Skocz do zawartości

Ranking

Popularna zawartość

Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 27.06.2024 uwzględniając wszystkie działy

  1. Pyszniańska Przełęcz. Uchodzi za jedną z najpiękniejszych w Tatrach Zachodnich. Niegdyś bardzo uczęszczana, stanowiła jedną z najłatwiejszych dróg z Podhala na Liptów, dziś od polskiej strony praktycznie niedostępna, odgrodzona pasem obszaru ochrony ścisłej, w skłąd której wchodzi leząca u jej stóp Hala Pyszna... Pysznianska Przełęcz towarzyszy mi od maleńkości. Swietnie widoczna z okien domu mojego dziadka, z wciąż gołym okiem widoczną - tętniącą niegdyś życiem - ścieżką z Hali Pysznej, wraz z opowieściami ojca o dawnej sławie i pięknie Hali, od ponad 30 lat pobudza wyobraźnię. Niestety - jak pisałem - Hala jest zamknięta i amen. Ale przełęcz nie. Da się do niej dojść czerwonym szlakiem graniowym z Błyszcza. Tylko.... potem albo zejście na Słowację, alebo mozolna wspinaczka z powrotem na Błyszcz. Stad też... Pyszniańska Przełęcz - mimo mojej ogromnej sympatii i ciekawości - pozostawała dla mnie niedostępna. Myślałem o jej zdobyciu z Podbańskiej, a jakże, ale koniec końców decyzja zapadła - idziemy z Kir. Opowieść - w odróżnieniu od pozostałych, które do tej pory wrzuciłem - jest świeża. To już ten rocznik, a mamy dopiero czerwiec. Żeby nie było nudno, postaram się ją trochę ubarwić i podkoloryzować (bazujac na informacjach znalezionych w necie oraz z serialu Patrol Tatry - niestety aktualnie niedostępnego). Wszak życie to jeden wielki sen, czyż nie? Wcześnie rano docieram do mojego ukochanego schroniska na Hali Ornak. Schronisko powstało tuż po drugiej wojnie światowej, na miejsce spalonego podczas walk schroniska na Hali Pysznej. Oficjalnie schronisko spalili Niemcy, ale wiadomo, relację zdawała druga strona, wiec wiadomo, ze nie wiadomo. Co wiadomo - początek stycznia 1945. roku przyniósł kres legendarnemu schronisku, a to zapewne ułatwiło decyzję o calkowitym zamknięciu Hali Pysznej dla "zwykłych zjadaczy chelba" w roku 1948. Od tego czasu Pyszna - raj utracony - dostępna jest tylko dla osób z pozwoleniem TPNu, w praktyce jego pracowników czy badaczy. Ale nie zawsze tak było. Byo mianowicie tak, że - co dziś nie mieści się w głowie - Hala Pyszna była rajem dla turystów w lecie i dla narciarzy w zimie. Z Ornaku przez Siwe Sady, czy z Kamienistej przez Babie Nogi, nie zważając na ryzyko, zjeżdżało całe pokolenie słynnych w II Rzeczypospolitej narciarzy. Oraz spora grupa pasjonatów. NIe było tu wyciągów czy kolejki. Dla jednego krótkiego zjazdu trzeba było się gramolić kilkaset metrów w górę, a jednak tym ludziom się chciało. No i schronisko. Ciasne, zadymione, z minimalnymi tylko udogodnieniami, a jednak tak uwielbiane. O tamtych dziejach (nie tylko o Pysznej, ale o całych przedwojennych Tatrach od czasów C.K., przez II RP do początków Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej) można poczytać w książce Stanisława Zielińskiego "W stronę Pysznej". Polecam Tatromaniakom, bo - choć nie jestem "czytający" - przeczytałem z zapartym tchem. O "wyrypach", o TOPRze, Zaruskim, Oppenheimie, Rudej Wandzie, o początkach taternictwa, o jego ofiarach, zabawne anegdoty z życia przedowjennego Zakopanego. Czytelnik na zmianę to śmieje się, to płacze, a książka pozwala niemal namacalnie poczuć ten klimat i poczuć się, jakby siedziało się w cieple dymiacego pieca w schronisku na Pysznej. Stoje zatem w cieniu schroniska na Hali Ornak, ale dziś tam nie wchodzę. Dziś go nie zauważam. Nie ma go. Jest rok nie 2024, a 1936., gdy schronisko na Pysznej, po zakończonym remoncie, staje się schroniskiem całorocznym (wcześniej byo zamykane, a klucze pobierano w Zakopanem). Zdaje mi się, że zamiast - jak zwykle - skręcać żółtym szlakiem na Iwaniacką, ruszę przez las za znakami niebieskimi, by śniadanie zjeść nie na Hali Ornak, ale na Pysznej... Snić można. Co dziś zostało z dawnego, uczęszczanego szlaku? Wieśc niesie, że tu i tam, w lasach Doliny Pyszniańskiej znaleźć można jeszcze ślady ścieżki. Przekraczamy potok Dolinczański, by kierować się dalej wzdłuż coraz węższego potgoku Kościeliskiego. Tu już ściezki w zasadzi enie ma. Śmiałkom decydującym się na taką wyprawę grozi - oprócz konsekwencji prawnych - przedzieranie się przez chascze i wiatrołom. W końcu - u zbiegu Babiego i Siwego potoku tworzących razem potok Kościeliski, po przekroczeniu Babiego - staniemy w miejscu, gdzie stało niegdyś schronisko (foto - wikipedia) Niestety - sen snem, a schroniska nieodwołalnie już nie ma. Co pozostało? Fragmenty podmurówki, jakieś kawałki metalu, kilka rozrzuconych cegieł, jakieś drzwiczki - chyba od pieca - wbite w darń... Nie, nie dostaniemy już śniadania na Hali Pysznej. Można co najwyzej spróbować uścuisnac dłoń duchowi Zarukiego czy Marusarza... Las prawie całkiem wchłonął pozostałości dawnego budynku i schronisko na Pysznej nieodwołalnie należy do przeszłości. Ze schroniska prowadziły drogi przez Niżnią i Wyżnią Polanę Pyszną w stronę Pyszniańskiej i Siwej Przełęczy. Ścieżka na Pyszniańską - mimo upływu lat - jest wciąż dość widoczna, choć praktycznie całkowicie juz zarośnięta i w krótkim czasie pewnie zniknie na dobre. Nad polaną Hala ukazuje swoje nieprawdopodobne piękno. Legenda głosi, ze Hala Pyszna i Siwe Sady to jeden z najbardziej urokliwych zakątków Tatr Zachodnich. Dalej, pnąc się zakosami, stary szlak wprowadza wędrującą duszę na grań dokładnie w szerokim siodle Pyszniańskiej Przełęczy. Tutaj obudzę siebie i Was ze snu, a dalszą częśc opowieści zaczniemy od przełęczy właśnie. Tak jak niegdys nasi przodkowie po pokonaniu historycznego szlaku... Na przełęcz docieram póżno, około godziny 13. 7 godzin, a jeszcze trzeba wrócić. Ale mówiłem - to mozolna trasa. Jak zwykle - nie mam szczęścia do wiodoków, chmury wiszą na ok 2000m, zasłaniając większosć szczytów - tych okolicznych i tych dalszych. Dobrze widać Kamienistą, na ktorą prowadzi zamknięta dla ruchu, ale wciaż uczęszczana ścieżka. Z Przełęczy rozpościera się niesamowity widok na całą dolinę Kościeliską. Wykorzystujac moment słonecznej podogy podszedłem blizej i... ...jest bajkowo. Sama przełęcz bardzo mnie zaskoczyła. Z okna domu w Kościelisku wygląda ona jak głęboka przełęcz na ostrej jak brzytwa grani, tymczasem okazuje się ona - zwłaszcza od łągodnej, południowej strony - bardzo rozległa i szeroka... Na zdjeciu dobrze to widać podczas zejścia z Błyszcza/podejścia na Błyszcz, na zdjęciach samej przeł,ęczy - trudno to w sumie uchwycić, bo 3D to jednak 3D, zdjecia tgo nie oddają. Przełęcz wywarła na mnie niesamowite wrazenie. Dawno nie siedziałem tak długo w jedym miejscu i wcal enie wynikało to wyłącznie ze zmęczenia i perspektywy mozolnego gramolenia się na wysoki wierzchołek Błyszcza. Trzecim - obok zachwytu i zmęczenia - powodem przesiadywania na przełęczy był fakt, żebyło to ostatnie brakujące dostępne turystycznie miejsce na mapie Polskich Tatr Zachodnich wciąż przeze mnie niezdobyte. A czwartym - świadomość, ze pewnie nigdy tu nie wrócę. Samo dojście na przełęcz już było sporym wysiłkiem, a jeszcze trzeba wrócić. Nie, nie można zejśc na Pyszną, trzeba się toczyć przez Błyszcz. Do tego mam takie przeczucie, że nawet jesli zarysykujemy konflikt z prawem, przełażenie na takim zmęczeniu przez bezdroża pokryte wiatrołomem szczytem marzeń też pewnie nie jest, wiec - rad nie rad - zabłąkanyt na przełęczy polski turysta, nienawidzący ju,z pewnie Błyszcza całym sobą, musi się z tym Błyszczem, przeprosić i ruszyć z powrotem wzdłuż grani. Wzgklędnie zejśc do Podbańskiej i szukać tam transportu do Polski. Stosunkowo łagodne, za to bardzo, bardzo długie podejście jest nużące, a na podmęczonego rywala wręcz mordercze. Wierzchłek Błyszcza to pojawia się, to znika w chmurach... ale z każdym krokiem jest coraz bliżej. A o każdy krok tak już trudno. To walka o kazdy metr. Wiem - ju,z to gdzieś pisałem. Gdzie? w opisie wejścia na Bystrą, a jakże. Tak - masyw bystrej (a więc i Błyszcz) to mordercza gora. Wyssie z Ciebie każdą resztkę energii i nagle zaczynasz przeklinać niemoc niepozwalającą ci zdobyć szczytu znajdującego się lediwe 100 metrów wyżej. Co to jest 100 metrów?Dla wypoczętogo turysty - tyle co nic, dla turtsty podchodzącego pod szczyt Bystrej to wysokosc niemal nie do pokonania. Na dowód tego dodam, że z Błyszcza planowaliśmy jeszcze odwiedzić wyższa o 90m starą znajomą, ale... sił po prostu nie starczyło. Żaden z nas nie chciał już słyszećo dalszym podchodzeniu - byle w dół! Zaletą żólwiego tempa jest natomiast fakt, że - na robionych co klika kroków - postojach, zauważa siępiękno tatrzańskiej roślinności tak pomijane podczas energincznego wchodzenia na "pierwzej świeżości". I tak oto dowlokłęm się na szczyt Błyszcza. Zmęczenie - skrajne. Jak pisałem - nie było nawet sił żeby wyjśc jeszcze 90 m w górę na Bystrą. Więcej - nie było nawet siły żeby na luziku z tego Blyszcza zejśc. Zejście z Błyszcza to stroma ściezka zawalona sypkimi kamieniami.W sam raz dla zmęczonego wędrowca Mięśc=nie ledwo ju,z pracują, ledwo dają radę hamować ciężar 110kg, a do tego jeszcze kamienie ucuekają spod butów. Czy może być gorzej? W końcu osiagamy Bystre Sedlo i dalej będzie już lepiej. A przynajmniej bez sypkich kamyczków... zawse coś. Ten widok znam i lubię. Trzeci raz tędy ide w tym kierunku. Krowia ścieżka granią w stronę Siwego Zwornika, często nawiedzana przez stada kozic. Tego dnia całe kozicze rodziny biegały akurat dalej, na zbocvzach masywu, ale nietrudno je spotkać i tu. W stronę doliny Gaborowej płynie wartki potok stworzny przez roztapiające się łachy śniegu u stóp Starorobociańskiego, czy - jak wolą Słowacy - Klina. Jeszcze kilka kroków, krótkie podejście i... ...Siwy Zwornik. Czyli pora opuścić główną grań Tatr. Ostatni jeszcze rzut oka na Bystrą, która chwilowo wylazła zza chmur, oraz na świeżo zdobytą Przełęcz. Łezka się w oku kreci, naprawdę. Tyle lat marzeń o Pysznianskiej i w końcu jest. Choć koszt jest niebagatelny. Nie wrzucam zdjec z Siwej czy Ornaku, no - może jedno dla porządku... Zdjęć z Ornaku na pęczki. Góra popluarna i łatwo dostępna i sam nie wiem ile zdjęć z Ornaku mam na sowim dysku, ale dom kazdego dnia i każdej wycieczki mógłbym jakieś dopasować, nie muszę ju,z nawet pstrykać Po drodze... ....młoda kozica. Niby nic, a cieszy, bo nigdy nie byłęm tak blisko młodej kozicy, dała sobie zrobiczdjęcie i... mamusi nie było w okolicy Stąd widac już też cel - schronisko na Hali Ornak. Tak - mimo ogromnego zmęczenia zdecydowałem się na zejście przez Ornak i Iwaniacką, bo juz sama myśl o Starej Robocie i asfalcie w Chochołowskiej mnie po prosu odrzuca. Jak kuśtykać, to przez Ornak i Kościeliską, przynajmniej ciekawie. Pisalem, ze koszt wyprawy niebagatelny, Dlaczego? Bo zmęczenie, które generuje u mnie masyw Bystrej zawze jest ogromne. W dół idę jak niedołęga, podpierając się kijkami, zeby nie polecieć, bo waciane nogi po prostu nie umieją wyhamowac mojego cieżaru. Idę tempem ponizej wszelkich drogowskazó. Byle dojśc. Byle doczłapać. Pamiętam kiedy ostanio byem TAK zmęczony i było to na zejściu ze Sławkowskiego. Posłałem - niezgodnie ze sztuką, ale przecież wiem, ze jakos dopełznę - przyjaciela przodem, zeby już kupił piwo i jedzenie. I oto jesteśmy. Fakt - przed nami jeszcze zejscie do Kir, ale to już pikuś. Prosta droga, pokrzepiony w schronisku - jakoś zejdę. Schodząc widzę światło zachodzącego słońca na Kończystej Turni. Tak, to już prawie 15 godzin, a jeszcze trochę zostało. Zimna woda Kościeliskiego potoku pokrzepia, przynosi ulgę, orzeźwia (choć w zasadzie nie powinno się jej pić ) i ugruntowuje niesamowite poczucie wewnętrznego szczęscia. Tak - daliśmy radę. Odwieczne marzenie spełnione. Jeszcze chwila i leżę w hotelowym łóżku wciąz nie wierząc, ze to się stało. Czy dlatego, ze Pyszniańska jest aż tak nieosiągalna? Nie. To po prostu spełnienie marzenia, odkładanego przez lata z roku na rok na kolejny rok. I wiecie co? Choć znów - jak po bystrej - bolą mięsśnie, bolą pęcherze, a z Tatrami niechcący zawarłęm przymierze krwi... ...uwazam, ze ten ból jest warty tego szczęścia. W Tatrach czuję sie.... wolny i szczęśliwy. A to nie ma ceny.
