Ranking
Popularna zawartość
Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 30.06.2024 w Odpowiedzi
-
Od pewnego czasu męczyła nas Osobita.Tyle razy widziana z różnych miejsc.... Oczywiście wiadomym nam było ,że kopuła szczytowa to strefa ochrony ścisłej,ale jest przecież szlak na Sedlo pod Osobitou. Trzeba spróbować. Spod Chaty Zverowka ruszamy nieco przed 9-tą. Zaczynamy od odwiedzin w panteonie zasłużonych jest pięknie, zaroszona trawa świeci srebrem , szlak jest pusty efekty świetlne są niesamowite , dokoła pełno srebra , nie umiem zrobić zdjęcia , które by to pokazało po drodze Pleso pod Zverowku , całkiem sympatyczne miejsce docieramy do Pucatinej Polany wchodzimy do Teplego Żlebu i zaczynamy podejście na poważnie jest tu pięknie i dziko , chociaż szlak jest przyjazny okolica tak ,,niedżwiedziowa,, więc trochę gwizdamy i tłuczemy się kijkami aby nas miś zawczasu usłyszał i się nie wkurzył ,że go zaskakujemy im wyżej tym stromiej i bardziej dziko ale pojawia i nagroda, majaczy i Wielki Chocz i tam za mgiełką Fatra jeszcze trochę zygzaków i wychodzimy na przełęcz, tam do góry już nie pójdziemy , ale tu też jest efekt WOW na wschód i na zachód sprawdzam możliwości Kodaka i udaje się taki Giewont , jest nieźle od ruszenia spotkaliśmy już na przełączy jednego biegacza , który pognał w stronę Grzesia , więc mamy góry dla siebie , można w spokoju po leżakować i po herbatkować , zresztą herbata w takim miejscu smakuje jak jakaś ambrozja. na przełęcz docierają następni wędrowcy , jest bardzo sympatycznie. W sumie przez całą wycieczkę spotykamy 10 osób. rzut oka na góry , trochę tak w starym stylu i ruszamy w dół w zejściu widać,że pogoda zgodnie z przepowiednią się psuje szczęśliwie docieramy do doliny jak dla nas super szlak a i pogoda dopisała bo teraz w NT już leje.17 punktów
-
Specjalnie długo się w domu nie nasiedziałam, bo tydzień po powrocie z Alp Julijskich ponownie wracałam do Austrii. Tym razem celem były Alpy Ötzalskie. Ekipa zebrała się zacna: @vatra, @karpasani i @Mateusz Z (którym bardzo dziękuję raz jeszcze za zaproszenie ❤), @Krzysiek Zd, Karol, Tomek, Andrzej. Głównym celem był liczący 3768 m.n.p.m. Wildspitze, ale bardzo cieszyły nas wszystkie inne trzytysięczniki. Z radością biliśmy kolejne rekordy wysokości. Na realizację naszych celów mieliśmy zaledwie cztery dni i wykorzystaliśmy je do cna. Mieszkaliśmy w bardzo miłej, niewielkiej miejscowości Längenfeld, skąd dojeżdżaliśmy najczęściej do Vent, gdzie zaczynało się gro naszych szlaków. Wokół nas, na wyciągnięcie ręki, były przepiękne góry. Do wieczora towarzyszyły nam owce i krowy ze swoimi alpejskimi dzwonkami Pierwszy dzień postanowiliśmy przeznaczyć na aklimatyzację. Akceptację zyskała propozycja @Krzysiek Zd i @vatra, czyli leżąca na wysokości 3189 m.n.p.m. Przełęcz Ramoljoch. Startowaliśmy z Vent, więc mogliśmy zorientować się, jak wygląda kwestia parkingów. Było to o tyle ważne, że podczas ataku szczytowego nie chcieliśmy się martwić o auta. Po całym dniu jazdy, byliśmy dość zmęczeni, więc na szlaku pojawiliśmy się dobrze po 8.00. Mieliśmy do zrobienia prawie 1300 metrów przewyższenia. Początkowo szlak prowadził lasem, dość stromą ścieżką, by po kilkudziesięciu minutach wyprowadzić nas na przepiękną polanę. W zasadzie panorama obejmowała 360 stopni i z każdej strony była imponująca. Wzrok przykuwały lodowce, jednocześnie wzbudzając refleksję, że być może za kilkanaście lat może już ich nie być.... Były też spotkania "na szczycie". Wspomniana polana obejmowała rozległe zbocze, którym wkrótce przyszło się nam ostro piąć do góry. Po prawie dwóch godzinach krajobraz dość mocno zaczął się zmieniać i wokół nas zrobiło się księżycowo. Szliśmy wzdłuż lodowca, ale patrząc po podłożu można przypuszczać, że kiedyś do tego miejsca sięgał lodowcowy jęzor. Przed nami pozostało wyjście na przełęcz. Nie byliśmy pewni, czy nie czeka nas jakaś feratka, ale okazało się, że nic z tych rzeczy (feratka była po drugiej stronie i można było przejść po niej do schroniska). Po 30-40 minutach zameldowaliśmy się na przełęczy. Otworzyły się kolejne widoki tym razem na włoską cześć Alp. Nad przełęczą górował Ramolkogel oraz Hint. Spieglekogel, który szybko stał się obiektem pożądania moich Kolegów. Jednak pogoda, a przede wszystkim informacja uzyskana pod drodze od innych turystów o 2 godzinach wspinaczki (która ostatecznie okazała się nieprawdziwa) ostudziła zapał. Jeszcze trochę się pogapiłyśmy i zaczęliśmy schodzić do Vent, podziwiając lodowiec i skalne obrywy, które podnosiły nam ciśnienie swoim dudnieniem i wielkością toczonych kamieni. Gdzieś w sieci znalazłam opis, że to nudny szlak. Prawda okazała się zupełnie inna, bo szlak nie dość że jest widokowy, to też bardzo zróżnicowany. Na aklimatyzację super. Drugi i trzeci dzień poświęciliśmy na główny punkt naszej wyprawy, czyli Wildspitze. Zwykle zdobywa się go z noclegiem w schronisku Breslauer, co stało się i naszym planem. Problemem był tylko brak rezerwacji noclegów - nie wiedzieliśmy jak będziemy spać i jak w związku z tym się spakować. Z pomocą przyszedł nam pan obsługujący wyciąg, który ot tak zadzwonił do schroniska i dowiedział się dla nas, że jakieś spanie pod dachem będzie. Pierwotnie chcieliśmy podejść do schroniska, ale ostatecznie wjechaliśmy wyciągiem, co pozwoliło nam wykorzystać czas na zdobycie kolejnego trzytysięcznika o wdzięcznej nazwie Urkundholm (3140 m.n.p.m.) - nazwy nigdy nie zapamiętam... . Tak na marginesie, generalnie niemieckie nazywa nas pokonały - dużo czasu nam zajmowało ich zapamiętanie, by za chwilę znowu je zapomnieć.... Z wyciągu do schroniska jest jeszcze dobra godzina podejścia. Pełne plecaki skrzydeł nie dodawały. W schronisku czekała nas niespodzianka, bo recepcja miała być czynna od 12.00, ale po godzince oczekiwania przy kawce i podziwianiu widoków, grubo przed południem, mogliśmy się zameldować i realizować dalszy plan. Pokoje w schronisku były małe, ale bardzo czyste. Węzeł sanitarny na wysokim poziomie. Największym zaskoczeniem było wyżywienie. Wraz z noclegiem była kolacja (baaardzo konkretna, w sumie dwudaniowy obiad z deserem) i śniadanie - dla tych, którzy szli na Wilsspitze o 5.00. Wzięliśmy bez gadania. Zostawiliśmy rzeczy i ruszyliśmy na nasz cel. Szczyt nie nastręczał trudności, wejście zajęło nam koło godziny. Zdecydowanie warto było się na niego wybrać, bo znowu powitała nad piękna panorama. Z nieco bliższej perspektyw mogliśmy zobaczyć Wildspitze i podywagować jak przebiega szlak. Po zejściu nie pozostało nam nic innego, jak tylko się relaksować z widokiem na lodowce i czekać na kolację. W końcu rano czekała nas wisienka na torcie naszej wyprawy. Czwartek zaczął się dla nas bardzo wcześnie. O 5.00 karnie zjawiliśmy się w schroniskowej restauracji, gdzie niewyspana Pani wydała nam pyszne śniadanko. Przy okazji mogliśmy się zorientować ile ekip będzie prawdopodobnie atakować Wilspitze. Wydawało się, że będzie masa ludzi, a w sumie z nami szło może z 6-8 osób. Szybkie śniadanko i byliśmy gotowi do drogi. Ostatecznie wyzwanie podjęła piątka z nas, co nie znaczy że reszta grupy nie miała ambitnych zadań na ten dzień. Droga na Wildspitze składa się z trzech etapów. Pierwszy to przejście przez dolinę. Jej koniec to diabelne, skalne piargi, które nas zmordowały, wyjeżdżając nam spod nóg. Na marginesie nigdzie nie znaleźliśmy o nich wzmianki. Przejście przez tę skalną pustynię, położoną na topiącym się lodowcu wymagało sporo uwagi. Na jej końcu powitał nas płat śniegu. Wiele się nie zastanawiając włożyliśmy raki, by za chwilę je zdjąć, bo zaczynała się ferata, stanowiąca drugi etap. Jej pokonanie nie nastręczało wiele problemów, więc chwilę potem naszym oczom ukazał się przełęcz, a za nią lodowiec. Muszę się przyznać, że dla mnie było to największe źródło stresu, a potem ... zachwytu. Lodowiec choć niebezpieczny, okazał się przepięknym. Nie sądziłam, że w tej lodowej pustyni można dostrzec tyle kolorów. Zanim jednak ruszyliśmy w drogę, koniecznym było zadbanie o nasze bezpieczeństwo. Naszym icedoctorem stał się @Mateusz Z, który nas szybko przeszkolił i powiązał liną. Kiedy się szykowaliśmy do wyjścia doszedł do nas kolega. Okazało się że rodak. Mariusz. Był sam, co nas wprawiło w lekkie osłupienie. Od słowa do słowa zgarnęliśmy go do naszej liny i tym sposobem stał się na chwilę częścią naszej ekipy. Ruszyliśmy na lodowiec. Pierwsze kroki nie były proste, ale w miarę szybko udało się nam opanować tę sztukę, póki nie doszliśmy do szczelin. Tam nauka zaczęła się na nowo. Poruszanie się po lodowych mostach, wśród szczelin wymagało uwagi i koordynacji naszych ruchów. Udało się nam szczęśliwie dotrzeć pod Wilspitze. Tu zrzuciliśmy sprzęt i jedyne co nam pozostało to wspiąć się na szczyt. Trochę emocji było, bo podejście jest dość rozdeptane. Po kwadransie, szczęśliwi dotarliśmy na wierzchołek. Radość była wielka, tym bardziej, że nie wiedzieliśmy, czy uda się nam cokolwiek zobaczyć, bo z doliny szła wielka, ciemna chmura. A tu nie tylko mieliśmy piękny widok, ale i szczyt dla siebie. Nie obyło się oczywiście bez sesji fotograficznej. Tego dnia byliśmy ostatnią ekipą na szczycie. Pogoda zaczynała się zmieniać, więc czas był schodzić. Wiedzieliśmy, że czeka nas nie tylko przejście przez lodowiec, ale i te paskudne piargi. Poza tym chcieliśmy zdążyć na ostatnią kolejkę - perspektywa schodzenia kolejne 3 godziny z plecakami do Vent nie była nęcąca. Na szczęście poszło nam dość sprawnie i po szybkim przepakowaniu w schronisku zbiegaliśmy do wyciągu. Wildspitze pożegnało nas deszczem. Wróciliśmy do naszego alpejskiego domu dumni i bardzo szczęśliwi. Dla mnie to wielka rzecz . Do dyspozycji został nam ostatni dzień. Pomysłów na jego spędzenie było całe mnóstwo. Ostatecznie pojechaliśmy do Sölden i po emocjonującym wjeździe górską drogą wyruszyliśmy na Schwarzkogel. Górka nie wydawał się specjalnie ciekawa, ale ostatecznie okazała się bardzo atrakcyjna widokowo - panorama zapierała dech w piersiach. Droga na szczyt wiodła obok jeziorka i obok stoku, na którym rozgrywany jest jeden z najtrudniejszych slalomów gigantów. Traska była lajtowa, ale dostarczyła nam sporo pozytywnych emocji. Cztery dni spędzone w Alpach były bardzo intensywne i niezwykle satysfakcjonuje. Bardzo dziękuję całej Ekipie za świetne towarzystwo! Pozostaje z nadzieją na więcej . To co, w przyszłym roku Kazbek? Nie wiem czemu mi się po dwa razy foty wklejają.... Może jednak telefon nie jest najlepszy do pisania relacji...15 punktów
