Ranking
Popularna zawartość
Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 05.09.2024 uwzględniając wszystkie działy
-
Specjalnie długo się w domu nie nasiedziałam, bo tydzień po powrocie z Alp Julijskich ponownie wracałam do Austrii. Tym razem celem były Alpy Ötzalskie. Ekipa zebrała się zacna: @vatra, @karpasani i @Mateusz Z (którym bardzo dziękuję raz jeszcze za zaproszenie ❤), @Krzysiek Zd, Karol, Tomek, Andrzej. Głównym celem był liczący 3768 m.n.p.m. Wildspitze, ale bardzo cieszyły nas wszystkie inne trzytysięczniki. Z radością biliśmy kolejne rekordy wysokości. Na realizację naszych celów mieliśmy zaledwie cztery dni i wykorzystaliśmy je do cna. Mieszkaliśmy w bardzo miłej, niewielkiej miejscowości Längenfeld, skąd dojeżdżaliśmy najczęściej do Vent, gdzie zaczynało się gro naszych szlaków. Wokół nas, na wyciągnięcie ręki, były przepiękne góry. Do wieczora towarzyszyły nam owce i krowy ze swoimi alpejskimi dzwonkami Pierwszy dzień postanowiliśmy przeznaczyć na aklimatyzację. Akceptację zyskała propozycja @Krzysiek Zd i @vatra, czyli leżąca na wysokości 3189 m.n.p.m. Przełęcz Ramoljoch. Startowaliśmy z Vent, więc mogliśmy zorientować się, jak wygląda kwestia parkingów. Było to o tyle ważne, że podczas ataku szczytowego nie chcieliśmy się martwić o auta. Po całym dniu jazdy, byliśmy dość zmęczeni, więc na szlaku pojawiliśmy się dobrze po 8.00. Mieliśmy do zrobienia prawie 1300 metrów przewyższenia. Początkowo szlak prowadził lasem, dość stromą ścieżką, by po kilkudziesięciu minutach wyprowadzić nas na przepiękną polanę. W zasadzie panorama obejmowała 360 stopni i z każdej strony była imponująca. Wzrok przykuwały lodowce, jednocześnie wzbudzając refleksję, że być może za kilkanaście lat może już ich nie być.... Były też spotkania "na szczycie". Wspomniana polana obejmowała rozległe zbocze, którym wkrótce przyszło się nam ostro piąć do góry. Po prawie dwóch godzinach krajobraz dość mocno zaczął się zmieniać i wokół nas zrobiło się księżycowo. Szliśmy wzdłuż lodowca, ale patrząc po podłożu można przypuszczać, że kiedyś do tego miejsca sięgał lodowcowy jęzor. Przed nami pozostało wyjście na przełęcz. Nie byliśmy pewni, czy nie czeka nas jakaś feratka, ale okazało się, że nic z tych rzeczy (feratka była po drugiej stronie i można było przejść po niej do schroniska). Po 30-40 minutach zameldowaliśmy się na przełęczy. Otworzyły się kolejne widoki tym razem na włoską cześć Alp. Nad przełęczą górował Ramolkogel oraz Hint. Spieglekogel, który szybko stał się obiektem pożądania moich Kolegów. Jednak pogoda, a przede wszystkim informacja uzyskana pod drodze od innych turystów o 2 godzinach wspinaczki (która ostatecznie okazała się nieprawdziwa) ostudziła zapał. Jeszcze trochę się pogapiłyśmy i zaczęliśmy schodzić do Vent, podziwiając lodowiec i skalne obrywy, które podnosiły nam ciśnienie swoim dudnieniem i wielkością toczonych kamieni. Gdzieś w sieci znalazłam opis, że to nudny szlak. Prawda okazała się zupełnie inna, bo szlak nie dość że jest widokowy, to też bardzo zróżnicowany. Na aklimatyzację super. Drugi i trzeci dzień poświęciliśmy na główny punkt naszej wyprawy, czyli Wildspitze. Zwykle zdobywa się go z noclegiem w schronisku Breslauer, co stało się i naszym planem. Problemem był tylko brak rezerwacji noclegów - nie wiedzieliśmy jak będziemy spać i jak w związku z tym się spakować. Z pomocą przyszedł nam pan obsługujący wyciąg, który ot tak zadzwonił do schroniska i dowiedział się dla nas, że jakieś spanie pod dachem będzie. Pierwotnie chcieliśmy podejść do schroniska, ale ostatecznie wjechaliśmy wyciągiem, co pozwoliło nam wykorzystać czas na zdobycie kolejnego trzytysięcznika o wdzięcznej nazwie Urkundholm (3140 m.n.p.m.) - nazwy nigdy nie zapamiętam... . Tak na marginesie, generalnie niemieckie nazywa nas pokonały - dużo czasu nam zajmowało ich zapamiętanie, by za chwilę