    13 punktów
  2. @Jędrek To z kwietnia tego roku
    12 punktów
  3. 11 punktów
  4. Witajcie ponownie. Dziś kolejna trasa z mojego archiwum, wycieczka sprzed 5 lat. Wybrałem się dość późno, bo juz w październiku, ale warunki były jeszcze bardzo dobre. Tylko dzień krótki. Rano dojeżdżam moją nieodżałowaną Imprezą do Szczyrbskiego Jeziora. Wybieram parking możliwie najbliżej wejścia do Doliny Młynickiej. Jestem wcześnie - jak pisameł, dzień krótki - więc miejsca jeszcze są, choć wcale nie jest pusto. Jest środek jesieni i góry już rude. Przygotowanie mam żadne, w zasadzie zauważyłęm przeglądając mapę przełęcz na wysokości ponad 2300m n.p.m. i stwierdziłem, że idę Początek wygląda zachęcająco. Jak się przyjrzeć zdjęciu - po lewej widać wyciąg krzesełkowy, którym mozna nieco ująć sobie z różnicy wzniesien, ale wtedy robimy trase w drugą stronę, ponoć wbrez zalecanemu kierunkowi. Zależnie od tego, czy jest sezon, czy nie - moze to mieć jakieś tam znaczenie, bo - jak to często bywa - w sezonie ruch dwukierunkowy powoduje zatory na łańcuchach, Ruszam zatem doliną Młynicką z zamiarem powrotu przez Dolinę Furkotną. Trasę - a jakże - zaczynamy w lesie. Naturalnie - im wyżej tym ciekawiej, więc dziarsko prę do przodu. To jeszcze okres, gdy miałem sporo "pary", której ostatnio - z przykrościa stwierdzam - trochę mi brakuje. No i... miałem wtedy 15kg mniej. Wstyd się przyznać. Dolina zasadniczo wygląda podobnie do innych polodowcowych dolin słowackich Tatr Wysokich. Kończy się kotłem - zapewne (jeszcze tego nie wiem) z jeziorami polodowcowymi. Kulminacyjnym momentem doliny jest vodopad Skok, w rzeczy samej pięknej urody. Dalej robi się tłoczno, bo dogoniłem turystów, którzy wyruszyli przede mną i odpoczywali u stóp wodospadu. Ja nie odpoczywam, ja idę. Tak już mam. Postoje są ultra krótkie, chyba ze w schroniskach, gdzie siłą rzeczy muszę poczekać na zupę Rzut oka do tyłu ukazuje Dolinę Młynicką i zabudowania Szczyrbskiego Jeziora. A przed nami ... ...a jakże, kocioł z jeziorami. Teren na chwilę nieco się wypłaszcza. Znów - trzeba stromo podejśc do kotła, w którym jest już dosć płasko. Róznica jest taka, że w tym akurat nie znajdziemy żadnego schroniska, gdzie mozna by się posilić przed końcowym podejściem. Zabudowania Szczyrbskiego... ...wciaż są dość blisko. Dolina nie jest przesadnie długa, a - z drugiej strony - samo Szczyrbskie Jezioro jest dość wysoko, więc "cywilizację" widać blizej niż zwykle. Idac dalej, trafiamy na iście "marsjański" krajobraz. Choć to w znacznej mierze zasługa jesieni i rudych traw . Po drodze mijamy tablicę poświeconą - o ile mnie pamięc nie myli - wypadkowi helikoprera Horskiej Sluzby. Znów rzut oka do tyłu... ...i widać, ze jesteśmy już wyzej niż niżej. Dalej już tylko skały, skały i... ...a jakże, jezioro I znów skały. Rozpoczyna się finalne podejście na przełęcz. Jest trochę ludzi, wiec idzie się wolniej niż by się szło samemu. Przechodzę przełęcz nie zatrzymując się, bo ludzi jest jednak sporo. Przełęcz to - zresztą - tego dnia nic takiego, same gołe skały, a widoków brak, bo siedzi chmura. Ale jest wysoka, jest trochę skał, wiec nie uważam absolutnie, że nie było warto iśc. Przeciwnie - jestem wniebowziety. Wszak jest wysoko, a przeszedłem nader sprawnie i kolejna wysoka przełęcz zdobyta, nawet jeśi - znów - nie zostałem nagrodzony pięknymi widokami. Po drugiej stronie chmura jest jeszcze gorsza, albo po prostu wciaz siada. Zejście do Doliny Furkotnej jest takie, jakiego się można spodziewać. Proste i przez rumowisko skalne. Konia z rzędem temu, kto rozpozna słowacką dolinę na takim zdjęciu, w wyższych partiach one są do siebie bardzo podobne. Choć pewnie zdaży się maniak, który rozpozna charakterystyczny krzaczek kosówki i powie mi, żeto ewidentnie Furkotna rok 2019 Dalej jest już krowia perć. W niedługim czasie dochodzę do rozdroża i skrecam w lewo w stronę schroniska pod Soliskiem, bo w sumie przydałby się obiad. Trzeba wejsc troche pod górę, ale bez "brawury", a obiad kusi. Choć nogi nie chcą... Wkrótce osiagam cel. W schronisku Haluszki i Kofola, bo wracam samochodem i piwo - choć kusi - jest ryzykowne. Wszak nie planuję już długiego zejścia, a właściwie to szybko dochodzę do wniosku, ze wcale nie planuję zejścia! Jest bowiem inna, jakże kusząca dla zmęczonego i nażartego turysty, opcja dostania się do widocznego już tuż tuż Szczyrbskiego Jeziora - można mianowice zjechać kolejką. Na wejsciu byłby to wielki dyshonor, tak "grać na cheat'ach" i sobie ułatwiać, ale w dół? A pewnie. Bilet - pamiętam - nie był jakiś koszmarnie drogi i się skusiłem. W sumie nie przepadam za wyciągami - patrzę w dół i myślę czy pprzeżyłbym pęknięcie liny. Ogólnie nie lubię wyciągów, nie lubię latać samolotem - krótko mówiąc - nie lubię sytuacji, gdzie jestem zależny od losu a nie od siebie samego. Nawet jeśli rysyko jest minimalne. Sam przejazd natomiast bardzo mi się - mimo moich lęków - podoba. Szybko, wygodnie, kolana zaoszczędzone - same plusy. Warto zauważyć, ze o tej porze obłozenie jest bardzo niskie, już nie pamiętam czy jechałem całkiem sam, czy ktoś jeszcze wjeżdżał, ale wyciag był praktycznie pusty. I tak oto dotarłęm z powrotem na parking. Dalej do samochodu i z powrotem do Polski. Trasa podobała mi się bardzo, choć gdyby nie było na górze gęstej chmury - pewnie byłoby ciekawiej. Ale to fajna trasa. Mocno w górę, ciekawa rzeźba terenu, trochę łańcucha, trochę skał i wysoko. Nic, przywykłem... widoki mnie nie lubią i się przede mną chowają. OK, szanuję. Jak pisałem, ze nie podobał mi się Sławkowski, to nie dlatego tylko, ze nie miałem widoków. Po prostu sama trasa na Sławkowski jest - jak na coś tak wysokiego - reaczej nudnawa, natomiast tu jest dobrze. I wcale nie tak długo, jak się sprężyć to nie jest to nawet całodniówka, rzczej takie 1/2-2/3. I na koniec znów - czy polecam? TAK!
