Ranking
Popularna zawartość
Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 15.09.2024 uwzględniając wszystkie działy
-
Witam serdecznie po przerwie! Na początek coś do istniejącego tematu i z telefonu. Potem będziemy coś dorzucać więcej bo materiału mam na rok. Pobyt w tym roku był bardzo udany, pogoda też. Razem z @Pablo P zrobiliśmy kilka pięknych tras. Zgodnie z obietnicą złożoną sobie, wróciłem na Kołowy przy pięknej pogodzie. Kołowy Zielony Staw Kiezmarski z okolicy Czarnego Przechodu Czarny Szczyt, Papirusowe Turnie i Baranie Rogi z grani Dolina Czarna Jaworowa na szczycie Dolina Czarna Jaworowa i Dolina Kołowa(wraz z Kołowym Stawem) na 1 szym planie Czarny, z tyłu Kieżmarskie, Widły, Łomnica, Durne i Baranie Rogi Lodowa Kopa i Lodowy Wysoka i Rysy Bielskie i Jagnięcy Jagnięcy Baranie Rogi i Lodowy Jagnięcy dolinka Kołowa Bielskie i Jagnięcy na razie tyle... Muszę uporządkować zdjęcia z aparatu. Póki co, może coś będę dorzucał z telefonu. Pozdrowionka!11 punktów
-
Witajcie! Dziś coś zgoła innego niż zwykle. Innego o tyle, że normalnie pisze razej o "grubszych" trasach, pomijając krótkie spacerki, zeby nie zaśmiecać Forum dobrze znanymi fotami np Kościeliskiej - wszak... cóż w tym ciekawego, że bylem się przejsc na Halę Ornak? Dziś chciałem po krótce przedstawić miniony tydzień, w który - wyjatkowo - wybrałem się z rodziną (bo normalnie chodzę sam - chętnych na "cioranie się" brak). Ulokowaliśmy się nieopodal Drogi do Białego. Bo wygodnie, koło parku. Wszak z czteromiesięcznym dzieckiem cieżko planować wyprawy graniowe, a park to zawsze dobre rozwiazanie na szybki spacer z wózkiem. W tym miejscu pozwolę sobie zaprezentować - mam nadzieję - przedstawiciela kolejnego pokolenie tatromaniaków. Poznajcie Jasia! Pierwszy dzień zaczęliśmy skromnie - od spaceru nad Biały Potok... Jaś - nieprzewidywalny, bo wciaz malutki - okazał się jednak bardzo grzeczny i zainteresowany, więc kolejny dzień to Dolina Strążyska. Pogoda byłą średnio łąskawa, ale Giewont było widać, a to w Strążyskiej najważniejsze. Głośne "a guuuu" na jego widok świadczyło chyba o tym, ze Jasiowi też się podobało. I dobrze, prawdziwego Polaka Giewont musi łapać za serce Dalej wózkiem się już nie pojedzie, więc nad Siklawicę wyskoczyłęm już samotnie... Uwielbiam to miejsce i nie mogłem nie pójść Zachęceni sukcesem następnego dnia wybraliśmy się do doliny Kościeliskiej. Pogoda tym razem dopisała, ale był to jedyny - zresztą nie cay - pogodny dzień w upływającym tygodniu... Pozwolę sobie wrzucić kilak "zwykłych" zdjec z doliny, bo w końcu udało mi się naprawić mój stary dobry aparat fotograficzny i znów mogę robić zdjecia czymś lepszym niż komórka. Fakt, że muszę jeszcze popracować nad ogniskowaniem, ale są lepsze, bez dwóch zdań... Uprzedzajac atak - zona pcha wózek bo chciała, nie że jej kazałem xD Tym razem Jaś znów był grzeczny. Generalnie większą częśc drogi przespał, obudził siędopiero na Hali Pisanej. Niestety obudzenie się to dla niego dobrze, bo może podziwiać widoki, dla mnie gorzej, bo chce - w tym celu- być niesiony przodem do kierunku ruchu. Żadne nosidła póki co nie wchodzą w grę i tak ja mam trochę siłowni niosąc gagatka do samego schroniska. Schronisko oczywiscie nabite po brzegi, na zewnątrz miejsca tylko przy koszu na śmieci, bogato zasiedlonym przez szukajace resztek osy. Zatem postój z gatunku krótkich i szybki odwrót do Kir, bo tak tłum ludzi, jak tłum os ciężko uznać za dobre warunki do dfłuższych posiadów. Ogólnie raczej stronię od tlumów - tlumy mam w mieście i nie po to jadę w "dzicz" żeby cisnąc się na łąwkach jak w jakimś autobusie MPK w godzinach szczytu. Na koniec Raptawickie Turnie. Zawsze jak przechodzę w tym miejscu mam takie dziwne wrażenie czy przeczucie, ze to się kiedyś zawali. Nie wiem - jakoś tak... napawają mnie takim lękiem. Nie wiem, czemu, coś w nich widać takiego jest... No ale dobrze. Rozumiem, ze nie każdego musi ciekawić mały Jaś w dolinkach (bo dla mnie to oczywiście wielkie przeżcie), zatem przejdę do drugiego tematu tej historii, w kolejny - deszczowy i pochmurny - dzień i już znów samotnie, bo jednak uznałem, ze też coś mi się od życia należy. I poszedłem sam. Pierwotnie chciałem sobie wejśc na Giewont,bo w sumie dawno nie byłem, ale z zaplanowanego na 6:00 wymarszu nic nie wyszło, bo Jaś strasznie "dawał czadu" tej nosy i o 6:00 to raczej myślałem o spaniu niż o górskich wędrówkach. Koniec końców, plecak i buy założyłem o 10:15 i - nie majac zbyt wielu opcji - wybrałem za cel Sarnią Skałę. Bo blisko, bo jednak zawze jakaś góra i... bo to jedyne miejsce w polskiej części Tatr Zachodnich, gdzie mnie jeszcze nie było. W tym miejscu muszę się przyznać, ze od jakiegoś czasu chełpię się, ze przeszedłęm już wszystkie znakowane szlaki polskich Tatr Zachodnich, a do wczoraj byłą to tylko półprawda, bo - jak słynna wwisoka Galów - jedna mała górka wciaz pozostała przeze mnie niezdobyta i to właśnie była Sarnia Skala. Samą Ścieżkę nad Reglami - fakt - przeszedłem całą, ale idac od Kościeliskiej na Kalatówki nie bardzo miałem juz "parę", żeby jeszcze robić wypad na szczyt... Wycieczkę zaczynam w Dolinie Białego. Zdjęcia znów "komórkowe", bo szkoda mi było aparatu na deszcz.. W samej dolinie ludzi dużo nie było, natomiast przy Sarnim Wodospadzie już troszkę. Na tyle dużo, ze nie było szans na ładne "czyste" zdjecie... Ogólnie Dolina Białego okazała się być bardzo, bardzo ładna. Miejscami bardzo tatrzańska, skalista, miejscami jakby "beskidzka" z pięknym mieszanym lasem... Przedtem byłem w niej tylko dwa razy, bo zawsze jakoś nie po drodze. Raz z babcią, ale tak dawno, ze juz nie pamiętam, a raz schodziłęm nią po trasie - omijając Kuźnice - i byłem zbyt zmęczony, żeby nawet dobrze spojrzeć. I byłem szczerze zadziwiony jej pięknem. Ot - takie tam. Dolina Białego. A jednak jest to zdecydowanie jedna z piękniejszych tatrzańskich dolin, do tego nie za długa i nie za krótka, w sam raz na sparcerek. Spod wodospadu trasa wiedzie dośc mocno w górę do Scieżki nad Reglami. Wstyd się przyznać, ale narzuciłem sobie szybkie tempo i konkretnie się na tym podejściu zmachałem i zapociłem. Z przykroscią stwierdzam, że ja po prostu swoich ograniczeń nie przeskoczę i wciaz obowiazuje ta sama zasada. MOgę zazdrościc kondycji ludziskom - dosłownie - biegajacym poo tych górach, ale ja zeby dojsc wysoko - muszę iść powoli. Nawet bez postojó (w czym leży tajemnica moich - mimo wszystko - nienajgorszych czasów, ale powoli. Wczoraj nie szedłem wysoko, wiec sobie pozwoliłęm na więcej i padłem jeszcze w górnym reglu. Na Ściezce ruch wyraźnie większy. Dodam, ze większosc tych ludzi szła tam gdzie ja - na Sarnią Skałę. I jestem na Sarniej Skale. Ostatnie miejsce, gdzie można dojśc (tzn. legalnie), a gdzie mnie jeszcze nie widziano. Wszystkie szlaki zaliczone, teraz czas na... Słowację Zejście do Doliny Strążyskiej - koszmarynka. Mokro i ślisko, oczywiście wywaliłem się, że aż jęknęło. Muszę pomyśleć o zmianie butów, bo niby mam świetne "wysokogórskie" buty na wibramie, a ludziom w adidaskach było łatwiej i mnie te buty niepokoją. Mam wrazenie, że poprzednie ślizgały się mnej... ale to moze ja byłem młodszy i lżejszy. Z Doliny Strażyskiej chciałem jeszcze przejśc do Małej Łąki, ale byłem zmęczony (tak, po Sarniej!), a podejścia na Przełęcz w Grzybowcu zdecydowanie nie lubię i nie znalazłem w sobie siły, żeby się katować. Zamiast tego Drogą pod Reglami poszedłem sobie do Doliny za Bramką. W Dolinie za Bramką też byłem raz albo dwa (chyba raz), bo to taka dolina donikąd. Odkąd w imie ochrony przyrody zamknięto Łysanki (czyli od dawna), Dolina za Bramką przestała być atrakcyjna, bo dojsc do niej trzeba spory jednak kawałek, a jest krótka i nie da się nią nigdzie dojść. Można by rzec - nieciekawa i nie po drodze, ale to nie do konca tak, bo jakkolwiek nfaktycznie nie jest po drodze i trzeba wracać tą samą drogą jeszzce zanim się dobrze wyruszy, to sama dolina jest piękna. I tu dochodzimy do końca. A szkoda, bo chciałoby się iść dalej. Choć pewnie nie tego dnia, bo właśnie rozpadało się na dobre i zdecydowanie pora była wracać. Zanim doszedłem do Grunwaldzkiej byłem już i tak przemoczony do "suchej nitki", ale dzień i tak uwazam za bardzo udany. Ostatni szczyt zdobyty, trening zawsze jaiś był, trasa może nie szczyt marzeń, ale też nie takie nic. I przypomniałem sobie zakątki, w których nie byłem już od wielu lat, i które praktycznie calkiem już zapomniałem. Jesli ktoś dobrnął do konca tej przydługiej opowiesci - bardzo dziękuję za uwagę i... do zobaczenia na kolejnych górskich szlakach!!!11 punktów
-
Dzień 10 i 11, poniedziałek i wtorek Pada deszcz-odpoczynek i Krupówki Dzień 12, środa Dolina Strążyska-Przełęcz w Grzybowcu-Wyżnia Kondracka Przełęcz-Giewont-Przełęcz Kondracka-Hala Kondratowa-Kuźnice Mniej więcej wiadomo już co nam odbiło, by pchać się na polską stronę Tatr. Ale co nam odbiło żeby iść na Giewont? Tu akurat odpowiedź jest bardzo prosta. Był to jedyny szczyt w Tatrach Zachodnich(Polskich, bo na Słowacji to się jeszcze sporo znajdzie) na jakim nie było mi dane jeszcze stanąć. Chciałam go po prostu mieć w kolekcji wspomnień, ale nie żebym jakoś szczególnie marzyła o tej górze. Odhaczyć, zaliczyć i tyle. W przeszłości były już próby wejścia na Giewont i wyglądały one tak: 2012- pod szczytem jesteśmy już grubo po południu, po przejściu Czerwonych Wierchów z Kir. Jest to jednak mój pierwszy wyjazd w Tatry, nie mam kondycji, wszystko mnie tu onieśmiela. Rezygnujemy, ledwo miałam siłę zwlec się do Kuźnic 2013- tu byliśmy po Małej Fatrze, więc wiedziałam już co to łańcuch No ale jako panikarz jednak wymiękam robiąc wycof pod prąd(wtedy przeraziła mnie śliska płyta oraz konieczność zejścia) 2020- pogoda jest słaba, załamanie ma przyjść po 8.30(czerwiec) zatem na Kondrackiej Przełęczy jesteśmy o 7. Nabieram jednak przeczucia graniczącego z pewnością, że dziś na tym Giewoncie zginę Idę na Kopę Kondracką. W międzyczasie o Giewoncie nie myśleliśmy bo mieliśmy ciekawsze pomysły na zwiedzanie Tatr. Wróćmy jednak do 2024. Przy wejściu do parku jesteśmy około 6.30. To i tak trochę późno, na szczęście nie ma na razie zbyt wielu turystów. No fajnie