znowu je zapomnieć.... Z wyciągu do schroniska jest jeszcze dobra godzina podejścia. Pełne plecaki skrzydeł nie dodawały. W schronisku czekała nas niespodzianka, bo recepcja miała być czynna od 12.00, ale po godzince oczekiwania przy kawce i podziwianiu widoków, grubo przed południem, mogliśmy się zameldować i realizować dalszy plan. Pokoje w schronisku były małe, ale bardzo czyste. Węzeł sanitarny na wysokim poziomie. Największym zaskoczeniem było wyżywienie. Wraz z noclegiem była kolacja (baaardzo konkretna, w sumie dwudaniowy obiad z deserem) i śniadanie - dla tych, którzy szli na Wilsspitze o 5.00. Wzięliśmy bez gadania. Zostawiliśmy rzeczy i ruszyliśmy na nasz cel. Szczyt nie nastręczał trudności, wejście zajęło nam koło godziny. Zdecydowanie warto było się na niego wybrać, bo znowu powitała nad piękna panorama. Z nieco bliższej perspektyw mogliśmy zobaczyć Wildspitze i podywagować jak przebiega szlak. Po zejściu nie pozostało nam nic innego, jak tylko się relaksować z widokiem na lodowce i czekać na kolację. W końcu rano czekała nas wisienka na torcie naszej wyprawy. Czwartek zaczął się dla nas bardzo wcześnie. O 5.00 karnie zjawiliśmy się w schroniskowej restauracji, gdzie niewyspana Pani wydała nam pyszne śniadanko. Przy okazji mogliśmy się zorientować ile ekip będzie prawdopodobnie atakować Wilspitze. Wydawało się, że będzie masa ludzi, a w sumie z nami szło może z 6-8 osób. Szybkie śniadanko i byliśmy gotowi do drogi. Ostatecznie wyzwanie podjęła piątka z nas, co nie znaczy że reszta grupy nie miała ambitnych zadań na ten dzień. Droga na Wildspitze składa się z trzech etapów. Pierwszy to przejście przez dolinę. Jej koniec to diabelne, skalne piargi, które nas zmordowały, wyjeżdżając nam spod nóg. Na marginesie nigdzie nie znaleźliśmy o nich wzmianki. Przejście przez tę skalną pustynię, położoną na topiącym się lodowcu wymagało sporo uwagi. Na jej końcu powitał nas płat śniegu. Wiele się nie zastanawiając włożyliśmy raki, by za chwilę je zdjąć, bo zaczynała się ferata, stanowiąca drugi etap. Jej pokonanie nie nastręczało wiele problemów, więc chwilę potem naszym oczom ukazał się przełęcz, a za nią lodowiec. Muszę się przyznać, że dla mnie było to największe źródło stresu, a potem ... zachwytu. Lodowiec choć niebezpieczny, okazał się przepięknym. Nie sądziłam, że w tej lodowej pustyni można dostrzec tyle kolorów. Zanim jednak ruszyliśmy w drogę, koniecznym było zadbanie o nasze bezpieczeństwo. Naszym icedoctorem stał się @Mateusz Z, który nas szybko przeszkolił i powiązał liną. Kiedy się szykowaliśmy do wyjścia doszedł do nas kolega. Okazało się że rodak. Mariusz. Był sam, co nas wprawiło w lekkie osłupienie. Od słowa do słowa zgarnęliśmy go do naszej liny i tym sposobem stał się na chwilę częścią naszej ekipy. Ruszyliśmy na lodowiec. Pierwsze kroki nie były proste, ale w miarę szybko udało się nam opanować tę sztukę, póki nie doszliśmy do szczelin. Tam nauka zaczęła się na nowo. Poruszanie się po lodowych mostach, wśród szczelin wymagało uwagi i koordynacji naszych ruchów. Udało się nam szczęśliwie dotrzeć pod Wilspitze. Tu zrzuciliśmy sprzęt i jedyne co nam pozostało to wspiąć się na szczyt. Trochę emocji było, bo podejście jest dość rozdeptane. Po kwadransie, szczęśliwi dotarliśmy na wierzchołek. Radość była wielka, tym bardziej, że nie wiedzieliśmy, czy uda się nam cokolwiek zobaczyć, bo z doliny szła wielka, ciemna chmura. A tu nie tylko mieliśmy piękny widok, ale i szczyt dla siebie. Nie obyło się oczywiście bez sesji fotograficznej. Tego dnia byliśmy ostatnią ekipą na szczycie. Pogoda zaczynała się zmieniać, więc czas był schodzić. Wiedzieliśmy, że czeka nas nie tylko przejście przez lodowiec, ale i te paskudne piargi. Poza tym chcieliśmy zdążyć na ostatnią kolejkę - perspektywa schodzenia kolejne 3 godziny z plecakami do Vent nie była nęcąca. Na szczęście poszło nam