąc - może nie jakoś szybko bo pod górę, plecak z pokaźną ilością wody też trochę ważył - tak czy inaczej po godzinie byłem na miejscu. Uwielbiam Morskie Oko o tej porze dnia, o 8 rano było tam jeszcze dość pusto, cisza, spokój, aż dziwne ? Spokojny spacer brzegiem stawu, kilka zdjęć, odpoczynek przy rozejściu szlaków i ruszam nad Czarny Staw. Na górze melduję się przed godziną 9. Po kolejnej krótkiej przerwie ruszam zielonym szlakiem w stronę celu wycieczki. To ten moment, kiedy na maksa wczuwam się w góry, znikają wszelkie troski, nie liczy się nic poza tym, co tu i teraz, pięknie ? Cały czas mocno pod górę, ale nie jest źle, spokojnie pokonuję kolejne metry przewyższenia po z reguły wygodnym szlaku czekając na większe emocje. W końcu robi się coraz ciekawiej, pojawiają się skalne rynny, trochę sztucznych ułatwień, coraz większa ekspozycja. Docieram też do słynnej przepaści z pięknym widokiem na Morskie Oko - nie taka straszna, jak mówią ?Teren znów się uspokaja, jeszcze kilkanaście minut i docieram na Kazalnicę. Robię sobie dłuższą przerwę na podziwianie widoków a te są warte dotychczasowego wysiłku, Morskie Oko i Czarny Staw daleko w dole, Rysy i Wysoka z jednej strony, Mięguszowieckie z drugiej, rewelacja! Słońce coraz bardziej grzeje, ale nie stanowi to wielkiego problemu. Spoglądam na fenomenalnie wyglądającą ścieżkę biegnącą granią w stronę Czarnego Szczytu, żeby następnie mocno skręcić w prawo i widząc, gdzie ona prowadzi zastanawiam się, czy to "tylko" tyle i koniec? Najtrudniejsze już za mną? Idę dalej, żeby to sprawdzić. I faktycznie, mimo, że przez kolejne 30 minut (nie potrafiłem co jakiś czas się nie zatrzymać, żeby spojrzeć za siebie i napawać się widokiem) szedłem nad ogromną przepaścią to szlak był na tyle szeroki i wygodny, że nie stanowił żadnego problemu. W końcu, około 11.30, docieram na przełęcz. Widok na słowacką stronę genialny, ani jednej chmurki na niebie, czuję się świetnie, szczęśliwy, że podjąłem wyzwanie i że nie zrezygnowałem z wyjazdu, mimo niepewnych prognoz. Nie taki ten Chłopek straszny, jak go malują ? Patrząc w stronę Czarnego i Pośredniego Mięgusza naszła mnie chęć, żeby kiedyś tam wrócić i na nie wejść, może się uda, zobaczymy ? Potem już tylko pozostało zejście, muszę przyznać, że jak tych zejść z reguły nie lubię tak tutaj było o dziwo bardzo w porządku, w sumie nie wiem dlaczego. Może przez to że w miarę różnorodnie, może dlatego, że nastrój miałem naprawdę bardzo pozytywny a pogoda dopisała jak rzadko kiedy, pewnie po trochę ze wszystkiego. Nad Morskim Okiem o 14.30 było już oczywiście dużo ludzi, nie zatrzymując się ruszyłem więc dalej, znów włączając szybszy bieg ? Zbiegłem spokojnie po asfalcie, z dłuższą przerwą na Włosenicy i o 16 zameldowałem się z powrotem na parkingu na Palenicy, kończąc tę piękną wycieczkę, wciąż szczęśliwy, jak dobrze wykorzystałem ten dzień ? Polecam gorąco ? Kilka zdjęć na koniec, chociaż wiadomo, że nie oddadzą całego piękna, jeśli jeszcze nie byliście pod Chłopkiem to musicie sami pójść i sprawdzić, jak tam jest ?
    13 punktów
  23. Chciałabym w końcu napisać, że było słońce i słońce i słońce.... ale nie mogę, bo jak zwykle codziennie zaliczaliśmy solidny deszczowy prysznic...a zaczęło się już w drodze do schroniska w Dolinie Chochołowskiej. Doszliśmy mokrzy, ale już w słońcu. Ponieważ dzień był jeszcze młody, mimo chmur na niebie, ruszyliśmy na mały rekonesans i rozejście na Grzesia. Sesja fotograficzna, jak zwykle trwała i trwała. Dopiero ryzyko kolejnego zmoknięcia skutecznie zmobilizowało nas do szybkiego zejścia. Pozostało planować dzień następny przy pysznej szarlotce. Kolejny dzień wita nas słoneczkiem i chmurami (a jak inaczej....?!). Ruszamy z planem wyjścia na Kończysty Wierch. Oczywiście zagadujemy się i mijamy wejście na czerwony szlak. No nic - mała zmiana planów i zaczynamy podchodzić od szlakiem przez Trzydniowiański. Szlak na początku nie jest urokliwy, ale plusem jest to, że szybko wychodzimy na grzbiet i możemy podziwiać widoki. Na szlaku niewielu turystów mimo soboty. Bez problemów osiągamy Trzydniowiański, gdzie mamy czas na herbatę i coś na ząb. Kolejny przystanek i nasz top na dziś to Kończysty. 40 minut po stopniach i siatce .... i tyle o tym napiszę. Dobrze, że na górze widoki dopisują, choć wieje równo. Jak zwykle sesja i .... przez chwilę myślimy, czy nie ruszyć na Starorobociański, ale zaraz przypominamy sobie prognozy, a w nich deszcze i deszcze ... niestety po 10 mimutach zaczyna padać. Deszcz odprowadza nas w dolinę... Niedziela miała przynieść fantastyczne widoki ze Starorobociańskego Wierchu. Ruszamy o 8.00 ze schroniska z nadzieją, że prognozy choć raz się nie sprawdzą... Po godzinie juz wiemy, że dobrze nie będzie, bo zaczynają się wypiętrzać chmury burzowe. Mimo wszystko liczymy, że wycieczka się uda. Dobre tempo pozwala sie nam po nieco ponad 2 godzinach zameldować na Siwej Przełęczy. Już nie jest różowo... ale przecież już jest tak blisko... Idziemy na Siwy Zwornik. Jak na złość nie możemy odpalić map z burzami. Z pomocą przychodzi nam @Mateusz Z - burze idą. W ciągu kilku minut ze słonecznej pogody zostaje wspomnienie, zaczyna wiać zimny wiatr. Ze wszystkich stron mamy ciemne, paskudne chmury. Pytanie tylko za ile to się "wysypie". Mamy w sumie z kwadrans do szczytu i ... robimy odwrót. Oczywiście, jak jesteśmy na Siwej Przełęczy na chwilę się przeciera i wychodzi słońce, ale za chwile słyszymy gdzieś nad Ornakami burze. Schodzimy tak, jak przyszliśmy. Dziś wycieczki na Ornaku nie będzie. Po drodze łapie nas deszcz z gradem i kolejna burza. Cóż, tradycja moknięcia podtrzymana.... Asia, Aga, Sylwia, Mario, Robert - byliście mega dzielni! Brawo dla Was!!!