jest, mokro po deszczu, może dzisiaj być wesoło. Strążyską przemierzamy szybko i wchodzimy na mordercze podejście na Przełęcz w Grzybowcu. Jest stromo i bardzo ślisko, ale nielicznych towarzyszy szlakowych wyprzedzamy. Po wyjściu z lasu zaczynają się widoki, po drodze jest jedno trudniejsze miejsce(szczerbinka), którego idąc kiedyś po suchym nawet nie zauważyłam, przy mokrym jest jednak dość nieprzyjemne. Cel coraz bliżej: Droga nie chce być mniej stroma, ale przynajmniej szybko zdobywamy wysokość. Na Wyżniej Kondrackiej Przełęczy robimy krótki odpoczynek(tłum się ciut zagęścił) i idziemy walczyć z żelastwem. Akurat się nam Giewont w chmurze schował. O dziwo na odcinku z łańcuchami poza nami nikogo nie ma. Parę minut i wyłazimy na szczyt. I tu już ludzi jest dość sporo, a że miejsca na szczycie mało, nie planujemy zabawić tu zbyt długo. Widząc, że powoli formuje się kolejka do zejścia, zajmuję nam miejsce w owej kolejce. Można chwilowo poczuć się jak w Lidlu Zejście z Giewontu jest trochę trudnawe- jest bardziej stromo i skały są mokre(bo od strony wejściowej suchutko było). Trochę się stresuję, bo schodzenia po łańcuchach nie lubię, a na tym zejściu nie wszędzie da się zejść na tyłku. No ale ostrożnie, powoli stawiając kroki złazimy z powrotem na przełęcz. Giewont zaliczony, raz w życiu chyba mi wystarczy. Sebastianowi raczej też bo on tu już był po raz piąty. Zeszliśmy a godzina dopiero 10.30. Zarządzam chillout do 11 stej, co najmniej! Siedzimy i obserwujemy, ludzi na szlaku coraz więcej. Niektórzy nawet przynieśli własny krzyż. W końcu decydujemy się na zejście. Idziemy na Halę Kondratową, bo chcemy zobaczyć postępy w budowie schroniska, poza tym szlakiem przez Piekło nie szliśmy już całe wieki. Zejście jest bardzo przyjemnie jak dla kogoś kto nie lubi schodzić- bardzo ładna ścieżka z kamieni. Tłumy zagęszczają się coraz bardziej, mijamy chyba setki wchodzących, większość sapie i marudzi tak, że nawet ja i @Zośka tak nie potrafimy Trochę jestem dla nich wredna i mówię "spookooo, w kolejce do łańcuchów se odpoczniecie" W samo południe meldujemy się w schronisku. A raczej przed tymczasową budą. Są stoły, jest tymczasowy kibelek, można też coś zjeść i wypić z czego ochoczo korzystamy. Po odpoczynku schodzimy do Kuźnic, jak zwykle nie chce nam się iść przez Kalatówki. Do cywilizacji docieramy grubo przed 14 czyli bardzo wcześnie jak na koniec tatrzańskiej wycieczki. Oczywiście, że można było iść jeszcze gdzieś, chociażby na Kopę czy Kasprowy, ale na kolejny dzień mieliśmy dość ambitny plan i nie chcieliśmy się styrać Dzień 13, czwartek Kuźnice-Dolina Jaworzynki-Hala Gąsienicowa-Czarny Staw Gąsianiecowy-Zmarzły Staw-Zawrat-Dolina 5 Stawów Polskich-Dolina Roztoki-Wodogrzmoty Mickiewicza-Palenica Białczańska Na kolejne dni(będziemy w Zako jeszcze w piątek i sobotę) zapowiadano horror pogodowy więc była to nasza ostatnia szansa na większe wyjście. Ponieważ motywem przewodnim tego wyjazdu były łańcuchy, trzeba było na koniec wybrać coś ekstra łańcuchowego I tu pomysłów miałam 3: 1.Świnica od Kasprowego- to byłby naturalny kierunek łańcuchowego rozwoju, ale widziałam, że S. który na Świnicy był już 2 razy nie za bardzo miał ochotę tam iść. 2.Kozi Wierch- aż trudno uwierzyć, ale na Kozim do tej pory nie byłam. Tyle, że nie chcieliśmy iść z Piątki "w te i z powrotem". Seba kiedyś ubzdurał sobie, że ja ze Żlebem Kulczyńskiego sobie na pewno poradzę, więc nawet byłam gotowa tam iść. No ale jak zwykle przeczytałam wszystkie możliwe opisy. Niestety opisy nie mówiły o tym, że szlak jest trudny. Mówiły zaś, że jest bardzo trudny. A to ja jednak nie idę. 3. Zawrat- no i tak wybraliśmy trasę drogą eliminacji- tu dodatkowo kusiło mnie bardzo łatwe zejście, które już znałam. W Kuźnicach jesteśmy jakoś po 6.30. Odwieczny dylemat czy Jaworzynka czy Boczań. Jaworzynką trochę boję się iść, bo ludzie straszyli niedźwiedziem. No ale jednak Jaworzynka wygrywa Moje nastawienie nie jest zbyt optymistyczne. Czuję się już dość mocno zmęczona tym długim wyjazdem. Sytuacji nie poprawiają hordy na szlaku. Nie ma się co oszukiwać, że o tej porze idą na piwo do schroniska. A co jak utkniemy gdzieś w korku i nie zdążę(bo S. miał ciut inne plany, ale o tym później ) na ostatniego busa? Czy ja mam w ogóle siłę i ochotę tam iść? Czy ja w ogóle jestem gotowa na taki szlak? W takich smętnych rozważaniach dochodzimy na Halę Gąsienicową: W Murowańcu robimy dłuższą przerwę, potem spacer nad Czarny Staw. Ludzi nadal sporo, niektórzy prawie biegną, niemal tratując innych. Ja się wlekę. Może nie mam dziś kondycji, a może chcę odwlec nieuniknione S. pyta czy nie chcę ostatecznie zmienić zdania i iść na Kościelec. Bo on twierdzi, że sobie na pewno poradzę. Ja twierdzę trochę inaczej, poradzę sobie z wejściem, ale z zejściem raczej nie. A poza tym tam nie ma łańcuchów, więc nie pasuje do ogólnej koncepcji. Obchodzimy Czarny Staw(nawet trochę ludzi odbiło na Granaty)i powoli pniemy się do góry, gdzieś po drodze robiąc kolejną przerwę. Zawrat widać już z dołu: Mamy dużo cienia: Dochodzimy do pierwszych trudności: Hmmm, a co ja tu robię ? A to już końcowy etap pod samą przełęczą: Zdjęć z tego kluczowego etapu mamy bardzo mało, bo wszystkie kończyny musiały być ciągle w użyciu. Nie będę robić z siebie bohatera i powiem, że wejście na Zawrat okazało się dla mnie o wiele trudniejsze niż się spodziewałam. Po pierwsze odcinek "wspinaczkowy" jest długi. Może nie jakoś bardzo, ale ze wszystkich moich podejść z biżuterią, to było najdłuższe. Po drugie- skały są wyślizgane, praktycznie nie ustępują nic tym z Giewontu I po trzecie(ale to będą moje subiektywne odczucia)- jest wiele miejsc gdzie trzeba się siłowo podciągać albo robić wielkie kroki, a najtrudniejsze dla mnie były te miejsca gdzie trzeba te 2 rzeczy robić jednocześnie- tam zwykle S. wchodził pierwszy i podawał mi rękę. W łatwiejszych miejscach też musiałam korzystać z podpowiedzi gdzie postawić nogę, bo nie zawsze było to dla mnie oczywiste. No i było jedno miejsce które mnie totalnie pokonało i obeszłam je obok szlaku, pomimo głośnych protestów Sebastiana, ale jak zobaczył, że jakaś dziewczyna też obchodzi bokiem, to łaskawie mi pozwolił tam iść. No i ostatnia rzecz- czynnikiem dość mocno stresogennym byli ludzie. Może tłumów tam nie było, ale jednak ciągle ktoś za mną szedł i czułam presję, a nawet było mi bardzo głupio, że spowoduję korek. W szerszych i bezpieczniejszych miejscach pozwalałam się po prostu ludziom wyprzedzić, czasem głośno marudziłam, że zaraz zrobię zator, ale większość twierdziła, że spoko, mogę sobie iść powoli bo oni chcą odpocząć Mieliśmy ogromne szczęście, że nikt tym szlakiem nie szedł w dół. W końcu po jakiś 40 minutach walki z żelastwem i skałami wyszliśmy na Zawrat. Trochę nie wierzyłam, że to już tu bo wydawało mi się, że odcinek z łańcuchami nigdy się nie skończy.... Po wejściu byłam bardzo szczęśliwa, że się udało. Ale dumna z siebie bynajmniej nie byłam. Na przełęczy chwila odpoczynku, ale nie jakoś długo, trochę podziwiania widoków. Z Krzyżnego widać znacznie więcej, ale widok z Zawratu też jest całkiem spoko. No i schodzimy do 5 Stawów. Tu już zupełnie na luzie i bezstresowo, bo szlak przypomina nieco pobliską Ceprostradę, ale idę wolno, bo jakieś nogi mam dziwne po tej dawce adrenaliny Seba jest sknerą i żeby zaoszczędzić 15 zł na busie postanowił wrócić przez Kozią Przełęcz. A tak na poważnie to po prostu chciał przejść jakiś szlak na którym jeszcze nigdy nie był. Zatem przy rozstaju szlaków my też rozstajemy się na parę godzin. Dla mnie już wystarczy na dziś atrakcji więc idę do schroniska, a potem w dół najkrótszą drogą. Kilka fotek z przejścia przez Kozią: Powyżej to podobno najgorszy odcinek, bo trzeba Orlą Percią iść pod prąd Tymczasem docieram do schroniska, w którym są hordy o jakich nie śniłam, łącznie w wycieczkami szkolnymi. Schronisko chyba nie wyrabia, bo tu też mają tymczasową budę z jedzeniem i piciem, jak na Kondratowej. Chwilę odpoczywam i zabieram się za zejście czarnym szlakiem. Już zapomniałam jak strome są te zakosy i pod koniec zejścia czuję, że chyba zajechałam kolana. Dalej idę Doliną Roztoki, szlak jest mokry a ja się elegancko ślizgam w mych nowych luksusowych butkach ;( Muszę się znowu wlec, bo skoro przeżyłam Zawrat to trochę głupio byłoby się zabić na mokrym kamieniu w dolinie Mieszanka spadku adrenaliny, zmęczenia, głodu i samotności(choć raczej jest to samotność w tłumie) powoduje u mnie uczucie nieograniczonej senności i mam nawet ochotę położyć się na kamieniu, ale chyba znaleźliby mnie jutro, zmarzniętą na kość. Robię więc przerwę pożerając pół wielkiej czekolady i lecę na dół. Od Wodogrzmotów tłumy- i to większe niż w niedzielę. Ale skoro to ostatni dzień przed załamaniem pogody to widocznie wszyscy chcieli skorzystać. Asfaltem szło się tym razem wyjątkowo przyjemnie ponieważ z powodu remontu drogi na odcinku powyżej Wodogrzmotów nie było w tym dniu transportu konnego Mniej więcej oszacowaliśmy, że wycieczka Sebastiana będzie z godzinę dłuższa, ale , że ja chodzę wolniej i jeszcze muszę dojechać, to powinniśmy zakończyć mniej więcej w tym samym czasie. No i rzeczywiście- nasze osobne busy podjeżdżają pod nasz ulubiony bar niemal w tej samej chwili. Niezła synchronizacja No i to tyle z tatrzańskich wycieczek tej jesieni. Było super, choć stwierdzam, że 2 tygodnie ciągiem to dla mnie jednak za długo Pogodowo pierwsza część była super i na Słowacji plan został zrealizowany w 100 procent. W Pl miał być jeszcze Kozi lub Świnica, ale zabrakło nam dnia z pogodą. No ale one przecież nie uciekną, chociaż za rok to pojedziemy na Słowację raczej. Dziękuję, że chciało Wam się to czytać. Do zobaczenia w górach lub przeczytania KONIEC10 punktów
-
Moja wycieczka na Zadni - pogoda super, sobota - w górach tłumy - startujemy z Brzezin piękny Kościelec i korek na Zawrat na Orlej też "gęsto" spojrzenie z Koziej Dolinki na Zadni rzut oka na słynną drabinkę Kasprowy z Giewontem w stronę wierzchołka też dużo narodu i w końcu "mamy to" miała być pętla do Skrajnego ale się zakorkowało i odpuściliśmy jeszcze kilka fotek i wracamy tą samą trasą CDN10 punktów
-