dość sprawnie i po szybkim przepakowaniu w schronisku zbiegaliśmy do wyciągu. Wildspitze pożegnało nas deszczem. Wróciliśmy do naszego alpejskiego domu dumni i bardzo szczęśliwi. Dla mnie to wielka rzecz . Do dyspozycji został nam ostatni dzień. Pomysłów na jego spędzenie było całe mnóstwo. Ostatecznie pojechaliśmy do Sölden i po emocjonującym wjeździe górską drogą wyruszyliśmy na Schwarzkogel. Górka nie wydawał się specjalnie ciekawa, ale ostatecznie okazała się bardzo atrakcyjna widokowo - panorama zapierała dech w piersiach. Droga na szczyt wiodła obok jeziorka i obok stoku, na którym rozgrywany jest jeden z najtrudniejszych slalomów gigantów. Traska była lajtowa, ale dostarczyła nam sporo pozytywnych emocji. Cztery dni spędzone w Alpach były bardzo intensywne i niezwykle satysfakcjonuje. Bardzo dziękuję całej Ekipie za świetne towarzystwo! Pozostaje z nadzieją na więcej . To co, w przyszłym roku Kazbek? Nie wiem czemu mi się po dwa razy foty wklejają.... Może jednak telefon nie jest najlepszy do pisania relacji...15 punktów
-
14 punktów
-
13 punktów
-
12 punktów
-
Wszystkie znaki, może nie na niebie i ziemi, ale na pewno na portalach pogodowych, wskazują na to, że upalne lato powoli przemija. Wypadało więc pożegnać górskie lato fajną wycieczką. Wybór padł na grzbiet Magury Spiskiej - pasmo leżące pomiędzy Pieninami i Tatrami. Trasę na rowerze można zaplanować w kilku wariantach, ja wybrałem start w Żdiarze na Strednicy i powrót w to samo miejsce do auta. Parking na Strednicy jest już płatny, 24 godziny kosztują 3 EUR , płatność tylko przez aplikację, trzeba zeskanować kod QR , wpisać numer rejestracyjny i zapłacić kartą . Do niedawna trasa ze Strednicy do Magurki słynęła z błota i widoków na Tatry Bielskie. Z racji długotrwałej suszy błota się nie spodziewałem, ale i tak byłem w lekkim szoku - jakiś geniusz wymyślił, żeby na szlak wysypać setki ton grubego, luźnego tłucznia, dzięki czemu dotychczas lajtowa droga zamieniła się, szczególnie na podjazdach w prawdziwy tor przeszkód....... Ranek był piękny, w Podspadach przywitał mnie taki widok.... Przepraszam za jakość zdjęć, ale miałem przy sobie tylko starą <małpkę> Największy podjazd jest ze Strednicy do Rázcestia pri Tablici, potem szlak niebieski i cesta rowerowa faluje góra-dół bez wiekszych przewyższeń... Po wjechaniu na grzbiet warto sie obrócić bo to chyba jedyne miejsce skąd widać polską część Tatr..... Na zdjęciu widoczny Kozi WIerch i Wielka Koszysta , z prawej Tatry Zachodnie..... Po dłuższej chwili dojechałem na szczyt Magurki , łyk wody...... .....rzut okiem na Pieniny, z widocznymi Trzema Koronami..... ....... i pędzę dalej, póki nie ma ludzi na trasie. Człowieki pojawią się później, gdy ruszy gondolka w Bachledowej, bo wtedy można ominąć stromy podjazd. Kolejny szczyt na trasie to Slodičovský vrch.......... Po prawej stronie szlaku cały czas towarzyszą mi Płaczliwa i Hawrań, oraz od czasu do czasu wystające zza nich czubki Tatr Wysokich.... Jeszcze tylko Mała Polana i już jestem w ośrodku Bachledka, na szczęście wyciąg jeszcze nie ruszył, więc żywego ducha nie ma .....teraz czeka mnie karkołomny zjazd do parkingu przy początku Bachledowej, na szczęście klocki hamulcowe wytrzymały i jestem w jednym kawałku na dole przy asfalcie Potem kawałek główną drogą i skręt do Doliny Monkovej . Tam znów ten sam geniusz nawiózł tony tłucznia i trasa dotychczas super wygodna, zamieniła się w zestaw poślizgów mniej lub bardziej kontrolowanych Na koniec śniadanko z widokiem na Bielskie ............. Pora wracać , chociaż tym razem nie jest to niemiły powrót do cywilizacji, bo umówiłem się z @vatra na lody10 punktów
-
9 punktów
-
6 punktów
-
Dziękuję za piękne chwile na alpejskich szlakach Było pięknie. Będzie co wspominać. Bardzo Wam dziękuję Niebawem wstawię fotki.6 punktów
-
