Na szczycie wieje jeszcze mocniej, więc szybko robię kilka fotek, po czym chowam się za granią i krzakiem kosówki, by zaznać co nieco dolce far niente przed jutrzejszym powrotem do tzw. prozy życia.
Zażywam nawet krótkiej drzemki, z której budzi mnie ... łopot wyluzowanych na wietrze żagli . Z niedowierzaniem podnoszę głowę by zlokalizować źródło tych niezbyt tu pasujących dźwięków. Okazało się że to pewien gość w czymś w rodzaju ortalionu z lat 90-tych, tyle że o kilka rozmiarów za dużym. Niestety, wiatr poniósł go dalej tak szybko że nawet nie zdążyłem fotki strzelić.