Dzień 5, środa Pod Spalenou-Tatliakova Chata-Dolina Smutna-Rohackie Stawy-Dolina Spalona-Rohacki Wodospad-Pod Spalenou Ten dzień spędzimy osobno. W ogóle to geneza przyjazdu w Słowackie Zachodnie była taka, że S. od kilku lat truł, że on musi na Rohacze. Ja na Rohacze początkowo iść nie chciałam, potem w miarę zdobywania doświadczenia na trudniejszych szlakach coś zaczęło mi świtać, że może jednak(ale ciśnienia jakiegoś nie było). Tylko, że wtedy S. uparł się, że on musi koniecznie całą grań ciągiem czyli Rohacze plus jeszcze Trzy Kopy i Banówkę. Dla mnie to już na pewno byłoby za dużo, na pewno się nie odważę. No to niech sobie idzie sam. Ja od początku planowałam iść na Rohackie Stawy. Nie za bardzo uśmiechało mi się iść samej(tzn. w ostateczności pewnie bym poszła, ale mogłabym się skichać ze strachu przed niedźwiedziami). Na szczęście udaje mi się na wycieczkę namówić @barbie609 moder i @Werniks To przejście było już na forum opisywane, nie za bardzo wiem co jeszcze dodać, ale z kronikarskiego obowiązku Parę minut po 7 chłopaki zgarniają mnie z Habówki(S. na Rohacze wyszedł ponad godzinę wcześniej), jedziemy na parking pod kolejką, który tym razem jest prawie pusty. Pusta jest też asfaltówka, którą maszerujemy krokiem w miarę żwawym Raz dwa i jesteśmy w Tatliakovej Chacie, również pustej Idziemy nas stawek coś zjeść, zrobić fotosesję i chwilkę odpocząć. Tu miały być 3 fotki, ale że są zrobione pionowo, przy wstawianiu obracają się na bok i nie mogę ich obrócić to ich tu nie będzie Po odpoczynku idziemy dalej, w kierunku Doliny Smutnej, potem skręcamy w kierunku stawków, które ułożone są piętrowo więc musimy się drapać coraz wyżej. Czas mamy dobry więc nad każdym stawem chillujemy W międzyczasie odbywa się monitoring wycieczki na Rohacze: Kontrola najwyższą formą zaufania Szlak ogromnie mi się podoba, jest malowniczo oraz wyjątkowo spokojnie. Pierwszych turystów spotkaliśmy dopiero przy pierwszym stawie(i były to moje sąsiadki z pensjonatu Ale pewnie w weekendy bywa gorzej, nawet na zejściu spotkaliśmy jakiś Klub Wesołego Emeryta czy coś takiego. O ile podchodziło się lekko, tak zejście Spaloną Doliną jest dosyć strome ale było mi już znane z wycieczki w pierwszy dzień. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze Rohacki Wodospad, na który w sobotę nie było czasu, ale fotki z niego też mam pionowe więc strach wstawiać Wycieczkę kończymy kofolą na parkingu i to chyba tyle. Korzystając z okazji chciałabym zdementować plotki o jakimś zajechaniu. Cała trójca zeszła na parking w stanie bardzo dobrym Bardzo mi się podobała ta wyprawa, @barbie609 moder jeszcze raz dziękuję za przemiłe towarzystwo i za Kofolę oraz transport Na dodatek kilka fotek z Grani Rohaczy: Rohacze chyba nie wywarły na S. jakiegoś wielkiego wrażenia(ale on ostatnio chodził trochę poza szlakiem, zaczął robić WKT, więc jest chyba trochę zmanierowany :P) i stwierdził, że nie było wcale dużo trudniej niż na odcinku przez Salatyny i Pachoła, tylko, że tam były 2 łańcuchy a tu 5. Hmmm, to może i ja się kiedyś wybiorę, ale raczej wolałabym to podzielić na 2 kawałki a może i nawet spać w Żarskiej Chacie. Dzień 6, czwartek Spacery nieopodal Orawic Na ten dzień potrzebowaliśmy krótszej wycieczki. S. był trochę zmęczony po Rohaczach(tzn. on się w życiu do tego nie przyzna, ale jego zegarek kazał mu odpoczywać 58 godzin :P) Ja zaś nie chcę się styrać, gdyż na kolejny dzień mamy w planach długą wycieczkę. Ale dlaczego te wszystkie słowackie szlaki są takie długie? Trochę kusiła mnie pętla przez Przełęcz pod Osobitą i Grzesia, ale to z mapy 7 godzin, czyli moim tempem to będzie jakieś 9-10 Odpada. Jedziemy do Orawic z zamiarem wejścia na Magurę Witowską. Znowu nie mamy drobnych na parking. Znowu musimy zacząć od Kofoli. Znowu wzięliśmy ze sobą rzeczy na basen. Znowu nie mieliśmy ochoty się w nim taplać ze względu na tłum ludzi. A podobno nic 2 razy się nie zdarza. No dobra. Z tą Magurą to wymyśliłam taką opcję: początek pójdziemy szlakiem, potem skręcimy na ścieżkę rowerową i wejdziemy na szczyt stromą ścieżką, która oficjalnie szlakiem nie jest, ale na niektórych mapach istnieje(wydaje mi się, że @Mnich Admin i @barbie609 moder tam schodzili), a zejdziemy już szlakiem oficjalnym, który na mapach jest. I tak jak zaplanowaliśmy początkowo idziemy szlakiem(chyba żółtym) w kierunku Suchej Hory. Niezbyt nam się podoba. To znaczy trochę nam się podoba, bo idziemy całkiem widokową łączką: Ale taki stan nie może wiecznie trwać i dalsza część szlaku ma postać upierdliwego chaszczownika: Kiedy w końcu ta ścieżka rowerowa???? W końcu na nią wyłazimy i spacerujemy sobie już bardziej cywilizowanym terenem. Znów jest upał a my jesteśmy jacyś zblazowani i nic nam się nie chce. Odnajdujemy wejście na Magurę, S. mówi, że on już nie chce schodzić szlakiem więc wejdziemy i zejdziemy tą samą drogą. Mnie się ten pomysł niezbyt podoba i mówię, że rezygnuję. Trwa tu jakaś zrywka drewna, jest hałas. S. mówi, że jemu też się nie chce. To odpuszczamy. Szlak rowerowy którym idziemy ma postać pętli to sobie drugą stroną wrócimy na parking. No i jak tak sobie debatujemy nad dalszym przebiegiem trasy, nadchodzi jakiś turysta. I mówi, że na asfalcie w Orawicach spotkał niedźwiedzicę z młodymi i nawet na niego nieprzyjemnie burczała. No to teraz to ja już mam zawał, ale jakoś wrócić trzeba. Zatrzymujemy się w turystycznej wiatce na jedzenie i picie, potem dalej maszerujemy rowerowym szlakiem. Na którym niespodziewanie odkrywamy piękne widoki: W końcu ścieżka robi nawrotkę w kierunku Orawic, więc widoki zostawiamy za sobą. O niedźwiedziu jakoś zapomnieliśmy Na koniec idziemy jeszcze na piwo i haluszki przy parkingu i koniec. Chyba potrzebowaliśmy takiego spacerku, na którym dostaniemy ładne widoki bez dużego wysiłku. Za to następnego dnia będzie wyrypa. CDN.10 punktów
-
Kładłem się wczoraj spać - lało...... Obudziłem się koło drugiej - lało...... O piątej z minutami - nie lało.....a skoro nie lało, a zaczęło wiać solidnie to zamarzył mi się magiczny wschód słońca, który w takich warunkach był całkiem prawdopodobny... Zanim się pozbierałem było już trochę późno, więc wybrałem opcję przydomową i zdążyłem na styk. Było pomarańczowo, mgliście i wietrznie nad końcówką Beskidu Makowskiego i nad Wyspowym tańczyły podświetlone mgiełki..... Jako się rzekło, byłem za późno, więc na wschód czekałem max 3 minuty..... Słonko szybko nabrało wysokości ( no i niech ktoś powie że ono się nie rusza ) i pora było się zbierać na poranną kawkę.... Sprzęt wylądował w torbie i skierowałem się do domu.......ale w międzyczasie słońce schowało się za chmurkę i zatrzymał mnie kolejny widok. Cóż począć - trza się wypakować bo Luboń Wielki prezentuje się dziś całkiem fajnie.... No i to by było na tyle dzisiejszej relacji...10 punktów
-
Wątek się trochę zakurzył, czyżby nie było poza mną innych amatorów rowerowania po pagórkach ? W moim przypadku ostatnio wszystkie drogi prowadzą na Słowację i nie inaczej było i tym razem. Jeśli ktoś ma ochotę poczytać moje wypociny i pooglądać niezbyt udane zdjęcia to zapraszam jesiennie do niezwykłego miejsca leżącego na Liptovie , na skraju Wielkiej Fatry. Dla miłośników dwóch kółek jest możliwość dojazdu rowerem z zabytkowego centrum Rużomberka lub krótką trasą ze wsi Biely Potok, można też podejść szlakiem turystycznym lub podjechać autem po wąziutkiej i stromej drodze. Dla każdego do wyboru najdogodniejsza opcja. Mowa o architektonicznej perle Liptova i całej Słowacji, czyli zagubionej wśród wzgórz Wielkiej Fatry - osady Vlkolinec. D Do wsi nie można wjechać autem, trzeba pojazd pozostawić na parkingu przed zabudowaniami, stosowne znaki informują także o konieczności zejścia z jednośladu z centrum osady. To tzw. żywy skansen, budynki są w większości zamieszkane, wszystkie domostwa są prywatną własnością, część z nich jest już tylko letniskami ale wiekszość ma stałych lokatorów. Wejście jest płatne, na dzien dzisiejszy osoba dorosła musi uiścić 8 EUR, ale wrażenia z pobytu w tym miejscu, pod zboczami Sidorova są bezcenne. Mnie ten klimat i widoki dosłownie rzuciły na kolana. Vlkolinec w grudniu 1993 roku został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Domki przetrwały w praktycznie niezmienionym stanie od XIX wieku, wioska była zresztą nawet po drugiej wojnie światowej słabo dostępna, długo prowadziły do niej tylko polne drogi, a prąd doprowadzono po połowie XX wieku, więc mieszkańcy żyli jakby w izolacji od reszty regionu , mimo żę formalnie od dawna jest to administracyjnie.......ulica Rużomberku ... We wsi zachowało się 45 gospodarstw , kościół, dzwonnica i stara szkoła, w której w jednej wspólnej klasie uczyło się w latach świetności 70 uczniów naraz Najstarsza zachowana budowla, drewniana dzwonnica z 1770 roku o konstrukcji zrębowej, na kamiennej podstawie, kryta gontem. Murowany kościół z 1875 roku.... Jeszcze kilka zdjęć z tego urokliwego zakątka.... Na koniec, żeby było górsko i żeby Wam pokazać jak piękna to okolica, panoramka ze zboczy Sidorova.....9 punktów
-