Kolejny dzień to była wędrówka od Rajskiego na Tworylne do ruin dworu. Po drodze kapliczka upamietniajaca wies Studenne oraz ruiny strażnicy niemieckiej. I tak wchodzimy na ścieżkę która przez chaszcze i pokrzywy powiedzie nas w doline gdzie kiedyś istniała wieś Jest gorąco wolę miec poparzone od pokrzyw nogi niz gotować się w spodniach. Zresztą pokrzywy parzą mi tez ręce po pachy więc właściwym tu byłby strój nurka. Początek alei dworskiej to okazale drzewa, zaraz za nimi z chaszczy wyłaniają sie ruiny dworu z boku zaś ruiny stajni.. Chodzimy po tym co ktoś przedeptal, rozglądając sie za pozostalosciami domostw. Powinny być po prawo ale nie wejdę w te chaszcze bez śladów przedeptania, zatem tych zabudowan nie znadujemy. Tersz szuka.y cmentarza i aby obejść bobry, decydujemy pojsc tym co wykosił traktor. Zrobił ścieżkę miedzy topinamburem a rudbekią. To wszystko jest wyższe ode mnie. Pod gruszą robimy przerwę w wędrowaniu a potem znajdujemy jeden cmentarz. Nie wiem gdzie jest drugi. Dochodzimy do przełęczy pomiędzy Tworylne a Tworylczykiem, jest tu pozostslosc chyba po jakimś bunkrze Przyjdziemy tu jutro, Tym razem od strony Zatwarnicy, by zejść do pozostałości mostu na Sanie, zobaczyć ruiny cerkwi w Krywe w pełnym słońcu i przejść przez Tworylczyk w którym znajdujemy usypane z kamieni miejsce dla rozrodu węża eskulapa. Choć to jego teren nie widzimy ani jednego. Spotkaliśmy wcześniej niesamowitego człowieka, ktory nam wiele opowiedział o tutejszej przyrodzie i już wiedziałam, że nie mam się co bać wezy, bo żeby je zobaczyc to trzeba mieć szczęście. Spotykamy wiele śladów zwierzyny, co chwilę ich szlaki przecinają się z naszą ścieżką. Nawet czuć zapach żubrów a na łąkach są wylezale od nich miejsca. Nad Sanem Spotykamy białe czaple a wracając już z wycieczki orla przedniego a że to naprawde on upewniamy się u leśnika Nogi mam znowu poparzone od pokrzyw ale to podobno na zdrowie a do wieczora pieczenie przejdzie.5 punktów
-
Piękny to był czas ze wspaniałymi górami dookoła w dodatku spędzony w gronie tak fajnych ludzi Raz jeszcze Wam wszystkim dziękuję Fotki dorzucę jak tylko znajdę chwilę czasu5 punktów
-
Było naprawdę pięknie i dobrze że są zdjęcia bo można ciągle wracać i na nowo wspominaćJeszcze raz wszystkim bardzo, bardzo dziękuję świetna Ekipa5 punktów
-
Orlej nie poznajesz? @Janpiękna wycieczka, w końcu w Tatry zawitałeś.4 punkty
-
4 punkty
-
Dziękuję w imieniu Ekipy ❤ Proza życia powakacyjnego nad dopadła i tak jakoś tydzień minął... No bo Wrocław nie zawsze był polski. Poza tym schroniskiem są jeszcze dwa, jedno ma w nazwie Katowice, a drugie Gliwice. Oczywiście w niemieckiej wersji. Więcej informacji ma @karpasani.4 punkty
-
@jaaga76 @Mateusz Z piękne te wasze zdjęcia. Ale wam zazdroszczę widoków4 punkty
-
4 punkty
-
I jeszcze jeden szlak, tym razem na Dźwiniacz Górny z Tarnawy Myślałam by go rozpocząć z Bazy nad Roztokami ale zrobili parking poniżej stadniny, i już się nie wracałam. Bilety i parking opłaciliśmy w stadninie, poszliśmy w dół asfaltem (wyremontowali drogę, nie wiem jak daleko może tylko do torfowisk?) I weszliśmy ma szlak przyrodniczy, który prowadził momentami wzdłuż Sanu i granicy. Szlak to droga z betonowych płyt, po drodze przydrożne krzyże na cokołach, wokół mega zielono. Dojrzelismy lisa polującego na kaczki co się kąpały w stawiku, ale on nas chyba też dojrzał i się podglądanie skończyło. Dźwiniacz to stare cmentarze i torfowisko. Podobno jesienią tu pięknie od wrzosow. Wracając odbijamy w stronę Bazy i przez pola, las i kolejne torfowisko wracamy na parking. Na wszystkich szlakach spotykaliśmy jedną- dwie osoby, zatem aż się chciało kogoś spotkać i chwilę porozmawiać. Znaleźliśmy echo w lesie i ...no jak dzieci Zabrakło mi dnia by pójść sprawdzić, czy ,,świat się kończy w Sokolikach" zatem muszę tu jeszcze wrócić.3 punkty
-
3 punkty
-