    11 punktów
  5. Witajcie! Zgodnie z obietnicą - Krywań. Wyprawa z roku 2018, więc parę latek minęło. Krywań to narodowa góra Słowaków, coś jak dla nas Giewont, tylko wyższe. Fakt, obleżenia aż takiego jak na Giewoncie nie uświadczymy, natomiast dobrze jest omijać dzień 'narodnego vstupu" Ten wybitny wierzchołęk położony jest w zachodniej części Tatr Wysokich. Jadąc od Zakopanego szybciej chyba dojedziemy od wschodu przez Łomnicę, ja - z kościeliska - wybrałem wariant przez Liptowski Mikułasz, natomiast - o ile nie nocujemy po prostu na Słowacji - trzeba uwzględnić czas dojazdu. Ja wyjechałem bardzo wcześnie, zeby załapać się na miejsca na parkingu (a i tak nie byliśmy pierwsi). NIe wiem, czy wprowadzono już system rezerwacji miejsc na tym parkingu - nie sprawdzalem. Droga z Podbańskiej pnie się mocno w górę, dzieki czemu parking Trzy Studniczki (Trzy Źródła) połozony jest dość wysoko, bo - jeśli dobrze pamiętam - w okolicach 1150m.n.p.m. Znajduje się on w okolicach nieistniejacego już Schroniska Ważeckiego, które spłonęło w 1999r i nie zostało odbudowane. Czyni to samą górę nieco niższą, pozostawiając wysokość względną na poziomie 1350m. Dużo i nie dużo, Rysy z Palenicy są wyższe. Tu coś jak Bystra z Kir i tylko trochę wyższe niż Czerwone Wierchy. Początki trasy wiodą wśród łąk... Wkrótce jednak rozpoczynamy żmudne podejście lasem. Lesne dłuzyzny to nie jest wcale moje ulubienie, najczęsciej drzewa, drzewa i jeszcze więcej drzew Tu - na szczęscie - wznosimy się dość szybko. Miejscami niby są widoki, ale rzcaej na południe niż w stronę samej góry. Jak widać... leśna ścieżka. Póki co nic szczególnego, ale większość tatrzańskich tras taj się zaczyna. Dodam też - choć oczywiście zalezy, kto idzie - że choć łatwa ścieżka zachęca do gnania co sił pod górę, zalecam oszczędzać siły na wyższe partie. Góra jest jednak dośc męcząca i warto trzymać rozsądne tempo na podejściu w lesie. W wyższych partiach lasu - coś sie zaczyna dziać. W końcu zaczynamy dość dobrze widzić cel wyprawy. Tu wprawdzie postanowił troszkę schować się w chmurach, ale widać na jakiego potwora idziemy. To nie byle jaka górka, to Krywań! Mnie taki widok nigdy nie napawa optymizmem. To jest tak strasznie wysoko. Zawsze myslę, że nie wlezę. Że nie ma opcji, zebym ja TAM wlazł... Większym optymizmem napawają mnie natomiast spojrzenia za siebie. Bo dopiero teraz widać, jak wysoko już weszliśmy. Skoro udało się wejsć aż tu, to dalej też się musi udać! I tak, zawsze na takich długich, żmudnych podejściach mam mieszane uczucia. Raz idę ochoczo, z entuzjazmem, że jestem mocn i góa mi nie straszna, a zaraz - przytłoczony majestatem poteżnego kolosa - czuję się słaby i nabieram obwa co do powodzenia wyprawy... A w międzyczasie osiagamy piętro kosodrzewin. Scieżka wije się radośnie w kosówce, wciaz pnąć się mocno w górę. Znów rzut oka za siebie - nachylenie jest konkretne.o nie jest spacerek po płaskim, tu jest kokret. A przed nami... jest. Krywań. U mnie budzi skojarzenia z The Lonely Mountain i zastanawaim się, czy na boku nie będzie ukrytych drzwi do skarbca... I znów rzut oka za siebe. Zobaczcie to podejście. Niby spacer w kosówce, ale sił coraz mniej. Gdy dochodzimy do rozdroża... ...okazuje się, ze jesteśmy już na wysokości Krzesanicy! A jeszcze kawałek został. To jest miejsce, z którego mozemy atakować szczyt, albo możemy ominąć szczyt i zejśc na wschodnią stronę. Tak czy inaczej - i tak trzeba tu wrócić, bo na i ze szczytu prowadzi tylko jedna droga. Konkretnie w górę po skałach. Od tego meijsca naoptkamy pewne trudności, dla jednych istotne, dla drugich nie. Szlak nie jest w żaden sposób ubezpieczony, po prostu miejscami goła skała do lekkej wspinaczki, ale moim zdaniem nic takiego. Widoki zacne... Tam parking, z którego wyszliśmy. Daleeeeko! Za to szczyt blisko. I też daleko, bo zmęczenie coraz bardziej daje o sobie znać... Takie skałki. NIby nic, a dla niektórych - coś. KOło południa dochodzimy w okolicę szczytu. Jeszcze chwila, jeszcze moment... ...i stoję na KRYWANIU! Niesamowity moment. Zdobycie takiej góry to zawsze wielka satysfakcja. Jestem tu. Wlazłęm. Wysiłek ogromny, ale nagrodzony. Radość - oczywiście - ogromna. Ze szczytu podziwiamy piękną panoramę. Ja trradycyjnie nbie mam w ogóle szczęścia do widoków i tego dnia chmury również - a jakże - był, ale - jak na moje szczęście - nie jest źle. I pora wracać. Jak na mnie - i tak spędziłęm na szczycie sporo czasu. Może dlatego, ze nie było tloczno. Często ludzie po zdobyciu szczytu chwile go okupują, przez co - zwłąszcza z ciaśniejszych wierzchołków - od razu schodzę niżej i tam odpoczywam. Jeśli dobrze pamiętam - to chyba okolice rozdroża, z któreego ruszamy na wschód, w kierunku Jamskiego Stawu. Stamtąd można spokojnie przejść Tatrzańską Magistralą na parking, wiec zamiast wracać tak, jak się przyszło, zdecydowanie ciekawiej jest zrobić - nieco tylko dłuższe - kólko. Teren atrakcyjny, widoki ładne. Dalej zdjecia z zejscia robione w obu kierunkach... Wracając jeszcze na moment do kwestii podejścia, mnie bardziej podoba się wariant, którym szedłęm, z widokiem na 'Lonely Mountain". Z tamtej perspektywy góra wyglada baśniowo. I tak - osiągamy Jamski Staw. Trzy źródła mamy osiągnąc w godzinę-dwadzieścia, ale - o ile pamiętam, a może już moja wyobraxnia pracuje - mimo zmęczenia przeszliśmy ten odcinek wyraźnie szybciej. Tu warto wspomniec, że czasy na słowackich drogowskazach - inaczej niż na polskich - to czasy przejścia, bez postojów. Zatem to, ze w Polsce z reguły mamy lepszy czas niż na drogowskazie, wcale nie znaczy , zę na Słowacji też tak będzie i nie polecam takiego założenia, bo można się zdziwić. Ten odcinek Magistrali to znów droga głownie przez łąki. Malownicza. Moim zdaniem duzo ciekawsza niż leśne odcinki. Mijamy Jamski Staw... Po drodze ukazuje się nasz świeżo zdobyty szczyt. Krywań. Z tej strony wygląda dużo mniej ciekawie. Nie strzelista wieża, a taka rozdeptana kopuła... Jeszcze chwila, jeszcze moment i piekielnie zmęczeni docieramy do samochodu. Koniec wyprawy? Nie, jeszcze 1,5 godziny powrotu i to tez trzeba uwzględnić w kalkulacjach. Wyprawa jest wagi najcieższej. Porządna, męcząca "całodniówka". Czy polecam? OJ TAK!!!
    11 punktów
  6. To może po cichutku wrócimy z wysokich szczytów do naszych skromnych Beskidów. Dzisiaj , korzystając z kilku niespodziewanych wolnych chwil, postanowiłem odwiedzić okolice Królowej Beskidów. Zanosiło się na deszcz i koło południa miałem kilka spraw do załatwienia, więc wycieczka siłą rzeczy miała być krótka. Ponieważ nie jestem fanem zatłoczonych szlaków i na dodatek (nie bijcie), nie przepadam za Babią, to wybór padł na jej młodszą siostrę ( a może córkę)- Małą Babią. Chociaż wycieczka była bez planu, ot spontaniczny pomysł wczoraj wieczorem, to plan był taki, że wyjdę z Markowej przez Przełęcz Brona na Małą B. i jeśli pogoda się utrzyma to przez Żywieckie Rozstaje do schroniska i powrót do auta, a jeśli nie to po własnych śladach......Wg prognoz padać miało dopiero około 13 tej ale jak to często bywa trafili jak kulą w płot i zaczęło rzęsiście kropkać około ósmej, więc pomysł pętelki szybko upadł i jednogłośnie podjąłem decyzję o wycofie, bo w moim wieku i tak nie urosnę więc deszcz na szlaku średnio lubię. Jak jeszcze nie padało, to było całkiem całkiem... Na dodatek moje przewidywania się sprawdziły i pierwszych człowieków w liczbie dwóch spotkałem dopiero przy schrornisku, potem jeszcze kilku przy podejściu na przełęcz ( schodzili po obejrzeniu wschodu) . Małą Babią miałem tylko dla siebie przez pół godziny , a pewnie było by dłużej gdybym nie musiał schodzić...
    11 punktów
  7. 10 punktów
  8. Chyba każdy z nas - górołazów - był w swojej "karierze" tak zmęczony, ze przeklinał moment podjęcia decyzji o wyruszeniu w drogę. Ja w swojej historii trzy razy nie doszedłęm do celu. Raz na drugim podejściu na Krywań, raz na podejściu na Bystrą, a raz na Krywaniu. Za każdym razem powód był ten sam. Za póżne wyjście, za szybkie tempo i padłem. I trzeba było wracać. A co, jeśli wrócić niepodobna? To właśnie taka historia. Historia o tyle dziwna, ze zdarzyła mi się na spacerze. A co jeszcze ciekawsze - zdarzyłą mi się gdy byłem w tatrzańskim "gazie". Gdzy zdobywałem Rysy, Przełęcz pod Chłopkiem, Rochatkę, Czerwoną Ławkę... to właśnie wtedy pokonały mnie regle. Podróż zaczyna się niewinnie. Z rodziną idziemy na Wiktorówki... I szybko docieramy. To jedno zmoich ulubionych miejsc na ziemi. Nie wdajac się w kwestie religinjości Kolegów i Koleżanek z Forum, jeśli gdzieś masz uwierzyć, ze jest poza tym widzialnym światem coś jeszcze - to jest właśnie jedno z tych miejsc. Kawałek dalej znajduje się Rusinowa Polana Miejsce słynące z widoków, jednak pogoda nie dopisuje. Jest pochmurno i widać, ze nic nie widać. To tutaj nasze drogi się rozchodzą. Umawiam się z kompanami w Zakopanem. Oni samochodem, ja - pieszo. Na Gęsiej Szyi jeszcze - o dziwo - nie byłem, a dalej to przecież spacerek. Piciu jest, prowiant jest - ruszam. Jak pisałem - brak widoków na widoki. Na Gęsią Szyję prowadzi spacerowa ścieżka. Takie nic... Nachylenie jest jednak na tyle duże, ze - przy odpowiednim tempie - można się zmęczyć. Jakieś tam podejście jest, a że nie planuję graniówek - lecę. Byle szybko, byle na szczyt. Wszak to tylko Gęsia Szyja.. Szybko mijam skalisty wierzchołek. Szczerze mówiac - Gęsia Szyja jest ciekawsza, niż myślałem. Spodziewalem się nudnego przejścia przez las, ale formacje skalne na szczycie są atrakcyjne. Ładne. I bardzo miło popatrzeć. W sumie troszkę jak Nosal. Niby nic, a jednak coś. Jest październik, czyli srodek jesieni. Na szczycie wita mnie śnieg, jednak jeszcze nie wiem, ze taka aura towarzyszyć mi będzie w dalszje wędrówce w zasadzie do końca. Spodziewałęm się, ze dalszy spacer odbędzie się w typowo jesiennych waryunkach, ale... u stóp Koszystej i Żóltej Turni to właśnie są jesienne warunki! I tak oko osiągłąłem Waksmundzką Rówień Następny odcinek już znam i nie wspominam go dobrze. Dawo temu mama zaplanowała super wyprawę z Cyhrli przez Waksmundzką Rówień na Krzyżne, ale.. to właśnie byłą ta wyprawa, na której "odpadłem". Podejście z Równi do Pańszczycy okazało się zbyt męczace, nogi bolały, buty obtarły i musieliśmy wracać nie osiągnąwszy Krzyżnego. Swoja drogą to moje jedyna porazka, z której się nie podniosłem. Bystrą kolejny raz jednak zdobyłem, a na Krywaniu raz już byłem , choć drugie - nieudane - wejscie wciaż pozostaje niepomszczone. Zatem z Bystrą mam - uwzględniając nawet rezygnację z "ataku szczytowego" po Pyszniańskiej 2:2, z Krywaniem 1:1, a z Krzyżnem przegrywam 0:1 i wciaz mnie tam nie było... Początki niewinne. Ścieżka w lesie, miejscami błotniste... I tak się idzie... i idzie... i idzie. Z czasem wchodzimy w gęściejszy las i pojawiają się dodatkowe niespodzianki w postaci powalonych drzew, tyko częściowo pociętych, by ułatwić przejscie... Trwa to całą wieczność i dość szybko zaczynam się zastanawiać, jakim cudem nie zauważyłęm odejścia w górę do Doliny Pańszczycy, z którego ostatnio korzystaliśmy. Wszak Murowaniec tylko o kilka kroków... Idę zatem dalej... ...i dalej... ...i dalej. A Murowańca jak nie było, tak nie ma. Zasięgu brak, nie da się skonsultować pozycji z GPSem, ale wszak zgubić się tu nie da, więc twardo idę, choć sił coraz mniej. Wszak to już musi być blisko. Już idę długo, tempo - chyba - dobre, to już mnusi być tuż tuż... Tymczasem robi się bardziej kamieniście. Jakby wyżej. A schroniska jak nie bylo, tak nie ma... Jestem zdumiony. Idę dziarsko bez postojów, minęło juz sporo czasu - powinienem być blisko! I nagle... ..dawno minięte rozejście na Pańszczycę! Muszę uczciwie powiedzieć, że w tym momencie dopadło mnie coś na kształt wymieszanych w równych proporcjach wściekłości, rezygnacji i niepokoju o własne siły. Potwornie nieprzyjemne uczucie i - dodam - chyba nigdy TAK bardzo się w górach nie pomyliłem. To rozejście znajduje się w pół drogi między Waskmundzką Równą a Murowańcem, a ja byłem pewny, że jestem blisko schorniska. Rzeczywistość boleśnie zweryfikowała wyobrazenia - tempo było beznadziejne, siły nadwątlone, a trasa - o wiele za długa jak na dyspozycję dnia. I nierozważne gospodarowanie siłami. Pokarało mnie. To, co wziąłem za mini-spacerek, okazało się być morderczą ścieżką zdrowia. Zrezygnowany otworzyłem radlerka na przypływ sił witalnych. Ale jużpiuerwsze kroki po postoju uświadomiły mi, że nic z tego. Sił nie ma, droga przede mną daleka, zejsc- nie ma jak. Trzeba dojsć do celu. Dalszej drogi nie komentuję. Była to - lekko licząc - godzina mordęgi. Trzeba iść, a nie ma siły iść, koszmar... Choć jesień takas piękna... \ W końcu - tzw. jaskółka, która czyni wiosnę! Rozejscier z żółtym szlakiem! Murowniec! NIe od razu jest jeszcze kawałek ścieżki, ale to już tak blisko! I oto wybawienie! CIepłe schronisko, gdzie można zjesci się napić. Cóż może być pięknieszwego po takiej masakrze? Niestety - mimo jesieni - w schronisku czekała na mnie niemiła niespodzianka. W srodku było... powiedzieć pełno to jakby skłamać. Był tłum. Nie że nie dało się usuąść. Nie dało się dopchać po jedzenie. Kolejka od drzwi. Nie wiedziełem, czy się popłakać, czy tych ludzio pogryźć, czy co zrobić. Jak to ja - postanowiełm isc dalej i olać Murowaniec. NIe da się tak. Dramat. NIe ma siły tak stać w kolejce, już wolę iść. To już na autopilocie. Byle przed siebie. Ble już usiaśc w karczmie w Zakopanem i odpocząć pzy ciepłej herbacie. Bo w Murowańcu dziś nawet to strudzonemu wędrowcowi nie będzie dane... Prze Boczań zszedłem do Kuźnic, gdzie wsiadłem do busa. Rodzina czekała w Zakopanem nawet nie podejrzewając jak makabryczną przeprawą okazał sie być mój "spacerek". Oczywiście - nie przyznałem się do błędu. Zresztą - doszedłęm, zatem gdzie u błąd? Po prostu obliczyłem na styk! Tak, po czasie nie żałuję, bo trasa byłą piękna, a przy tym wymaghająca i... ucząca pokory w górach. Nawet regle mogą w Tatrach dać popalić. NIby spacer w lesie, a spacer "nie w kij dmuchał". Ale u rostaju dróg na Muriowaniec i Pańszczycę było mi źle. Tak źle, jak chyba nigdy wcześniej i nigdy póżniej w górach. Chyba nawet gorzej niż gdy z rozwalonym kolanem jak Herr Flick kuśtykałem spod Polskiego Grzebienia. To nie był uraz, to nie był obity palec czy obtarta pięta. Padłem kondycyjnie. Po prostu. A co gorsza - nie było jak zrezygnować, Nie buło gdzie zejść. Trzeba było dojśc, choć bardzo, bardzo nie dało się iść. A to tylko zielony z Waksmundzkiej Równi do Murowańca...