Ahoj! Minął tydzień od powrotu, pranie zrobione(nawet mój żulerski plecak :P), więc mogę powoli zabrać się za me tatrzańskie pamiętniki z wakacji Podzielę je chyba na 3 lub nawet 4 części bo wyjazd był długi, to i zdjęć i wrażeń mam pod dostatkiem. Mam nadzieję, że będzie chciało Wam się to czytać i oglądać Dzień 1, sobota Predny Salatin Hreben-Brestova-Salatyny-Skrzyniarki-Spalona Kopa-Pachoł-Banikowska Przełęcz-Dolina Spalona-Adamcula-Parking pod Spalenou Ileż to razy ja sobie obiecywałam, że nie będzie ambitnych wycieczek w pierwszy dzień, bo zwykle długi szlak+ brak aklimatyzacji kończył się dla mnie "zgonem" Obietnica jak zawsze została złamana no i... cóż, skończyło się jak zawsze. Tylko cóż robić kiedy na sobotę są doskonałe prognozy a w niedzielę ma być burzowo? No przecież nie będziemy chodzić po krzakach, żeby następnego dnia znów chodzić po krzakach No to jedziemy na parking. Który jest ogromny i już prawie cały zastawiony Ale to nic dziwnego, bo jesteśmy tu późno, bo się przecież trzeba wyspać w pierwszy dzień urlopu. Aby nieco ułatwić nam życie namawiam męża na przejazd kolejką, ale strasznie marudzi, że to plama na jego honorze Tatromaniaka Nie ma jednak innego wyboru niż się zgodzić, więc jedziemy, ale ja się strasznie na tej kolejce boję, jak nigdy na żadnym szlaku i nie mogę się doczekać kiedy te męczarnie się skończą Początek wycieczki: Jest tak gorąco, że od razu odpinam nogawki od spodni. Do tej pory złazi mi skóra z nóg Od górnej stacji kolejki mamy jakieś 1,5 h podejścia na Brestową. Dosyć stromego, ale szło się przyjemnie. Pierwszy Salatyn widziany z Brestowej: Szlak jest bardzo przyjemny widokowo, ale bardzo męczący ze względu na ciągłe piargowe podejścia i zejścia. Na odcinkach w dół wlekę się okrutnie bojąc się wywrotki. Podobno jest jakaś odmiana lęku wysokości, która nazywa się "lęk przed upadkiem" i chyba go mam, bo czasem na prostych ale niestabilnych zejściach wpadam w popłoch i panikę. To już bym chyba wolała drewniane schodki. Albo przynajmniej kamienne (byle nie worki jutowe) Nie wiem na którym Salatynie stoję, bo wg mojej mapy papierowej to jest Mały Salatyn. Ale do tego właśnie szczytu szliśmy jeszcze zgodnie z czasem z mapy, potem to już było coraz wolniej. Znowu były piargowe zejścia i sama się sobie dziwiłam, że nie mogę się już doczekać odcinków z łańcuchami by uświadczyć chociaż kawałek litej skały. W końcu dochodzimy do pierwszych trudności w okolicach Przełęczy pod Dzwonem: Są tu chyba 3 łańcuchy i troszkę "wspinaczki" po skałach, ale raczej nie jest zbyt trudno. Kolejek i zatorów też nie było. Odcinek graniowy od Brestovej do Pachoła jest długi, dlatego zbliżając się do tego drugiego czułam już coraz większe zmęczenie. Nawet zaczęłam wypatrywać jakiegoś nielegalnego trawersu do ścieżki zejściowej W drodze na Pachoła napotkamy niewielkie trudności, mi najwięcej sprawiła gładka i wyślizgana płyta, w dodatku dość mocno nachylona. Jak dla mnie to mógłby już tam być łańcuch, bo trochę to miejsce może być dla niższych osób problematyczne. Seba wszedł pierwszy i ja się tam po prostu wciągnęłam na jego ręce Nie za bardzo jest jak to miejsce obejść bo mimo, że z prawej strony jest dość dobrze urzeźbiona skała, to jest tam też taki skalny mini okap i jak się zahaczy plecakiem lub głową, to można parę metrów polecieć. Zaraz za płytą jest miejsce z łańcuchem, który wisi w miejscu też takim sobie, ale tu akurat pamiętałam z relacji @Gieferg że da się go obejść bokiem, to sobie obeszłam O dziwo w czasie pokonywania trudności moje zmęczenie gdzieś całkiem uleciało, ale niestety zaraz wróciło, jak trzeba było się gramolić na szczyt po rumowisku. W końcu Pachoł został zdobyty ale pora zrobiła się późnawa, bo zeszło nam z tą granią dość długo(a będzie tylko gorzej :P) Kolejne piargowe zejście przed nami, znów się wlekę Złazimy Doliną Spaloną, która może nie sypie się już aż tak bardzo, ale ja zaczynam odczuwać swój brak aklimatyzacji i pary starcza mi tak gdzieś do połowy zakosów. Po zejściu zakosami następuje bardzo długi, ciągnący się w nieskończoność dość płaski odcinek, a my zastanawiamy się kiedy w końcu wytracimy te metry? Ja sobie tak idę coraz wolniej, S. się wkurza, ale kurde no naprawdę nie mogę szybciej przebierać nogami. Chociaż przebierać muszę naprawdę wolno, bo obcy ludzie na szlaku pytają się czy chcę czekolady Stromo zaczyna robić się gdzieś w okolicach Rohaciego Wodospadu(oczywiście nie mamy czasu go zwiedzać, ale spokojnie, za kilka dni to nadrobimy). W końcu wytracamy te nieszczęsne metry. Za stromym zejściem znów idziemy przez las po płaskim i zaraz wychodzimy na asfalt. Ale tu już musimy sięgnąć po czołówki. Jesień idzie i dzień krótki już. W końcu doczłapujemy na parking, po asfalcie już jakoś szło mi się lepiej. Jeszcze tylko powrót do "domu" w Habówce, zakup pysznej nalewki od naszego gospodarza, zrobienie obiadokolacji. Idziemy spać z zamiarem, że jutro nigdzie nie idziemy Dzień 2, niedziela Oravice-Juraniowa Dolina-Umarła Przełęcz-Oravice W Habówce jednak nie da się długo spać. Od 4 rano pieją kury i tak dzień w dzień. Wstajemy, ogarniamy się, ale na luzie, bo przecież dzisiaj nigdzie nie idziemy No ale po jakimś czasie stwierdzam, że po moim zmęczeniu wczorajszym nie ma śladu, więc na jakiś krótki spacer możemy się wybrać. Jedziemy do Orawic z zamiarem zwiedzenia tamtejszych basenów, ale jak widzimy ile tam jest ludzi to nam się odechciewa Parkujemy na płatnym parkingu za 2 euro na cały dzień, ale że nie mamy drobnych to jesteśmy zmuszeni zacząć wycieczkę od kufla Kofoli. Napojeni rozpoczynamy spacer, który początkowo jest asfaltowy , a potem przekraczamy mostek: I wychodzimy na łąkę: Na początku się podniecamy, że to krokusy, ale potem dowiaduję się, że to zimowit jesienny zwiastujący szybką zimę. Za łąką wchodzimy do wąwozu: Całkiem fajny ten wąwóz, turystów też niewielu, choć nie jest tu całkiem bezludnie. Łańcuchy na tym wyjeździe prześladowały nas nawet w dolinach: Wyłazimy: Za Juraniową Doliną jest trochę podejścia przez las na Umarłą Przełęcz(tam robimy sobie krótką przerwę i tam jest akurat dosyć tłoczno). Potem strome ale dość krótkie zejście oraz dreptanie asfaltem po szlaku niebieskim z powrotem w stronę Orawic. Był to całkiem przyjemny spacerek. Chyba podzielę tę relację na więcej odcinków, bo miał być jeszcze Siwy Wierch,ale się już zmęczyłam Będzie zatem jutro. CDN9 punktów
-
Giewont... Wbitny masyw skalny w bocznej grani Tatr Zachodnich, którego niemal pionowe, budzące respekt ściany od dawien dawna rozpalały wyobraźnię i przyciągały wszelkiej maści tatromaniaków - czy to turystów, włoczęgów czy brać taternicką. Pochłonęły też sporo istnień ludzkich i do dziś spędzają sen z powiek TOPRowcom... ale o tym dalej. W roku 1901. na szczycie postawiono słynny krzyż, i z czasem góra urosła niemal do miana "narodowego" szczytu dla Polaków. Dzis jest bardzo (bardzo, bardzo, bardzo) popularnym celem górskich wędrówek z Zakopanego... ale to przecież wszyscy doskonale wiemy. Skad nagle (kolejny, milionowy w internetach) temat o Giewoncie? Ano stąd, że - choć w góry chodzę na własnych nogach już ponad 30 lat, a w nosidle jeszcze troszkę dłużej - wciąż nie wybrałem się na Giewont. Tzn. byłem kiedyś na szczycie, w przelocie, schodząc z Kopy Kondrackiej. Było to w dobrym ( i rzadko spotykanym) momencie, gdy na szczycie nie było dużo ludzi i dało się tak po prostu wejść na szczyt. Ale co innego wpasć na Giewont po drodze, a co innego PÓJSĆ NA GIEWONT. Myślę, ze rozumiecie tę subtelną róznicę... A zatem plecak na plecy i w drogę - jak wiele osób przede mną i wiele po mnie - ruszam an Giewont! Do Zakopanego dotarłem oczywiście samochodem. Dziś to oczywistość, choć wciaz wiele osób korzysta - jak niegdyś i ja - z transportu autobusowego, czy... kolei. W sumie tylko trochę nowocześniejszej, niż ta ze zdjęcia i ponoć wcale nie szybszej... Dziś Zakopane to tetniący życiem i nieco skarykaturyzowany kurort,... ...który możla lubić, lub nie. Zdania są różne, ja Zakopane ogólnie nawet lubię, choć wolę cumować raczej w Koscielisku. Jednak z Zakopanem łączy mnie tyle wspomnień, nagromadzonych przez te wszystkie lata, że na pewno - mimo zgiełku, gwaru i wszechobecnej "komerchy", czuję się tu jak u siebie. Czasem wyobrazam sobie, że jest rok nie 2024, a pierwsze dekady XX stulecia. Że podróż dzięki kolei żelaznej nie trwa już dni, a godziny, wciąż bez telefonu, bez internetu... Że nikt z pracy nie zadzwoni, nikt mnie nie znajdzie, że jestem tu i nic innego mnie nie obchodzi. Że siedzę w barze w centrum i - za przykładem nieznajomego przede mną - zamawiam okocimski lager do połowy zaprawiony żywieckim porterem, przysłuchuję się dociekaniom, skad biorą się tajemnicze światła na północnej ścianie Giewontu i ze właśnie szykuję się do niesamowitej wyprawy na szczyt tej fascynujacej góry. Że spacer po Krupówkach, gdzie zapewne dostać można niezbędne na taką wyprawę wyposażenie, to nie przeciskanie się przez tłum ludzi między barwnymi witrynami róznorodnych sklepów, że kiedyś to wszystko wygladało zgoła inaczej... I tak oto wychodze przed mój pensjonat, by - od razu - ujrzeć cel wyprawy. Wymarzony widok, ale niestety, czy też - w pewnych aspektach - na szczęście, dziś wyglada to raczej tak: Wychodzę późno. Budzik miałem nastawiony na 5:15, ale niestety przysnęło mi się i wstałem godzinę później. I tak mogę mówic o sporym szczęściu, bo normalnie takie drzemki kończą się koło ósmej czy nawet dziewiątej i cała wyprawa "wzięłąby w łeb". Przerażony i tak dość niekorzystnym obrotem spraw - szybko się ubrałem i pognałem do Strążyskiej. Śniadanie można przecież zjeśc po drodze, co tam. Byle zdążyć przed tłumem. Jak widać - nie jest źle. Jeszcze całkiem pusto i cicho. Dolina przez ostatnie 100 lat niewiele się zmieniłą, tylko droga jakby lepsza, bo tu samochodzem raczej by się nie przejechało... Charakterystyczną cechą tej doliny, jak i okolocznych tatrzańskich dolin, jest dobrze wiodczna pozostałośc oryginalnych lasów mieszanych, które pierwotnie porastały te góry, a które zostały brutalnie wycięte i zastąpione szybko rosnącą świerczyną. Dolina jest krótka i głęboka. W porównaniu z Kościeliską czy Chochołowską pokonuje się ją bardzo szybko, wrecz ekspresowo, wotoczeniu pięknych formacji skalnych - zwłaszcza po prawej stronie, na zbiczach - niegdyś popularnych i często odwiedzanych, a dziś zamkniętych - Łysanek... ...i dosłownie za moment docieramy na Halę Strażyską, skąd przy dobrej pogodzie możemy podziwiać piękny widok na pólnocne ściany Giewontu oraz - patrząc na północny zachód - na Sarnią Skałę... Niestety krótki marsz przez dolinę ma też jedną kluczową wadę - Hala połozona jest niziutko, ledwie 1040m n.p.m. i czeka nas jeszcze jakieś 950m wspinaczki. Tak naprawdę wciaz dopiero zaczynamy! W dzisiejszych czasach Hala Strażyska to miejsce, z którego najlepiej obserwować można grożne pólnocne ściany Giewontu znajdujące się "o rzut beretem", ale wcale nie "na wyciągnięcie ręki". Dziś szlak skręca tu w prawo na - tak ciekawą jak jej nazwa - Przełęcz w Grzybowcu, ale warto pamiętać, że nie zawsze tak było. Warto znów cofnąć się o jakieś 80 czy nawet 100 lat, gdy znaki którymi Karłowicz wytyczył pierwszy szlak przez Stoły na Kominiarski wciaz były w miarę świeże... Wówczas nikt nie słyszał o szlaku przez przełęcz w Grzybowcu... Wtedy szło się prosto jak strzała pod piękny wodospad Siklawica, znajdujacy się jakieś 5 minut na południe od Hali... Litografia jeszcze z czasów Cesarsko-Królewskich, ale dziś wodospad wyglada niemal identycznie... Dodam, że o tak wczesnej porze udało mi się uwiecznić rzadki moment, gdy przy wodospadzie nie ma żywego ducha! Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem to miejsce tak puste. Byłęm tu... sam. Całkiem sam. Wracając do sedna - jako dziecko stojąc u stóp Siklawicy z ojcem czy dziadkiem, zawsze nurtowała mnie myśl, że super byłoby wejsc na górę, na ten próg, z którego spada wodospad. Naiwnie myślałem, że skoro nie można, to widać się nie da, ale prawda jest zupełnie inna. Jeszcze we wczesnych latach powojennych szlak prowadził w lewo od wodospadu, na próg skalny do Małej Dolinki, gdzie północne ściany Giewontu naprawdę były już nie o "rzut beretem". Parę kroków od szlaku można ich było realnie, fizycznie dotknąć. Oczywiscie - dziś Mała Dolinka jest niedostępna dla gawiedzi i spod Siklawicy należy wrócić na Halę Strążyską i skierować się ku Przełęczy w Grzybowcu, ale kiedyś szlak prowadził przez Małą Dolinę i dalej w górę Żlebem Warzecha na Przełęcz Bacug, skąd - jak dzisiaj - szło się dookoła Małego Giewontu na Przełęcz Kondracką Wyżnią. Dodam, że teren niewątpliwie o wiele ciekawszy niż niekończący się las, przez który dzisiaj prowadzą czerwone znaki, jednak chyba niesposób puścić takiej masy ludzi przez stromy i nieprezyjemny Żleb Warzecha, do tego dochodzi kwestia spokoju ducha kozic odwiedzajacych Małą Dolinkę oraz potencjalnych siedlisk orłów na pólnocnej ścianie Giewontu... którym jednak zapewne i tak nie do końca podobają się tłumy na jego szczycie... Koniec końców w okresie PRL przebieg szlaku zmieniono i wybrano wariant - jak pisałem - zdecydowanie mniej atrakcyjny, za to korzystniejszy pod każdym innym wzgledem. Warto pamiętać, że zimą szlak z Przełęczy jest zamknięty i na przełęcz - owszem - dojdziemy... ...ale na Giewont (tędy) już nie. A wspomnianej Małej Dolinki dziś nie wolno już zobaczyć na własne oczy, nie wolno podejść na wyciągnięcie ręki do północnej ściany, natomiast - jak rzadko w takich sytuacjach - możemy z łatwością zobaczyć zdjęcia dostępne... o tu: https://maps.app.goo.gl/mV1k8tPVMJi8FJ1P9 O ile umiarkowanie dziwi mnie, że ktoś tam czasem chodzi, o tyle publikowanie zdjęć świadczy o tym, że mógł tam być, co jest rzadkie, bo od ponad 40 lat ten obszar zamknięty jest nie tylko dla turystów, ale i dla taterników, którzy bezskutecznie walcza o ponowny dostęp do pociagających ich rejonów i tras wspinaczkowych. Tutaj jeszcze warto rozwiać pewien pokutujący mit o Małej Dolince i szlakach przez nią prowadzących. Otóż tu i ówdzie utarło się, że z Małej Dolinki istniał kiedyś szlak turystyczny na szczyt Giewontu Żlebem Giewonckim, nazwanym później od nazwiska lekarza i taternika Żlebem Kirkora. Nieścisłość ta ma czesto tragiczne skutki. Żlebem prowadzi - i owszem - trasa taternicka, do tego bardzo trudna. Żleb podcięty jest trzema trudnymi i niebezpiecznymi progami, w zasadzie nie do przejścia bez taternickiego ekwipunku i umiejętności. Turyści, którzy - zwabieni opowieścią o szlaku turystycznym - decydują się schodzić z Giewontu tą właśnie drogą kończą - jeśli mają szczęście - ściągani ze Żlebu przez TOPR żywi, a jeśli go nie mają - martwi. Wg znalezionych przeze mnie źródeł, szlaki - i owszem - były dwa. Jeden - wspomniany, czerwony - Żlebem Warzecha na Przełęcz Bacug, a drugi - ponoć (za Zwolińskim) niebieski, wyznakowany - jak wieśc niesie - przez Kirkora, opuszczał Warzechę mniej więcej w połowie jego wysokości przez tzw. Zachód Pilotów, by osiągnąć Żleb Kirkora w jego górnej, bezpieczniejszej cześci, ponad śmiercionośnymi progami. Szlak ten i tak był (znów za Zwolińskim) trudny i niebezpieczny, więc i tak ciężko go traktować jako szlak turystyczny w dzisiejszym rozumieniu tego terminu... Ale wracając do rzeczy. Dziś szlak wiedzie z Przełęczy w Grzybowcu na południe poniżej wspomnianej Przełęczy Bacug... Nie chcę malkontencić, ale gdyby poprowadzono go przez samą przełęcz z pewnościa można by dojrzeć Giewont w jego majestacie, przekonać się naocznie jak strome są jego ściany... ale wtedy trzeba by znów nieco zejsć by obejśc Mały Giewont, wiec znowu... szlak poprowadzono wygodnie, mozna by rzec - pragmatycznie, za to niezbyt pięknie. Przed nami pojawia się Siodło, będące standardowym miejscem postoju. Znajduje się ono - plus minus - 300m powyzej Przełęczy w Grzubowcu, a 300m ponizej szczytu, można zatem uznać, ze trasa niejako naturalnie dzieli się na odcinki po 300m przewyższeń. Tylko trzeba tam jeszcze doczłapać, a ja byłem tego dnia ewidentnie bez formy. Oczywiscie wypad pod Siklawicę troszkę mnie opóźnił, ale 3,5 godziny, a ja wciąż tuż nad lasem to.... prawie hańba. Po drodze mijamy takie oto skałki, które po deszczu mogą być nieprzyjemne, do tego szlak przecina żleb, w którym kilka osób (na sniegu wprawdzie) zakończyło niestety swój żywot zjazdem do Małej Łąki, ale ogólnie szlak jest - oczywiście - łatwy. Tylko raczej uciażliwy i męczący. bo jest wyraznie pod górę, ale wysokości nabiera się jednak stosunkowo wolno. Nie lubię tego szlaku, a moje dzisiejsze człapanie wpisuje się perfekcyjnie w moją dawno wyrobioną niechęć Spytacie pewnie skąd niechęć do szalakum, którym nigdy nie wchodziłem? Nie wchodziłem, ale dwa razy schodziłem z myślą, że nie chcę nim wchodzić. I... nie lubię Przełęczy w Grzybowcu. Mało jest miejsc w Tatrach, których nie lubię i to jest zdecydowanie jedno z nich.... Trzeba jednak przyznać, że powyzej granicy lasu, szlak jest atrakcyjny widokowo... Ponizej Siodła mijam pasącą się spokojnie - niezważajac na "ceprostradę" powyzej - kozicę. I tak oto osiagnąłem siodło, gdzie odpoczywa już spora grupka zmęczonych turystów. Ktoś siada, ktoś wstaje, miejsca są, ale ja nie decydowałem się na postój. Znam siebie i wiem, ze mi to nie pomoże. Ja chodze wolno, krowim tempem, ale bez postojów. Po prostu człapię, ale cały czas, z pzrerwami na łyk wody czy zrobienie zdjęć. Tutaj ponownie widzimy cel wyprawy - krzyż na szczycie Giewontu oraz Wyżnią Kondracką Przełęcz, na którą mój stryj wbiegłby pewnie w 5 minut, ale mnie zajęło to o wiele, wiele więcej. Na tym etapie rozpoczynają się też wyścigi do kolejki pod szczytem, bo tutaj widać kolejną rzekę ludzi płynącą od strony Hali Kondratowej i o ile na szlaku jest "ludno", o tyle na Przełęczy robi się już zdecydowanie tłoczno. Jednak za wyjątkiem osób o wyśmienitej kondycji, który faktycznie dobiegną na koniec kolejki pierwsi, większość tych, którzy mnie tutaj wyprzedzili "spuchła" ponad Przełęczą i - powiem uprzedzajac nieco fakty - na szczyt dotarła po mnie. Nie żebym się chwalił, bo z tym tempem nie ma czym, ale w górach z reguły najlepiej spieszyć się powoli, za to wytrwale. Chyba ze ma się kondycję jak mój stryj, ale to rzadki dar... Z okolic Przełęczy mamy piękny widok tak na - bardzo bliskie i rudziejace już na koniec lata - Czerwone Wierchy, jak i na Krywań czy Świnicę. Wierzchołek Giewontu jest już bardzo blisko i widać już formującą się kolejkę do łańcuch, po części wynikająca ze sporego odsetka turystów (w tym dzieci) totalnie ze skałą i łąńcuchem nieobytych. Widok ten znam bardzo dobrze, bo wielokrotnie dane mi go było podziwiać z Czerwonych Wierchów. Giewont z tej storny w niczym nie przypomina masywu zwróconwego wstrone miasta swoim grożnym obliczem. Z tej strony jest to taka górka. Ot taka okrągła kopuła, zachęcajaca do łatwego wejścia na wierzchołekm Inaczej niż samo Zakopane, to akurat nie zmieniło się przez ostatnie lata, ani nawet tysiaclecia.... ...nie nadgryzł go w tak krótkim okresie nieubłagany ząb czasu, nie rozdeptali go ludzie tak tłumnie przybywajacy z wizytą. Giewont jest taki, jak był 100 lat temu, i tylko o krzyż inny niż w czasach początków turystyki tatrzańskiej. I tak oto poszedłęm, ostatnie 130 metrów w górę - jak wielu przede mną, i wielu po mnie - by niemal w samo południe osiagnąć szczyt Dodam jednak, że jeśli nawet teraz może nieco kontempluję to wydarzenie, to atmosfera na szczycie wcale kontemplacji nie służyła. Nie, zdecydowanie nie byłem tam na górze w nastroju do takich rozmyślań. Na górze jest gwarno jak na targu, jedni robią selfie, inni tobią zdjęcia komuś, kto koniecznie musi na takim zdjęciu dotykać krzyża, przez co do zdjec formuje się kolejna kolejka, którą można ominąć ryjac się pod krzyem w chwili przerwy między kolejnymi zdjeciami - słowem - no targ. A do tego jeszcze łąńcuch w dół, trudniejszy niż ten w górę, i znów idzie się wolno, bo dzieci hamują. Nie zebym coś do nich miał - zdecydowanie bardziej podobają mi się te dzieciaki na łańcuchach niż ten targ pod krzyżem. Przychodzą na myśl wspomnienia, jak ojciec zabrał mnie na pierwszy łańcuch na szlaku na Małołączniak z Przysłopu Miętusiego. To wszystko było takie nowe, takie ciekawe i... takie piękne! Dzieci udało si,e wyprzedzić po skałkach na zakrecie i wkrótce znów staję na Przełęczy Kondrackiej Wyżniej. Tam widzę roztrzęsioną panią zbulwersowaną zachowaniem innych ludzi na zejsciu, choć - naprawdę - nic niesamowitego się tam nie działo... Zdziwiło mnie to, bo nieustannie dziwi mnie jak wielki stres wywołują u niektórych takie skałki. Trzeba jednak pamiętać, ze jak na " ceprostradę", wierzchołek Giewontu jest jednak stosunkowo trudny, bo dla niektórych to pierwszy łańcuch w życiu, a trudnosć potęguje dodatkowo stopien wyślizgania skał spowodowany dużym ruchem na szlaku. Ze szczytu wybrałem drogę powrotną przez Przełęcz Kondracką na Halę Kondratową. Z zejścia możemy podziwiać piękno samej Hali oraz widok na Koszystą, Granaty, Świnicę i - coraz bliższy - Kasprowy z charakterystycznymi zabudowaniami na szczycie. Choć - w swoim mniemaniu - wyszedłem późno, wciaz wiecej ludzi wchodziło niż schodziło. Była to mieszanka ogronnego zmęczenia i hartu ducha, słow motywacji i jęków zniechęcenia, żartów i przekleństw, na jednym z postojów ewidentnie zakrapiana "czymś mocniejszym" przez jedną z wchodzących grupek. Pełen przekrój od wytrawnych, "zaprawonych w boju" górołazów, po przerażone skalą trasy