Kilka dni w Bieszczadach, przy tak rewelacyjnej pogodzie, jeszcze mi się nie przydarzyło aż do teraz. Wszystkie wędrówki w pełnym słońcu. Bez tonięcia w błocie i bez śmiesznych peleryn na plecach. Zatem pierwsze kroki skierowaliśmy na Łupkow, by zobaczyć tam stary cmentarz z figurą Pana Jezusa wrosniętą w drzewo. W Nowym Łupkowie zapytaliśmy o drogę i okazało się, że do cmentarza można dojechać autem. Co też zrobilismy. Spotkaliśmy tam jedną osobę że schroniska Na koniec świata, która nam trochę opowiedziała o tym cmentarzu i o życiu w tym miejscu. Miejsce wyjątkowe, bardzo ciche, łąki pełne ostów na których siedziały tabuny szczygłów. Cmentarz zarośnięty z wydeptanymi ścieżkami między pomnikami czy tym, co po nich zostało,tablica informacyjna przy wejściu nakreśla historię. Wzięliśmy plecaki i poszliśmy na stację Łupkow, na ten słynny tunel który był tyle razy wysadzany i odbudowywany. Cóż, nie lubię jaskiń ale to przecież tunel zatem przeszłam go wypatrując światełka na jego końcu. Wracaliśmy górą przez Przełęcz Łukowską, jabłonie wzdluz szlaku przypominały dawny czas. Idąc w stronę tunelu towarzyszyło mnóstwo motyli. Miałam koszulkę w kwiatki i jeden usiadł mi na malowanej stokrotce. Taka mała rzecz a tak cieszy. Przy stacji jest coś, co kiedyś było pomnikiem walczących w pierwszej wojnie. Teraz jest tylko walącym się murkiem Są nadgryzione zębem czasu tablice opowiadające o tym miejscu ujętym w przygodach wojaka Szwejka. Cdn3 punkty
-
Ależ piękna wyprawa. Tyle zimy w końcu lata. Zdjęcia mega a co dopiero widzieć to wszystko na własne oczy3 punkty
-
3 punkty
-
Gratuluję całej Watasze, bo jest naprawdę czego Duma, Panie i Panowie @Mateusz Z, to jak to z tymi kamieniami było?3 punkty
-
3 punkty
-
ależ zdaję sobie z tego sprawę , trochę czasu we Wrocławiu spędziłem.Po prostu to tak dziwnie brzmi , może w Polsce są np jakieś stowarzyszenia z Lwowa z siedzibą we Wrocławiu. następna znana miejscowość tam też trochę byłem3 punkty
-
@jaaga76nareszcie ktoś coś wstawił . Już Was zaczynałem podejrzewać o jakąś konspirację i chciałem się delikatnie upomnieć. Wyprawa wspaniała , jesteście hardkory. Ta tabliczka na schronisku to taka trochę ...... Oddział Wrocław z siedzibą w Sztutgarcie hmm.3 punkty
-
widzę że świetna ekipa się zebrała - myślę że niedługo padnie pierwszy 4 tysięcznik2 punkty
-
Od kilku lat używam osprey_a 2,5l i bardzo sobie chwalę, prosty, praktyczny bezproblemowy w użytkowaniu. Żadnych niepożądanych zapachów nie ma. Wystarczy po prostu umyć po każdym użyciu. A w mojej opini jest to mega przydatna rzecz2 punkty
-
2 punkty
-
2 punkty
-
Przyznaję się , na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że trudno było znaleźć dobrego przewodnika2 punkty
-
2 punkty
-
jeszcze nie słyszałam ale na krupuffkach pojawił się Yeti2 punkty
-
2 punkty
-
na lodowcu nie byłem i już nie będę , ale słońce ,śnieg,trochę chmur, skrzyp śniegu . Nie wiesz Waść co tracisz.2 punkty
-
Gratulacje, fantastyczna wycieczka Z żonką byłem tam dobre 20 lat temu. nocleg w schronisku i wyśmienite żarełko też mile wspominam. Widać że kupa lodu zniknęła z gór, wtedy szliśmy ok 2 godzin ścieżką i po piarżysku a potem już tylko w rakach po lodzie i śniegu2 punkty
-
Ja nie powiem, kto mi dał do niesienia w dół jakiś dobry kilogram kamieni z okolic szczytu2 punkty
-
Ze Lwowa, z Wilna - zapewne tak. Mnie się nawet podoba taka ciągłość. Historia, wojna, polityka itp. zmienia granice - i tyle. Zwykły człowiek nie ma na to wpływu. Urodziłem się i mieszkam w Gdańsku - jeszcze za dzieciaka widywałem wiele niemieckich wycieczek na Głównym Mieście i łzy w oczach tych ludzi którzy się tu urodzili, mieszkali - a potem historia zdecydowała za nich. Zaś do klasy chodziłem z wnukami ludzi z Kresów, którzy też zostali przesiedleni bez pytania ich o zdanie. Z tym że oni wtedy raczej nie mogli sobie do Wilna czy Lwowa ot tak, na wycieczkę pojechać.2 punkty
-
2 punkty
-