    10 punktów
  9. dziś na Zawracie zdjęcie Wiesiek
    10 punktów
  10. Moja lepsze połowa ma jeszcze wolne więc postanowiliśmy odwiedzić Jaworową Dolinę. Plan oczywiście lajtowy : podchodzimy trzy godziny , wyszukujemy sobie jakieś miejsce na herbatkę i po popasie schodzimy. W Jaworzynie jesteśmy ok 8.40. Parę aut już stoi , Polacy I Czesi. Ruszamy spacerkiem , na rozdroże docieramy samotnie , chwilę później pojawiają się ludzie,ale skręcają w Koperszady. Na niebie przewalanka , trochę bieli , trochę ciemnych nabrzmiałych wilgocią. Lodowy bawi się w ,,pojawiam się i znikam,,. Powolutku idziemy w górę , pogoda zmienia się co chwilę jest tak a za chwilę tak ważne ,że nie jest jakoś ekstremalnie ciepło , widoki dookoła są zacne i idzie się przyjemnie na szlaku pojawiają się sporadyczni wędrowcy,ale to wszystko ,,nasi,, dochodzimy na polanki na wysokości ok 1400 i tu zasiadamy na popasik , widoczki nas satysfakcjonują po dłuższym odpoczynku i zmniejszeniu wagi plecaków , ruszamy w dół w zejściu widoczki też są zacne docieramy do zakrętu , samochodów znacznie przybyło , kupujemy Kofolę i jedziemy do domciu oczywiście przez Jurgów . Jaworowa nie zawiodła , pusta dzika i piękna.
    10 punktów
  11. Nie jestem aż taki przesądny, z przymrużeniem oka to piszę, generalnie robiliśmy sobie z tego jaja po drodze. Nie było mnie przy zamawianiu więc nie wiem jak się to coś nazywało. W każdym razie żonę oszukali na cytrynie, która miała być, a nie było (w sumie to nie piliśmy w samym schronisku tylko w tej chacie naprzeciwko).
    10 punktów
  12. Szlak na Rysy jest znany, uczęszczany, można go znaleźć wszędzie i raczej ciężko napisać o nim coś odkrywczego. Dlatego z gory przepraszam, jeśli ktoś uzna tą relację za co najmniej zbędną, ale był to również jeden z moich "większych" tatrzańskich momentów, to się podzielę. Wyjście z Palenicy Białczańskiej - wcześnie. przed 6. Jest wrzesień, wiec jeszcze ciemno. Ale spodziewam się długiej trasy. Wschód słońca ukazuje perspektywę dobrej pogody, więc idę z entuzjazmam. O tej porze, zwłaszcza we wrześniu, droga do Morskiego OKa jest praktycznie pusta. Widok niebywały za dnia w szczycie sezonu... Nie mam tu dobrego tempa. Nie narzucam. Góry nauczyły mnie, ze pierwsze, dolinne odcinki trzeba iśc sobie tempem spacerowym, noga za nogą, bo zmęczenie w dolinie gwarantuje "spuchnięcie" na pierwszym podejściu. Takze na asfalcie wręcz się celowo wyhamowuję. Co innego gdy celem jest samo Morskie Oko, wtedy "cisnę" żeby się zmęczyć. Ale długą wycieczkę trzeba zaczynać pomalutku. Chyba ze ma się końską kondycję mojego stryja, ale to inna historia (dodam, że takiej krowie jak ja bardzo źle się z nim chodzi ) Piękne, jesienne Morskie Oko/ Nie npawam się za długo. Rzadko robię postoje dłuższe niz 10 minut. Z grupką turystów ruszamy w stronę Czarnego Stawu i... ...przeważajaca część grupki rezygnuje. Taka niespodzianka, a miało być ładnie. Ot - Tatry. Powiem tak - nie chcę namawiać do złego i nie uwazam tego za najrozsądniejsze wyjście, ale zdecydowałem się iść dalej i zobaczyć co przyniesie los. Na burzę się nie zapowiadało, raczej na przelotne opady. Jeszcze kilka kroków... ..i jestem nad Czarnym Stawem pod Rysami. Znów myśl - isć, czy wracać? Wtedy dopadło mnie to uczucie, które zapewne poprzedza wiele górskich tragedii - Rysy są tu, niemal na wyciągnięcie ręki. Jak zawracać? Deszczyk wciaż pada, ale to w zasadzie nie problem. Mnie woda jako taka nie przeszkadza. Przeszkadza perspektywa mokrej skały, ale... ...idę dalej. Teren robi się skalisty. Gdzieś w okolicy Buli spotykam schodzącego z Rysów, przemoczonego do suchej nitki turystę, którego dopadła krótkotrwała ulewa. Ściana wody. Czyli opady przelotne, ale miejscami intensywne. Natomiast idzie się nadspodziewanie łątwo. Być moze to właśnie dzięki aurze, która, choć moczy skałę, sprzyja zimnolubnym istotom jak ja. W piekielnym skwarze na pewno cienko bym tu piszczał. Morskie Oko oddala się w szybkim tempie. Nachylenie jest duze i szybko nabiera się wysokości. To ogromna zaleta tego szlaku.Mnie najbardziej męczą dłuuuugie, mozolne, srednio nachylone podejścia (Sławkowski, Bystra), natomiast tutaj tempo wznoszenia jest bardzo dobre. Szlak ma odcinki mniej lub bardziej skaliste... ...natomaist poza jednym miejscem, gdzie na śliskiej skale można by faktycznie pojechać, jest w warunkach letnich w zasadzie bardzo bezpieczny. Ubezpieczony - moim zdaniem - nawet bardziej niż trzeba. Powoli zbliżam się do schowanego w chmurach szczytu. Tu już jest bardzo wysoko. Szczyt tuż tuż! I nawet ludzie są na szczycie. Czyli nie jestem jedynym szaleńcem. I w sumie mnie to nie dziwi, bo warunku okazaly się wcale nie aż takie złe. Rzut oka w dół robi wrazenie! I wchodzę na szczyt, na którym akurat usiadła chmura. Znów - nie siedzę długo. Mam - o dziwo - spory zapas sił na sprawne zejście na drugą stornę. Zejście jest w "słowackim" stylu... Pełno luźnych kamieni tym razem okrasonych mgłą, na szczęście niezbyt gęstą. Widocznosć miejscami słaba, ale znaki łątwo odnaleźć. Ryzyko pobłądzenia stosunkowo niewielkie, o ile widoczność nie spadnie jeszcze bardziej. W końcu z mgły wyłania się... ...zarys Chaty pod Rysami! Jest! Lana Kofola na pewno dobrze mi zrobi U wejścia do chaty - odstawiona kosa... Znać dzisiaj nie żniwujemy. I dobrze - bo warunki mogą sprzyjać żniwom... Zejście rozpoczynam w chmurze, ale stopniowo, z upływem dnia, pogoda się poprawia. Po drodze napotykam jakieś łańcuchy, ale zejscie na stornę słowacką w zasadzie nie nastręcza trudności technicznych. Zejście w dolinę... ...i dalej już krowia perć. Dolina przepięknej urody. Zresztą -ja najbardziej lubię tatry mocno zielone w czerwcu albo rude we wrześniu. Coraz niżej i niżej, aż osiagam cel - Popradzki Staw. Dalej miałem iść asfaltem do szczyrbskiego, ale... ...okazało się, że można wybrać chodnik lesom! I lesom i nad lesom, na pewno ciekawszy. W końcu - zabudowania Szczyrbskiego Jeziora! Tempo - niesamowite. W sumie powiedziałbym, to chyba musiał być mój najlepszy okres, bo dziś na pewno tarabaniłbym się kilka godzin dłuzej. W Szczyrbskim czekał na mnie transport. Rodzina zamiast przełazić po skałach, pojechałą sobie rekreacyjnie samochodem. Wrazenia? Piękna trasa. Cudo od początku do końca. Nawet asfalt do Morskiego Oka nie jest zły, jesli nie ma na nim tabunu ludzi. Nie wiem, czy i kiedy jeszcze tu wrócę. Korci, ale są jeszcze inne, wciąż niezaliczone trasy i one mają wyższy priorytet. Natomiast przejscie przez Rysy - polecam. Jes moc!