    13 punktów
  24. 13 punktów
  25. Długi, majowy weekend, na dodatek przepiękna pogoda - wszystko to mówi mi, że od polskiej części Tatr należy trzymać się jak najdalej. Koło domu z kolei mnóstwo roboty, jak to na wiosnę, więc dłuższy wyjazd też nie wchodzi w grę a choć na chwilę człowiek chętnie by gdzieś wyskoczył. Przypominałem sobie , że nowy regulamin TANAP pozwala pójść Juraniową już od pierwszego maja, a że ostatnio byłem tam ponad 15 lat temu, to postanowiłem sprawdzić, czy jeszcze mi się tam podoba. Już na początku spodobała mi się cena parkoviska w Oravicach, bo gdzie jeszcze w Tatrach można dziś zostawić auto za dwa euro ? Potem trochę ponad pół godziny asfaltem ( średnio mi sie to podobało), no i godzinka w wąwozie, który był na szczęście całkiem pusty - przez godzinę ni żywej duszy !!! Na roślinki jeszcze trochę za wcześnie , więc kilka zdjęć Juraniowego potoku. Potem króciutkie, delikatne podejście na Sedlo Umrla i szybkie zejście. Jeszcze po drodze rzut okiem w kierunku Doliny Bobrowieckiej i szlaku na Wołowiec .......... .............. no i asfaltem na dół już niestety droga pusta nie była. Nasi rodacy przebudzili się , dojechali i postanowili się przespacerować. No i to by było na tyle - na torfowisku roślin oprócz kaczeńców jeszcze brak , więc końcowy etap średnio atrakcyjny , ale ogólnie spacer udany - 10 km na świeżym, tatrzańskim powietrzu zawsze jest w cenie
    13 punktów
  26. Moja trasa biegła od doliny Hińczowej do Żabiej Mięguszowieckiej poprzez Wołowcową Przełęcz(i przy okazji Hińczową Turnię-ale to w innym temacie:)) Więc tak naprawdę piękne kółeczko od rozwidlenia do rozwidlenia(miejsce gdzie szlaki na Koprowy i Rysy się przecinają). szeroki żleb podejściowy Koprowy i Cubryna Baszty Koprowy i Cubryna, po lewej Hruby Cubryna, Mięgusz Wielki i Pośredni Mięgusz Czarny i Hińczowa Turnia Wołowcowa Przęłęcz Hińczowy Staw Hińczowa Turnia Cubryna i 3 Mięgusze Koprowy Baszty i Hruby Mięgusz Czarny i Hińczowa Turnia na przełęczy Wołowcowej Wysoka Wysoka(zbliżenie) Wołowiec Mięguszowiecki z przełęczy Koprowy Cubryna i Mięgusze Mięgusz Czarny i Hińczowa Turnia cdn...
    13 punktów
  27. Ahoj! Wreszcie znalazłam chwilę by wyspowiadać się z tegorocznego pobytu w Tatrach Pogoda udała się znakomicie, dzięki czemu udało się przejść 2 bardzo długie szlaki, jednemu z nas(ale nie mi) udało się zdobyć bardzo konkretny szczyt pozaszlakowy, oraz kilka szlaków krótszych. Nastąpił też jeden wycof, ale nie można mieć wszystkiego. Relację podzielę na 3 części, co by się zdjęcia zbyt długo nie ładowały Sobota- Tatrzańska Magistrala od Łomnickiego Stawu do Chaty Zamkovskiego. Plany na początek urlopu były trochę inne. Wycieczka miała mieć większy skład(my oraz @vatra i @Krzysiek Zd), cel miał być bardziej ambitny- Lodowa Przełęcz, niektórzy się nawet na jakieś Baranie Rogi napalali, ale w ostatniej chwili popsuły się prognozy- w sobotę po południu ma padać, a w niedzielę to już totalna pogodowa klęska. Wymyślamy zatem krótszą wycieczkę- do tego przejścia zainspirowała mnie kiedyś @Zośka mówiąc, że to najładniejszy odcinek Magistrali. Cóż, zaraz sami sprawdzimy. Jedziemy do Łomnicy elektriczką(bo mieszkamy chwilowo w Nowej Leśnej) i startujemy zielonym szlakiem. Początek szlaku raczej niczym się nie wyróżnia, jak to zwykle początki. Za to w dalszej części jest stromy, nieciekawy i jeszcze można sobie wybić potykając się o kable Po jakimś czasie mordęgi dochodzimy do skrzyżowania zielonego szlaku z Magistralą. Tu robimy sobie przerwę na jedzenie, picie i podziwianie Łomnicy Możemy w pięć minut dojść do Łomnickiego Stawu, ale chyba nam się dzisiaj nie chce. Skręcamy od razu na Magistralę. Na której uświadamiam sobie, że jej jednak nie lubię- widoki są takie sobie, bo głównie na słowackie pola i niższe górskie pasma, Tatry zaś pokazują się z rzadka. Najciekawszym miejscem na szlaku jest Łomnicka Vyhliadka, ale dziś widok nieco zachmurzony. Od tego miejsca jest już blisko do schroniska , o czym świadczy poziom wyślizgania kamieni Pogoda jest może taka sobie, ale czego nie widać na zdjęciu jest strasznie duszno a momentami wręcz gorąco, a my się akurat dziś naubieraliśmy jak na Syberię. W Chacie Zamkovskiego marzymy zatem o zimnej Kofoli. Schronisko jest w remoncie, ale działa zewnętrzny bufet, restauracja oraz wychodek. Natychmiast korzystamy z zimnej Kofoli i z wychodka też Po dość długiej przerwie w schronisku schodzimy szlakiem, który nazywam "wykręcacze kostek", jednak tym razem nie daje mi się aż tak bardzo we znaki jak poprzednio. Jeśli ktoś miał jeszcze złudzenia, że na Słowacji jest cisza, spokój i