Jaka membrana? Buty mają prawie 20 lat, po membranie zostały wspomnienia Nie mam zamiaru chodzić w tych staruszkach w deszczu. Takie kapcie trzeba oszczędzać. Póki co wypróbowałem na jednej wycieczce - i było ok, wygoda prawie jak przed laty. Wybrałem najbardziej "klejący" vibram i nawet na wyślizganych, wilgotnych kamieniach w zejściu Jaworzynką zero poślizgów. Wymianę robił fachowiec ze stoiska Hanzela pod Gubałówką. Oddałem w poniedziałek po południu, w środę rano były gotowe. Ciekawostka - w poniedziałek rano kawałek się w nich przeszedłem pod Kopieniec, jeszcze ze starymi podeszwami - i wyglądało na to że trzymają się w jednym kawałku. A potem fachowiec jednym ruchem ręki oderwał przy mnie starą podeszwę, żeby sprawdzić czy buty nadają się do przyklejenia nowej.2 punkty
-
2 punkty
-
Staram się maksymalnie wykorzystać łaskawą aurę tego lata, a że zdrowie już nie to co kiedyś, więc zamiast dawać po szlakach z buta, przesiadłem się na rower. Ostatnio dość często bywam na Spiszu i mam nadzieję że w tym roku jeszcze kilka razy tam zawitam. Dzisiaj chciałbym Wam zareklamować szlak rowerowy od parkingu przy przełomie Białki do Kacwina. Oczywiście nie znam tych okolic nawet w 10 procentach tak dobrze jak Kolega @barbie609 moder, ale możecie mi uwierzyć, że widokowo to jedna z najbardziej godnych polecenia tras rowerowych w polskich górach. Całość tam i z powrotem to około 37 kilometrów, nawierzchnia na całej długości asfaltowa, po drodze kilka wiat z ławkami i kilkanaście punktów widokowych. Jest też kilka dość stromych podjazdów, więc potrzeba albo ciutkę kondycji albo .......mocnego elektryka. Ja musiałem w dwóch miejscach na krótkich odcinkach podprowadzić rumaka Rano na parkingu stały tylko dwa auta , więc jak tu nie skorzystać z małego naczłowiekowania i nie zrobić kilku fot przełomu Białki ? bez wędkarzy i bez plażowiczów to jest to naprawdę urokliwe miejsce... Rzeka obfotografowana więc można pedałować...... Następnym atrakcyjnym punktem są Lorencowe Skałki - na zdjęciu chyba najbardziej rozpoznawalna z nich i leżąca najbliżej szlaku rowerowego, czyli Gęśle. Można stromą ścieżką wspiąć się wyżej i podziwiać okolicę z tej perspektywy.... Na dworze upał ponad 30 stopni więc niestety Tatry są dość mocno zamglone.... Ale ważne że widać, mimo żaru lejącego się z nieba, trasa jest w większości tak widokowa, że co kawałek na twarzy pojawia się banan..... Oprócz Tatr widać też Pasmo Radziejowej i skoro jesteśmy w Pieninach, to oczywiście również Pieniny Właściwe z Trzema Koronami... Ponieważ szlak był pusty, to nie miałem ochoty zjeżdżać do Kacwina, więc dojechałem tylko do Kaplicy Matki Boskiej Śnieżnej.... No i to by było na tyle w tej relacji.....trzeba jeszcze tylko wrócić do auta....2 punkty
-
Zapomniałem dodać na początku poprzedniego posta, że miejscem wypadowym do Gaderskiej Doliny jest bardzo ciekawa historycznie miejscowość Blatnica, która istniała już w XIII wieku i do dzisiaj ma nietypową charakterystyczną zabudowę z ciekawymi wielkimi bramami prowadzącymi na podwórza. Mnie nie wystarczyło czasu, ponieważ był to jednodniowy wypad, ale z Gaderskiej można też dojść ścieżką turystyczną do ruin średniowiecznego zamku, z którego podobno roztacza się ciekawy widok na okolicę. Ale wracając do wczorajszej wycieczki - po wizycie w Czarciej Bramie ( to około 10 minut pieszo od głównego szlaku), wjeżdżamy do Dedosovej Doliny... Poruszając się rowerem warto przejechać cały udostępniony szlak, ale ze względu na jego długość piechurzy zapuszczają się weń najczęściej tylko do dolnej części, która ma charakter wapiennego kanionu z urokliwymi skałami po obu stronach. Wybaczcie jakość zdjęć, ale jadąc rowerem nie sposób zatrzymywać się co trzy minuty i wyciągać aparat i statyw z plecaka ( i tak mijani turyści na bicyklach, z maleńkimi plecaczkami, albo wręcz tylko z butelką wody, dziwnie patrzyli się na moje toboły ze