-
14 punktów
-
14 punktów
-
Podłączę się i przedstawie wycieczkę, której już - niestety - nie da się powtórzyć. I mówie niestety, choć fakt - zakaz przejscia ze Swinicy na Zawrat moze i jakieś tam zalety ma. Nie wiem. Akurat to, ze szlak z Zawratu na Kozią Przełęcz jest jednokierunkowy, to dobrze, bo minąc tam się cieżko, natomiast moja wycieczka z 2015. była super i bardzo bym ją polecał, gdyby wolno było ją powtórzyć Na parkingu byłem pierwszy. Ech... Stilo. FIAT z fiatowską jakoscią, ale jeździło się super - bardzo lubiłęm to autko. Wychodzę wcześnie, bo sezon w pełni, a ja nie lubię tłoku... Na Psiej Trawce pogoda pod psem. Wejście Doliną Suchej Wody ma swoje zalety. Po pierwsze - nie zmęczysz się, po drugie - dalej nie wyruszasz zmęczony. Po trzecie... eeeee... no w Murowańcu byłem wciąż świeżutki. Zawsze trzy wymieniłem... Z Murowańca ruszam na zachód, by obejść Kościelec od tej właśnie strony. Z uwagi na pogodę mam plan by wyleźć na Świnicką Przełęcz, a dalej jak pogoda pozwoli... Widocznośc byle jaka. Ledwie widać koniec własnego nosa... W chmurach majaczy Kościelec. Blisko jest, a i tak ledwo widać. Tak idąc dochodzę do rozdroża koło Zielonego Stawu. Od tego momentu - idę po raz pierwszy. Nie byłem na Świnickiej Przełęczy, ani na Świnicy i byłem mocno "podjarany" perspektywą. Jak widać, na podejściu widoczność spadała, co wynikało pewnie z szybkiego nabierania wysokości. Pamiętam, ze podejście jest strome i wchodzi się szybko. Ale.... ja wtedy byłem w formie. Dziś pewnie bym płuca wypluł... Teren zrobił się uroczo skalisty. Coraz lepiej. Wszak Tatry Wysokie, to idzie się na skały, a nie na krowie ścieżki... Pod przełęczą - zaczyna być coś jakby widać. Szału bez, ale jest jakby lepiej. Tu widać jak strome jest to podejście. Naprawdę szybko nabiera sie wysokości. I oto jestem. I wysoko i nisko. Na szczyt Świnicy jeszcze jakieś 250m. Nie za dużo, ale dla podmęczonego piechura jest to jeszcze spory kawalek podejscia... Skręt w lewo na szczyt. Łańcuchy są, ale trudnosci okresliłbym jako niewielkie. Plus ze jestem dosć wcześnie, a ponadto pogoda odstraszyłą częśc chętnych na wysokogórskie wyprawy. Szczyt osiągam o 10:05. Wcześnie. Cały dzień jeszcze przede mną. Widoków brak, wiec szybko zawijam się i złażę. Nie lubię długich postojów, a już na pewno w chmurze... Dziś niestety trzeba by zejsc tą samą drogą, ew. co najwyzej przez Liliowe. W 2015. mogłęm ruszyć w stronę Zawratu, co też uczyniłem. Trudności wciaz nie uznałbym za duże. Trochę łańcucha, trochę klamer ale nic, co bardzo zapadłoby w pamięć. I Zawrat. Powrót po latach. Raz byłem na Zawracie z mamą i bratem, ale to było lata temu. Wejście od Murowańca, zejście do "piątki". Tym razem - na krzyż - od Świnicy na Orlą Perć. Pora wczesna, siły są. Decyzja - ruszam dalej na Kozią Przełecz. To moj pierwszy i - mimo upływu juuż 9 lat - wciąż jedyny epizod na Orlej Perci. Z moim aktualnym brzuchem i kondycją - nie wiem, czy dane mi będzie jeszcze wrócić. Mam takie wrazenie, ze gdzieś po drodze byłą jeszcze drabinka, ale chyba nie zrobiłem zdjęcia... Doszedłem do żóltego szlaku w dół na Halę Gasienicową i uznałem, że zdecydowanie dość. Nie bez powodu wspominam o moim brzucholu. Rzadko to piszę, ale Orla - a przynajmnije ten odcinek - jest kondycyjnie wymagający. Nawet niekoniecznie sprawnościowo, ale kondycyjnie. Nie wymaga wielkiej gibkości czy wielkiej siły, wymaga kondycji, zeby ten dośc długi wysiłek wytrzymać i nie paść po drodze. Zmachałem się, a byłem w formie. Czy uważam, ze szlak jest trudny? Ja uważam że nie, ale jeden z mijających mnie na zejsciu "karków" krzyczał, że "sraka jest". Więc - co kto lubi. Jak dla mnie - fajne i wcale nie tak trudne. A wysportowany nigdy nie byłem, wiec to chyba głownie kwestia głowy. Na zejściu na dobre się rozpogodziło. Po drodze mijałem ludzi wchodzacych na górę, których widać zachęciło rozpogodzenie. Cieszyłem się, że ja już schodzę. Nie lubię tłoku, kolejek do łańcuchów, przepychania sie do stolika w schroniskach. Najbardziej Tatry lubię poza sezonem. Ale - tym razem dałem radę się zebrać i wyprzedzić tłum. I dobrze mi z tym było... W Murowańcu o 14:05. Tempo dobre. Ech.. żeby mieć dziś ten power... Zejście Doliną Suchej Wody i do domu. To był udany dzień. Bardzo, bardzo udany dzień14 punktów
-
Na hasło "wschód słońca Beskidach" prawie każdy górołaz odpowiada " Babia Góra". Mnie jednak witanie dnia w tłumie niezbyt odpowiada więc myślałem od dłuższego czasu gdzie by tu uderzyć w długi weekend. Piękna pogoda, wolny dzień , widokowe miejsce i puste? Okazało się, że to możliwe i 11 listopada słonko w tym miejscu wschodziło tylko dla mnie, spędziłem tam ponad godzinę i nie przyszedł w tym czasie nikt Panorama Tatr tuż po wschodzie.... Wyszło !!!.... Niby daleko, ale w sumie na wyciągniecie ręki.... Beskidy też pięknie oświetlone.....13 punktów
-
Całkiem przyjemna wycieczka na Litworowy Staw. Pomimo, że ładny dzień ale jednak znacznie krótszy, zatem nic wyżej i dalej nie chodziło mi po głowie, wracanie po nocy nie dla mnie. W nocy to ja śpię. Dolina Białej wody jak zwykle piękna. Pogoda dopisywała i można było podziwiać widoczne z daleka szczyty. Albo doliny gdy wyszło się wyżej. Staw z lodową taflą, ciągnęło chłodem od niego, inaczej niz na słonecznej trasie która nas do niego przywiodła. Zielony Staw bronił dojścia zatem widoczny tylko z góry. Powrót już szarówką, po zmianie czasu o to nietrudno. Osób na szlaku bardzo umiarkowanie, raczej szli dalej. Cena parkingu mnie zdziwiła 15 euro, pamiętam inną z tego roku albo mi się już coś pomieszało. W każdym razie- dostosowali się do cen na Palenicy.13 punktów
-
Ci, którzy mnie znają wiedzą że Dolina Białovodska jest moim ulubionym miejscem w Tatrach. Byłem tam chyba ponad 20 razy i przemierzając bezwidokowe fragmenty trasy muszę przyznać, że zaczęły mnie trochę nużyć ( tak do mostku w okolicy Polany pod Upłazki ). Skoro TANAP w nowym regulaminie stworzył możliwość jazdy rowerem do Polany pod Wysoką, to aż żal było by nie skorzystać. Pierwszy etap można było pokonywać do leśniczówki już wcześniej na dwóch kółkach..... Skoro nie musiałem taszczyć plecaka na szlaku, to mogłem zabrać więcej sprzętu foto .... Mniej więcej do tego miejsca jedzie się wygodnie i luksusową drogą.... za mostkiem zaczyna się prawdziwa trasa górska, luźne kamienie , gdzie niegdzie większe głazy i kilka stromych choć króciutkich podjazdów. Przyda się solidny rower i trochę umiejętności jazdy po wertepach.....za to frajda z jazdy po Tatrach nie do wycenienia.... Aż szkoda że do Polany pod Wysoką jest tylko 9 kilometrów z hakiem13 punktów
-
12 punktów
-
12 punktów
-
Wyjście a w zasadzie decyzja o Kościelcu w sumie na spontanie. Po śniadaniu w hotelu stwierdziłem, że na Kościelec mam najbliżej i po 8.00 zjechałem z Cyrhli do ronda Św.JPII złapałem busik do Kuźnic i ogień. Bilet do TPN kupiłem przez internet bo i tak miałem tego dnia iść w góry, miały być Granaty ale po Zawracie i Świnicy nogi nie doszły w 100% do formy. Może i dobrze bo wyjście mega udane.12 punktów
-
12 punktów
-
Trochę informacji (bo jeszcze odsypiam lot i zmianę czasu) Kalifornia Góry Sierra Nevada ok. 300 km na wschód od San Francisco Park narodowy powstał już w 1864 r na prawach Stanu Kalifornia a od 1890 roku został uznany przez rząd USA, czyli obok Yellowstone jest jednym z najstarszych parków narodowych. Powierzchnia 3062 km kwadratowe, rocznie odwiedzany przez ok. 4 miliony turystów Najczęściej odwiedzana jest Yosemite Valley (Taka nasza Dolina Rybiego Potoku)12 punktów
-
12 punktów
-
12 punktów
-
Szukając zimy powędrowałam z Brzezin do Koziej Dolinki. Widoki nie zawiodły i zima też się pokazała. Szlak z Brzezin oblodzony, od Czarnego Stawu śniegu było coraz więcej i to takiego sypkiego a Zmarzły Staw uczynił swoim zmarznięciem piękne lodowe widoki Ludzi całkiem ok. Kościelec miał branie, na Zawrat też szli. Na szlaku na Granaty kogoś było widać. Autostrada przez staw funkcjonowała bez opłat.11 punktów
-