pustki, to przy Wodospadach Zimnej Wody może spokojnie się z tymi złudzeniami pożegnać. Hordy trampkowiczów jak na Moku, albo gorzej. Nie chce nam się schodzić przez Hrebienok więc idziemy żółtym szlakiem do Tatrzańskiej Leśnej. Tu hord już nie ma a sam szlak bardzo malowniczy. Kiedy dochodzimy do stacji elektriczki zaczyna padać deszcz. Może się jakoś szczególnie nie zmęczyliśmy, ale na rozgrzewkę w sam raz Niedziela- leje i grzmi, jedziemy do Popradu po Tatratea I Kofolę Poniedziałek Lodowa Przełęcz Przejście w poprzek Tatr przez najwyżej położoną przełęcz dostępną szlakiem marzyło mi się od dawna, ale zawsze coś stało na przeszkodzie- pogoda, zerwany po ulewach mostek i zamknięty szlak, covidove ograniczenia, potem znów pogoda. Ale co się odwlecze.... No i tak pewnego wrześniowego poranka pakujemy się do pierwszego porannego autobusu w Nowej Leśnej. Przed 7(dosyć późno jak na tak długi szlak, ale co tam, ostatnią elektriczkę mamy o 22.56 :P) jesteśmy w Jaworzynie. Dość żwawym krokiem startujemy, bo zimno. Dolina Jaworowa jest błotnista po opadach deszczu, totalnie dzika i bezludna( boję się misia 100 razy bardziej!) a przede wszystkim bardzo piękna. Ale też ciągnie się w nieskończoność. Owszem, można się tym pięknem napawać, ale trzeba się wdrapać prawie na 2400 npn. To kiedy to podejście nastąpi? Podejście owszem jest: I to całkiem wygodne. Gdzieś w górnej części schodów robimy sobie popas, ale jest tak zimno, że zbyt długo nie wytrzymujemy(nie idzie nam dogodzić, ostatnio było za gorąco O dziwo to Seba jest tym razem tym bardziej marudnym, strasznie na to zimno narzeka, ale ja mu robię wykład: - A na jaką przełęcz idziemy? - Lodową! -A jaka tam jest pod nią dolinka? -Lodowa! - a stawek? -Lodowy? No to jakim cudem miałoby być tam ciepło ? My tu gadu gadu, a tymczasem poprawia nam się pogoda: Końcówka podejścia jest dość krucha, więc założyliśmy sobie kaski, bo parę osób już schodzi. Po długaśnym spacerze ja już widzę przełęcz, już jestem w ogródku, już witam się z gąską(nawet widzę już zwisający łańcuch do zejścia!), tymczasem mąż mój docierający do celu jakieś 2 minuty po mnie oświadcza: Strasznie się dziś wleczemy! Bo to jeszcze nie jest Lodowa Przełęcz! To jakieś Sedielko! Coś mu się pomerdało, przez te słowackie nazwy. Na przełęczy pijemy Kofolę zwycięstwa, ale zostaje nam ponad pół butelki, bo strasznie zimno jest nadal(chociaż po tej stronie gór świeci słońce), a Kofola jest z lodówki jaworowej. Teraz nastąpi najgorsze. Trzeba zejść po łańcuchu. Nie mam w tym za dużo doświadczenia, bo szlaki raczej planuję tak by łańcuchami wchodzić a nie schodzić. No ale tym razem wygodniejszy logistycznie był marsz w stronę "domu". Najgorzej, że trzeba zejść tyłem, do czego w ogóle nie mam przekonania, ale miejscami jest za stromo na zejście przodem. No to godzę się z losem, i akurat jak już zaczęło mi się podobać schodzenie tyłem, to się łańcuch skończył Dla bojących się którzy jeszcze nie byli powiem, że ekspozycji tam żadnych nie ma, w przepaść nie da się spaść. Po krótkim odcinku z łańcuchem schodzimy po stromych piargach. Ludzie w "internetach" bardzo narzekają na degradację drewnianych schodów, ale w rzeczywistości wcale nie jest tak źle i nam schodziło się po nich bardzo wygodnie. O, już zeszliśmy: Najtrudniejsze(choć wcale nie trudne) za nami. Spacerujemy w stronę Teryho Chaty. Lisek tylko czeka na czyjąś kanapkę z plecaka: My podziwiamy widoki: I jakoś tak niespodziewanie wyrasta przed nami łańcuch: Ale przy dobrych warunkach jakoś nie jest specjalnie potrzebny. Wreszcie dopadamy schronisko! Strasznie jesteśmy zmarznięci, więc nosiczki czaj, to jest miód na nasze serca i żołądki. Nie wiem czy akurat herbata w Terince jest aż tak dobra, czy był to efekt zimna i zmęczenia. Marudzimy tak z 45 minut przy herbatce, w końcu trzeba zejść. Nie wiem dlaczego, ale zejście z Terinki juz po raz drugi zajmuje mi o wiele więcej czasu niż te mapowe, chociaż schodzi się tam całkiem dobrze. No, ale jakieś to takie długie i mozolne. W Chacie Zamkovskiego robimy dłuższą przerwę(może stąd takie ślamazarne zejście :P) ponieważ poza łańcuchami, piargami, i długością szlaku czeka nas jeszcze jedna trudność: wykręcacze kostek! Tym razem idę rzeczywiście wolniej niż poprzednio, ponieważ mam w nogach więcej kilometrów. Końcówka upływa nam na marudzeniu jak bardzo bolą nas stopy i mamy już tego dość, czyli klasyk W Smokovcu idziemy na pizzę i musimy być bardzo głodni i zmęczeni, ponieważ cebula wydaje nam się najpyszniejszą rzeczą na świecie. Jutro trzeba będzie odpocząć, ale że ma być pogoda, to na krótką wycieczkę pójdziemy. CDN.