niemal płaczace panie, które - można by pomyśleć - zostały tam zaciągnięte jakby za karę (panie czytające ten wywód bardzo przepraszam, ale zmęczeni panowie w większosci cierpieli w milczeni, czego o paniach powiedzieć niestety nie można ). Ktoś krzyczal tak, ze po całej Hali niosło, ktoś przełaził poza ustawione przez TPN bariweki, zeby sobie zrobić mały piknbik na trawie. Slowem - turyści na szlaku. Po drodze jeszcze spotkało mnie trochę szczęścia- trafiam na jelenia pasącego się przy szlaku! O ile zdjęć kozic ma trochę, świstaka ze dwa, mam nawet niedźwiedzia w swoich zbiorach, to jelenia jeszcze nie trafiłem. Owszem widziałem, ale biegł tak szybko, ze nawet aparatu nie włączyłem zanim uciekł w las. Dalej już pożegnalne sojrzenie na szczyt Giewontu i Kondratowa... Schronisko - jak pewnie wiecie - w rozbudowie, ale działa tu "tymczasowy punkt obsługi turystów" , gdzie można dostać jadło i napitek. Z Kondratowej dalej Kalatówki, Kuźnice, Wielka Krokiew i Drogą pod Reglami wróciłęm do wylotu Doliny Strążyskiej. Razem kółko zajęło mi 9,5 godziny, co uważam za nienajgorszy wynik, mimo fatalnego tempa na podejścu. I co? I bardzom szczęsliwy. Niby to "tylko" Giewont, niby "sztampa", takie "oklepane", niby są ciekawsze miejsca, a jednak góra daje satysfakcję. Tylko trzeba wyjsc wcześnie. Jeszcze wcześniej niż ja. Na podejściu minąłęm ludzi schodzących już ze szczytu, gdzie - pomimo bardzo wczesnej pory - i tak już nie byli sami. Ja w kolejce do łańcucha spędziłem jakieś 15 minut, a gdy schodzięłm - kolejka ta wydłużyła się - na oko - dwukrotnie. Niemniej - polecam Giewont, bo jest to pewne przeżycie i pewna legenda polskiej turystyki górskiej. Ja na tą "sztampę" zdecydowałem się po wielu latach i absolutnie nie załuję, choć musiałem przez to odłozyć na kolejny rok moje plany obejmujące Krzyżne i Buczynowe Turnie... Nic - jak mawiają - co się odwlecze to nie uciecze, a na Giewont zdecydowanie warto było pójść !9 punktów
-
Na Szpiglasowym byłem w 2014 roku (rany 10 lat !). Na rozgrzewkę CZerwone Wierchy z Giewontem na dokładkę i tu macie rzadki widok - prawie pusty Giewont w sezonie! Ale - jak pisałem - to tylko była rozgrzewka. Tego roku "daniem głównym" był właśnie Szpiglasowy... Trochę chmurek, ale pogoda - jak rzadko w przypadku moich relacji - ładna. Wyruszamy w stronę Mnicha... ..i tak sobie idziemy. Widoki jednak nienajlepsze z powodu chmur, w których chowają się okoliczne szczyty. To przed nami to Wrota Chałubińskiego - w sam raz na krótki wypad po drodze. W dawnych czasach można było tamtędy przejść do Stawów Ciemnosmreczyńskich, ale szlak po słowackiej stronie jest (podobnie jak na Przełęcz pod Chłopkiem) dawno zamknięty. Jak do tego doliczyć Gładką, Tomanową, Pyszniańską (choć ta ostatnia jest technicznie dostepna z Ornaku przez Siwy Zwornik) zobaczyć można ile dawnych przejść na Liptów zamknięto dla ruchu. A szkoda -mnie by się marzyło kółko z doliny Cichej przez Kasprowy i powrót Tomanową, ale... tego własnie obawiali się Słowacy, gdy złośliwie Tomanową zamknęli. Złosliwie, bo - umówmy się - skoro ludzie przez tyle lat tej znalezionej w dolinie roślinki nie zadeptali, nie zrobiłaby również tego ta garstka wędrowców, którzy na takie "kółko - killer" by się zdecydowali, ale... wiem, TANAP wie, co robi). Tym bardzoej marzyłoby mi się zejscie z Wrót nad Wyżni Staw Ciemnosmreczyński i powrót przez Gładką, ale - jak pisałem, też zamknięte i raczej nic się w tej kwestii nie zmieni, a Pan Bryniarski czuwa Ale... dośc odpływania w inne rojony Tatr, wracamy na szlak. Na Wrota prowadzi szlak czerwony, zrazu prawie płasko... Potem dość stromo, czego zdjęcia absolutnie nie oddają... I w krótkim cvzasie osiągam Wrota Chałubińskiego. "Szeroko otwarte" jak powiedział mi pan schodzący ze Szpiglasowej, gdy pytałem, czy szlak otwarty, bo wiem, ze w historii róznie z tym bywało Zejście tą samą drogą i dalej na Szpiglasową Przełęcz... W tzw. międzyczasie chmury się rozproszyły i pojawiły się wierzchołki okolicznych szczytów... Przepięknej urody szlakiem wchodzimy na Szpiglasową Przełęcz i dalej na Szpiglasowy Wierch... Widoki - cudowne... I zejscie do "piątki". Trochę łąńcucha, stosunkowo niewielki ruch... Do Doliny Roztoki schodziłem bardzo zmęczony i uszkodzony, bo naciagnąłem sobie coś w pachwinie i bolało. Niestety wycieczka była forsowna i łatwo o kontuzję. Tyleż niegroźną, co bardzo nieprzyjemną i bolesną. I powrót na parking w Palenicy. Ogólnie była to jedna z najpiękniejszych wycieczej, na jakich byłem w Tatrach. NIezapomniane widoki, piękne tereny i pogoda się udała jak rzadko. Szybko pewnie nie wrócę, bo na Słowacji mam sporo zaległosci do nadrobienia, ale zapomnieć się tego nie da9 punktów
-
8 punktów
-
Dzień 8, sobota Wstąpienie do piekieł, czyli przeprowadzka do Zakopanego.... Dzień 9, niedziela Palenica Białczańska-Wodogrzmoty Mickiewicza-Dolina Roztoki-Siklawa-Dolina 5 Stawów Polskich-Szpiglasowa Przełęcz-Szpiglasowy Wierch-Ceprostrada-Morskie Oko-Wodogrzmoty- Palenica Co was podkusiło żeby ze Słowacji "przeprowadzać" się do Polski? Takie pytanie zadał nam kolega @Mateusz Z Otóż kusiło kilka rzeczy. W warunkach letnich nie byliśmy po polskiej stronie Tatr od 3 lat i trochę się stęskniliśmy. Najbardziej za równymi chodnikami ułożonymi z kamieni, czasami przejść dostosowanymi do możliwości zwykłego człowieka i szaloną jazdą z busiarzami Co prawda Sebastianowi zostało już bardzo niewiele do przejścia w tej części Tatr, ale ja mam jeszcze parę miejsc w których nie byłam, a niektóre chcieliśmy powtórzyć. Na niedzielną wycieczkę wybieramy Szpiglasowy Wierch, na którym co prawda byliśmy, ale było to ponad 10 lat temu, więc z chęcią zobaczymy co się tam zmieniło. Startujemy z Palenicy wraz z tłumem innych turystów: Przy Wodogrzmotach tradycyjnie przerwa, obowiązkowy Toi Toi, bo do schroniska w Stawach iść nie zamierzamy i skręcamy na zielony szlak, licząc ze hordy pójdą nad Morskie Oko. Dawno nie szliśmy Doliną Roztoki więc byle kwiatek, krzaczek i kamień wywołują nienormalny zachwyt. Natomiast w porównaniu ze Słowacją przeżywamy lekki szok. Dlaczego tu jest tyle ludzi? Im wyżej tym tłum się coraz bardziej zagęszcza, w okolicach Siklawy to w ogóle nie za bardzo jest miejsce żeby gdzieś się postawić. Nie czuję się w takich warunkach zbyt komfortowo. Taaa, ja wiem, że zaraz przyjdzie @Jędrek i powie, że się sami do tego tłumu przyczyniliśmy. I trochę się zgodzę, ale trochę jednak nie, bo 10, 8, 5, 3 lata temu- też tu byliśmy i takich tłumów jednak nie było. Jakiś suchawy ten wodospad.... Przy stawach robimy przerwę. Na szczęście większość gawiedzi chyba poszła do schroniska, od tej pory raczej będziemy mieć na szlaku względny luz. Przemierzamy Dolinę 5 Stawów mijając odejścia na kolejne szlaki, w końcu odnajdujemy i nasz skręt: Mamy długi odcinek po płaskim, więc idzie się bardzo przyjemnie. Na dodatek jest bardzo widokowo: Dopiero pod koniec zakosy robią się bardziej strome i na tym odcinku można się troszkę zmęczyć. Zakosy kończą się miejscem strategicznym, czyli naszymi ulubionymi łańcuszkami. Na szczęście nie stoimy w kolejce zbyt długo, może maksymalnie z 5 minut. Ale ten odcinek szlaku jest trochę problematyczny ze względu na złażących i przy takim natężeniu ruchu jaki jest obecnie mógłby być jednokierunkowy. My fragment szlaku poszliśmy obok łańcucha- wiem, że niektórzy uważają że to straszne przestępstwo, ale wydaje mi się, że zatory na takich szlakach robią się przez to , że większość ludzi musi kurczowo szarpać żelastwo za wszelką cenę Trochę też miałam wrażenie, że łańcuchów jest więcej niż 10 lat temu i przejście odcinka z biżuterią trwa teraz dłużej. Albo po prostu się postarzałam Na przełęczy nie robimy nawet przerwy, od razu idziemy na Szpiglasowy Wierch, który jest świetnym punktem widokowym. Na szczycie jest jednak tyle ludzie, że ciężko znaleźć jakieś wygodne miejsce do odpoczynku i kontemplacji widoków. Troszkę też zepsuła się pogoda i spadły na nas ze 3 krople deszczu. Po dość długim pobycie na szczycie przychodzi pora na zejście. Schodzimy w kierunku Morskiego Oka kosmicznie długim(dość płaskim) chodnikiem zwanym Ceprostradą. Idzie się bardzo wygodnie, jest też całkiem widokowo, ale pod koniec szlak zaczyna nużyć. Gdzieś w połowie zejścia jest coś czego 10 lat temu nie było- a jakże, łańcuch. Da się go obejść dołem, ale my jakoś bezwiednie wpakowaliśmy się na obwieszoną skałę to już przeszliśmy. Ja oczywiście z marudzeniem, że mało tam miejsca na nogi Pod koniec nie mogę się już doczekać asfaltu, bo marsz po kamieniach przez kosówki i las stał się już na tym odcinku walką o nieskręcenie kostki(szczególnie, że idę w niskich butach). Na ławkach przy schronisku robimy sobie dłuższą przerwę, zwiedzam też luksusową niemal toaletę z bardzo miłym panem klozetowym Został ostatni odcinek- dobijający stopy asfalt. I tak jak pod koniec ceprostrady chciałam asfaltu, tak teraz idąc skrótami, żałuję, że tych skrótów nie ma więcej. Przy Wodogrzmotach robimy ostatnią przerwę i w tłumie ludzi schodzimy na parking. Wycieczka z przerwami zajęła nam 10 godzin, więc z porównaniu ze Słowacją to całkiem dobry wynik Kolejnego dnia załamanie pogody, więc będziemy mieć 1 dzień chcianego oraz drugi wymuszonego odpoczynku CDN.8 punktów
-