Witajcie! Dziś coś zgoła innego niż zwykle. Innego o tyle, że normalnie pisze razej o "grubszych" trasach, pomijając krótkie spacerki, zeby nie zaśmiecać Forum dobrze znanymi fotami np Kościeliskiej - wszak... cóż w tym ciekawego, że bylem się przejsc na Halę Ornak? Dziś chciałem po krótce przedstawić miniony tydzień, w który - wyjatkowo - wybrałem się z rodziną (bo normalnie chodzę sam - chętnych na "cioranie się" brak). Ulokowaliśmy się nieopodal Drogi do Białego. Bo wygodnie, koło parku. Wszak z czteromiesięcznym dzieckiem cieżko planować wyprawy graniowe, a park to zawsze dobre rozwiazanie na szybki spacer z wózkiem. W tym miejscu pozwolę sobie zaprezentować - mam nadzieję - przedstawiciela kolejnego pokolenie tatromaniaków. Poznajcie Jasia! Pierwszy dzień zaczęliśmy skromnie - od spaceru nad Biały Potok... Jaś - nieprzewidywalny, bo wciaz malutki - okazał się jednak bardzo grzeczny i zainteresowany, więc kolejny dzień to Dolina Strążyska. Pogoda byłą średnio łąskawa, ale Giewont było widać, a to w Strążyskiej najważniejsze. Głośne "a guuuu" na jego widok świadczyło chyba o tym, ze Jasiowi też się podobało. I dobrze, prawdziwego Polaka Giewont musi łapać za serce Dalej wózkiem się już nie pojedzie, więc nad Siklawicę wyskoczyłęm już samotnie... Uwielbiam to miejsce i nie mogłem nie pójść Zachęceni sukcesem następnego dnia wybraliśmy się do doliny Kościeliskiej. Pogoda tym razem dopisała, ale był to jedyny - zresztą nie cay - pogodny dzień w upływającym tygodniu... Pozwolę sobie wrzucić kilak "zwykłych" zdjec z doliny, bo w końcu udało mi się naprawić mój stary dobry aparat fotograficzny i znów mogę robić zdjecia czymś lepszym niż komórka. Fakt, że muszę jeszcze popracować nad ogniskowaniem, ale są lepsze, bez dwóch zdań... Uprzedzajac atak - zona pcha wózek bo chciała, nie że jej kazałem xD Tym razem Jaś znów był grzeczny. Generalnie większą częśc drogi przespał, obudził siędopiero na Hali Pisanej. Niestety obudzenie się to dla niego dobrze, bo może podziwiać widoki, dla mnie gorzej, bo chce - w tym celu- być niesiony przodem do kierunku ruchu. Żadne nosidła póki co nie wchodzą w grę i tak ja mam trochę siłowni niosąc gagatka do samego schroniska. Schronisko oczywiscie nabite po brzegi, na zewnątrz miejsca tylko przy koszu na śmieci, bogato zasiedlonym przez szukajace resztek osy. Zatem postój z gatunku krótkich i szybki odwrót do Kir, bo tak tłum ludzi, jak tłum os ciężko uznać za dobre warunki do dfłuższych posiadów. Ogólnie raczej stronię od tlumów - tlumy mam w mieście i nie po to jadę w "dzicz" żeby cisnąc się na łąwkach jak w jakimś autobusie MPK w godzinach szczytu. Na koniec Raptawickie Turnie. Zawsze jak przechodzę w tym miejscu mam takie dziwne wrażenie czy przeczucie, ze to się kiedyś zawali. Nie wiem - jakoś tak... napawają mnie takim lękiem. Nie wiem, czemu, coś w nich widać takiego jest... No ale dobrze. Rozumiem, ze nie każdego musi ciekawić mały Jaś w dolinkach (bo dla mnie to oczywiście wielkie przeżcie), zatem przejdę do drugiego tematu tej historii, w kolejny - deszczowy i pochmurny - dzień i już znów samotnie, bo jednak uznałem, ze też coś mi się od życia należy. I poszedłem sam. Pierwotnie chciałem sobie wejśc na Giewont,bo w sumie dawno nie byłem, ale z zaplanowanego na 6:00 wymarszu nic nie wyszło, bo Jaś strasznie "dawał czadu" tej nosy i o 6:00 to raczej myślałem o spaniu niż o górskich wędrówkach. Koniec końców, plecak i buy założyłem o 10:15 i - nie majac zbyt wielu opcji - wybrałem za cel Sarnią Skałę. Bo blisko, bo jednak zawze jakaś góra i... bo to jedyne miejsce w polskiej części Tatr Zachodnich, gdzie mnie jeszcze nie było. W tym miejscu muszę się przyznać, ze od jakiegoś czasu chełpię się, ze przeszedłęm już wszystkie znakowane szlaki polskich Tatr Zachodnich, a do wczoraj byłą to tylko półprawda, bo - jak słynna wwisoka Galów - jedna mała górka wciaz pozostała przeze mnie niezdobyta i to właśnie była Sarnia Skala. Samą Ścieżkę nad Reglami - fakt - przeszedłem całą, ale idac od Kościeliskiej na Kalatówki nie bardzo miałem juz "parę", żeby jeszcze robić wypad na szczyt... Wycieczkę zaczynam w Dolinie Białego. Zdjęcia znów "komórkowe", bo szkoda mi było aparatu na deszcz.. W samej dolinie ludzi dużo nie było, natomiast przy Sarnim Wodospadzie już troszkę. Na tyle dużo, ze nie było szans na ładne "czyste" zdjecie... Ogólnie Dolina Białego okazała się być bardzo, bardzo ładna. Miejscami bardzo tatrzańska, skalista, miejscami jakby "beskidzka" z pięknym mieszanym lasem... Przedtem byłem w niej tylko dwa razy, bo zawsze jakoś nie po drodze. Raz z babcią, ale tak dawno, ze juz nie pamiętam, a raz schodziłęm nią po trasie - omijając Kuźnice - i byłem zbyt zmęczony, żeby nawet dobrze spojrzeć. I byłem szczerze zadziwiony jej pięknem. Ot - takie tam. Dolina Białego. A jednak jest to zdecydowanie jedna z piękniejszych tatrzańskich dolin, do tego nie za długa i nie za krótka, w sam raz na sparcerek. Spod wodospadu trasa wiedzie dośc mocno w górę do Scieżki nad Reglami. Wstyd się przyznać, ale narzuciłem sobie szybkie tempo i konkretnie się na tym podejściu zmachałem i zapociłem. Z przykroscią stwierdzam, że ja po prostu swoich ograniczeń nie przeskoczę i wciaz obowiazuje ta sama zasada. MOgę zazdrościc kondycji ludziskom - dosłownie - biegajacym poo tych górach, ale ja zeby dojsc wysoko - muszę iść powoli. Nawet bez postojó (w czym leży tajemnica moich - mimo wszystko - nienajgorszych czasów, ale powoli. Wczoraj nie szedłem wysoko, wiec sobie pozwoliłęm na więcej i padłem jeszcze w górnym reglu. Na Ściezce ruch wyraźnie większy. Dodam, ze większosc tych ludzi szła tam gdzie ja - na Sarnią Skałę. I jestem na Sarniej Skale. Ostatnie miejsce, gdzie można dojśc (tzn. legalnie), a gdzie mnie jeszcze nie widziano. Wszystkie szlaki zaliczone, teraz czas na... Słowację Zejście do Doliny Strążyskiej - koszmarynka. Mokro i ślisko, oczywiście wywaliłem się, że aż jęknęło. Muszę pomyśleć o zmianie butów, bo niby mam świetne "wysokogórskie" buty na wibramie, a ludziom w adidaskach było łatwiej i mnie te buty niepokoją. Mam wrazenie, że poprzednie ślizgały się mnej... ale to moze ja byłem młodszy i lżejszy. Z Doliny Strażyskiej chciałem jeszcze przejśc do Małej Łąki, ale byłem zmęczony (tak, po Sarniej!), a podejścia na Przełęcz w Grzybowcu zdecydowanie nie lubię i nie znalazłem w sobie siły, żeby się katować. Zamiast tego Drogą pod Reglami poszedłem sobie do Doliny za Bramką. W Dolinie za Bramką też byłem raz albo dwa (chyba raz), bo to taka dolina donikąd. Odkąd w imie ochrony przyrody zamknięto Łysanki (czyli od dawna), Dolina za Bramką przestała być atrakcyjna, bo dojsc do niej trzeba spory jednak kawałek, a jest krótka i nie da się nią nigdzie dojść. Można by rzec - nieciekawa i nie po drodze, ale to nie do konca tak, bo jakkolwiek nfaktycznie nie jest po drodze i trzeba wracać tą samą drogą jeszzce zanim się dobrze wyruszy, to sama dolina jest piękna. I tu dochodzimy do końca. A szkoda, bo chciałoby się iść dalej. Choć pewnie nie tego dnia, bo właśnie rozpadało się na dobre i zdecydowanie pora była wracać. Zanim doszedłem do Grunwaldzkiej byłem już i tak przemoczony do "suchej nitki", ale dzień i tak uwazam za bardzo udany. Ostatni szczyt zdobyty, trening zawsze jaiś był, trasa może nie szczyt marzeń, ale też nie takie nic. I przypomniałem sobie zakątki, w których nie byłem już od wielu lat, i które praktycznie calkiem już zapomniałem. Jesli ktoś dobrnął do konca tej przydługiej opowiesci - bardzo dziękuję za uwagę i... do zobaczenia na kolejnych górskich szlakach!!!11 punktów
-
11 punktów
-
Witam serdecznie po przerwie! Na początek coś do istniejącego tematu i z telefonu. Potem będziemy coś dorzucać więcej bo materiału mam na rok. Pobyt w tym roku był bardzo udany, pogoda też. Razem z @Pablo P zrobiliśmy kilka pięknych tras. Zgodnie z obietnicą złożoną sobie, wróciłem na Kołowy przy pięknej pogodzie. Kołowy Zielony Staw Kiezmarski z okolicy Czarnego Przechodu Czarny Szczyt, Papirusowe Turnie i Baranie Rogi z grani Dolina Czarna Jaworowa na szczycie Dolina Czarna Jaworowa i Dolina Kołowa(wraz z Kołowym Stawem) na 1 szym planie Czarny, z tyłu Kieżmarskie, Widły, Łomnica, Durne i Baranie Rogi Lodowa Kopa i Lodowy Wysoka i Rysy Bielskie i Jagnięcy Jagnięcy Baranie Rogi i Lodowy Jagnięcy dolinka Kołowa Bielskie i Jagnięcy na razie tyle... Muszę uporządkować zdjęcia z aparatu. Póki co, może coś będę dorzucał z telefonu. Pozdrowionka!11 punktów
-
Kładłem się wczoraj spać - lało...... Obudziłem się koło drugiej - lało...... O piątej z minutami - nie lało.....a skoro nie lało, a zaczęło wiać solidnie to zamarzył mi się magiczny wschód słońca, który w takich warunkach był całkiem prawdopodobny... Zanim się pozbierałem było już trochę późno, więc wybrałem opcję przydomową i zdążyłem na styk. Było pomarańczowo, mgliście i wietrznie nad końcówką Beskidu Makowskiego i nad Wyspowym tańczyły podświetlone mgiełki..... Jako się rzekło, byłem za późno, więc na wschód czekałem max 3 minuty..... Słonko szybko nabrało wysokości ( no i niech ktoś powie że ono się nie rusza ) i pora było się zbierać na poranną kawkę.... Sprzęt wylądował w torbie i skierowałem się do domu.......ale w międzyczasie słońce schowało się za chmurkę i zatrzymał mnie kolejny widok. Cóż począć - trza się wypakować bo Luboń Wielki prezentuje się dziś całkiem fajnie.... No i to by było na tyle dzisiejszej relacji...11 punktów
-
11 punktów
-