    10 punktów
  13. Dzisiaj pierwsza relacja bez zdjęć bo nie wyjęłam nawet telefonu. Postanowiliśmy sobie że przejdziemy ten kawałek grani Tatr Zachodnich na którym nas jeszcze nie było a mianowicie oa Przedniego Salatyna przez Brestową, Salatyn kilka innych szczytów do Banówki. Kiedyś do Banówki doszliśmy przez Rohacze i Trzy Kopy ale dalej nigdy nie byliśmy. Niebieskim szlakiem spod kolejki weszliśmy na Przedni Salatyn. Widoków żadnych bo mgła a do tego mżawka ale twardo idziemy dalej bo przecież mgła to nic a deszczyk ledwo pokrapuje więc zaraz przejdzie. W drodze na Brestową mgła coraz wieksza a deszcz zamiast przestać pada jakby bardziej ale idziemy bo wg prognozy ma się lada chwila przejaśnić. Na Brestowej zaczyna wiać i zacinać deszczem więc zbiegamy i zaczynamy wchodzić na coś co jest wysokie ale już niewidoczne bo widać na jakieś 3-4 metry. Temperatura spada, wiatr coraz mocniejszy a deszcz przemoczył nas już tak że w nawet buty są mokre. Trudno, wracamy bo tak szybciej będziemy na dole. Nie widać już prawie niczego, idziemy prawie na oślep a mgła nie pozwala oddychać. Jest mi zimno i jednocześnie duszno, muszę oddychać ustami ale i tak czuję że brak mi tlenu. Dopiero za Brestową robi się trochę mniej gęsto i widać szlak na 10 metrów. Po dojściu do Przedniego Salatyna mgła jest trochę mniejsza i deszcz ustaje. Schodzimy bez przeszkód chociaż jest tam mokro że buty przemokły. Odetchnęłam dopiero jak minęliśmy górną stację kolejki i schodziliśmy na parking. Jeszcze nigdy nie zdarzyło nam się iść prawie na oślep tak wysoko i jeszcze nigdy mgła nie próbowała mnie udusić. Miałam o tym nie pisać ale przeczytałam relację @barbie609 moderz Babiej i pomyślałam że dzisiaj chyba nie był dobry dzień na chodzenie po górach. Ps. Mąż mówi że ma jakieś zdjęcie w aparacie to może uda mi się potem coś wrzucić.
    9 punktów
  14. Kolejna z moich tatrzańskich przygód to rok 2022. Pojechałem zimą z zamiarem przespacerowania się na Halę Kondratową. No bo dlaczego by nie? Przyjechaliśmy wcześnie, nocleg niemal w samych Kuźnicach, wiec szybka decyzja - rozgrzewka na Nosalu. Szczerze mówiąc - to mój pierwszy raz na Nosalu! Zawsze za nisko, zawsze nie po drodze, ale podejście pozwala się troszkę spocić. Takie nic, a trochę nawet i coś. I fajne skałki! Niektórzy nawet ciut się takich skałek boją Ja oczywiście nie bardzo - jestem od dziecka przyzwyczajony do skałek i dziwi mnie, ze kogoś to niepokoi. Dla mnie to środowisko naturalne, tylko cielsko za grube (już mówiłem - kozica w ciele krowy)... Zejście do Kuźnic i na Krupówki... Ludzi mało, a jak ludzi mało to Zakopane nawet nie straszy Bo jak dużo, to wątpliwa przyjemnosc. Szybkie zakupy na Krupówkach przed planowanym wypadem na Kondratową i biegusiem do hotelowej sauny. A po saunie? Jacuzzi, a jakże. Pisałem przed momentem, że najbardziej polecieć można wtedy, gdy się nie spodziewany i nie jesteśmy czujni. Wychodząc z jacuzzi pojechałem na schodkach i... Także wyprawa na Kondratową nie doszła do skutku, a ja nabrałem kolorków... Ot taka opowieść z morałem. Hotel umiarkowanie poczuwał się do winy za beznadziejnie śliskie schodki (bo są "z atestami"), zaoferowali mi natomiast darmowy nocleg, ale w sumie nie skorzystałem. Nie dlatego, ze się obraziłem, bo wypadki chodza po ludziach i trudno - po prostu jakoś nie było okazji. Prawda jest taka, ze na basenie trzeba uważać, bo może być ślisko. Niby każde dziecko wie, a jednak... wszyscy się boją moich samotnych wypraw w góry, nie zabiło mnie dachowanie w Cinquecento (bez wdawania się w szczegóły - nie byłem kierowcą, miałem 16 lat) na autostradzie, a najgorszy wypadek w życiu miałem wychodząc z moczenia się w jacuzzi. Los drwi i tyle. A na Kondratową jeszcze zimą pójdę, nie zapomniałęm o niej
    9 punktów
  15. a wiecie że mnie też kiedyś szukała Horska Slużba Mieszkaliśmy z kumplem na obozowisku u wylotu Doliny Wąskiej, krótko po stanie wojennym był to wyjazd zorganizowany przez krakowski Almatur, trzeba się było odmeldować u szefa bazy. Planowaliśmy powrót wieczorem po 2 dniach. Przeszliśmy przez Baranec i Rohacze do schroniska na Zverówce. Schronisko było zamknięte i spaliśmy w stodole obok. Rano zwinął nas patrol Czechosłowackiej służby granicznej - twierdzili że spanie w stodole jest zabronione, trzymali nas dobre 3 godziny przed lufą karabinu, w końcu wzięli po 100 koron od łebka i puścili. Te 3 godziny oczywiście zabrakły nam wieczorem i musieliśmy przenocować u wylotu Doliny Jałowieckiej. Wczesnym rankiem popędziliśmy na nasze obozowisko ale grupa przeniosła się w Tatry wysokie i czekała na nas kartka od szefa bazy. "Zgłosiłem wasze zaginięcie w HS i już zaczęli szukać" Popędziliśmy do najbliższej stacji HSu w Podbanske aby się odmeldować a tam zrobili wielkie oczy "TAAK szukamy ale 2 dziewczyn ????" "dziewczyn" ??? a jak się nazywają ? Słowak popatrzył na kartkę i czyta: ANDREA i JANA - nasz bazowy zgłosił nas w DOPEŁNIACZU
    9 punktów
  16. Pogoda jest dla wariatów ale ruszyć się gdzieś trzeba. Na Podhalu tłumy się kotłują więc trzeba jechać tam gdzie są jeszcze puste dzikie szlaki. Kiedyś była Magura Witowska i było ekstra więc trzeba kontynuować eksplorację pasma przedtatrzańskiego. Ruszamy vis,a,vis Magury czyli za drogę na górę która zwie się Skorusina .Nad ranem w NT wściekle leje ale prognoza mówi ,że tam coś może spaść ok 14-tej. Z parkingu ruszamy ok 9.05 , na 14 chcemy być już na dole. Dokoła pełno mgieł, słońce coś próbuje walczyć co przekłada się na całkiem fajne efekty , chociaż widoczki nie rewelacyjne . podchodzimy pięknymi polanami im wyżej tym więcej niebieskiego docieramy do lasu , szlak robi się stromy , rozmyty i śliski , jest taki typowo słowacki potem grzbietem docieramy na szczyt , jest wściekle gorąco a na szlaku efekt @vatra jest ładnie w końcu docieramy na szczyt po drabince na wieżę niestety widoki z wieży bardzo fragmentaryczne popasamy w wiatce , herbatka kanapka i oczywiście pozdrowienia dla tych co na szlaku pamiętając o przepowiedni schodzimy tak aby zdążyć na parking przed 14-tą w zejściu też są widoczki @Mnich Admin to tam byliśmy o tam .... zgodnie z planem docieramy na parking , Wiesiek sfocił parę motyli będą w odpowiednim wątku.
    9 punktów
  17. Turystyka zimowa w górach to dla mnie swego rodzaju extremum i nie zaliczam się do ekstremalnych zimowych turystów. Na zimę wybieram cele niskie, łatwe, a zagrozenie lawinowe absolunie nie moze przekraczać 2. stopnia. Jednak Tatry zimą też są piękne i - od czasu do czasu - wybrać się można. Zwłąszcza gdy pogoda dopisuje. Na pierwszy ogień pójdzie Kasprowy Wierch.No bo gdzie w Tatry zimą, jak nie na Kasprowy? Nie, od dawna już nie jeżdżę na nartach, a uszkodzone kolano sprawia, ze nawet za bardzo nie myślę o powrocie do "zimowego szaleństwa". Krowa ze mnie cieżka, jeżdżę kiepsko i jeszcze się uszkodzę, a.. w sumie po co mi to, skoro mozna chodzić? Fakt - czasem marzy mi się jakiś proty zjazd. Ot - choćby Doliną Suchej Wody... Ale... musiałbym kupic sprzęt. Cóż... moze wszystko już za mną... a może jeszcze przede mną. Dziś - Kasprowy pieszo. Moze tego nie widać, ale podejście oblodziło. Chcąc nie chcąc -już na wejściu na szlak w Kuźnicach - cofnąłem się po raczki na buty. Tak, nie miałem, nie znałem, byłem wtedy totalnie "zielony" jeśli chodzi o turystykę zimową, ale iśc się po prostu nie dało. Skupniów Upłąz i już pięknie. Zmia ma swoje wady i zalety. Wady - jest ślisko, idzie się wolno, męczy, łatwiej się uszkodzić, a zalety? Jak już się dojdzie, to jest jeszcze piękniej, a satysfakcja jeszcze większa. Pewnie nie kazdy podzieli mój entuzjazm, ale ja lubię zimę. Szczerze mówiac znacznie bardziej lubię smagającą zimnym wiatrem zimę, niż lato smazące piekielnym upałem. Ja nie jestem ciepłolubny. Ani trochę. Zima jest piękna. Po zimnym spacerze mozna wejść, ogrzać się przy zimowej herbatce i - najlepiej - piecu czy kominku, a latem>? nie dośc, ze smaży, żyć się odechciewa, to potem wlezę schłodzić się w klimatyzowanym pomieszczeniu i zaraz choruję. Nie. Nie lubię lata. Natomiast lubię zimę! Choć to czase masochistyczna przyjemnosc Sniegu jest - jak widać - wcale niemało. Jest ubity, wiec można po nim iać, ale grubość pokrywy robi wrażenie. A tam cel - Kasprowy Wierch Ruszam na zachód w stronę rozejscia szlaków... Idzie mi się dobrze. Jest dosc zimno, ale bez wiatru. Dobra -do tej pory - pogoda psuje się na podejściu i robi się mgliście... W takich warunkach zaczyna powoli dopadać mnie zmęczenie, gdy nagle osiagam grań! Szybko i ledwo zdążyłęm poczuć pierwsze zmęczenie! Kasprowy okazał się "bułką z masłem", prosta, niska górka! Wkrótce osiagam obserwatorium i stację kolejki i naprawde jestem zdumiony, z jaką łątwościa mi to przyszlo. Do tej pory byłem na Kasprowym 2 razy. Raz z Czerwonych Wierchów, wiec mogłem być nieco zmęczony, a raz wchodziłęm mozolnym, zielonym szlakiem z Kuźnic i dał mi dziadyga popalić. A tym razem... jak jakiś Stożek, czy inna Czantoria. Na luzie! Pogoda się poprawiła i mam w końcu zimowe widoki! Czas wcale niezły. Ruszam w dół zielonym. Ogólnie jest on przetarty, choć pod szczytem nieco zgubiłem trop (tzn wybrałem nie te ślady) i wlazłęm na zbocze, na którym wcale nie chciałem być . Niby zagrożenie lawinowe niskie, ale ten śnieg, który musiałem zresztą przejsc w poprzek zbocza, wcale mi się nie podobał... Zejście zielonym jest długie i - na znacznym odcinku - raczej monotonne, ale schodzi się tym przyjemniej niż wchodzi. Wkrótce byłem w Kuźnicach i nazad do hotelu w Kościelisku. Następnego dnia poszedłem na spacer na Halę Ornak by celebrować pierwsze zimowe zwycięstwo (wiem,że nieładnie, ale wszak tam jest kącik dla palących )... I to by chyba bylo na tyle, gdyby nie to, ze wybrałem się na Kasprowy raz jeszcze, z żoną, obiecując jej, że Kasprowy to taki "mały pierdziek" i łatwo wejdziemy. Chyba się góra obraziła, bo tych słów miałem jeszcze pożałować... Pogoda tego dnia byla dobra. Można by rzec - lepsza niż poprzednio. Trasa to kopia poprzedniej wędrówki - przez Boczań na Halę Gąsienicową, dalej żółtym na Kasprowy i w dół. Widok na Kalatówki. Piękny widok, piekne, zimowe barwy. Moim zdaniem jeszcze piękniej niż latem. Co tu dużo mowić - jest bajka. Tylko jest też... zimno. Bardzo zimno. Ale wsza zima to i zimno. Trudno. Po to się idzie zimą... Jest wcześnie i słonce wisi jeszcze nisko nad górami, co daje niesamowity widok! Wkrótce dochodzimy - niepokojąco w sumie zmęczeni - nado Murowańca. W Murowańcu jeszcze pusto. Mozna spokojnei usiąść jak człowiek, zjeść drugie śniadanie i napić sie ciepłej herbaty. Byłęm pewny, ze ciepła herbata mi pomoże i dalej ruszę jak poprzednio, jak na Czantorię, ale idzie mi si,e niespodziewanie źle, i to pomimo wciaz nieprawdopodobnych widoków... Na szczycie pwinniśmy być wczesnym popołudniem. To niedluga trasa, taka na pól dnia. Jednak trasa w śniegu męczy diś bardzo, a na ostatnim podejsciu na grań, które ostatnio pzreszedłem zupełnie niezauważajac jak blisko celu jestem, wiał zimny, przeszywajacy wiar gotów niemal łeb urwać. Wiem, wiem, wygląda pięknie, wygląda niewinnie, ale było tak cholernie zimno, że nawet nie robiłem zdjeć - nieprzecietnych tego dnia - widoków. Gnaliśmy resztkami sił by ogrzać się w stacji kolejki, bo było tak strasznie, strasznie zimno. Nie przesadzam, nie dramatyzuję. Pojejście na grań w tym przeszywającym wietrze, dajacym dodatkowo po twarzy śniegiem z grani to były chyab najbardziejh ekstremalne warunku, na jakie się w górach natknąłem. Byłem ubrany ciepło. Wychodząc zastanawiałem się nawet, czy nie na wyrost. A mimo to i ja, i Marta i chyba wszyscy tam wówczas obecni walczyliśmy z niesamowitym zimnem niesionym przez silny, zimny wiatr. Nie wiem, jak była wówczas odczywalna temperatura na Kasprowym, ale nie pamiętam takiego zimna. Nie trafiłem na coś podobnego ani wcześniej, ani później. Koniec końców "mały pierdziek" zemścił się strasliwie za zniewagę, a my siedzieliśmy zziębnięci w stacji kolejki. Decyzja? Zjeżdżamy. O wyjściu na ten ziąb, by póśc na dół - przetartym pewnie i komfortowym - zielonym nie mogło być mowy. Nosa byśmy już nie wyściubili na szczycie. Bilety z gatunku droższych, ale są, więc... zjeżdżamy. Muszę powiedzieć, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Pierwszy - i póki co ostatni - raz jechałem kolejką na Kasprowy i... tak, polecam. Jest moc, jak to mówią. Zjazd bardzo mi się podobał i - jak nie ja - ani trochę nie żałowałem, żę nie drałuję teraz w dół zielonym na własnych nogach,. zmęczony, ale za darmo. Nawet nie dlatego, że naprawdę nie miałem siły, po prostu załapałem się- dzięki gniewowi góry - na zupełnie fajne doświadczenie zjhazdu kolejką, którą do tej pory ostentacyjnie ignorowałem. W krótkim czasie dotarliśmy do Hotelu. Potem tzw "obiadokolacja" w knajpie nieopodal i znów do hotelu i... chyba dopiero okolo 19 uświadomiłęm sobie, ze wciaż jestem przemarznięty do szpiku kości. Bo dopiero wtedy powoli zaczęło mi to puszczać. Góra okazała się mściwa, ale w sumie sobie na to zasłużyłem, bo obelga była szpetna. Nigdy tak nie przemarzłem. I mam nadzieję, ze nigdy tak nie przemarznę. Ot - jednak góra, tu zima, wtedy zima i dwa zupełnie różne oblicza!