Dzień 7, piątek Dolina Wąska-Otargańce-Raczkowa Czuba-Jarząbczy Wierch-Kończysty Wierch-Dolina Raczkowa-Dolina Wąska W ostatni dzień pobytu na Słowacji wybraliśmy się w najbardziej dzikie i odludne zakątki Tatr. Już samo dotarcie autem było długie, bo na parking mieliśmy od nas aż 60 km. Ale początkowo po dobrych i malowniczych drogach, a potem po dziurawej dróżce dotarliśmy do celu. Zaparkowaliśmy na kempingu "Autocamp Rackova Dolina" za 3 euro za cały dzień. Trochę się nawet zdziwiliśmy, że kemping żyje i mieszka na nim sporo ludzi. Tak naprawdę może być to całkiem fajna baza wypadowa- można stąd pójść na Otargańce, Bystrą, Starego Robota, Baraniec, Wołowiec przez Dolinę Jamnicką i nawet Rohacze. Hmmm, może by tak tu kiedyś zakotwiczyć na tydzień? Zostawiamy te mrzonki o niepewnej przyszłości i startujemy. Doliną Wąską idziemy jakieś pój godzinki, jest w miarę płasko, w sam raz na rozruch. Przy rozstaju szlaków wybieramy szlak zielony prowadzący na potężną grań Otargańców. Marzyłam o tym szlaku od lat, ale chyba los mnie trochę pokarał :P(uważaj o czym marzysz!) Otóż początek to bardzo strome podejście lasem. Co prawda po zakosach, ale te zakosy dość krótkie, więc stromizna jest odczuwalna. Im wyżej tym wcale nie jest lepiej. Stromizny nie maleją, za to pojawiają się chaszcze: A jeszcze dalej wiatrołomy po których(ale także pod lub obok) trzeba czasami przechodzić niemal w akrobacjach. Te powalone drzewa to był pierwszy czynnik, który nas na tym szlaku spowalniał. Będzie takich czynników więcej, przez co wycieczka, która miała być przyjemnym relaksem(bo w końcu nie ma łańcuchów!), a zamieniła się w bardzo stresujący wyścig z czasem.... Po tych mękach piekielnych wychodzimy w końcu na grań i na dwuwierzchołkowym Ostredoku robimy sobie pierwszą dłuższą przerwę. Dalej nie będzie już morderczych podejść, za to bardzo widokowy spacerek granią. N Nie ma tu raczej większych trudności, ekspozycja też nie jest duża, ale jak już wspomniałam wcześniej, są pewne elementy, które spowalniają. Po pierwsze szlak jest oznakowany typowo po słowacku, czyli marnie i czasem musimy wypatrywać albo znaków, albo po prostu najwygodniejszej drogi. S. , który trochę już chodził poza szlakiem mówi, że słowackie szlaki czasem wyglądają gorzej niż pozaszlaki. Po drugie- szczytów i spiętrzeń grani jest tu dużo- na każdy trzeba wejść i z niego zejść, a, że ja zwykle wolniej schodzę niż schodzę(czasami wydaje mi się, że jestem jedynym człowiekiem na świecie który tak ma), to jak na każdym zejściu tracę z 5 minut, to łącznie robi się tych minut kilkadziesiąt. Po trzecie- trudno nie jest, ale jest wiele miejsc na których trzeba pomagać sobie rękami i ja na takich też idę wolniej, zwłaszcza jak jest w dół. No i ostatni spowalniacz- gapienie się na widoki W pewnym momencie to już nie mogłam się doczekać kiedy skaliste elementy się skończą(chociaż je lubię) i w końcu pospacerujemy po takiej zwyczajnej, typowej dla Tatr Zachodnich ścieżce. Przed podejściem na Raczkową Czubę już wiemy, że mamy dużą obsuwę w czasie względem mapy(jakieś 1,5 godziny), więc zaczyna się robić stresująco. Nienawidzę robić czegokolwiek pod presją czasu, a w górach to już szczególnie. A teraz jesteśmy pod presją słońca zachodzącego o 19.20. S. nagle wymyśla, że może zamiast schodzić Raczkową to zejdziemy Jamnicką, bo tam chyba jest trochę krócej. Ale ja obadałam to zejście w internetach wcześniej i jeśli gdzieś nie chcę schodzić to właśnie tam nie chcę najbardziej. Rodzi to konflikt i niezbyt przyjemną atmosferę, ale to u nas normalka, że 7 dnia na urlopie mamy wielką awanturę W oddali widać nasz przyszły szlak zejściowy, zdjęcie go spłaszcza, ale w rzeczywistości jest dość stromy i już trochę trzęsę przed nim portkami Na Raczkowej i Jarząbczym robimy sobie krótkie przerwy, bo i tak kiedyś trzeba odpocząć, ale też nie rozsiadamy się jakoś bardzo. S. widząć strome zejście w kierunku Niskiej Przełęczy chyba odpuszcza sobie Jamnicką. Idziemy zatem na Kończysty. Ale fajnie jest na szlaku w "polskim" stylu, prawie wpadamy w zachwyt nad chodnikiem z kamieni Raczkowa i Jarząbczy: Na Kończystym robimy sobie dłuższą przerwę i wspominamy wycieczkę sprzed 4 lat, jak bylismy na Grzesiu, Rakoniu, Wołowcu, Jarząbczym, Kończystym i Trzydniowiańskim z Doliny Przeklętej. Schodzimy na płytką przełęcz pomiędzy Kończystym a Robotem. To zdjęcie nie jest krzywe, to słup Początek jest dość stromy, nie brakuje też małych upierdliwych kamyczków. Mi się załącza tryb "przecież tędy nie zejdę"- chyba moje lęki przestrzenne ujawniają się najbardziej jak jestem na stromej drodze i widzę dno doliny. Oczywiście marudzę okrutnie, ale czasem proszę S. żeby mi podał rękę żeby było szybciej, ale że chwilowo jestem na niego obrażona jest to wielce upokarzające. Oczywiście na tym szlaku nic strasznego nie ma ja po prostu nie lubię i czasem boję się schodzić. Ten stromy odcinek jest dość krótki, potem ścieżka łagodnieje, a ja przybieram niezbyt szczery uśmiech do fotki Ale co chciałam powiedzieć... Dolina Raczkowa piękna jest bardzo! Wspaniale prezentuje się stąd Bystra: Właściwie to nawet sama dolina, bez wchodzenia na okoliczne szczyty mogłaby być fajnym celem wycieczki. Jak to na Słowacji, piękno ciągnie się w nieskończoność.... Trochę robi się mniej stresowo, bo nie ma już stromych zejść, nie trzeba nigdzie podchodzić i na pewno zdążymy na parking przed zachodem słońca. Przerwę robimy sobie nieopodal rozstaju szlaków przy drewnianej chatce, która jest awaryjnym schronem dla chyba 10 osób(tak twierdzi Nyka). S. się ze mnie śmieje, że na pewno tak bardzo chciałam tędy schodzić, bo miałam ochotę spać w tej chatce Za hacjendą jeszcze kawałek i wychodzimy na szeroką drogę, którą idzie się szybko i wygodnie. Szlaki na których nie trzeba za bardzo patrzeć pod nogi są idealne na końcówkę dnia Na sam koniec jeszcze pół godzinki zejścia Doliną Wąską, gdzie spotykamy kupę niedźwiedzia, której rano nie było i o 19.30 wraz ze zgaszeniem światła słonecznego meldujemy się przy aucie. Po drodze jedziemy na kotlety z psa zmielone razem z budą no i do Habówki. To nasza ostatnia wycieczka po tej stronie Tatr, ale nie ostatnia na tym wyjeździe. Kolejnego dnia przeprowadzka. Będzie gorsza pogoda, więc wycieczek mniej, za to łańcuchów jeszcze więcej. CDN.8 punktów
-
Chodził i za mną Szpiglas - w 2021 w czerwcu próba i wycof z powodu pogody (zostało około 30min do przełęczy) Padło na poniedziałek 23-09 - bilety kupione kilka dni wcześniej - pogoda zamówiona więc lecim z żonką z samego rana Miała być pętelka przez 5 stawów ale po Zadnim zakwasiki dawały jeszcze znać i podreptaliśmy przez Morskie Oko już widać ludziki na szczycie ... W południe docieramy na szczyt widoki fantastyczne jeszcze kilka fotek z przełęczy w końcu trzeba było wracać i tak zakończył się nasz 4 dniowy wypad w Tatry...8 punktów
-
Dwa tygodnie nigdzie nie byłem , albo było za ciepło albo za mokro albo coś się niewyraźnie czułe. Trzeba się ruszyć , od wiosny nie byłem w Pieninach Właściwych więc pora ruszać na Sokolą Perć , @Wernikssię podłączył więc będzie klasycznie , żółtym z Krościenka na Bańków Gronik potem już niebieskim aż na Sokolicę i zielonym na dół do Krasu Noc z wtorku na środę bardzo jasna , nasz satelita w pełni z Krościenka ruszamy ok 8.40 wchodzimy w góry i znowu nasuwa się cytat z mistrza Jaskra : Zapachniało powiewem jesieni ........ przysiadamy na moment na wejściu do Parku mglisto jest ale już kawałek wyżej widać ,że doliną jeszcze idzie mgła, z wieży na Lubaniu musi być ekstra widok docieramy na Perć i ruszamy niebieskim wegetacja powoli będzie zamierać więc i widoczki się polepszają przechodzimy eksponowany odcinek tutaj ruch się zagęszcza , jak na środek tygodnia po sezonie to jest sporo , krótki popas na Czerteziku od razu mówię @Werniksnie ma irokeza to jest cień docieramy w rejon Sokolicy tu już ludzi sporo chociaż jak się popatrzy na Trzy Korony to tutaj luzy chwilę jesteśmy na szczycie i schodzimy schodzimy zielonym i jak zwykle kończymy w NT ,,U Borzanka,,8 punktów
-
8 punktów
-
Dwoista Turnia to szczyt w masywie Granatów Wielickich wysokość 2 311 m.n.p.m. Masyw Granatów Wielickich przebiega równolegle do masywu Gerlacha po drugiej stronie Doliny Wielickiej. 16 sierpnia 2024 roku razem z Piotrem ( @peter1) wyruszyliśmy z Tatranskich Zrub trochę przed 7 rano niebieskim szlakiem a następnie żółtym do Doliny Wielickiej, skąd dalej w prawo magistralą - czerwonym szlakiem w kierunku Hrebienioka. Po około 15 minutach w lewo w początkowej fazie po sporych głazach czekało nas podejście na Granacką Ławkę (trawers masywu Granatów Wielickich). Pogoda była dobra, co jakiś czas chmury przesłaniały szczyty ale było słonecznie, możliwy deszcz w granicach godziny 15 i później, sporo czasu na wejście i zejście. Wejście proste w granicach 0 czasem 0+. Na szczyt dotarliśmy w południe jedno z pierwszych zdjęć zrobione 11:59. Sesja zdjęciowa genialne widoki, mimo przechodzących chmur (od czasu do czasu odsłaniały się pobliskie szczyty masyw Sławkowskiego, masyw Gerlacha oraz Staroleśny) coś na ząb i podziwianie widoków do godziny 13. Później zejście w dół, kiedy schodziliśmy zaczęło lekko kropić ale po 10 minutach przestało. Poniżej relacja zdjęciowa, @peter1 na pewno dorzuci też swoje foty. Widok na Granaty Wielickie Pierwsza faza podejścia na Granacką Ławkę Śląski dom z podejścia, Gerlach w chmurach Śląski dom inne ujęcie Dolina Wielicka i kawałek masywu Gerlacha w chmurach kiedy byliśmy już trochę wyżej Na Dwoistej Turni Na wprost Staroleśny Znowu Staroleśny I znowu - bardziej odsłonięty Gerlach się odsłonił Po drugiej stronie masyw Sławkowskiego - Sławkowska Wieża , Sławkowska Przełęcz Znowu Staroleśny No i Kamzik7 punktów
-
Wrzesień, pogodna sobota, tłumy wszędzie. Gdzie by tu pójść? Już wiem Ale na początek te kilkadziesiąt km trzeba jednak przejechać. Godzina już niezbyt wczesna, parking, choć duży, to zapchany prawie na maksa. No ale za to autko na szczęście nieduże, więc gdzieś się tam zawsze wciśnie. Najpierw zresztą bez sensu zrobiłem rundkę na parking bliższy dzisiejszemu punktowi wyjścia na szlak, ale tam już zgodnie z przewidywaniami był full max. Chodźmy więc7 punktów
-
Prawda z @peter1 świetnie się chodzi po Tatrach. Zrobiliśmy kilka tras, dość mocno dając organizmom w kość, było intensywnie, (w międzyczasie zrobiliśmy kurs turystyki wysokogórskiej , głównie ze względu na przepisy słowackie , choć było ciekawie ) ja załapałem kontuzję kolana i dlatego w trzech ostatnich wyprawach ( Kołowym, Grani Baszt oraz Baranich Rogach) nie brałem udziału czego bardzo żałuję . Zresztą @peter1 też musiał trochę odpocząć. Mi skończył się urlop i kolano wymagało regeneracji. Fajnie że @peter1 dał radę. Wkrótce umieszczę swoję relacje a @peter1na pewno coś dorzuci.7 punktów
-