Wczoraj nadeszła pora na tatrzański rowerowy klasyk - wycieczkę Doliną Cichą i Koprową. Od dłuższego czasu odwlekałem wizytę w Cichej ze względu na odległość od domu . Jakoś nie wydawała mi się aż tak atrakcyjna, by tłuc się autem całą Drogą Wolności aż na Podbańskie. W Koprowej byłem już kilka razy przy okazji wycieczek na Koprowy, do Doliny Ciemnosmreczyńskiej czy na Gładką Przełęcz. W końcu jednak wypadało poznać jedną z nielicznych słowackich tatrzańskich dolin, w której jeszcze nie byłem. Postanowiłem więc zaliczyć obie trasy podczas jednej wycieczki. W sumie wyszło niedaleko, bo tylko 36 km przy sumie podjazdów 540 metrów. Na pierwszy ogień - Cicha. Faktycznie cicho tam, raniutko spotkałem jadąc w górę tylko 4 piechurów i pięcioro rowerzystów. Przez całą długość odcinka szlaku udostępnionego dla cyklistów jest nawierzchnia asfaltowa, miejscami pokruszona, ale da się spokojnie wjechać i zjechać bez szaleństw. \ P drodze, przy odejściu szlaku na Kasprowy, przypięte do słupka dwa rowery - następnym razem też tak zrobię i po dojechaniu do końca cyklickiej cesty zostawię pojazd i udam się z buta w kierunku Zaworów. Podszedłem wczoraj tym szlakiem z pół kilometra i jest tam pięknie i nadzwyczaj dziko. Zawróciłem ponieważ nie miałem odpowiednich butów na pieszą wędrówkę. Widok z miejsca w którym kończy się trasa rowerowa....Kasine Turnie Kanapka , chwila oddechu i zjazd ....jeszcze tylko chwilka postoju przy ławeczkach z widokiem na Cichy Potok... Koło leśniczówki u wlotu doliny odbijam w lewo w Koprową. Tu droga jest już o wiele szersza i asfalt w dużo lepszym stanie. No i widać Krywań Tu kilometry połykam szybciutko i za chwilę jestem na mostku z którego mam fajne widoki... Po następnych pięciu minutach niestety konic drogi dla rowerzystów....można by podjechać kawałeczek dalej bo droga na to pozwala ale tuz przy końcu stoi auto TANAP i piknikuje gość w zielonym mundurze z żoną i córką. Wypada więc zrobić fotkę Niżnej NIewcyrskiej Siklawie i zawracać... Dobra - żartowałem . To stróżka pod wodospadem Kmietov Vodopad to ten i jest całkiem spory jak na środek lata. Pamiętam jak w sierpniu ledwo go był widać nieraz. Jeszcze tylko odpoczynek na kanapkę na brzegu Koprowej Wody i czas wracać do cywilizacji. To długi weekend więc powrót zajmuje mi prawie 3 godziny samochodem, ale i tak było warto - to był udany dzień......11 punktów
-
11 punktów
-
Witajcie ponownie. Dziś kolejna trasa z mojego archiwum, wycieczka sprzed 5 lat. Wybrałem się dość późno, bo juz w październiku, ale warunki były jeszcze bardzo dobre. Tylko dzień krótki. Rano dojeżdżam moją nieodżałowaną Imprezą do Szczyrbskiego Jeziora. Wybieram parking możliwie najbliżej wejścia do Doliny Młynickiej. Jestem wcześnie - jak pisameł, dzień krótki - więc miejsca jeszcze są, choć wcale nie jest pusto. Jest środek jesieni i góry już rude. Przygotowanie mam żadne, w zasadzie zauważyłęm przeglądając mapę przełęcz na wysokości ponad 2300m n.p.m. i stwierdziłem, że idę Początek wygląda zachęcająco. Jak się przyjrzeć zdjęciu - po lewej widać wyciąg krzesełkowy, którym mozna nieco ująć sobie z różnicy wzniesien, ale wtedy robimy trase w drugą stronę, ponoć wbrez zalecanemu kierunkowi. Zależnie od tego, czy jest sezon, czy nie - moze to mieć jakieś tam znaczenie, bo - jak to często bywa - w sezonie ruch dwukierunkowy powoduje zatory na łańcuchach, Ruszam zatem doliną Młynicką z zamiarem powrotu przez Dolinę Furkotną. Trasę - a jakże - zaczynamy w lesie. Naturalnie - im wyżej tym ciekawiej, więc dziarsko prę do przodu. To jeszcze okres, gdy miałem sporo "pary", której ostatnio - z przykrościa stwierdzam - trochę mi brakuje. No i... miałem wtedy 15kg mniej. Wstyd się przyznać. Dolina zasadniczo wygląda podobnie do innych polodowcowych dolin słowackich Tatr Wysokich. Kończy się kotłem - zapewne (jeszcze tego nie wiem) z jeziorami polodowcowymi. Kulminacyjnym momentem doliny jest vodopad Skok, w rzeczy samej pięknej urody. Dalej robi się tłoczno, bo dogoniłem turystów, którzy wyruszyli przede mną i odpoczywali u stóp wodospadu. Ja nie odpoczywam, ja idę. Tak już mam. Postoje są ultra krótkie, chyba ze w schroniskach, gdzie siłą rzeczy muszę poczekać na zupę Rzut oka do tyłu ukazuje Dolinę Młynicką i zabudowania Szczyrbskiego Jeziora. A przed nami ... ...a jakże, kocioł z jeziorami. Teren na chwilę nieco się wypłaszcza. Znów - trzeba stromo podejśc do kotła, w którym jest już dosć płasko. Róznica jest taka, że w tym akurat nie znajdziemy żadnego schroniska, gdzie mozna by się posilić przed końcowym podejściem. Zabudowania Szczyrbskiego... ...wciaż są dość blisko. Dolina nie jest przesadnie długa, a - z drugiej strony - samo Szczyrbskie Jezioro jest dość wysoko, więc "cywilizację" widać blizej niż zwykle. Idac dalej, trafiamy na iście "marsjański" krajobraz. Choć to w znacznej mierze zasługa jesieni i rudych traw . Po drodze mijamy tablicę poświeconą - o ile mnie pamięc nie myli - wypadkowi helikoprera Horskiej Sluzby. Znów rzut oka do tyłu... ...i widać, ze jesteśmy już wyzej niż niżej. Dalej już tylko skały, skały i... ...a jakże, jezioro I znów skały. Rozpoczyna się finalne podejście na przełęcz. Jest trochę ludzi, wiec idzie się wolniej niż by się szło samemu. Przechodzę przełęcz nie zatrzymując się, bo ludzi jest jednak sporo. Przełęcz to - zresztą - tego dnia nic takiego, same gołe skały, a widoków brak, bo siedzi chmura. Ale jest wysoka, jest trochę skał, wiec nie uważam absolutnie, że nie było warto iśc. Przeciwnie - jestem wniebowziety. Wszak jest wysoko, a przeszedłem nader sprawnie i kolejna wysoka przełęcz zdobyta, nawet jeśi - znów - nie zostałem nagrodzony pięknymi widokami. Po drugiej stronie chmura jest jeszcze gorsza, albo po prostu wciaz siada. Zejście do Doliny Furkotnej jest takie, jakiego się można spodziewać. Proste i przez rumowisko skalne. Konia z rzędem temu, kto rozpozna słowacką dolinę na takim zdjęciu, w wyższych partiach one są do siebie bardzo podobne. Choć pewnie zdaży się maniak, który rozpozna charakterystyczny krzaczek kosówki i powie mi, żeto ewidentnie Furkotna rok 2019 Dalej jest już krowia perć. W niedługim czasie dochodzę do rozdroża i skrecam w lewo w stronę schroniska pod Soliskiem, bo w sumie przydałby się obiad. Trzeba wejsc troche pod górę, ale bez "brawury", a obiad kusi. Choć nogi nie chcą... Wkrótce osiagam cel. W schronisku Haluszki i Kofola, bo wracam samochodem i piwo - choć kusi - jest ryzykowne. Wszak nie planuję już długiego zejścia, a właściwie to szybko dochodzę do wniosku, ze wcale nie planuję zejścia! Jest bowiem inna, jakże kusząca dla zmęczonego i nażartego turysty, opcja dostania się do widocznego już tuż tuż Szczyrbskiego Jeziora - można mianowice zjechać kolejką. Na wejsciu byłby to wielki dyshonor, tak "grać na cheat'ach" i sobie ułatwiać, ale w dół? A pewnie. Bilet - pamiętam - nie był jakiś koszmarnie drogi i się skusiłem. W sumie nie przepadam za wyciągami - patrzę w dół i myślę czy pprzeżyłbym pęknięcie liny. Ogólnie nie lubię wyciągów, nie lubię latać samolotem - krótko mówiąc - nie lubię sytuacji, gdzie jestem zależny od losu a nie od siebie samego. Nawet jeśli rysyko jest minimalne. Sam przejazd natomiast bardzo mi się - mimo moich lęków - podoba. Szybko, wygodnie, kolana zaoszczędzone - same plusy. Warto zauważyć, ze o tej porze obłozenie jest bardzo niskie, już nie pamiętam czy jechałem całkiem sam, czy ktoś jeszcze wjeżdżał, ale wyciag był praktycznie pusty. I tak oto dotarłęm z powrotem na parking. Dalej do samochodu i z powrotem do Polski. Trasa podobała mi się bardzo, choć gdyby nie było na górze gęstej chmury - pewnie byłoby ciekawiej. Ale to fajna trasa. Mocno w górę, ciekawa rzeźba terenu, trochę łańcucha, trochę skał i wysoko. Nic, przywykłem... widoki mnie nie lubią i się przede mną chowają. OK, szanuję. Jak pisałem, ze nie podobał mi się Sławkowski, to nie dlatego tylko, ze nie miałem widoków. Po prostu sama trasa na Sławkowski jest - jak na coś tak wysokiego - reaczej nudnawa, natomiast tu jest dobrze. I wcale nie tak długo, jak się sprężyć to nie jest to nawet całodniówka, rzczej takie 1/2-2/3. I na koniec znów - czy polecam? TAK!11 punktów
-
Super te wasze wypady narciarskie, piękne widoki aż miło popatrzeć. Również lubię narty, może nie tak jak przemierzanie Tatr, ale fajny to sport i ekscytujący, tym bardziej jak można podczas zjazdu podziwiać bajkowe białe szczyty. Ja polecę nasz Kasprowy Wierch... podczas pierwszej tam wizyty na nartach, przyznaje się, że nogi mi się trzęsły. W ogóle zjeżdżając do Gąsienicowej ale potem jakoś poszło...10 punktów
-
10 punktów
-
10 punktów
-
10 punktów
-
Czyli znów wspomnień czar. Pierwszy wyjazd w Tatry z aparatem cyfrowym - jakiś pożyczony Samsung. Późny wrzesień 2006, spacer w kierunku który latem 2007 na pewnym odcinku stał się nielegalny. Pogoda piękna, ludzi pewnie z 5, a może i 7 razy mniej niż w obecnie. Bez tłoku, bez kolejek tu i ówdzie. Ja też nieco mniej miejsca zajmowałem jak dziś I komu to przeszkadzało? Część I10 punktów
-
Wątek się trochę zakurzył, czyżby nie było poza mną innych amatorów rowerowania po pagórkach ? W moim przypadku ostatnio wszystkie drogi prowadzą na Słowację i nie inaczej było i tym razem. Jeśli ktoś ma ochotę poczytać moje wypociny i pooglądać niezbyt udane zdjęcia to zapraszam jesiennie do niezwykłego miejsca leżącego na Liptovie , na skraju Wielkiej Fatry. Dla miłośników dwóch kółek jest możliwość dojazdu rowerem z zabytkowego centrum Rużomberka lub krótką trasą ze wsi Biely Potok, można też podejść szlakiem turystycznym lub podjechać autem po wąziutkiej i stromej drodze. Dla każdego do wyboru najdogodniejsza opcja. Mowa o architektonicznej perle Liptova i całej Słowacji, czyli zagubionej wśród wzgórz Wielkiej Fatry - osady Vlkolinec. D Do wsi nie można wjechać autem, trzeba pojazd pozostawić na parkingu przed zabudowaniami, stosowne znaki informują także o konieczności zejścia z jednośladu z centrum osady. To tzw. żywy skansen, budynki są w większości zamieszkane, wszystkie domostwa są prywatną własnością, część z nich jest już tylko letniskami ale wiekszość ma stałych lokatorów. Wejście jest płatne, na dzien dzisiejszy osoba dorosła musi uiścić 8 EUR, ale wrażenia z pobytu w tym miejscu, pod zboczami Sidorova są bezcenne. Mnie ten klimat i widoki dosłownie rzuciły na kolana. Vlkolinec w grudniu 1993 roku został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Domki przetrwały w praktycznie niezmienionym stanie od XIX wieku, wioska była zresztą nawet po drugiej wojnie światowej słabo dostępna, długo prowadziły do niej tylko polne drogi, a prąd doprowadzono po połowie XX wieku, więc mieszkańcy żyli jakby w izolacji od reszty regionu , mimo żę formalnie od dawna jest to administracyjnie.......ulica Rużomberku ... We wsi zachowało się 45 gospodarstw , kościół, dzwonnica i stara szkoła, w której w jednej wspólnej klasie uczyło się w latach świetności 70 uczniów naraz Najstarsza zachowana budowla, drewniana dzwonnica z 1770 roku o konstrukcji zrębowej, na kamiennej podstawie, kryta gontem. Murowany kościół z 1875 roku.... Jeszcze kilka zdjęć z tego urokliwego zakątka.... Na koniec, żeby było górsko i żeby Wam pokazać jak piękna to okolica, panoramka ze zboczy Sidorova.....10 punktów