sprzętem na plecach). Stąd większość zdjęć z tej dolinki to foty telefonem ..... Skały obfitują w wywietrzyska, groty i mini jaskinie. Nie udało mi się wypatrzyć ale podobno rośnie na tych wapieniach sporo szarotek.... Nawierzchnia na całej długości Dedošovej jest wygodna z miarę dobrze ubitego szutru, brak stromych podjazdów, więc jeśli ktoś ma ochotę wybrać się tam z dzieckiem, to pokonanie tej trasy nie będzie wielkim wyzwaniem, tym bardziej, że wypożyczalnia pojazdów elektrycznych w Blatnicy oferuje szeroki wybór skuterków i rowerków także dla najmłodszych turystów, a ceny jak już wspominałem są o połowę niższe niż w Nowym Targu czy Rabce Zdroju.. Udało mi się jednak rozłożyć w dwóch miejscach sprzęt, więc jeszcze kilka ujęć Gaderskiego Potoku... Piękna dolina i na dodatek jak na okres wakacyjny, to bez tłumów - aż żal było wracać. Aut z polskimi blachami na parkingach niewiele, bo to już większa odległość od naszego kraju ( od przejścia w Chyżnem trzeba jechać godzinę czterdzieści do dwóch godzin w zależności od wariantu trasy. W weekendy w późniejszych godzinach może być problem z miejscem do parkowania bo na terenie wsi obowiązuje zakaz, a miejsc parkingowych przy samym wlocie doliny jest czterdzieści parę plus dodatkowy parking w centrum wsi na 70 aut. Cena w tym roku to 6 EUR za dzień. Jedynym miejscem w którym można coś zjeść jest Chatova Osada Gader, jedzenie dość smaczne, ceny porównywalne do innych miejscowości turystycznych. Można też tam wynająć pokój jeśli ktoś planuje dłuższy wypad np z wejściem na Ostredok...... No i to było by chyba na tyle....:-)2 punkty
-
Dolina Gaderska w Wielkiej Fatrze to wymarzone miejsce dla rowerzystów. Przez całą jej długość ( czyli 18 km razem z jej górną odnogą, czyli Doliną Dedošovą) towarzyszy nam jeden z najpiękniejszych potoków jakie widziałem. Na wycieczkę możecie udać się z dziećmi, na trasie nie ma żadnych trudności, kłopotem może być tylko jej długość. Na całym odcinku Gaderskiej nawierzchnia jet asfaltowa, od początku Dedošovej równa - szutrowa. Wypożyczenie roweru elektrycznego na cały dzień to tylko 30 EUR. Dzieci zapewne trudno będzie oderwać od pierwszej atrakcji na trasie . Mlynčekovo to urocze skupisko miniaturowych młynów wodnych. Wszystko jest kolorowe, pięknie skrzypi, napędzane siłą wody Kawałek dalej znajduje się miejsce bardziej atrakcyjne dla dorosłych Certova Brana. Trzeba do niej odboczyć kilkaet metrów na wysokości początku Dedosovej. Ścieżka udostępniona turystom kończy się kilka merów za bramą - dalej jest ścisły rezerwat ( uwaga często kręcą się tu leśnicy ) Powyżej brama w całej okazałości. Jeśli komuś spodoba się to miejsce to jutro postaram się wrzucić kilka fotek z Dedusovej2 punkty
-
dobrze ,że to światełko się nie przybliżało tak z 50km/h a tak w ogóle to fajnie , lubię takie klimaty, od razu mi się ,,Łuny w Bieszczadach,, przypominają .1 punkt
-
wczoraj rano z centrum Zakopanego do centrum Katowic jechałem 1 godzinę i 58 minut - rekord1 punkt
-
1 punkt
-
O, ciekawe, ja kiedyś pytałem w Hanzel'u za ile zmieniliby podeszwę, to policzyli 380 złociszy do niskich Hanwagów. Jako, że za same buty w promocji tyle nie dałem, to odpuściłem, choć cholewka w stanie niemal nienaruszonym... Jak membrana się trzyma po takim zabiegu?1 punkt
-
Jak powszechnie na forum wiadomo @Fibi wraz ze swoją drugą połową intensywnie eksploruje słowackie Tatry Zachodnie. Ponieważ uznała ,że kółko przez Rohacze , Trzy Kopce to zbyt hardkorowo dla niej złożyła mnie i @Wernikspropozycję wspólnej wycieczki przez Rohackie Stawy. Na dzisiaj byliśmy z Ignacym umówieni na odwiedziny u Królewny , więc zmiana celu nie była problemem. Z parkingu wyruszyliśmy o 7.30. Asfalt do Tatiakowej jakoś nam minął bezboleśnie. Słońce zaglądają do doliny swoimi efektami upiększało okolicę. w miarę szybko minęliśmy Chatę i weszliśmy do Smutnej Doliny,podchodziło