    9 punktów
  18. No chyba że tak To kilka fotek ode mnie, później wrzucę z aparatu.
    9 punktów
  19. Bystra. Najwyższy szczyt Tatr Zachodnich. Góra monumentalna, piękna, pociągająca i legendarna. Przez całe lata dostępna z Polski jedynie "na nielegalu", bo choć na wyciągnięcie reki, leży jednak już na terenie Słowacji. Wszystko zmieniło wejście do strefy Schengen, dziś Bystra znów jest fantastycznym celem wędrówek, choć zeby - jak dawniej - zobaczyć z Bystrej wschód slońca - trzeba znów przekroczyć przepisy i wędrować nielegalnie - nocą. Oczywiście - takim 'hardcorem' nie jestem, wybrałem się za dnia. Dziś opiszę moje drugie wejście na Bystrą, w sumie pod względem tak pory roku, jak i pogody, bardzo podobne do pierwszego. Jakoś to drugie wspominam z większym sentymentem, bo szedłem ze starym przyjacielem i był to bardzo miły wyjazd... Na nocleg załapalismy się jeszcze w Halicie przed remontem. Dziś - po remoncie - budynek nie przypomina już w ogóle przestarzałego Halitu, natomiast stary Halit miał jedną zaletę. Cenę! Jak na swoje rewelacyjne położenie oferował pokój za śmiesznie niską kwotę, natomiast sam pokjój to raczej jakość i styl, które pamiętam z czasów zielonych szkół czy wycieczek z liceum. Wyruszamy po swicie, bez specjalnego pośpiechu. Trasa długa, ale spokojnie do ogarnięcia w jeden dzień, bez potrzeby wychodzenia w ciemnościach. Cel naszej wędrówki jest w chmurach przed nami. Na Hali Ornak postójn na śniadanie i w drogę na Iwaniacką. Jedno jest pewne - przerzedzenie świerkowego lasu przez kornika i huragany ma swoje zalety. Główna? Widoki. Widać wiecej. Pogoda tego dnia jest niezdecydowana. Trochę słońca, trochę chmur na zmianę. Po ponad godzinie osiagamy Iwaniacką Przełęcz. Choć sama przełęcz wysoka nie jest, podejście jest dość strome i - osoby z "końską kondycją" mogą nie słuchać - doradzam powolne przejscie tego odcinka, jak i kojejnego podejścia na Ornak, jeśli planujemy wyprawę graniową. Owszem - czasem robię sobie "rozruchowe" przejscie przez Iwaniacką do Chochołowskiej i wtedy lecę jakby mnie kto gonił, ale w "graniówkach" najgorszym pomysłem jest zmęczyć się już na Ornaku. W tej sytuacji nawet jesli doczłapiemy na Siwy Zwornik, dalsza część wyprawy będzie drogą przez mękę. Wchodzimy sobie na Ornak "krowią ścieżką" z Iwaniackiej. Ornak dla mnie jest bardzo "beskidzki" w charakterze, a przy tym oferuje fajne widoki i nawet trochę skałek. Sam w sobie może stanowić cel półdniowej wycieczki z zejściem z Siwej Przełęczy do Doliny Chochołowskiej. Poniżej Grześ i Bobrowiec z głębokim siodłem Bobrowieckiej Przełęczy i Osobitą na dalszym planie: A tu Wołowiec i Rohacze: Rzut oka w drugą strone ukazuje Dolinę Kościeliską i Przysłop Miętusi: A przed nami - grań główna i nasz cel... dalej z głową w chmurach. Przejście grani Ornaku zajmuje z godzinę. Jest ona w sumie całkiem przyjemna, różnice wzniesień między kolejnymi szczytami a dzielącymi je przełączkami są niewielkie, nachylenia również. Suchy Wierch oferuje atrakcyjne skałki. Proste, bez ubezpieczeń, ale czasem trzeba włączyć 4x4 i pomagać sobie rękami. Fajne Z Siwej Przełęczy trzeba wejsć 150m wyzej na grań główna, którą osiągamy na Siwym Zworniku (niegdyś zwanym Raczkową Przełęczą). W dół - widać - odchodzi ścieżka przez Dolinę Starej Roboty do Doliny Chochołowskiej. Rzut oka do tyłu pokazuje Ornak w słońcu, zaś na wschód... ...niestety słońca coraz mniej! Bystra schowała się na dobre i - niestety - dziś nam się już ukazać nie zamierza. Na przełęczy Bystrej, gdzie rozdzielają się czerwony szlak na Błyszcz i niebieski trawers na Bystrą wieje już niemiłosiernie, a przy tym - wchodzimy w gęstą chmurę. Podejście jest - przynajmniej dla mnie - mordercze. Jestem już bardzo zmęczony podejściem na grań, a Bystra to kolejne 300m w górę. Na niebieskim to już walka o każdy metr. Nie ma się czego bać. Ścieżka jest świetnie widoczna, nie ma mowy o pobłądzeniu. W końcu - osiągamy szczyt. Bystra! Królowa Tatr Zachodnich. 2248m n.p.m. - wyżej w zachodnich Tatrach już nie wleziecie. Chmura na moment nieco się rozwiała ukazujac namiastkę widoku. Nic, dziś widoków nie będzie (ja w ogóle mam marne szczęście do pogody na wysokich szczytach ), schodzimy. Znów Ornak... I w dół do Doliny Chochołowskiej. Osobiście nie cierpię tego zejścia. Dłuży sie w nieskończoność, idę i idę i końca nie widać... W zasadzie wolę już przejsc ponownie Ornak i schodzić z Iwaniackiej, ale na takim zmęczeniu - chce się po prostu schodzić. Byle w dół! Dolina Chochołowska to dalszy ciąg niekończącej się dłużyzny. Znów - nie lubię. Raz załąpałem się na - zamykającą się już - wypożyczalnię rowerów i to było super, natomiast isć tym asfaltem - fuj. Powrot Kościeliską to piękne skały, polany i moczenie nóg w potoku, a to? Droga i droga i droga... Na skraju Siwej Polany skrecamy w prawo zielonym szlakiem do Kir. Po drodze mijamy wylot Doliny Lejowej... I jesteśmy. Obaj ledwo idziemy. Bolą mięście, bolą pęcherze na podeszwach... Nie ma w tym przesady - Bystra to wymagająca pięknosć. Żeby nie powiedzieć - mordercza. Byłem 2 razy i raz na Błyszczu, za każdym razem wracałem niemal na czterech. Starorobociański jest - owszem - wysoki, ale daje żyć, Bystra to "killer". Ale kocham tą górę. Za jej monumentalnośc, za jej piękno, i za to, ze tyle lat w wakacje miałem na nią widok prosto z okna domu mojego Ś.P. dziadka w Kościelisku. Czy wrócę? Na pewno. Czy polecam? Oj tak. Ale... potrzeba dużo sił, dużo czasu i dużo wody, żeby Królową zdobyć
    9 punktów
  20. Udało.... Zaczęło się dobrze.. O 6-ej nawet było gdzie zaparkować... No cóż.... miało być słonecznie, ale nie było i nawet na początku mi to nie przeszkadzało z racji zapowiadanego mega upału. Jednak im wyżej tym emocje przechodziły bokiem Na wysokości ruin starego schroniska wyciągłam z plecaka wszystko co miałam, bluzę, czapkę /no zabrakło rękawiczek/ no i dobrze, że to uczyniłam, gdyż na szczyt jak szybko wyszłam tak zeszłam. Bywam często na Kapryśnicy i wieje tam zawsze, ale dzisiaj wiatr nie oszczędził nikogo... P.s. I sama następnym razem wniosę parę głazów, aby umocnić murek. Na ochłodę zostaje ostudzić swój zapał w śniegu
    9 punktów
  21. Sądzę że jest rozwiązanie. Ostatnio bardzo szybko rozwija się moda na "hobby horsing" - czyli taka jazda konna na własnych nogach Trzeba tylko wymyśleć fajną nazwę na ciągnięcie wozu zamiast konia i rozkręcić modę - a chętni sami się znajdą. I będzie Góral syty a koń cały (foto - cnn.com)
    9 punktów
  22. Dziś zgodnie z planem wraz @Werniks udaliśmy się odwiedzić Królową.Plan niestety się nie powiódł ale o tym za chwilę. Z parkingu na Krowiarkach ruszyliśmy niebieskim ok 07.00. Niestety dookoła była tylko para wodna , nie była to mgła tylko raczej wnętrze chmury. Las wyglądał ponuro ale i dość ciekawie chwilami to był taki Las Wiedźmy dotarliśmy do Zakrętu Ratowników i weszliśmy na żółty. Było fatalnie ślisko a wilgotność to było 100%. wyszliśmy do żlebu /chyba bo widoczność była 15m/ ale wysokościomierz pokazał ok1400 m i wtedy mnie przytkało miałem wrażenie że oddycham przez mokrą szmatę. Odpoczynek nie pomógł i oznajmiłem Ignacemu,że źle się czuję odpuszczam i schodzę. Ładowanie się na najtrudniejszy odcinek kiedy nie czuję się za dobrze uznałem za głupi pomysł. Ten szlak jeszcze tu będzie a ja go jeszcze przejdę. Zeszliśmy do schroniska , tam wyszło słońce i chmura zniknęła , od razu poczułem się lepiej ale ponieważ już odpuściliśmy to po popasie wróciliśmy na parking. oczywiście pozdrowienia dla wszystkich co na szlaku spróbujemy w przyszłym tygodniu. Hmmmm zastanawia mnie czemu Królowa nie była dla nas łaskawa i chyba wiem .