    13 punktów
  28. Sam moment zachodu z Lodowego wraz z panoramą Tatr
    13 punktów
  29. No i posprzątane...! Bardzo się staraliśmy znaleźć śmieci, ale ku naszej radości wcale dużo ich nie było... ale po kolei. W piątek miał być dzień na rozruch. Pogoda zapowiadała się piękna, odmiennie niż w nadchodzącą sobotę i niedzielę, więc zostawiliśmy rzeczy i ruszyliśmy na szlak. W sumie miała być Kopa, ale nogi poniosły na Gąsienicową na spotkanie z @vatra. Te spotkania w Murowańcu się nam tradycją robią..?. W związku z tym, że dzień był wciąż młody poszliśmy w kierunku Karbu, ja z cichą nadzieją, że moja kompania w osobach Asi i Karola, podejmie wyzwanie i ruszy na Kościelca. I w sumie Asi długo nie namawiałam. Szybka akcja i zameldowałyśmy się na szczycie. Duma i radość Asi z pierwszego dwutysięcznika bezcenna ?! . Kilka minut na szczycie i ruszany w dół, oglądajc kolejne stawki i rosnące wokół nich kaczeńce. Szybkie uzupełnienie płynów w schronisku i ruszamy do Kuźnic... Cudny był to dzień. Sobota to nasz dzień na sprzątanie w ramach Czystych Tatr. Ustalamy sobie dość spacerową trasę, również z uwagi średnio stabilną pogodę. Dojeżdżamy do Gronika i ruszamy do Małej Łąki, ktora niemal tonie w kwiatach (a nie w śmieciach ku naszj radości).... Pod drodze spotykamy ekipę z TPN (Pani Maria Król i bardzo mily Pan Przewodnik) i Szerpów Nadziei, którzy testowali nowe wózki dla osób z niepełnosprawnością. Wielki szacun za pracę nad udostępniem Tatr dla osob z niepełnosprawnościami. Bardzo to potrzebne. Trzyma kciuki! Nasz plan zakładał dojście do lasu i odwrót w kierunku Przysłupu Miętusiego, co też czynimy. Kilka minut i jesteśmy, by... nie znaleźć prawie śmieci. Nie zrażamy się i dalej zmierzamy do Doliny Kościeliskiej. Gdzie, jak gdzie, ale tu śmieci zawsze jest dużo ?. Okazuje się, że mamy mocną konkurencję i zaczynamy prawie się ścigać do każdego "podejrzanego" przedmiotu. Jest FUN!!! Po drodze zahaczamy o Stoły, na których poza nami nie ma nikogo... (śmieci też). Nasz żołądki dają znać, że czas jeść, więc nie pozostaje nam nic innego jak obrać kurs na schronisko Ornak. Po pysznym obiadku kierunek Kiry, gdzie zdajemy nasze worki ze śmieciami i obiecujemy sobie, że w przyszłym roku znowu posprzątamy....
    13 punktów
  30. 10 czerwca zaplanowany od półtora roku, w tajemnicy. Tylko garstka Przyjaciół wiedziała, że "wywinięty numer" ze ślubem na Kasprowym. I choć aura nie rozpieszczała, to przecież wzajemna miłość do siebie i do Tatr zwalczy każdą przeciwność i dosłownie góry przenosi ?
    13 punktów
  31. @OTTO aż tak strasznie :P Pieniny by Maciej Pawlik, on Flickr
    13 punktów
  32. 13 punktów
  33. Zgodnie z powziętym wcześniej zamiarem w dniu dzisiejszym odwiedziłem Kościeliską.W planie były moje ulubione miejsca czyli Raptawicka Turnia , Wąwóz Kraków , opcjonalnie Smreczyński Staw. Pogoda była wspaniała ,bezchmurnie i słonecznie aczkolwiek z rana było poniżej zera. Do wejścia do doliny przybyłem ok 8.30 , ludzi jeszcze bardzo niewiele , zresztą w ogóle było niewielu turystów Raptawicka i Wąwóz puste. Ogólnie jeśli chodzi o warunki to klasyczny miks zimy i wiosny. Od bramy Kraszewskiego w przewagą zimy , nawet lód na drodze był. Wejście na Raptawicką tylko w początkowym odcinku nieco zalodzone po wyjściu z rynny już bezśnieżnie i sucho , Wąwóz zawalony śniegiem,ale słoneczko już całkiem wiosenne- może trochę bedzie widać na zdjęciach. Szczyty pokryte świeżym bielutkim śniegiem. No ale obraz to więcej niż tysiąc słów. Aha Kudłatej nie było , profilaktycznie podchodząc trochę pogwidzałem. Nie miałem ochoty jej zaskakiwać. Lecimy z fotkami. Krokusy jeszcze stulone po mroźnej nocy kaczeńce efekt @vatrana Polanie Pisanej widoczki w Raptawickiej Błyszcz i Bystra Kamienista na turni już suchutko w Wąwozie jeszcze śnieżnie ale wiosna już tuż tuż podejście do Smoczej Jamy , zmrożony śnieg i lód ,raczki dobrze trzymały, wyżej sucho poszedłem zewnętrzną trasą , po drugiej stronie zejście na Pisaną miejscami lodowe i śnieżne ale spoko tylko z kijami w górnej części Polany Pisanej chyba wilczysko i oczywiście krokusy w słoneczku na Smreczyński już nie poszedłem ale i tak było super przedpołudnie.