się fajnie powyżej rozejścia szlaków słońce zaczęło przygrzewać ale jednocześnie zaczęło się robić naprawdę pięknie im wyżej tym ładniej się robiło , jednocześnie na szlaku pojawili się turyści , nie żeby dużo , dopiero na zejściu z progu czwartego stawu pojawiło się więcej ludzi ale i tak ruch na szlaku był w sumie ok. Przy czwartym stawie przycupnęliśmy na popasik , było super pozdrawiamy tych co na szlaku po odpoczynku i nasyceniu się widokami ruszyliśmy w dół było po prostu pięknie słońce i chmury tańczyły nad granią po drodze oczywiście odwiedziliśmy Rohacki Wodospad. było super. @Fibijeszcze raz dzięki za zaproszenie i mam nadzieję ,że do zobaczenia w jakiejś przewidywalnej przyszłości.1 punkt
-
@jaaga76 też się cieszę We wtorek wróciłem z Wielkopolski i poczułem potrzebę pooglądania pagórków. W pociągu miałem osiem godzin na wymyślenie trasy. Trasy stosunkowo mało zatłoczonej, bo w końcu to sierpniowy długi weekend. Tatry raczej odpadały, bo choć w słowackich Zachodnich da się znaleźć spokojne miejsca, to problemem jest w te miejsca dojechać w tym okresie. Wybrałem więc po raz kolejny Góry Choczańskie, raz że dalej od Polski, dwa że tam jeszcze z rowerem nie byłem. Start na parkingu przy wlocie Prosieckiej Doliny ( miejsc parkingowych sporo, cena za cały dzień tylko 3 EUR ) - miejsce docelowe Dolina Kwaczańska. Na parkingu byłem późno, bo około południa ( gdzie te czasy gdy o tej porze wracało ie do domu po górskiej turze). Zależało mi na przejechaniu do sąsiedniej doliny drogą rowerową , ze względu na rozległe panoramy z okolicznych pól). Widoki nie zawiodły moich oczekiwań , było widać Tatry , Niżne Tatry i Góry Choczańskie rzecz jasna. Po drodze przed wjazdem do wsi na małym cmentarzu , znajduje się zabytkowa dzwonnica - warto zboczyć kilkaset metrów ze szlaku, by podjechać pod nią, lub wspiąć się na sąsiednie wzgórze , by ją sfotografować na tle gór..... Niedaleko już do wsi Kwaczany, droga rowerowa biegnie teraz chwilę asfaltem przez cichą, senną wieś. Na końcu drogi znajduje się parking, skąd też można wyruszyć pieszo, albo rowerem ( biegnie tu Oravska Cyklomagistrala, którą można dojechać przez Huty do leśniczówki Biała Skała pod Siwym Wierchem - około godziny pedałowania w jedną stronę ) Szlak przez Kwaczńską ma kilka momentów w których albo trzeba podprowadzić na kawałeczku rower, albo wykazać się sporą sprawnością w jeździe pod górę na luźnych kamieniach. Droga prowadzi miejscami około 80 metrów nad dnem doliny. Po drodze są dwie wyhliadki z których można dostrzec płynący w dole potok Na skale zwanej Rohać znajduje się krzyż z piaskowca datowany na rok 1860. Zbliżamy się do rozejścia szlaków w Obłazach. Można tam odbić w lewo pieszo i zobaczyć zabytkowe młyny i wrócić przez Dolinę Prosiecką do samochodu. Myśmy rowerami pojechali dalej prosto kawałek. Niestety czas zaczął nas gonić ( to skutek późnego wyjazdu ) i na dodatek w oddali słychać było nadchodzącą burzę więc zrobiliśmy w tył zwrot i spokojnie zjechaliśmy do wlotu dolinki. Jeszcze krótka sesja na punkcie widokowym ..... ......i powrót. Burza zaczęła się zbliżać, trochę też zaczęło padać, więc czasu na focenie zabrało.. A szkoda bo widoki rozległe i okolica bardzo urokliwa.... Po powrocie na parking oczywiście się rozpogodziło więc zapakowałem rowery i skoczyłem jeszcze na moment do Prosieckiej... Może o ten jeden moment bylem za długo w terenie bo do domu wróciłem już po ciemku mijając po drodze znur aut długoweekendowców...1 punkt
-
Piękny szlak na Czerwone Wierchy z Doliny Kościeliskiej przez Przysłop Miętusi i Kobylarzowy Żleb - łańcuchy. Dalej przejście przez Małołączniak, Krzesanicę na Ciemniak. U góry wszystko zasłoniły chmury, ale przy podejściu i zejściu piękne widoki. 16 kilometrów, około 1400 metrów podejścia i ponad 10 godzin w trasie. Wrześniowe Tatry są piękne. Opis szlaku na blogu.1 punkt