-
Dzień 10 i 11, poniedziałek i wtorek Pada deszcz-odpoczynek i Krupówki Dzień 12, środa Dolina Strążyska-Przełęcz w Grzybowcu-Wyżnia Kondracka Przełęcz-Giewont-Przełęcz Kondracka-Hala Kondratowa-Kuźnice Mniej więcej wiadomo już co nam odbiło, by pchać się na polską stronę Tatr. Ale co nam odbiło żeby iść na Giewont? Tu akurat odpowiedź jest bardzo prosta. Był to jedyny szczyt w Tatrach Zachodnich(Polskich, bo na Słowacji to się jeszcze sporo znajdzie) na jakim nie było mi dane jeszcze stanąć. Chciałam go po prostu mieć w kolekcji wspomnień, ale nie żebym jakoś szczególnie marzyła o tej górze. Odhaczyć, zaliczyć i tyle. W przeszłości były już próby wejścia na Giewont i wyglądały one tak: 2012- pod szczytem jesteśmy już grubo po południu, po przejściu Czerwonych Wierchów z Kir. Jest to jednak mój pierwszy wyjazd w Tatry, nie mam kondycji, wszystko mnie tu onieśmiela. Rezygnujemy, ledwo miałam siłę zwlec się do Kuźnic 2013- tu byliśmy po Małej Fatrze, więc wiedziałam już co to łańcuch No ale jako panikarz jednak wymiękam robiąc wycof pod prąd(wtedy przeraziła mnie śliska płyta oraz konieczność zejścia) 2020- pogoda jest słaba, załamanie ma przyjść po 8.30(czerwiec) zatem na Kondrackiej Przełęczy jesteśmy o 7. Nabieram jednak przeczucia graniczącego z pewnością, że dziś na tym Giewoncie zginę Idę na Kopę Kondracką. W międzyczasie o Giewoncie nie myśleliśmy bo mieliśmy ciekawsze pomysły na zwiedzanie Tatr. Wróćmy jednak do 2024. Przy wejściu do parku jesteśmy około 6.30. To i tak trochę późno, na szczęście nie ma na razie zbyt wielu turystów. No fajnie jest, mokro po deszczu, może dzisiaj być wesoło. Strążyską przemierzamy szybko i wchodzimy na mordercze podejście na Przełęcz w Grzybowcu. Jest stromo i bardzo ślisko, ale nielicznych towarzyszy szlakowych wyprzedzamy. Po wyjściu z lasu zaczynają się widoki, po drodze jest jedno trudniejsze miejsce(szczerbinka), którego idąc kiedyś po suchym nawet nie zauważyłam, przy mokrym jest jednak dość nieprzyjemne. Cel coraz bliżej: Droga nie chce być mniej stroma, ale przynajmniej szybko zdobywamy wysokość. Na Wyżniej Kondrackiej Przełęczy robimy krótki odpoczynek(tłum się ciut zagęścił) i idziemy walczyć z żelastwem. Akurat się nam Giewont w chmurze schował. O dziwo na odcinku z łańcuchami poza nami nikogo nie ma. Parę minut i wyłazimy na szczyt. I tu już ludzi jest dość sporo, a że miejsca na szczycie mało, nie planujemy zabawić tu zbyt długo. Widząc, że powoli formuje się kolejka do zejścia, zajmuję nam miejsce w owej kolejce. Można chwilowo poczuć się jak w Lidlu Zejście z Giewontu jest trochę trudnawe- jest bardziej stromo i skały są mokre(bo od strony wejściowej suchutko było). Trochę się stresuję, bo schodzenia po łańcuchach nie lubię, a na tym zejściu nie wszędzie da się zejść na tyłku. No ale ostrożnie, powoli stawiając kroki złazimy z powrotem na przełęcz. Giewont zaliczony, raz w życiu chyba mi wystarczy. Sebastianowi raczej też bo on tu już był po raz piąty. Zeszliśmy a godzina dopiero 10.30. Zarządzam chillout do 11 stej, co najmniej! Siedzimy i obserwujemy, ludzi na szlaku coraz więcej. Niektórzy nawet przynieśli własny krzyż. W końcu decydujemy się na zejście. Idziemy na Halę Kondratową, bo chcemy zobaczyć postępy w budowie schroniska, poza tym szlakiem przez Piekło nie szliśmy już całe wieki. Zejście jest bardzo przyjemnie jak dla kogoś kto nie lubi schodzić- bardzo ładna ścieżka z kamieni. Tłumy zagęszczają się coraz bardziej, mijamy chyba setki wchodzących, większość sapie i marudzi tak, że nawet ja i @Zośka tak nie potrafimy Trochę jestem dla nich wredna i mówię "spookooo, w kolejce do łańcuchów se odpoczniecie" W samo południe meldujemy się w schronisku. A raczej przed tymczasową budą. Są stoły, jest tymczasowy kibelek, można też coś zjeść i wypić z czego ochoczo korzystamy. Po odpoczynku schodzimy do Kuźnic, jak zwykle nie chce nam się iść przez Kalatówki. Do cywilizacji docieramy grubo przed 14 czyli bardzo wcześnie jak na koniec tatrzańskiej wycieczki. Oczywiście, że można było iść jeszcze gdzieś, chociażby na Kopę czy Kasprowy, ale na kolejny dzień mieliśmy dość ambitny plan i nie chcieliśmy się styrać Dzień 13, czwartek Kuźnice-Dolina Jaworzynki-Hala Gąsienicowa-Czarny Staw Gąsianiecowy-Zmarzły Staw-Zawrat-Dolina 5 Stawów Polskich-Dolina Roztoki-Wodogrzmoty Mickiewicza-Palenica Białczańska Na kolejne dni(będziemy w Zako jeszcze w piątek i sobotę) zapowiadano horror pogodowy więc była to nasza ostatnia szansa na większe wyjście. Ponieważ motywem przewodnim tego wyjazdu były łańcuchy, trzeba było na koniec wybrać coś ekstra łańcuchowego I tu pomysłów miałam 3: 1.Świnica od Kasprowego- to byłby naturalny kierunek łańcuchowego rozwoju, ale widziałam, że S. który na Świnicy był już 2 razy nie za bardzo miał ochotę tam iść. 2.Kozi Wierch- aż trudno uwierzyć, ale na Kozim do tej pory nie byłam. Tyle, że nie chcieliśmy iść z Piątki "w te i z powrotem". Seba kiedyś ubzdurał sobie, że ja ze Żlebem Kulczyńskiego sobie na pewno poradzę, więc nawet byłam gotowa tam iść. No ale jak zwykle przeczytałam wszystkie możliwe opisy. Niestety opisy nie mówiły o tym, że szlak jest trudny. Mówiły zaś, że jest bardzo trudny. A to ja jednak nie idę. 3. Zawrat- no i tak wybraliśmy trasę drogą eliminacji- tu dodatkowo kusiło mnie bardzo łatwe zejście, które już znałam. W Kuźnicach jesteśmy jakoś po 6.30. Odwieczny dylemat czy Jaworzynka czy Boczań. Jaworzynką trochę boję się iść, bo ludzie straszyli niedźwiedziem. No ale jednak Jaworzynka wygrywa Moje nastawienie nie jest zbyt optymistyczne. Czuję się już dość mocno zmęczona tym długim wyjazdem. Sytuacji nie poprawiają hordy na szlaku. Nie ma się co oszukiwać, że o tej porze idą na piwo do schroniska. A co jak utkniemy gdzieś w korku i nie zdążę(bo S. miał ciut inne plany, ale o tym później ) na ostatniego busa? Czy ja mam w ogóle siłę i ochotę tam iść? Czy ja w ogóle jestem gotowa na taki szlak? W takich smętnych rozważaniach dochodzimy na Halę Gąsienicową: W Murowańcu robimy dłuższą przerwę, potem spacer nad Czarny Staw. Ludzi nadal sporo, niektórzy prawie biegną, niemal tratując innych. Ja się wlekę. Może nie mam dziś kondycji, a może chcę odwlec nieuniknione S. pyta czy nie chcę ostatecznie zmienić zdania i iść na Kościelec. Bo on twierdzi, że sobie na pewno poradzę. Ja twierdzę trochę inaczej, poradzę sobie z wejściem, ale z zejściem raczej nie. A poza tym tam nie ma łańcuchów, więc nie pasuje do ogólnej koncepcji. Obchodzimy Czarny Staw(nawet trochę ludzi odbiło na Granaty)i powoli pniemy się do góry, gdzieś po drodze robiąc kolejną przerwę. Zawrat widać już z dołu: Mamy dużo cienia: Dochodzimy do pierwszych trudności: Hmmm, a co ja tu robię ? A to już końcowy etap pod samą przełęczą: Zdjęć z tego kluczowego etapu mamy bardzo mało, bo wszystkie kończyny musiały być ciągle w użyciu. Nie będę robić z siebie bohatera i powiem, że wejście na Zawrat okazało się dla mnie o wiele trudniejsze niż się spodziewałam. Po pierwsze odcinek "wspinaczkowy" jest długi. Może nie jakoś bardzo, ale ze wszystkich moich podejść z biżuterią, to było najdłuższe. Po drugie- skały są wyślizgane, praktycznie nie ustępują nic tym z Giewontu I po trzecie(ale to będą moje subiektywne odczucia)- jest wiele miejsc gdzie trzeba się siłowo podciągać albo robić wielkie kroki, a najtrudniejsze dla mnie były te miejsca gdzie trzeba te 2 rzeczy robić jednocześnie- tam zwykle S. wchodził pierwszy i podawał mi rękę. W łatwiejszych miejscach też musiałam korzystać z podpowiedzi gdzie postawić nogę, bo nie zawsze było to dla mnie oczywiste. No i było jedno miejsce które mnie totalnie pokonało i obeszłam je obok szlaku, pomimo głośnych protestów Sebastiana, ale jak zobaczył, że jakaś dziewczyna też obchodzi bokiem, to łaskawie mi pozwolił tam iść. No i ostatnia rzecz- czynnikiem dość mocno stresogennym byli ludzie. Może tłumów tam nie było, ale jednak ciągle ktoś za mną szedł i czułam presję, a nawet było mi bardzo głupio, że spowoduję korek. W szerszych i bezpieczniejszych miejscach pozwalałam się po prostu ludziom wyprzedzić, czasem głośno marudziłam, że zaraz zrobię zator, ale większość twierdziła, że spoko, mogę sobie iść powoli bo oni chcą odpocząć Mieliśmy ogromne szczęście, że nikt tym szlakiem nie szedł w dół. W końcu po jakiś 40 minutach walki z żelastwem i skałami wyszliśmy na Zawrat. Trochę nie wierzyłam, że to już tu bo wydawało mi się, że odcinek z łańcuchami nigdy się nie skończy.... Po wejściu byłam bardzo szczęśliwa, że się udało. Ale dumna z siebie bynajmniej nie byłam. Na przełęczy chwila odpoczynku, ale nie jakoś długo, trochę podziwiania widoków. Z Krzyżnego widać znacznie więcej, ale widok z Zawratu też jest całkiem spoko. No i schodzimy do 5 Stawów. Tu już zupełnie na luzie i bezstresowo, bo szlak przypomina nieco pobliską Ceprostradę, ale idę wolno, bo