    13 punktów
  34. Tuż przed ostatnim załamaniem pogody wybraliśmy się z Brzezin na Halę Gąsienicową z zamiarem przejścia filara Świnicy lub tuż w jego pobliżu prostszymi wariantami. Zespół trzy osobowy i kawał ściany zapowiadał długi dzień pełen wrażeń. Mimo wyjazdu z domu o 4:30 pod ścianą meldujemy się dopiero przed godziną 10. To już daje do myślenia czy uda się nam ugryźć temat. Jest kilka opcji "wycofu" więc ruszamy. Dla przyspieszenia dolny fragment filara obchodzimy z prawej jego strony polem śnieżnym i dopiero w wyższych partiach wchodzimy na filar. Około 100m przed wierzchołkiem mamy przyjemność oglądać zachód słońca ? Co w tamtym momencie zdecydowanie nie napawało mnie optymizmem ? Koniec końców Świnica a raczej wierzchołek taternicki zostaje zdobyty już zupełnie po ciemku tuż przed godziną 20 ? Materiał filmowy jak zawsze dostępny ? ?️ Filar Świnicy ?️ Czuba nad Karbem Dolina Gąsienicowa Dolina Gąsienicowa widok na Przełęcz Karb i Kościelec PN ściana Świnicy i Świnicka Przełęcz Start drogi Sławetny zachód na przed ostatnim wyciągu tuż przed kominkiem wyjściowym Widok ze szczytu na Zakopane W drodze powrotnej ?
    13 punktów
  35. Dzień dobry. Kilka tygodni temu miałem przyjemność odwiedzić najwyższy szczyt Polski w zimowych warunkach. Było to moje pierwsze wejście zimowe, tak więc przygotowania zacząłem od wejścia na Zawrat, Świnice oraz Szpiglasowy Wierch. Wycieczka zaczęła się o 6 ze schroniska Morskie Oko, szybkie przejście przez środek stawu i zaczęło się mozolne podejście nad Czarny Staw. Powyżej stawu jest założony ślad, im wyżej tym bardziej stromo. Do okolic buli idzie się bez przeszkód, taki spacer pod stroma górkę. Przygoda zaczyna się wchodząc w Rysę, gdzie nachylenie miejscami sięga około 45 stopni. Zaczyna się lufa, spojrzenie za siebie może spowodować zawrót głowy ? Podejscie jest bardzo męczące i dość długie. Na przełączce pod Rysami pojawiają się pierwsze łańcuchy, do szczytu zostało już niewiele trochę technicznego podejścia. Napotykam jeden ciekawy moment, gdzie trzeba przejść bardzo wąską półką, a za plecami pojawia się ogromna przepaść. Daje to trochę adrenaliny ? W koncu udaje mi się stanąć na szczycie. Zejście z Rysów to częściowo dupozjazdy. Kilka zdjęć ?
    13 punktów
  36. Korzystając z pogody poszliśmy w Tatry. Na Wolowcu dawno nie byłam a od słowackiej strony nigdy na niego szłam więc uznałam, że to dobry pomysł na wycieczkę. Asfaltówką doszliśmy do Tatliakowej Chaty a stamtąd weszliśmy na szlak na Przełęcz Zabrat. Prowadzi dość ostro w górę więc szybko nabieramy wysokości i w niedługim czasie stajemy na przełęczy. Po drodze słychać zbieraczy borowek ( chyba) których widzimy na zboczach Rakonia, borowek jeszcze mnóstwo. Jarzebiny za to niewiele, jakieś na pół suche, może toczy je jakaś choroba? W każdym razie czerwone grona bardzo nieliczne. Przyjemnie ciepło, krótkie spodenki i koszulka wystarczają. Siedzimy chwilę na Zabracie iruszamy na Rakoń. Po drodze wiatr zaczyna być chłodniejszy i wyciągam bluzę. Potem spodnie. Potem czapkę. Na Wolowcu będę mieć jeszcze kurtkę i rękawiczki żeby w drodze powrotnej ściągać wszystko po kolei. Ale któż tego nie zna. Na Wolowiec prowadzą schody, chyba rzeczywiście dawno tu nie byłam, po workach sa tylko resztki juty gdzieniegdzie .Do góry idzie mi się fajnie bo ide po drewnianych pionowych bokach które łączą schody, zejście trochę gorsze, bo dla mnie schody są za wysokie I żeby nie obciążyć kolan stąpnięciami schodzę trochę bokiem. Nie jest to wielkie utrudnienie, a schody nie są na całym podejściu więc w zasadzie ok. Podchodzę jeszcze trochę w stronę Rohaczy, żeby rzucić okiem jak dalej prowadzi szlak. Marzy mi się żeby przejść granią i tak podpatruję jak to będzie wyglądać. Wracam i zbieramy się do powrotu. Pogoda towarzyszyła cały czas, ludzi na trasie Rakoń-Wołowiec zgodnie z przewidywaniami sporo. Widoki piękne. Jednak z góry naprawdę lepiej widać
    12 punktów
  37. Cały ubiegły tydzień jeździłem na nartach w Alpach Sabaudzkich. Mieszkaliśmy w Val d Isere, pogoda jak na zdjęciach, temperatury nawet - 19 stopni powyżej 3 tysięcy
    12 punktów
  38. Wyjście a w zasadzie decyzja o Kościelcu w sumie na spontanie. Po śniadaniu w hotelu stwierdziłem, że na Kościelec mam najbliżej i po 8.00 zjechałem z Cyrhli do ronda Św.JPII złapałem busik do Kuźnic i ogień. Bilet do TPN kupiłem przez internet bo i tak miałem tego dnia iść w góry, miały być Granaty ale po Zawracie i Świnicy nogi nie doszły w 100% do formy. Może i dobrze bo wyjście mega udane.