    8 punktów
  23. Też się kiedyś połamałam na basenie (zapomniałam wtedy kapci) . Te baseny to jakieś niebezpieczne, powinni je zamykać albo wpuszczać z przewodnikiem. A baseniarze bez pokory do mokrej podłogi powinni płacić za akcje ratunkowe!
    8 punktów
  24. W świetle wzrastającej częstości konfliktów człowiek/grizzly, amerykański Departament Leśnictwa doradza turystom, myśliwym oraz wędkarzom przedsięwzięcie dodatkowych środków ostrożności i zachowanie wzmożonej czujności podczas przebywania w terenie. Radzimy, aby ludzie znajdujący się w terenie nosili małe, głośne dzwonki na swoim ubraniu po to, aby nie zaskakiwać niedźwiedzi, które się ich nie spodziewają. Doradzamy również noszenie ze sobą aerozolu o zapachu pieprzu na wypadek spotkania z niedźwiedziem. Bardzo dobrym rozwiązaniem jest uważne rozglądanie się za śladami aktywności niedźwiedzi. Będąc w terenie należy umieć rozróżnić odchody czarnego niedźwiedzia od niedźwiedzia grizzly. Odchody czarnego niedźwiedzia są mniejsze i zawierają sporo jagód i futra wiewiórek. Odchody niedźwiedzia grizzly zawierają małe dzwoneczki i pachną pieprzem.
    8 punktów
  25. Wigilijny poranek. Żona budzi Stefana o 7.00. - Stefen, no Stefan, nie mam masła. Słyszysz? - A co ja na to poradzę. - Ubieraj się i idź do sklepu. - Ale ja nie wiem gdzie jest w sklepie masło. - Wejdziesz, naprzeciwko kasy są lodówki, w pierwszej jest mleko, a w drugiej masło, idź. Stefan wstał, ubrał się poszedł do sklepu. Przeszedł obok kas, podszedł do lodówki, wyjął masło i poszedł zapłacić. Na kasie stała zajebista laseczka. Stefan trochę z nią pogadał, pożartował, a laska niespodziewanie zaproponowała aby poszli do niej. Poszli i troszkę potentegowali. Po upojnym popołudniu Stefan budzi się i widzi że jest przed 20.00. Wyskakuje z łóżka i mówi do laski - Masz mąkę? - Mam. - To przynieś szybko i posyp mi ręcę. Laska zdziwiona przynoszi mąkę i posypuje ręce Stefana po czym on wybiega z domu. W domu Stefanowi drzwi otwiera żona. - Stefan gdzieś ty był, rodzina się zjechała, zjedliśmy kolację bez masła. - Gdzie byłeś? - Skarbie, jestem ci winny wyjaśnienie. Otóż poszedłem do sklepu, z lodówki wyjąłem masło i poszedłem zapłacić. Na kasie stała zajebista laseczka, trochę z nią pogadałem, pożartowałem, a ona mnie zaprosiła do siebie a u niej trochę zabradziażyliśmy Obudziłem się i szybko przyjechałem do domu. Zona wysłuchała wszystkiego spokojnie i ze zniecierpliwieniem w głosie powiedziała: - Pokaż ręce. Stefan pokazał obsypane w mące ręce, na co żona: -Pieprzysz, Stefan, znowu byłeś na ściance
    8 punktów
  26. Słońce, słońce i słońce.... cudownie, choć początek zapowiadał się chmurzaście... Dziś absolutny klasyk bieszczadzki, czyli Połonina Wetlińska. Żółty szlak przez piękny bukowy las poprowadził nas na Przełęcz Orłowicza. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy okazało się połonina tonie w chmurach... Troszkę się pogapiłyśmy i ruszyłyśmy w stronę Smerka. Po drodze się przewiało i od tego momentu słoneczko nie miało litosci.... Zwrot przez lewe ramię i wracamy na przełęcz, by kontynuować wycieczkę czerwonym szlakiem. Przed nami otwiera się panorama na Roha, Hnatowe Berdo i Osadzki Wierch. Szlak nieśpiesznego się wije, ma też swoje "mocne" momenty wchodząc niemal w okoliczne krzaki i utrudniając mijanki z innymi turystami. Bo ludzi na szlaku trochę jednak jest. Mijamy Osadzki Wierch i szlak sprowadza nas na obniżenie, by zaraz zacząć się piąć ku solidnej konstrukcji nowej Chatki Puchatka. Dużo czasu to nie zajmuje, ale oczy cieszą widoki na Rawki, które tez mamy w planach. Nowa Chatka... no cóż... Jak dla mnie bez wyrazu. Miałam przyjemność pobyć w Chatce w latach 90. XX wieku, kiedy jej gospodarzem był legendarny Lutek. Warunki były spartańskie: spało się byle jak, po wodę chodziło do rurki kilkadziesiąt metrów od schroniska, o prądzie nikt nie marzył...ale klimat był niepowtarzalny ...Jesienna Chatka wśród traw... Tego się nie da zapomnieć. A dziś cóż... kawa (niezła), sporo ludzi (choć przyzwoicie) i w dół zółtym szlakiem. Po drodze spotkanie z lisem i zaskoczenie jak bardzo uporządkowano drogę na Połoninę. Na Przełeczy Wyżniej oglądamy jeszcze pomnik Harasimowicza i pamięci GOPRowców. Zostaje nam tylko złapać busa.... a potem... potem to panie mają relaks...
    8 punktów
  27. Lekarz mówi do staruszki - no babciu, w waszym wieku trzeba się oszczędzać, unikać chodzenia po schodach. Po roku staruszka zjawia się u tego samego lekarza -jak się czujecie? - pyta lekarz - O, znacznie lepiej. Tylko mam jedno pytanie, czy mogę już zacząć chodzić po schodach? - możecie - odpowiada lekarz - to chwała Bogu, bo już wchodzenie na czwarte piętro po rynnie zaczęło mnie męczyć.
    8 punktów
  28. Durny Szczyt z Łomnicy i jeszcze kilka (świeżutkie z wczoraj)
    8 punktów
  29. Do tego muzyka jak z horroru i można do górskiego ekwipunku dopakować pieluchy
    8 punktów
  30. Dla tych, którzy nie mogą daleko chodzić, albo zwyczajnie są w pobliżu przejazdem, wodospad na Potoku Lubońskim jest idealnym celem krótkiego spaceru w Beskidach. Płaska droga , z parkingu w Rabce Zarytem to tylko około 1.5 km dreptania. Wybierałem się tam chyba od roku, ale jako jedyny cel wycieczki niezbyt to ambitne wyjście. Dzisiaj nareszcie się udało zaliczyć tą atrakcję Beskidu Wyspowego. Byłem w Rabce, z nieba lał się żar, więc gdzie się chwilkę ochłodzić jak nie nad wodą ?
    8 punktów
  31. Ponieważ na zewnątrz panuje niemiłosierny upał więc podreptałem sobie nas wodospadzik celem ochłodzenia się. Faktycznie - nad potokiem Lubońskim było kilka stopni mniej niż z dala od wody. Niski, ale dość urokliwy wodospadzik pod Luboniem Wielkim, no i na dodatek łatwo dostępny spacerową drogą
    8 punktów
  32. @pmwaswspaniała relacja , można tylko dodać ,że przez Pyszniańską śmigali kurierzy. A co do zniszczenia schroniska według mnie znanej wersji to w rejonie schroniska siedzieli spadochroniarze ACZ . Niemcy bali się tam wchodzić więc podjęli ostrzał moździerzowy tego rejonu. Moździerze stały na Pisanej a kierujący ogniem obserwator siedział na Raptawickiej.
    8 punktów
  33. Dwa lata temu w październikowy piękny poranek wybraliśmy się w Tatry Zachodnie, cel Brestova Na parkingu Rohace Spalena zapowiadała się cudowna pogoda, więc apetyt rośnie w miarę jedzenia. Nie ukrywam część trasy pokonaliśmy kolejką no ale dobrze.... , pogoda dalej dopisywała, było słoneczko, a nawet w miarę ciepło Kierując się zielonym szlakiem w górę, stawało się coraz bardziej srogo No i właśnie co dalejiść czy nie iść A jednak smak gór i adrenaliny zrobił swoje, wedrowaliśmy dalej... .... w połowie drogi z Salatina na Brestovą podjęliśmy decyzję jednak, że wracamy niedosyt pozostał, ale mgła stawała się coraz bardziej uciążliwa, widok na kilka metrów i ta wszechobecna wilgoć, potęgujaca zimno. Co prawda nie była to wyprawa na Everest, ale uważam, że czasami trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie czy warto... A widmo Brockenu zrobiło swoje
    8 punktów
  34. @pmwas świetne takie wspomnienia Dla mnie Sławkowski to jeden z ciekawszych widokowo szlaków być może dzięki bajecznej pogodzie jaką mieliśmy tego dnia
    8 punktów
  35. Orlickie Rusałki Pawik i Ceik oraz Osadnik Egeria na koniec taki sobie Storczyk
    8 punktów
  36. @pmwas fajna przygoda z tym niedźwiedziem Co do Sławka to zgadzam się w pełni widok ze szczytu bajka Ostatnio bylem tam w zeszłym roku po raz trzeci i dopiero wtedy trafiła się idealna pogoda Jak to mówią do trzech razy ... Na pewno nie warto się zniechęcać @jaaga76 Powiem Wam wiecej ....na pewno tam jeszcze wrócę... Kilka fotek na zachętę
    8 punktów
  37. To było w roku 2017. I dawno i niedawno - patrząc z dzisiejszej perspektywy - to jakby wieki temu. 3. października spadł w Tatrach pierwszy śnieg, co mogło skutecznie pokrzyżować moje plany, ale - mimo to - postanowiłem jechać. Podróż z Koscieliska do Smokowca trwa ponad godzinę, wiec wyruszyłem bladym świtem, celując w godzinę otwarcia kolejki na Siodełko, aby wjechać pierwszym wjazdemtego dnia. Był 4.10. - niby środek jesieni, ale wysoko w górach potrafi być już zimno i śnieżnie... Z uwagi na ambitne plany - tym razem kolejka. W kolejce podsłuchałem dwóch - na oko wytrawnych i dobrze wyposażonych - turystów, że śnieg wprawdzie jest, ale miękki, da się iśc bez sprzętu. Może zatem nie wszystko stracone? Na początku szlaku pogoda szampańska. W sam raz na wycieczkę. Temperatury już przyjemnien jesienne (nie lubię letniego skwaru, bo źle go znoszę), zatem wyruszyłem do Doliny Staroleśnej - ku przygodzie! Polodowcowa dolina w kształcie litery U. Dno częściowo pokryte głazami z obrywów skalnych... Widoki - jak to w Tatrach Wysokich - przepiękne. Krowia ścieżka - jak to bywa w tatrzańskich dolinach - zaczyna raptownie piąć się w górę... ...miejscami ubezpieczona... ...do polodowcowego kotła... ...w którym znajduje się schronisko Zbójnicka Chata. Plan minimum na dziś. Posiliwszy się postanowiłem, ze zrobię rekonesans w stronę Rohatki. Po prawdzie - nigdy wcześniej tam nie byłem, zatem robienie pierwszego wej.scia na wysokogorską przełęcz w śniegu - nawet świeżym - nie wydawało się specjalnie mądre, ale przecież zawsze można zawrócić. Tu odchodzi szlak przez Czerwoną Ławkę do Chaty Teryego, ale ja idę dalej w lewo, ku Rohatce. Ścieżka z początku łatwa, prowadzi w stronę groźnie wyglądających skał. Wkrótce - osiągam umiarkowanie strome zbocze prowadzące na przełęcz... Warunki z tej strony - niezłe. Śniegu jest mało i faktycznie jest miękki. Spojrzenie za siebie ukazuje piękny widok z podejścia na przełęcz... ...którą osiągam kwadrans przed 13. Czasu na zejście sporo, jednak w tych warunkach wcale nie idzie się szybko. Schodzę na drugą sronę, w kierunku Polskiego Grzebienbia. Z tej strony trasa jest ubezpieczona, natomiast śnieg głębszy i - miejscami - jest już mocno ślisko. Powoli, ostrożnie złażę w dół. Po zejsciu czeka mnie kolejna niespodzianka - miejscami mamy tu już kopny śnieg do kolan! Zdjęcie pokazuje przebytą trasę. NIe ma mowy o odnalezienu znaków, na szczeście można było iśc po śladach. Skoro ktoś przeszedł, to ja chyba też przejdę??? Dalej jest już dobrze... Dośc ślisko... ...ale w zasadzie wchodzi się po schodach na samą przeęcz. I w końcu... ...Polski Grzebień! Zejście w stronę Śląskiego Domu nieco ośnieżone... ...ale bez dramatu. Ani się spostrzegłem szedłem już po upiornym słowackim piarżysku i wtedy, powyzej jeziora, którego nazwy nie znam (chyba tego, ale może jest jeszcze następne takie )... ...bez udziału śniegu czy lodu pojechałem na sypkich kamieniach. Instynktu nie oszukasz. Mogłem po prostu klapnąć na tyłek i sobie go nieco obić, ale odruchowo przeprostowałem lewą nogę i trach. Coś poszło. Bolało okropnie, a o zginaniu nogi nie było mowy. Nie zeb byłą zablokowana, po prostu bolało niesamowicie. Dalszą część trasy pokonywałem zatem na sztywnej nodze, bo cóż było robić, jakoś zleźć trzeba. Choć przyjemność średnia... ...nawet jesli... ...otoczenie przepiękne. Przekuśtykałem majestatycznie obok Śląskiego Domu... ...i dalej lasem kuśtykałęm sobie z powrotem do Smokowca. Zejście dłużyło się niemiłosiernie. W końcu - asfalt w Smokowcu! Dotarłem! Mimo kontuzji - satysfakcja ogromna. Piękna trasa. Sama kontuzja to nauczka na przyszłość. Niby każdy wie, ale każdy chyba zapomina. Koncentracja do końca, nawet w Chochołowskiej jak się dobrze potkniesz, mozesz sobie zrobić krzywdę, a co dopiero na upiiornym słwackim piargu Kontuzja niestety zostawiłą ślad. Kolano nie jest - i nidgy już nie będzie - takie jak kiedyś, a zbieganie z Czerownych Wierchów na zawsze pozostanie juz, tylko wspomnieniem z wczesnej młodości. Po kilku latach wróciłem na Rohatkę. Powtórzyłem tą trasę w letnich, suchych warynkach i jestem jednak - nie chwaląc sie za bardzo - wciąż pod wrazeniem wyprawy z 2017. Przejść to na śniegu, nawet świeżym i miękkim, to konkretne wyzwanie dla "zwykłego" turysty, zwłaszcza, ze dla niektórych towarzyszy tej wyprawy Rohatka nawet sucha, okazała się zbyt stresująca Ogólnie - latem polecam tą trasę, świetna całodniówka ze Starego Smokowca!