jakieś nogi mam dziwne po tej dawce adrenaliny Seba jest sknerą i żeby zaoszczędzić 15 zł na busie postanowił wrócić przez Kozią Przełęcz. A tak na poważnie to po prostu chciał przejść jakiś szlak na którym jeszcze nigdy nie był. Zatem przy rozstaju szlaków my też rozstajemy się na parę godzin. Dla mnie już wystarczy na dziś atrakcji więc idę do schroniska, a potem w dół najkrótszą drogą. Kilka fotek z przejścia przez Kozią: Powyżej to podobno najgorszy odcinek, bo trzeba Orlą Percią iść pod prąd Tymczasem docieram do schroniska, w którym są hordy o jakich nie śniłam, łącznie w wycieczkami szkolnymi. Schronisko chyba nie wyrabia, bo tu też mają tymczasową budę z jedzeniem i piciem, jak na Kondratowej. Chwilę odpoczywam i zabieram się za zejście czarnym szlakiem. Już zapomniałam jak strome są te zakosy i pod koniec zejścia czuję, że chyba zajechałam kolana. Dalej idę Doliną Roztoki, szlak jest mokry a ja się elegancko ślizgam w mych nowych luksusowych butkach ;( Muszę się znowu wlec, bo skoro przeżyłam Zawrat to trochę głupio byłoby się zabić na mokrym kamieniu w dolinie Mieszanka spadku adrenaliny, zmęczenia, głodu i samotności(choć raczej jest to samotność w tłumie) powoduje u mnie uczucie nieograniczonej senności i mam nawet ochotę położyć się na kamieniu, ale chyba znaleźliby mnie jutro, zmarzniętą na kość. Robię więc przerwę pożerając pół wielkiej czekolady i lecę na dół. Od Wodogrzmotów tłumy- i to większe niż w niedzielę. Ale skoro to ostatni dzień przed załamaniem pogody to widocznie wszyscy chcieli skorzystać. Asfaltem szło się tym razem wyjątkowo przyjemnie ponieważ z powodu remontu drogi na odcinku powyżej Wodogrzmotów nie było w tym dniu transportu konnego Mniej więcej oszacowaliśmy, że wycieczka Sebastiana będzie z godzinę dłuższa, ale , że ja chodzę wolniej i jeszcze muszę dojechać, to powinniśmy zakończyć mniej więcej w tym samym czasie. No i rzeczywiście- nasze osobne busy podjeżdżają pod nasz ulubiony bar niemal w tej samej chwili. Niezła synchronizacja No i to tyle z tatrzańskich wycieczek tej jesieni. Było super, choć stwierdzam, że 2 tygodnie ciągiem to dla mnie jednak za długo Pogodowo pierwsza część była super i na Słowacji plan został zrealizowany w 100 procent. W Pl miał być jeszcze Kozi lub Świnica, ale zabrakło nam dnia z pogodą. No ale one przecież nie uciekną, chociaż za rok to pojedziemy na Słowację raczej. Dziękuję, że chciało Wam się to czytać. Do zobaczenia w górach lub przeczytania KONIEC10 punktów
-
10 punktów
-
Moja wycieczka na Zadni - pogoda super, sobota - w górach tłumy - startujemy z Brzezin piękny Kościelec i korek na Zawrat na Orlej też "gęsto" spojrzenie z Koziej Dolinki na Zadni rzut oka na słynną drabinkę Kasprowy z Giewontem w stronę wierzchołka też dużo narodu i w końcu "mamy to" miała być pętla do Skrajnego ale się zakorkowało i odpuściliśmy jeszcze kilka fotek i wracamy tą samą trasą CDN10 punktów
-
Dzień 5, środa Pod Spalenou-Tatliakova Chata-Dolina Smutna-Rohackie Stawy-Dolina Spalona-Rohacki Wodospad-Pod Spalenou Ten dzień spędzimy osobno. W ogóle to geneza przyjazdu w Słowackie Zachodnie była taka, że S. od kilku lat truł, że on musi na Rohacze. Ja na Rohacze początkowo iść nie chciałam, potem w miarę zdobywania doświadczenia na trudniejszych szlakach coś zaczęło mi świtać, że może jednak(ale ciśnienia jakiegoś nie było). Tylko, że wtedy S. uparł się, że on musi koniecznie całą grań ciągiem czyli Rohacze plus jeszcze Trzy Kopy i Banówkę. Dla mnie to już na pewno byłoby za dużo, na pewno się nie odważę. No to niech sobie idzie sam. Ja od początku planowałam iść na Rohackie Stawy. Nie za bardzo uśmiechało mi się iść samej(tzn. w ostateczności pewnie bym poszła, ale mogłabym się skichać ze strachu przed niedźwiedziami). Na szczęście udaje mi się na wycieczkę namówić @barbie609 moder i @Werniks To przejście było już na forum opisywane, nie za bardzo wiem co jeszcze dodać, ale z kronikarskiego obowiązku Parę minut po 7 chłopaki zgarniają mnie z Habówki(S. na Rohacze wyszedł ponad godzinę wcześniej), jedziemy na parking pod kolejką, który tym razem jest prawie pusty. Pusta jest też asfaltówka, którą maszerujemy krokiem w miarę żwawym Raz dwa i jesteśmy w Tatliakovej Chacie, również pustej Idziemy nas stawek coś zjeść, zrobić fotosesję i chwilkę odpocząć. Tu miały być 3 fotki, ale że są zrobione pionowo, przy wstawianiu obracają się na bok i nie mogę ich obrócić to ich tu nie będzie Po odpoczynku idziemy dalej, w kierunku Doliny Smutnej, potem skręcamy w kierunku stawków, które ułożone są piętrowo więc musimy się drapać coraz wyżej. Czas mamy dobry więc nad każdym stawem chillujemy W międzyczasie odbywa się monitoring wycieczki na Rohacze: Kontrola najwyższą formą zaufania Szlak ogromnie mi się podoba, jest malowniczo oraz wyjątkowo spokojnie. Pierwszych turystów spotkaliśmy dopiero przy pierwszym stawie(i były to moje sąsiadki z pensjonatu Ale pewnie w weekendy bywa gorzej, nawet na zejściu spotkaliśmy jakiś Klub Wesołego Emeryta czy coś takiego. O ile podchodziło się lekko, tak zejście Spaloną Doliną jest dosyć strome ale było mi już znane z wycieczki w pierwszy dzień. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze Rohacki Wodospad, na który w sobotę nie było czasu, ale fotki z niego też mam pionowe więc strach wstawiać Wycieczkę kończymy kofolą na parkingu i to chyba tyle. Korzystając z okazji chciałabym zdementować plotki o jakimś zajechaniu. Cała trójca zeszła na parking w stanie bardzo dobrym Bardzo mi się podobała ta wyprawa, @barbie609 moder jeszcze raz dziękuję za przemiłe towarzystwo i za Kofolę oraz transport Na dodatek kilka fotek z Grani Rohaczy: Rohacze chyba nie wywarły na S. jakiegoś wielkiego wrażenia(ale on ostatnio chodził trochę poza szlakiem, zaczął robić WKT, więc jest chyba trochę zmanierowany :P) i stwierdził, że nie było wcale dużo trudniej niż na odcinku przez Salatyny i Pachoła, tylko, że tam były 2 łańcuchy a tu 5. Hmmm, to może i ja się kiedyś wybiorę, ale raczej wolałabym to podzielić na 2 kawałki a może i nawet spać w Żarskiej Chacie. Dzień 6, czwartek Spacery nieopodal Orawic Na ten dzień potrzebowaliśmy krótszej wycieczki. S. był trochę zmęczony po Rohaczach(tzn. on się w życiu do tego nie przyzna, ale jego zegarek kazał mu odpoczywać 58 godzin :P) Ja zaś nie chcę się styrać, gdyż na kolejny dzień mamy w planach długą wycieczkę. Ale dlaczego te wszystkie słowackie szlaki są takie długie? Trochę kusiła mnie pętla przez Przełęcz pod Osobitą i Grzesia, ale to z mapy 7 godzin, czyli moim tempem to będzie jakieś 9-10 Odpada. Jedziemy do Orawic z zamiarem wejścia na Magurę Witowską. Znowu nie mamy drobnych na parking. Znowu musimy zacząć od Kofoli. Znowu wzięliśmy ze sobą rzeczy na basen. Znowu nie mieliśmy ochoty się w nim taplać ze względu na tłum ludzi. A podobno nic 2 razy się nie zdarza. No dobra. Z tą Magurą to wymyśliłam taką opcję: początek pójdziemy szlakiem, potem skręcimy na ścieżkę rowerową i wejdziemy na szczyt stromą ścieżką, która oficjalnie szlakiem nie jest, ale na niektórych mapach istnieje(wydaje mi się, że @Mnich Admin i @barbie609 moder tam schodzili), a zejdziemy już szlakiem oficjalnym, który na mapach jest. I tak jak zaplanowaliśmy początkowo idziemy szlakiem(chyba żółtym) w kierunku Suchej Hory. Niezbyt nam się podoba. To znaczy trochę nam się podoba, bo idziemy całkiem widokową łączką: Ale taki stan nie może wiecznie trwać i dalsza część szlaku ma postać upierdliwego chaszczownika: Kiedy w końcu ta ścieżka rowerowa???? W końcu na nią wyłazimy i spacerujemy sobie już bardziej cywilizowanym terenem. Znów jest upał a my jesteśmy jacyś zblazowani i nic nam się nie chce. Odnajdujemy wejście na Magurę, S. mówi, że on już nie chce schodzić szlakiem więc wejdziemy i zejdziemy tą samą drogą. Mnie się ten pomysł niezbyt podoba i mówię, że rezygnuję. Trwa tu jakaś zrywka drewna, jest hałas. S. mówi, że jemu też się nie chce. To odpuszczamy. Szlak rowerowy którym idziemy ma postać pętli to sobie drugą stroną wrócimy na parking. No i jak tak sobie debatujemy nad dalszym przebiegiem trasy, nadchodzi jakiś turysta. I mówi, że na asfalcie w Orawicach spotkał niedźwiedzicę z młodymi i nawet na niego nieprzyjemnie burczała. No to teraz to ja już mam zawał, ale jakoś wrócić trzeba. Zatrzymujemy się w turystycznej wiatce na jedzenie i picie, potem dalej maszerujemy rowerowym szlakiem. Na którym niespodziewanie odkrywamy piękne widoki: W końcu ścieżka robi nawrotkę w kierunku Orawic, więc widoki zostawiamy za sobą. O niedźwiedziu jakoś zapomnieliśmy Na koniec idziemy jeszcze na piwo i haluszki przy parkingu i koniec. Chyba potrzebowaliśmy takiego spacerku, na którym dostaniemy ładne widoki bez dużego wysiłku. Za to następnego dnia będzie wyrypa. CDN.10 punktów
-
10 punktów
-