    12 punktów
  39. Trochę informacji (bo jeszcze odsypiam lot i zmianę czasu) Kalifornia Góry Sierra Nevada ok. 300 km na wschód od San Francisco Park narodowy powstał już w 1864 r na prawach Stanu Kalifornia a od 1890 roku został uznany przez rząd USA, czyli obok Yellowstone jest jednym z najstarszych parków narodowych. Powierzchnia 3062 km kwadratowe, rocznie odwiedzany przez ok. 4 miliony turystów Najczęściej odwiedzana jest Yosemite Valley (Taka nasza Dolina Rybiego Potoku)
    12 punktów
  40. 12 punktów
  41. Jakoś się tam porobiło, że @Zośka chodzi we mgle, a ja ciągle w deszczu... Tym razem wybrałam się z @nie_umiem_w_czekan na Słowację. Plany były ambitne, krem do opalania spakowany, spanko w super miejscu - "ahoj przygodo" by się chciało powiedzieć.... No i z tego "ahoj" najwięcej było wody, bo lało każdego dnia. I to nie tak, że sobie pokropiło... Nie, nie... codziennie byłyśmy przemoczone do ostatniej niteczki .... Mimo to zrobiłyśmy chyba plan max. Ale od początku... DZIEŃ 1. Na rozgrzewkę poszły Rysy, bo czemu i nie . Nasza wyprawa zaczęła się w pięknym słońcu, by z każdą godziną towarzyszyło nam coraz więcej chmur. Wystartowałyśmy ze Szczyrbskiego Plesa oczywiście z małym falstartem, bo już nad jeziorem udało się nam zgubić czerwony szlak. Ot się kobietki zagadały na jakiś kilometr dodatkowego spaceru... (choć w sumie nie możemy narzekać, bo w ten sposób wypełniła się nasza tradycja wyprawowa, czyli zgubiony szlak, spacer wzdłuż płotu i "pętelka" - bez tego wypad nieważny). Po tej małej wtopie ruszyłyśmy już bez przeszkód czerwonym szlakiem powolutku nabierając wysokości, ale też mogąc coraz bardziej cieszyć oczy panoramą. Dość szybko osiągamy Popradzkie Pleso wraz z okolicznymi bufetami oraz "rampą załadunkową" Nosiczy. Marta była gotowa dopakować do swojego plecaka zgrzewkę wody, ale po intensywnych negocjacjach odpuściła. Wchodzimy na niebieski szlak w głąb Doliny Mięguszowieckiej podziwiając mistyczną Grań Baszt, a potem Grań Mięguszy. Naszą uwagę przykuwa Wołowiec Mięguszowiecki. Docieramy do mostku na Żabim Potoku i ponownie idziemy czerwonym szlakiem, spierając się nad jego przebiegiem. I w zasadzie dopiero w okolicach Wachterki dostrzegamy właściwy azymut. Zastanawiamy się, czy sobie nie zrobić odpoczynku nad Żabim Stawem, ale prognozy pogody sugerują raczej ruszać w górę, co też czynimy. Jeszcze chwila i zakładamy kaski i wchodzimy na ubezpieczony fragment szlaku, którym po kilku minutach wychodzimy do Kotlinki pod Wagą, gdzie położone jest schronisko. Robimy zasłużony popas, stwierdzamy, że jednak szpilek nie będziemy zakładać i popędzane zmieniającymi się na niekorzyść prognozami poszłyśmy w górę. Atrakcją było przejście przez płat śniegu, gdzie utworzyła się kulturalnie gwarząca w oczekiwaniu kolejka. Szybko dotarłyśmy na szczyt, choć ostatnie metry na straszliwie rozdeptanym szlaku, to walka żeby nie dostać kamlotem. Obowiązkowa sesja fotograficzna i schodzimy w dół, wzmocnione przekazem, że za dwie godziny będzie lać... Jeszcze się łudzimy, że zdążymy.... Nasze nadzieje kończą się nad Żabim Stawem i w zasadzie do końca idziemy w deszczu. Już nam się nawet nie chce iść na kofolę... DZIEŃ 2. Nie żebyśmy jakoś specjalnie zmęczone były po Rysach, ale plan był nieco spokojniejszy na ten dzień, a Martę trochę bolała noga. Inna sprawa, że pogoda nie zapowiadała się dobrze, przede wszystkim z uwagi na burze. Mając to na uwadze postanowiłyśmy udać się na Osterwę z opcją spaceru Magistralą. Obeznane z trasą bez przeszkód zameldowałyśmy się nad Popradzkim Plesem, gdzie tradycyjnie skosztowałyśmy kofolki i gdzie, zaczęły docierać do nas pierwsze grzmoty. Jasnym się stało, że poza spacerem na Symboliczny Cmentarzyk nasza wyprawa raczej dłuższa nie będzie. I tak też się było. Wróciłyśmy do Szczyrbskiego niebieskim szlakiem przemoczone tak, że jednym lekarstwem była Tatra Tea. I tyle było chodzenia w tym dniu... Na pocieszenie wieczorem była piękna tęcza. DZIEŃ 3. Mimo paskudnych prognoz i jeszcze gorszej pogody za oknem naszym celem był Koprowy Szczyt. Kolejny raz, zaczynając powoli się nudzić, przemierzyłyśmy drogę do Popradzkiego Plesa i dalej do mostku nad Żabim Potokiem. Tym razem nie odpuściłyśmy niebieskiego szlaku i w zacinającym deszczu szłyśmy wzdłuż skrytej w chmurach Grani Basz, po drugiej stronie mijając Wołowiec Mięguszowiecki i potem grań Mięguszowieckich Szczytów. Zaskoczył mnie widok Przełęczy pod Chłopkiem. Nie wiem