    8 punktów
  38. Gdybyś ktoś szukał przepisu na obiad Kurczaka bardzo starannie umytego układamy na dnie naczynia, najlepiej szklanego. Dodajemy goździki i cynamon, skrapiamy cytryną. Tak przygotowanego kurczaka zalewamy szklanka wina białego, szklanka wina czerwonego, dodając 100g ginu, 100g koniaku, 200g Smirnoffa i 50g rumu. Potrawy nie musimy nawet poddawać obróbce cieplnej. Kurczaka możliwie jak najszybciej wywalamy,bo jest niesmaczny. Natomiast............. Sos! Sos! Paluszki lizać!!! PS. Kurczak musi być martwy bo inaczej bydle sos wychleje.
    8 punktów
  39. Mój górski przyjaciel Tomek, zwany Omenem, jest właśnie w Bieszczadach. Pogoda igła. Łapcie kilka fotek, które zamieszczam za zgodą autora.
    7 punktów
  40. Babia Góra - widok z wieży widokowej w Oravskiej Polhorze.
    7 punktów
  41. Dziś taki challenge sobie wymyśliłyśmy - przejdziemy trasę zgodnie z czasami na mapie, albo jak mówi moja siostra "jak normalni ludzie, co popatrzą, pojedzą, zatrzymają się, a nie 2 godziny za.... do góry bez odpoczynku". Trasa stanowiła ciąg dalszy bieszczadzkiego "musi have" Asi i wiodła grzbietem Połoniny Caryńskiej. Zaczęłyśmy w Brzegach Górnych, by przez bukowy las osiągnąć grzbiet Połoniny Caryńskiej. Wcześniej zajrzałyśmy na położny obok szlaku cmentarz i cerkwisko. Na górze fantastyczne panoramy i ... wiaterek... cudownie się szło, tylko bardzo... wolno . Potem zejście do Ustrzyk i po wycieczce. Na mapie 3.30, my w Ustrzykach po 3.30 od startu.... nie było łatwo . Znowu było za to gorąco... Z ciekawostek - byłyśmy przekonane, że na Caryńskiej spotkamy tłumy, a było przyjemnie pusto.
    7 punktów
  42. Miałam na myśli piargi oczywiście, nie cierpię ich chociaż wiadomo, że wolę schodzić po piargach niż iść do pracy albo gotować obiad.
    7 punktów
  43. Mogę się pod tym podpisać, dla mnie to też było niesamowite przeżycie. Krywań to była taka góra marzeń. Udało się je spełnić w zeszłym roku ale ponieważ pogoda na szczycie była typowo "zośkowa" ( mgla jak mleko) bardzo chciałbym pójść tam jeszcze raz przy znacznie lepszych warunkach.
    7 punktów
  44. Przepowiednie dzisiaj były takie sobie ,ale ileż można siedzieć w basenie. Zgodnie z planem wyruszamy na czeską stronę czyli Teplicke Skały.Nasz stary TomTom swoim zwyczajem wytyczył trasę zupełnymi opłotkami i dzięki temu mogłem zobaczyć Ostrą Górę ,którą odwiedziłem jako młody podchorąży. Ot tak podróż sentymentalna . Niewiele się zmieniło nawet budka stoi przy bramie tylko wartownika gdzieś wcięło. Ale wracajmy do skał. Teplicke Skały są większe od ardspaskich ale nieco mniej znanu.Na parkingu w Teplicach byliśmy ok 10.30. Ludzi jeszcze niewiele . Wejściówka 150Kcz od osoby. Od samego początku jest ciekawie im głębiej w góry tym fajniej się robi na dochodzimy do odbicia na miejsce gdzie stał zamek Strmen , miejsce bo to nawet nie są ruiny .Podejście obejmuje 300 stopni dość stromych schodów , ostatni odcinek wygląda tak: nic trudnego zwłaszcza bez plecaka ,G sobie odpuściła widok z góry całkiem fajny jest i krewniaczka sosenki z Sokolicy schodzę na dół , jeden z polskich turystów pyta mnie jak tam jest to mówię ,że jak na Trzech Koronach , ,,oj trudno zadowolić,, słyszę.No cóż parę widoczków w życiu widziałem. idziemy dalej,na szlaku ruch niewielki docieramy do wejście do właściwego Skalnego Miasta może by tak rzucić wszystko i zamieszkać w ........ ruszamy pomiędzy pionowe wspaniałe ściany nie potrafię zrobić zdjęcia , które odda te wrażenia , ale naprawdę jest ekstra docieramy do Ogrodu Karkonosza potem znowu trochę skalnych szczelin i zamykamy kółko. Jeśli będziecie mieć chwilę czasu polecamy , super miejsce.
    7 punktów
  45. @OTTO To z Trzech Koron. Widok z tego miejsca jest fenomelnalny. Choć o spokój na szczycie jak doskonale wiecie nie jest łatwo. Tego dnia akurat tak wiało, że śmiałków na wschodzie nie było za wyjątkiem jeszcze jednej osoby, która doszła na górę chwilkę po mnie To z tego samego dnia, słoneczko już było wyżej.
    7 punktów
  46. Pamiętam! To był rok 2015., mój bodaj najlepszy rok w Tatrach! Po przejściu - dziś już nie do powtórzenia z uwagi na szlak jednokierunkowy z Zawratu - od Świnickiej Przełęczy do Koziej Przełęczy, przyszedl czas na kolejne trofeum - Przełęcz pod Chłopkiem. To był dobry czas. Byłem wtedy (jak na mnie) w formie. Dzień piekny, ruszam! O szlaku na przełęcz naczytałem się sporo, o ekspozycji, o konieczności przełamania własnych lęków... Fakt - z tej perspektywy Przełęcz pod Chłopkiem wygląda groźnie. Ale... przeciez jest szlak! Idę! Nie będę opisywał po raz milionowy drogi do Morskiego Oka. Minąłęm schronisko i idę dalej. Przy Czarnym Stawie - rozdroże. W lewo na Rysy, w prawo... ...na przełęcz. 2 godzinki - bułka z masłem! Zresztą, znad stawu ruszam wcześnie - mam czas. Dużo czasu! Scieżka zrazu niepozorna, w paprociach... ...i kosówce. Pnie się w górę... ...i wyżej... ...i wyżej. Tu zaczyna robić się wysokogórsko Nie wiem w sumie, co pisać - zdjecia chyba mówią wszystko. Trasa - poki co - nie stwarza trudnosci technicznych, po prostu jest mocno, mocno w górę. Tu nawet jakieś pojedyncze klamry... Trochę skałek i znów klamry... Teraz to już głownie skały i skały... Obieram sobie jajko tylko po to, by stwierdzić, że ugotowało się na bardzo miękko. Nic to, przecież przeżyję, a jajko w górach dobre I pełznę dalej w stronę Kazalnicy! Tempo zawrotne nie jest, ale nie forsuję. Słońce pali jak wściekle, a ja w takich waruynkach jestem "dętka". Na wysokości Kazalnicy czuję, że jestem wysoko. Cel i blisko i daleko zarazem. Widoki... ...coraz... ...piękniejsze! W górę kamienistą percią... ...coraz dalej i dalej od Kazalnicy. Jeszcze kawałęk... I oto jest owa "eksponowana" ścieżka której tak bał się ktoś lpisujący szlak w internetach. Owszem - nie chciałnbym tu być na lodzie. Ale latem? Krówska perć, nic więcej. I tą krówską percią osiągamy przełęcz. Jest bosko. Pięknie. Po prostu pięknie. Jak kto chętny - (nie) można zejść na slowacką stronę... ...starym, dawno zamkniętym szlakiem, którego zielone znaki wciąż opzostają jednak dobrze widoczne (inaczej niż TPN, TANAP po zamknięciu szlaku nie walczy z kazdym śladem znaczącej go niegdyś farby ). Zeby była jaskość - nie polecam. To nielegalne, grozi za to mandat, ale technicznie da się zrobić. Nacieszywszy oczy widokami... ...najwyższy czas wracać. Powrót nad Morskie Oko tą samą drogą. A nad Morskim Okiem... Tłum letników! Perspektywa wracania w tym tłumie nie była dobra, więc zrobiłem coś bardzo, bardzo głupiego. CZego jednak - po czasie - nie załuję, a powinienem... Odszedłem w lewo w stronę Doliny Pięciu stawów. Szedłem na pewniaka, wszak to tylko mała górka. Ładniej i mniej tlczno niż asfaltem, a w sumie szlaku wciaż nie miałem na swojej liście zalicvzonych, więc... win-win... chyba... "szczyt" coraz blizej... ...i bliżej... Widoki jak z bajki! I oto jestem! Prawda? He he he! NIE! Otóż trasa jest "dwugarbna". Po wejsciu na pierwszy szczyt chodzinmy w dół, by potem znów wchodzić na Świstówkę. Na drugim podejściu - padłem. Z jednej storny podejście, z drugiej podejście, ja mam nogi z waty i "amen". Noga za nogą, w palącym słońcu, w końcu jakos wpełzłem i zobaczyłem upragniony cel! Jeszcze tylko zejść do schroniska i - po krótkim odpoczynku - dalej przez dłużącą się w nieskończonośc Dolinę Roztoki... W końcu... Palenica. Byłem tak zmęczony, że już przestałem nawet robić zdjecia. A mogłem po ludzku wrócić asfaltem i cieszyć się trofeum. Nie - byłoby za proste, prawda? Po czasie wspominam to dobrze, ale niemoc jaka ogarnęła mnie na szlaku przez Świstówkę do przyjemnych uczuć nie należała. Cóż, kto nie ma w głowie tan ma w nogach, a w górach to powiedzenie nabiera zupełnie nowego znaczenia !
    7 punktów
×
×
  • Dodaj nową pozycję...