Wszystkie znaki, może nie na niebie i ziemi, ale na pewno na portalach pogodowych, wskazują na to, że upalne lato powoli przemija. Wypadało więc pożegnać górskie lato fajną wycieczką. Wybór padł na grzbiet Magury Spiskiej - pasmo leżące pomiędzy Pieninami i Tatrami. Trasę na rowerze można zaplanować w kilku wariantach, ja wybrałem start w Żdiarze na Strednicy i powrót w to samo miejsce do auta. Parking na Strednicy jest już płatny, 24 godziny kosztują 3 EUR , płatność tylko przez aplikację, trzeba zeskanować kod QR , wpisać numer rejestracyjny i zapłacić kartą . Do niedawna trasa ze Strednicy do Magurki słynęła z błota i widoków na Tatry Bielskie. Z racji długotrwałej suszy błota się nie spodziewałem, ale i tak byłem w lekkim szoku - jakiś geniusz wymyślił, żeby na szlak wysypać setki ton grubego, luźnego tłucznia, dzięki czemu dotychczas lajtowa droga zamieniła się, szczególnie na podjazdach w prawdziwy tor przeszkód....... Ranek był piękny, w Podspadach przywitał mnie taki widok.... Przepraszam za jakość zdjęć, ale miałem przy sobie tylko starą <małpkę> Największy podjazd jest ze Strednicy do Rázcestia pri Tablici, potem szlak niebieski i cesta rowerowa faluje góra-dół bez wiekszych przewyższeń... Po wjechaniu na grzbiet warto sie obrócić bo to chyba jedyne miejsce skąd widać polską część Tatr..... Na zdjęciu widoczny Kozi WIerch i Wielka Koszysta , z prawej Tatry Zachodnie..... Po dłuższej chwili dojechałem na szczyt Magurki , łyk wody...... .....rzut okiem na Pieniny, z widocznymi Trzema Koronami..... ....... i pędzę dalej, póki nie ma ludzi na trasie. Człowieki pojawią się później, gdy ruszy gondolka w Bachledowej, bo wtedy można ominąć stromy podjazd. Kolejny szczyt na trasie to Slodičovský vrch.......... Po prawej stronie szlaku cały czas towarzyszą mi Płaczliwa i Hawrań, oraz od czasu do czasu wystające zza nich czubki Tatr Wysokich.... Jeszcze tylko Mała Polana i już jestem w ośrodku Bachledka, na szczęście wyciąg jeszcze nie ruszył, więc żywego ducha nie ma .....teraz czeka mnie karkołomny zjazd do parkingu przy początku Bachledowej, na szczęście klocki hamulcowe wytrzymały i jestem w jednym kawałku na dole przy asfalcie Potem kawałek główną drogą i skręt do Doliny Monkovej . Tam znów ten sam geniusz nawiózł tony tłucznia i trasa dotychczas super wygodna, zamieniła się w zestaw poślizgów mniej lub bardziej kontrolowanych Na koniec śniadanko z widokiem na Bielskie ............. Pora wracać , chociaż tym razem nie jest to niemiły powrót do cywilizacji, bo umówiłem się z @vatra na lody10 punktów
-
Położony w Stanie Kalifornia, Góry Sierra Nevada ok. 120 km na południe od Parku Narodowego Yosemite Powierzchnia to 3,5 tysiąca km. kwadratowych i 2 miliony turystów rocznie. Specjalnie pięknych skalistych ścian tam nie ma ale za to najstarsze i największe ojętościowo na świecie drzewa Sequoiadendron giganteum Krajobraz trochę jak w Górach Stołowych ścieżki przygotowane dla turystyki masowej drzewa są tak ogromne że trudno je sfotografować najsłynniejsze nosi nazwę generała obwód pnia przy ziemi to ok.31 metrów, średnica 11 metrów, wysokość tylko 83 metry wiek tego drzewa oceniają eksperci na 2-2,5 tysiąca lat a wagę na 2 tysiące ton aby zrobić zdjęcie trzeba odstać kilka minut w kolejce inne drzewka też nie dają się objąć jestem malutki wypalonym środkiem powalonych drzew prowadzą ścieżki10 punktów
-
Jak zaplanowałam, tak zrobiłam i "smakuję" ferraty. Powiem, że z pewną nieśmiałością, ale z ogromną przyjemnością. Dziś w ramach "luźnego" były ferraty sportowe i z siebie dumna, przeszłam D!!! (to foty z ferraty B/C, autorstwa Rafała - bardzo dziękuję). Za to wczoraj wybraliśmy się na Małą Mojstrovkę, startując z Przełeczy Vrsic. Gdyby się ktoś wybierał - trzeba być wcześnie rano, bo parking nie jest wielki. Początkowo podchodzimy bardzo tatrzański szlakiem pod samą ferratę i potem juz jest cudownie - skała i żelazo... pnie się ferratka bardzo widowiskowo, nie ma jakiś bardzo trudnych momentów (moim zdaniem) i jak już człowiek jest pewien, że prawie koniec, to okazuje się że jeszcze ponad 150 w górę. To właśnie ten moment, kiedy okazuje się że na szczyt jest jeszcze kawałek... Warto się pomęczyć, bo z Małej Mojstrowki widoki są przepiękne. Przepiękne za to nie jest zejście, bo z dobra godzinę w sypkim terenie... a potem juz kosówka i koniec.... To jest Wielka Mojstrovka. Zdjęcie Ewy - bardzo dziękuję (góra i dół)10 punktów
-
@jaaga76 też się cieszę We wtorek wróciłem z Wielkopolski i poczułem potrzebę pooglądania pagórków. W pociągu miałem osiem godzin na wymyślenie trasy. Trasy stosunkowo mało zatłoczonej, bo w końcu to sierpniowy długi weekend. Tatry raczej odpadały, bo choć w słowackich Zachodnich da się znaleźć spokojne miejsca, to problemem jest w te miejsca dojechać w tym okresie. Wybrałem więc po raz kolejny Góry Choczańskie, raz że dalej od Polski, dwa że tam jeszcze z rowerem nie byłem. Start na parkingu przy wlocie Prosieckiej Doliny ( miejsc parkingowych sporo, cena za cały dzień tylko 3 EUR ) - miejsce docelowe Dolina Kwaczańska. Na parkingu byłem późno, bo około południa ( gdzie te czasy gdy o tej porze wracało ie do domu po górskiej turze). Zależało mi na przejechaniu do sąsiedniej doliny drogą rowerową , ze względu na rozległe panoramy z okolicznych pól). Widoki nie zawiodły moich oczekiwań , było widać Tatry , Niżne Tatry i Góry Choczańskie rzecz jasna. Po drodze przed wjazdem do wsi na małym cmentarzu , znajduje się zabytkowa dzwonnica - warto zboczyć kilkaset metrów ze szlaku, by podjechać pod nią, lub wspiąć się na sąsiednie wzgórze , by ją sfotografować na tle gór..... Niedaleko już do wsi Kwaczany, droga rowerowa biegnie teraz chwilę asfaltem przez cichą, senną wieś. Na końcu drogi znajduje się parking, skąd też można wyruszyć pieszo, albo rowerem ( biegnie tu Oravska Cyklomagistrala, którą można dojechać przez Huty do leśniczówki Biała Skała pod Siwym Wierchem - około godziny pedałowania w jedną stronę ) Szlak przez Kwaczńską ma kilka momentów w których albo trzeba podprowadzić na kawałeczku rower, albo wykazać się sporą sprawnością w jeździe pod górę na luźnych kamieniach. Droga prowadzi miejscami około 80 metrów nad dnem doliny. Po drodze są dwie wyhliadki z których można dostrzec płynący w dole potok Na skale zwanej Rohać znajduje się krzyż z piaskowca datowany na rok 1860. Zbliżamy się do rozejścia szlaków w Obłazach. Można tam odbić w lewo pieszo i zobaczyć zabytkowe młyny i wrócić przez Dolinę Prosiecką do samochodu. Myśmy rowerami pojechali dalej prosto kawałek. Niestety czas zaczął nas gonić ( to skutek późnego wyjazdu ) i na dodatek w oddali słychać było nadchodzącą burzę więc zrobiliśmy w tył zwrot i spokojnie zjechaliśmy do wlotu dolinki. Jeszcze krótka sesja na punkcie widokowym ..... ......i powrót. Burza zaczęła się zbliżać, trochę też zaczęło padać, więc czasu na focenie zabrało.. A szkoda bo widoki rozległe i okolica bardzo urokliwa.... Po powrocie na parking oczywiście się rozpogodziło więc zapakowałem rowery i skoczyłem jeszcze na moment do Prosieckiej... Może o ten jeden moment bylem za długo w terenie bo do domu wróciłem już po ciemku mijając po drodze znur aut długoweekendowców...10 punktów
-
Z Zawratu miałem skręcić w lewo na Orlą Perć ale obliczyłem, że nie dam rady przejść przed załamaniem pogody. Wiatr był dwa razy mocniejszy niż podawali i deszcz zaczął się dwie godziny szybciej niż zapowiadali. Złapał mnie w czasie schodzenia ze Świnicy. Przekładając na Orlą byłbym gdzieś w okolicy ścianki na Kozi Wierch. Więc decyzja o skręceniu na Świnicę z perspektywy czasu wydaje się być właściwa. Niestety nic nie dało wyjście z Kuźnic o 3.45. Po prostu nie wyrobiłem się aby w tym roku zrobić OP. Na pocieszenie fajne zdjęcia z Zawratu i Świnicy i wschód słońca na Skupniowym Upłazie10 punktów
-
Dzisiaj propozycja przejażdżki rowerowej lub jeśli ktoś woli wędrówki pieszej, żółtym szlakiem po Orawie z Winiarczykówki do Stańcowego Siodła. Gumisiowe drzewo na Piaskowej Polanie......w rzeczywistości to stara lipa, ale przypomina drzewo z bajki o walecznych misiach i taka nazwa funkcjonuje na codzień.. Ponieważ to jest jednak forum górskie, to załączam widok ze szlaku na Tatry Zachodnie o zachodzie słońca . Panoramka od Kamienistej po Siwy Wierch Wieża widokowa na Marysinej Polanie ( na mapach to miejsce nazywa się Piaskowa Polana ) Początek trasy przy drodze Winiarczykówka - Bobrov, zaraz za przejściem granicznym, pieszo można tam dotrzeć do Lipnicy Stańcowej i dalej na Babią a rowerem warto pokręcić się po szutrowych leśnych drogach z widokiem z licznych polan to na Tatry , to na Babią10 punktów
-
To świetna informacja, o wydłużeniu legalnej jazdy rowerem w dolinie Białej Wody, pozwala zrobić przyjemną jednodniową wycieczkę na Małą Wysoką na przykład. Myślę, że nie wprowadzi to też w to miejsce tłumów, bo dla Słowaków to trochę na uboczu a u nas ta Dolina ciągle przegrywa ze szlakiem po drugiej stronie rzeki (i bardzo dobrze!). Rowery po Słowackiej stronie ćwiczę od kilku lat (najczęściej w ramach odpoczynku po długim chodzeniu dzień wcześniej). 2 lata temu pojechalem do Cichej doliny i znalazlem inspirację na połączenie rowerowo-piesze. W tym roku zrealizowane - Hladke sedlo. Jedyną osobą, którą spotkałem w drodze na przełęcz był Polak, który szedł do "Piątki" przez Gładką przełęcz właśnie. A później były jeszcze Rohace z Tatliakowej chaty - bardzo fajna wycieczka.10 punktów
-