dlaczego wydawało mi się, że bardziej przypomina ona coś na kształt skalnej półki... Cubryna też taka malutka była. Po mniej niż godzince dotarłyśmy do Wielkiego Hińczowego Stawu, by zaraz zacząć biegnące zakosami podejście na Koprową Przełęcz. Okazało się, że siekący deszcz wcale nie przeszkadza ani kozicom, ani świstakom... Cóż... Chciałabym napisać, że od Koprowej Przełęczy towarzyszyły nam tylko piękne widoki, ale nie mogę, bo w zasadzie to prawie nic nie było widać... Za to przemoknięte i zmarznięte byłyśmy już na amen. Także po szczytowaniu niemal biegiem udałyśmy się do domu. DZIEŃ 4. Nie ma zlituj, tym bardziej, że dzień wstał w miarę pogodny i nawet miało padać tylko trochę... (taaaa.....) Zatem przyszedł czas na Krywań. Kolejny raz obeszłyśmy Szczyrbskie Pleso i szeroką ścieżką doszłyśmy do Jamskiego Plesa. Bardzo się nam ta droga podobała, ale nie wiedziałyśmy jeszcze, że za kilka godzin będziemy zaklinały, żeby się już skończyła... Póki co było przyjemnie, ciepło, widoki na Grań Solisk i pokazujący swa potęgę Krywań robiły wrażenie. Bardzo się cieszyłyśmy z niewielkiej ilości ludzi na szlaku. Po zatłoczonych polskich Tatrach, to była przemiła odmiana. Nie tracąc czasu odbiłyśmy na niebieski szlak, by najpierw przejść przez reglowy las, a potem osiągnąć piętro kosówki. Od tego momentu przez kilka kolejnych godziny szłyśmy w zasadzie otwartym, skalistym terenem. Droga na Krywań nie jest trudna. W końcu w sierpniu podążają nią tysiące Słowaków, ale na pewno mozolna. Idzie się i idzie i idzie. I my też tak szłyśmy i szłyśmy, aż dotarłyśmy do Małego Krywania. Jeszcze Mała Przełączka i po kilku minutach wspinaczki osiągnęłyśmy Krywań. Tu czekała nas mała niespodzianka, bowiem w nocy musiał być mróz wyżej w górach i zostało nieco szronu na krzyżu i okolicznych roślinkach. Na nasze szczęście, mimo coraz gęstszych chmur, udało się zrobić kilka panoramek. Ze szczytu ponownie zgoniła nas pogoda. Zgodnie z planem schodziłyśmy zielonym szlakiem do Trzech Studniczek, podziwiając panoramę Tatr Zachodnich, w które za kilka dni miałyśmy się przemieścić. Żeby nie było... po drodze oczywiście dopadł nas deszcz i znowu trzeba było suszyć się i rzeczy.... DZIEŃ 5. Człowiek rozchodzony, jeszcze świezy, więc tym razem wybór padł na Bystrą Ławkę. Bardzo cieszyłam się z tej trasy, bo wiele lat temu wracałam Z Solniska Doliną Furkotną i wydawała mi się niezwykle malownicza, a poza tym bardzo chciałam w końcu wejść na samą Ławkę. Wyruszyłyśmy rano we względnej pogodzie, która nie trwała długo. Dość powiedzieć, że w okolicach wodospadu Skok, również i z nieba lała się woda... Taka karma.. Trzeba było bardzo uważać, bo skały były śliskie i w sumie doceniłyśmy obecność łańcuchów przy przejściu progiem nad wodospadem. Przy szczątkach rozbitego samolotu i pomniku zrobiłyśmy sobie chwilę przerwy, dywagując nad zupełnie innym podejściem do spraw upamiętniania takich wydarzeń. Przypominałyśmy sobie miejsca, gdzie pozostawiono szczątki po wypadkach i poza Gorcami i Beskidami nic nie wymyśliłyśmy. I znowu bym chciała napisać jak było pięknie widać Grań Solisk i Baszt, ale tak naprawdę to ledwie dostrzegłam Capi Staw... Że Hruby i Furkot tam gdzieś są to wiem i tyle, bo nie widziałam. Mogę za to powiedzieć, że szłyśmy widząc na parę metrów. Że jesteśmy blisko Bystrej Ławki "poinformowały" łańcuchy... Samo wejście na Ławkę jest bardzo przyjemne, nieco ekscytujące. Trochę przypomina to przejście przez magiczna bramę, wortal... Niestety pod drugiej stronie nie było lepszej pogody... Schodziłyśmy we mgle, lejącym deszczu i coraz silniejszym wietrze. Gratulowałam sobie w duchu, że miałam "puchówkę". Byłyśmy tak przemoknięte i zmarznięte, że po drodze poszłyśmy na coś gorącego do schroniska pod Soliskiem, bo ostatnią część podróżny odbyć na podgrzewanym siedzeniu wyciągu. A miało być jeszcze Przednie Solisko.... A i jeszcze taka ciekawostka. Pod Rysami i niedaleko Skoku znalazłam pięknie zdobione kamienie. Okazało się, że to zabawa w "Wędrujące kamienie". Uczestnicy zostawiają swoje kamienie i przenoszą cudze w inne miejsce. Można na takim kamieniu napisać jakąś mądrą myśl. DZIEŃ 6. To była najlepsza wycieczka w czasie wyjazdu. Naszym celem był tym razem Polski Grzebień oraz Mała Wysoka. Łudziłyśmy się, że może tym razem pogoda będzie łaskawa i uda się także wejść na Rochatkę. Nasza wyprawa zaczęła się od podróży elektriczką do Tatrzańskiej Polanki. Szybko znalazłyśmy zielony szlak wiodący