Chyba każdy z nas - górołazów - był w swojej "karierze" tak zmęczony, ze przeklinał moment podjęcia decyzji o wyruszeniu w drogę. Ja w swojej historii trzy razy nie doszedłęm do celu. Raz na drugim podejściu na Krywań, raz na podejściu na Bystrą, a raz na Krywaniu. Za każdym razem powód był ten sam. Za póżne wyjście, za szybkie tempo i padłem. I trzeba było wracać. A co, jeśli wrócić niepodobna? To właśnie taka historia. Historia o tyle dziwna, ze zdarzyła mi się na spacerze. A co jeszcze ciekawsze - zdarzyłą mi się gdy byłem w tatrzańskim "gazie". Gdzy zdobywałem Rysy, Przełęcz pod Chłopkiem, Rochatkę, Czerwoną Ławkę... to właśnie wtedy pokonały mnie regle. Podróż zaczyna się niewinnie. Z rodziną idziemy na Wiktorówki... I szybko docieramy. To jedno zmoich ulubionych miejsc na ziemi. Nie wdajac się w kwestie religinjości Kolegów i Koleżanek z Forum, jeśli gdzieś masz uwierzyć, ze jest poza tym widzialnym światem coś jeszcze - to jest właśnie jedno z tych miejsc. Kawałek dalej znajduje się Rusinowa Polana Miejsce słynące z widoków, jednak pogoda nie dopisuje. Jest pochmurno i widać, ze nic nie widać. To tutaj nasze drogi się rozchodzą. Umawiam się z kompanami w Zakopanem. Oni samochodem, ja - pieszo. Na Gęsiej Szyi jeszcze - o dziwo - nie byłem, a dalej to przecież spacerek. Piciu jest, prowiant jest - ruszam. Jak pisałem - brak widoków na widoki. Na Gęsią Szyję prowadzi spacerowa ścieżka. Takie nic... Nachylenie jest jednak na tyle duże, ze - przy odpowiednim tempie - można się zmęczyć. Jakieś tam podejście jest, a że nie planuję graniówek - lecę. Byle szybko, byle na szczyt. Wszak to tylko Gęsia Szyja.. Szybko mijam skalisty wierzchołek. Szczerze mówiac - Gęsia Szyja jest ciekawsza, niż myślałem. Spodziewalem się nudnego przejścia przez las, ale formacje skalne na szczycie są atrakcyjne. Ładne. I bardzo miło popatrzeć. W sumie troszkę jak Nosal. Niby nic, a jednak coś. Jest październik, czyli srodek jesieni. Na szczycie wita mnie śnieg, jednak jeszcze nie wiem, ze taka aura towarzyszyć mi będzie w dalszje wędrówce w zasadzie do końca. Spodziewałęm się, ze dalszy spacer odbędzie się w typowo jesiennych waryunkach, ale... u stóp Koszystej i Żóltej Turni to właśnie są jesienne warunki! I tak oko osiągłąłem Waksmundzką Rówień Następny odcinek już znam i nie wspominam go dobrze. Dawo temu mama zaplanowała super wyprawę z Cyhrli przez Waksmundzką Rówień na Krzyżne, ale.. to właśnie byłą ta wyprawa, na której "odpadłem". Podejście z Równi do Pańszczycy okazało się zbyt męczace, nogi bolały, buty obtarły i musieliśmy wracać nie osiągnąwszy Krzyżnego. Swoja drogą to moje jedyna porazka, z której się nie podniosłem. Bystrą kolejny raz jednak zdobyłem, a na Krywaniu raz już byłem , choć drugie - nieudane - wejscie wciaż pozostaje niepomszczone. Zatem z Bystrą mam - uwzględniając nawet rezygnację z "ataku szczytowego" po Pyszniańskiej 2:2, z Krywaniem 1:1, a z Krzyżnem przegrywam 0:1 i wciaz mnie tam nie było... Początki niewinne. Ścieżka w lesie, miejscami błotniste... I tak się idzie... i idzie... i idzie. Z czasem wchodzimy w gęściejszy las i pojawiają się dodatkowe niespodzianki w postaci powalonych drzew, tyko częściowo pociętych, by ułatwić przejscie... Trwa to całą wieczność i dość szybko zaczynam się zastanawiać, jakim cudem nie zauważyłęm odejścia w górę do Doliny Pańszczycy, z którego ostatnio korzystaliśmy. Wszak Murowaniec tylko o kilka kroków... Idę zatem dalej... ...i dalej... ...i dalej. A Murowańca jak nie było, tak nie ma. Zasięgu brak, nie da się skonsultować pozycji z GPSem, ale wszak zgubić się tu nie da, więc twardo idę, choć sił coraz mniej. Wszak to już musi być blisko. Już idę długo, tempo - chyba - dobre, to już mnusi być tuż tuż... Tymczasem robi się bardziej kamieniście. Jakby wyżej. A schroniska jak nie bylo, tak nie ma... Jestem zdumiony. Idę dziarsko bez postojów, minęło juz sporo czasu - powinienem być blisko! I nagle... ..dawno minięte rozejście na Pańszczycę! Muszę uczciwie powiedzieć, że w tym momencie dopadło mnie coś na kształt wymieszanych w równych proporcjach wściekłości, rezygnacji i niepokoju o własne siły. Potwornie nieprzyjemne uczucie i - dodam - chyba nigdy TAK bardzo się w górach nie pomyliłem. To rozejście znajduje się w pół drogi między Waskmundzką Równą a Murowańcem, a ja byłem pewny, że jestem blisko schorniska. Rzeczywistość boleśnie zweryfikowała wyobrazenia - tempo było beznadziejne, siły nadwątlone, a trasa - o wiele za długa jak na dyspozycję dnia. I nierozważne gospodarowanie siłami. Pokarało mnie. To, co wziąłem za mini-spacerek, okazało się być morderczą ścieżką zdrowia. Zrezygnowany otworzyłem radlerka na przypływ sił witalnych. Ale jużpiuerwsze kroki po postoju uświadomiły mi, że nic z tego. Sił nie ma, droga przede mną daleka, zejsc- nie ma jak. Trzeba dojsć do celu. Dalszej drogi nie komentuję. Była to - lekko licząc - godzina mordęgi. Trzeba iść, a nie ma siły iść, koszmar... Choć jesień takas piękna... \ W końcu - tzw. jaskółka, która czyni wiosnę! Rozejscier z żółtym szlakiem! Murowniec! NIe od razu jest jeszcze kawałek ścieżki, ale to już tak blisko! I oto wybawienie! CIepłe schronisko, gdzie można zjesci się napić. Cóż może być pięknieszwego po takiej masakrze? Niestety - mimo jesieni - w schronisku czekała na mnie niemiła niespodzianka. W srodku było... powiedzieć pełno to jakby skłamać. Był tłum. Nie że nie dało się usuąść. Nie dało się dopchać po jedzenie. Kolejka od drzwi. Nie wiedziełem, czy się popłakać, czy tych ludzio pogryźć, czy co zrobić. Jak to ja - postanowiełm isc dalej i olać Murowaniec. NIe da się tak. Dramat. NIe ma siły tak stać w kolejce, już wolę iść. To już na autopilocie. Byle przed siebie. Ble już usiaśc w karczmie w Zakopanem i odpocząć pzy ciepłej herbacie. Bo w Murowańcu dziś nawet to strudzonemu wędrowcowi nie będzie dane... Prze Boczań zszedłem do Kuźnic, gdzie wsiadłem do busa. Rodzina czekała w Zakopanem nawet nie podejrzewając jak makabryczną przeprawą okazał sie być mój "spacerek". Oczywiście - nie przyznałem się do błędu. Zresztą - doszedłęm, zatem gdzie u błąd? Po prostu obliczyłem na styk! Tak, po czasie nie żałuję, bo trasa byłą piękna, a przy tym wymaghająca i... ucząca pokory w górach. Nawet regle mogą w Tatrach dać popalić. NIby spacer w lesie, a spacer "nie w kij dmuchał". Ale u rostaju dróg na Muriowaniec i Pańszczycę było mi źle. Tak źle, jak chyba nigdy wcześniej i nigdy póżniej w górach. Chyba nawet gorzej niż gdy z rozwalonym kolanem jak Herr Flick kuśtykałem spod Polskiego Grzebienia. To nie był uraz, to nie był obity palec czy obtarta pięta. Padłem kondycyjnie. Po prostu. A co gorsza - nie było jak zrezygnować, Nie buło gdzie zejść. Trzeba było dojśc, choć bardzo, bardzo nie dało się iść. A to tylko zielony z Waksmundzkiej Równi do Murowańca...10 punktów
-
10 punktów
-
10 punktów
-
Moja lepsze połowa ma jeszcze wolne więc postanowiliśmy odwiedzić Jaworową Dolinę. Plan oczywiście lajtowy : podchodzimy trzy godziny , wyszukujemy sobie jakieś miejsce na herbatkę i po popasie schodzimy. W Jaworzynie jesteśmy ok 8.40. Parę aut już stoi , Polacy I Czesi. Ruszamy spacerkiem , na rozdroże docieramy samotnie , chwilę później pojawiają się ludzie,ale skręcają w Koperszady. Na niebie przewalanka , trochę bieli , trochę ciemnych nabrzmiałych wilgocią. Lodowy bawi się w ,,pojawiam się i znikam,,. Powolutku idziemy w górę , pogoda zmienia się co chwilę jest tak a za chwilę tak ważne ,że nie jest jakoś ekstremalnie ciepło , widoki dookoła są zacne i idzie się przyjemnie na szlaku pojawiają się sporadyczni wędrowcy,ale to wszystko ,,nasi,, dochodzimy na polanki na wysokości ok 1400 i tu zasiadamy na popasik , widoczki nas satysfakcjonują po dłuższym odpoczynku i zmniejszeniu wagi plecaków , ruszamy w dół w zejściu widoczki też są zacne docieramy do zakrętu , samochodów znacznie przybyło , kupujemy Kofolę i jedziemy do domciu oczywiście przez Jurgów . Jaworowa nie zawiodła , pusta dzika i piękna.10 punktów
-
9 punktów
-
Dzisiaj pogoda zrekompensowała nam wczorajszą nieudaną wyprawę. Od rana słońce i żadnej chmurki. O 7.00 wchodzimy do Kościeliskiej i od razu skręcamy na ścieżkę nad reglami żeby dojść do niebieskiego szlaku na Małołączniak. Ludzi malutko, chyba ze trzy osoby więc szybko jesteśmy na górze. A potem spacer w pełnym słońcu przez Krzesanicę i Ciemniak. Schodzimy doliną Tomanową bo chcemy jeszcze zajrzeć nad Smreczyński Staw nad którym odpoczywamy przez godzinę. Dzisiaj ludzi na górze było sporo ale i tak było przyjemnie. Kilka widoków z trasy.9 punktów
-
a wiecie że mnie też kiedyś szukała Horska Slużba Mieszkaliśmy z kumplem na obozowisku u wylotu Doliny Wąskiej, krótko po stanie wojennym był to wyjazd zorganizowany przez krakowski Almatur, trzeba się było odmeldować u szefa bazy. Planowaliśmy powrót wieczorem po 2 dniach. Przeszliśmy przez Baranec i Rohacze do schroniska na Zverówce. Schronisko było zamknięte i spaliśmy w stodole obok. Rano zwinął nas patrol Czechosłowackiej służby granicznej - twierdzili że spanie w stodole jest zabronione, trzymali nas dobre 3 godziny przed lufą karabinu, w końcu wzięli po 100 koron od łebka i puścili. Te 3 godziny oczywiście zabrakły nam wieczorem i musieliśmy przenocować u wylotu Doliny Jałowieckiej. Wczesnym rankiem popędziliśmy na nasze obozowisko ale grupa przeniosła się w Tatry wysokie i czekała na nas kartka od szefa bazy. "Zgłosiłem wasze zaginięcie w HS i już zaczęli szukać" Popędziliśmy do najbliższej stacji HSu w Podbanske aby się odmeldować a tam zrobili wielkie oczy "TAAK szukamy ale 2 dziewczyn ????" "dziewczyn" ??? a jak się nazywają ? Słowak popatrzył na kartkę i czyta: ANDREA i JANA - nasz bazowy zgłosił nas w DOPEŁNIACZU9 punktów
-
W świetle wzrastającej częstości konfliktów człowiek/grizzly, amerykański Departament Leśnictwa doradza turystom, myśliwym oraz wędkarzom przedsięwzięcie dodatkowych środków ostrożności i zachowanie wzmożonej czujności podczas przebywania w terenie. Radzimy, aby ludzie znajdujący się w terenie nosili małe, głośne dzwonki na swoim ubraniu po to, aby nie zaskakiwać niedźwiedzi, które się ich nie spodziewają. Doradzamy również noszenie ze sobą aerozolu o zapachu pieprzu na wypadek spotkania z niedźwiedziem. Bardzo dobrym rozwiązaniem jest uważne rozglądanie się za śladami aktywności niedźwiedzi. Będąc w terenie należy umieć rozróżnić odchody czarnego niedźwiedzia od niedźwiedzia grizzly. Odchody czarnego niedźwiedzia są mniejsze i zawierają sporo jagód i futra wiewiórek. Odchody niedźwiedzia grizzly zawierają małe dzwoneczki i pachną pieprzem.9 punktów