częściowo asfaltową, udostępnioną dla rowerów drogą, którym dotarłyśmy do Domu Śląskiego. Po drodze widziałyśmy szkody w drzewostanie wyrządzone przez halny w 2004 roku - wciąż robi to makabryczne wrażenie. Pod Domem Śląskim zrobiłyśmy sobie chwilę odpoczynku, by za chwilę zacząć się cieszyć urokiem Doliny Wielickiej. Nie ma przesady w nazywaniu jej kolejnych pięter Ogrodami Wielickimi - kolory, faktury, układy zapierają dech w piersiach... Wyjątkowości nadaje dolinie sąsiedztwo Gerlachu, którego ściany prezentują się imponująco. Urocze są turkusowe jeziorka. Przejście Doliną odbyło się w naszych "ochach" i "achach". Droga zleciała nam tak szybko, że nawet nie zauważyłyśmy kiedy znalazłyśmy się pod łańcuchami prowadzącymi na Polski Grzebień. Kilka minut i byłyśmy na przełęczy. Jak zwykle kilka fotek i znowu popędzane pogodą ruszyłyśmy w kierunku Małej Wysokiej. Chmury nie wskazywały na nic dobrego, a na dokładkę w połowie drogi gdzieś daleko zaczęło "mruczeć" burzowo, co dodatkowo wzmocniło nasze całkiem solidne tempo. Kilka minut do szczytu, kilka na szczycie i w tył zwrot. W okolicach połowy drogi zaczęło padać i nie przestało do Szczyrbskiego Plesa. Z butów wylewałyśmy wodę. Kolejny raz. Na nasze szczęście gospodarz schroniska, w którym spałyśmy wystawił na korytarz suszarki narciarskie, co uratowało nas i nasze buty. DZIEŃ 7. Tak zwaną "wisienką na torcie" była wycieczka na Sławkowski Szczyt, którego olbrzymiego "cielska" nie sposób przegapić w tatrzańskiej panoramie. Trasa, która choć dość krótka (jak na warunki słowackie), to jednak potrafiąca dać w kość, szczególnie jak się chodzi kolejny dzień. Startowałyśmy standardowo ze Starego Smokowca, do którego ja osobiście mam wielki sentyment. Na niebieskim szlaku, wiodącym na "Sławka" trudno się zgubić. Droga wiedzie najpierw przez las, by potem wyprowadzić w kosówkę, której rozmiary pozwalają na kontemplowanie otoczenia. A było co podziwiać, bo pogoda łaskawie pozwoliła nam w całej okazałości obejrzeć Łomnice i jej otoczenie. Szlak wił się przyjemnie w coraz bardziej skalistym otoczeniu. Po osiągnięciu Nosa, Sławkowski Szczyt był już na wciągnięcie ręki. Trzeba powiedzieć, że panorama ze Sławkowskiego powala. Jest chyba jedną z piękniejszych w Tatrach. Szkoda tylko, że tak krótko się nią cieszyłyśmy. Niestety najpierw naszły chmury, a potem.... sami wiecie co było. CDN bo jeszcze pojechałyśmy w tatry Zachodnie ...
    12 punktów
  42. Po wczorajszym syfie dzisiaj zgodnie z prognozą pogoda jak drut ,więc działając wspólnie i w porozumieniu z @Wernikswyruszyliśmy na Kopieniec. Oczywiście głównie chodziło nam o śnieżne Tatrzańskie widoczki. Ruszyliśmy jak zwykle z Olczyskiej . Od czerwca nas nie było więc przebudowany parking był pewnym zaskoczeniem. Temperatura ok 0 st. Rano w NT było -5.W dolinie jeszcze jesiennie , niskie ostre słońce maluje ciekawe efekty kolorystyczne. Na dnie jeszcze niewielkie resztki jesiennych kolorów w cieniu szron ale słoneczku dość ciepło . Pozdrowienia z obozu I na polanie Olczyskiej dla tych co na szlaku Na hali Kopieniec już nieco śnieżnie, cóż lodowa otchłań się zbliża Podejście na szczyt bez śniegu , za to zgodnie z przepowiednią rusza się wiatr i na szczycie już dość mocno wieje za to widoki........... na wschód aż po Beskid Niski wiatr się wzmaga więc po herbacie i kanapce pora w dół w Olczyskiej spotkaliśmy kilka osób podchodzących w stronę Hali Kopieniec.Bardzo miłe przedpołudnie i co ważne na niedzielę pogoda się poprawia.
    12 punktów
  43. Nie wiem w którym temacie najlepiej ale chyba tutaj: w końcu po latach eksplorowania Słowacji poszedłem z przewodnikiem na Mnicha. Na razie wrzucę kilka zdjęć z telefonów, potem ogarnę zdjęcia z aparatu i zacznę zamieszczać wyprawy z tego roku. Tutaj też coś dodam... Standardowe wejście Wielką Płytą(chociaż przewodnik potem żałował że nie poszliśmy Robakiewiczem).
    12 punktów
  44. Siema! Zapraszam na fotorelację z weekendu 12-15 sierpnia w słowackich Tatrach. Ludzi było mnóstwo ale codziennie ruszałem około 3 rano i chodziło się super. Pogoda znakomita. Pierwszy dzień to Rysy z parkingu przed Popradzkim Stawem.
    12 punktów
  45. 12 punktów
  46. Z okolic Wysokiej ? 000_4313 by Maciej Pawlik, on Flickr
    12 punktów
  47. Kilka fotek ode mnie z Kieżmarskiego i Małego Kieżmarskiego
    12 punktów
  48. 14ty maja - widoczki z wieży widokowej pod Jaworzem w Beskidzie Wyspowym.
    12 punktów
×
×
  • Dodaj nową pozycję...