Pogoda jest nie fajna , podstawa chmur tak ok 1100 , może lekko popadać ,ale G już ponad miesiąc nigdzie nie była i potrzebuje się przewietrzyć. Dawno nie byliśmy w Małej Łące więc ruszamy właśnie tam. Miętusi i ewentualnie żlebik na żółtym jako opcja. Ruch na dojeździe do Z-nego taki sobie , parking w Groniku pusty. Jest mglisto i mokro. dookoła cisza i chmury , w sumie jest fajnie na rozdrożu przysiadamy na chwilę , trochę herbaty i ruszamy w górę na Wielkiej Polanie nic nie widać idziemy na Miętusi , chatka jeszcze stoi , a dokoła tyle wiatrołomów ,że ciekawe jak parkowcy się do niej dostają. Regle otulone mgłą na Przysłopie też widoczność zero ,ale trochę ludzi wędruje , przysiadamy na herbatę i kanapkę chcieliśmy schodzić niebieskim ale przypomina błotnistą rynnę , więc wracamy na Wielką Polanę i dobrze wyszło bo tam się trochę polepszyło , podchodzimy trochę żółtym w nadziei,że będzie choć troszkę widoczków ale nic z tego podstawa trochę podeszła ale tak nie za dużo przynajmniej coś tam widać ale podejście zapchane mgłą więc odpuszczamy i schodzimy . Niby mgliście mokro ale człowiek jak się trochę dotleni to się od razu lepiej czuje.7 punktów
-
Już październik. Jesień w pełni a dawno herbatki na Kopieńcu nie było , @Werniksprzybył z Krakówka i późno bo około 9-tej ruszyliśmy z Jaszczurówki .W NT był solidny przymrozek więc w Olczyskiej też było zimno , rękawiczki , czapki , koszulki z merynosa i tym podobne przyjemności poszły w ruch. Niskie jesienne słońce , trochę szronu tu i ówdzie , było pięknie. wychodzimy na halę , bacówki drzemią i czekają na śnieg ludzi nie wiele Ignacy w ataku szczytowym nagroda jest super pozdrowienia dla tych co na szlaku na szczycie pojawiają się wycieczki i robi się tłoczno , schodzimy na północną stronę i przez halę wracamy do Olczyskiej tu już trochę ludzi jest ale dalej jest pięknie następnym razem na biało? pewnie tak mam nadzieję,że zima będzie fajniejsza niż ubiegła.7 punktów
-
7 punktów
-
@Wernikswymyślił,że ma potrzebę na Trzy Korony i okolice. No cóż Marta i postanowiliśmy też wyruszyć. Oczywiście liczyliśmy się z tłumem w okolicach Szopki i Szczytu .Oczywiście mieliśmy rację . Ludzi był tłum. Na samym początku musieliśmy wyprzedzić mieszaną wycieczkę , która tak jak i my wyruszyła niebieskim z Przełęczy Osice . Muszę przyznać ,że to rzadkość. Udało nam się ich odsadzić i na szlaku zrobiło się przyjemnie niskie jesienne już słońce tworzyło fajne efekty widoczki spod Macelaka nie zawiodły naszych oczekiwań oczywiście pozdrowienia dla tych co na szlaku ruszyliśmy dalej karpacką puszczą że na Trzech Koronach będzie ruch widać było już wcześniej sprawnie dotarliśmy do Przełęczy tu już zaczynał się młyn, podeszliśmy pod szczyt z polany coś tam było widać nawet Królowa majaczyła na horyzoncie @Wernikswraz ze znajomą trafili dobry moment i udało im się jakoś wejść na szczyt a my sobie posiedzieliśmy obserwując formującą się naprawdę potężną kolejkę. Później ruszyliśmy na Zamek powoli już widać kolory jesieni wróciliśmy na Kosarzyska i zielonym zeszliśmy do Sromowiec pomimo dużego ruchu było fajnie , mam nadzieję ,że w Grudniu spadnie z metr śniegu , wtedy wrócę i to pewnie nie sam, na ten szlak by nasycić się ciszą i spokojem białych Pienin.7 punktów
-
W takim razie jeszcze kilka fotek z tego urokliwego miejsca pozwolę sobie zamieścić... Pierwsza od lewej to Mała Smrekovica 1485 m n.p.m., potem Siprun z dwoma wierzchołkami 1461 i 1445 m n.p.m. , w prawej części kadru fragment Borovnika 1054 m n.p.m. Sidorovo 1099 m n.p.m. oświetlone jesiennym słońcem ( oba zdjęcia zrobione z parkingu przed wjazdem do osady ) Na deser jeszcze kilka kadrów z wnętrza osady6 punktów
-
Nie jest straszny. Tak naprawdę całkiem fajny. Pamiętam że ja się napatrzylam na przejścia nagrywane tymi kamerami które jakoś się nazywają, co to wszystko wydaje się straszniejsze niż w rzeczywistości i mi się prawie Kościelca odechcialo. Ale poszłam, wybierając dzien, zeby bylo pogodnie i zeby byla sucha skała. Wcześnie rano, na spokojnie. Wejście bez problemów, jeśli nie liczyć zatoru spowodowanego lękiem osób idących i dziećmi. Za to u gory jak lunęło i sypnęło gradem, to zesmy tak spieprzali na dół, że kompletnie nic mi nie przeszkadzalo, żadne uskoki, rynienki, mokre skały, byle w dół.6 punktów
-
6 punktów
-
@Fibi ja też kiedyś poszłam tylko nad stawy bo mój mąż (wtedy chyba jeszcze niemąż) poszedł na Rohacze a ja bałam się że nie dam razy zrobić całej grani na raz. I jak tam siedziałam to przeszedł miś a ja go dopiero zobaczyłam jak ktoś powiedział żeby nie panikować. A miś powoli sobie poszedł i nie zwrócił na nas uwagi.6 punktów
-
Weekend, pogoda przepiękna, nareszcie chłodniej, więc i widoczność od razu lepsza, no to jak tu siedzieć domu ? Problem tylko z wyborem miejsca wycieczki, bo w Tatrach dzikie tłumy, w Beskidach to samo, a chciało by się zaznać trochę ciszy i podziwiać góry w spokoju. Takie warunki wydają się zapewniać mniej uczęszczane rejony Gór Choczańskich, więc w piątek biorę się za analizę Map cz ( oferują, przynajmniej na Slowacji, w miarę dokładną sieć cyklotras i niezłą nawigację, co jak się miało okazać w sobotę, pomogło nam nie zabłądzić w terenie) Od dawna zastanawiałem się jak wygląda teren poniżej serpentyn prowadzących od Huciańskiej Przełęczy w kierunku Liptovskiej Mary. W internetach nie ma zbyt wielu filmików z tras rowerowych w tym rejonie, informacje tekstowe są też dość ubogie w treści. Wybrałem jako miejsce startu, ukrytą wśród lasów i wzgórz wioskę Veľké Borové leżącą w Dolinie Borovianky. Po drodze cieszyliśmy się że nie wpadło nam do głowy wędrować po Beskidach, parkingi w Sidzinie i w okolicach Przełęczy Zubrzyckiej zapowiadały tłum na Policy i Hali Krupowej. Także w Tatrach chyba nie było lepiej, bo pobocza przy szlaku na Siwy Wierch były tak zapchane autami, że nie widziałem tam czegoś takiego od początku moich podróży w Tatry. Natomiast my po kilkuset metrach od leśniczówki Biała Skała skręciliśmy w prawo w boczną drogę w kierunku wsi Huty, no i od razu przeniosło nas to w inny świat, jakbyśmy cofnęli się czasie o przynajmniej 20 lat. Wąska droga, praktycznie bez ruchu samochodowego. Huty nie oferują nic ciekawego turyście spragnionemu widoków, natomiast kilka kilometrów dalej zaczynają się V. Borove. W wiosce niegdyś ludnej i tętniącej życiem zachowało się sporo zabytkowych domków z typową dla tego rejonu zabudową, no i po podjechaniu wyżej widoki są coraz piękniejsze. Ignorując wskazania nawigacji, która usilnie chciała nas poprowadzić do parkingu z którego można w kilkanaście minut dojść do wlotu doliny Kwaczańskiej i do zabytkowych młynów w Obłazach, kierujemy się wąziutkim asfaltem nad osiemnastowiecznym barokowym kościołem do samiutkiego końca wioski. Kilka miejsc do zaparkowania jest w pobliżu dzwonnicy, która pełni też funkcję wieży widokowej na zabudowania i okoliczne wzgórza... Tędy biegnie czerwony szlak turystyczny i czerwona droga rowerowa Vrchárska cyklomagistrála łącząca Orawę z Liptowem. Na początku oznaczenie trasy jest wzorowe.... Niestety, albo jak się okaże za jakiś czas stety , dalej już tak różowo nie jest. Zaraz za dzwonnicą przegapiamy odchodzącą od szutrówki ścieżynkę wyglądającą jak rozjechana traktorem dróżka do ściągania drewna z lasu, a która to ścieżka okazuje się finalnie być cyklomagistalą. My kierujemy się w miarę suchą wysypaną tłuczniem drogą pnącą się w górę...no coś zbytnio w górę , bo wg mapy miało być mniej stromo. Za to widoki wynagradzają wysiłek... widać zabudowania wsi i za domkami Siwy Wierch z sąsiadami.... Parę mocniejszych naciśnięć na pedały i pojawia się Mała Fatra z charakterystycznym Wielkim Rozsutsem..... Wysokościomierz w zegarku pokazuje 1050 m n.p.m. , a miało być w najwyższym punkcie tylko 1000, pora więc poratować się nawigacją bo dróżek i ścieżek tu sporo. Telefon pokazuje, że do Malatiny da się stąd dojechać , więc szczęście nam dopisuje - nie trzeba zawacać. No i dobrze, bo za chwilkę opodal krzyża i ambony myśliwskiej, którą mapa identyfikuje jako wieżę widokową pojawia się sam On - Wielki Chocz ! Od tej pory miał nam się pojawiać w całej okazałości do kilkanaście minut i to w pięknym otoczeniu łąk i wzgórz, bez śladów cywilizacji. Jakoś udało się wrócić na drogę rowerową, by za chwilę znów się straciła....żadnych słupków z oznaczeniem trasy , dróżek masa a okazuje się że trzeba było jechać przez środek łąki..... Myśmy pojechali widoczną na zdjęciu drogą .... No i w sumie dobrze bo pokazały się między wzgórzami Niżne Tatry... I tak klucząc po leśnych i polnych ścieżkach dojechaliśmy do Malatiny. Plan zakładał że pojedziemy stamtąd do Osadki i być może wsi Lestiny, ale po pierwsze kluczenie poza szlakiem zajęło dużo więcej czasu niż zakładaliśmy, po drugie sporo podjazdów zabrało też energii, a po trzecie i najważniejsze dalsza droga prowadziła by w większości przez tereny zabudowane, a my po spędzeniu dwóch godzin z dala od cywilizacji woleliśmy zawrócić i pokręcić się po choczańskich łąkach i kontemplować widoki.... W powrotnej drodze udało się w kilku miejscach wypatrzyć na drzewach czerwone znaczki C , jednak cyklotrasa okazała się być błotnistym torem przeszkód i mimo, że jadąc naszym wariantem zrobiliśmy kilka kilometrów więcej i trochę wspinania było, to jednak nasza trasa okazała się ostatecznie lepszą i bardziej widokową.... Po powrocie do Wielkich Borowych wdaliśmy się w rozmowę ze starszą panią, która szła do ogródka. Zapytana o to jak się żyje, szczególnie zimą w takim miejscu, przyznała że dość trudno ale dają radę, jeździ autobus do Mikulasza i Zuberca, można tam zrobić zakupy. Ale wioska powoli wymiera i staje się miejscowością wypoczynkową dla mieszkańców miast. Sprawdziłem - stałych mieszkańców jest obecnie tylko 40 tu, a to miejsce zamieszkiwane od dawna. Najstarsza wzmianka o wsi pochodzi z 1646 roku, mieszkańcy zajmowali się rolnictwem, hodowlą owiec i szklarstwem, w okolicy były huty szkła, a szklarze jeździli do Polski , na Węgry i do krajów bałkańskich za pracą.... No i to chyba tyle....6 punktów
-
6 punktów
-
6 punktów
-
Jest wiele kursów, w wymogach ma to byc kurs który szkoli w zakresie pokonywania łatwych dróg o trudnościach I i II przeprowadzany przez osobę, szkołę np. zrzeszoną w PZA. Piotr @peter1 znalazł kurs oferowany przez szkołę Kilimandżaro 4 dniowy. Znalazłem też podobny kurs 3 dniowy prowadzony przez Mountain Climbing Scchool https://mountainclimbingschool.pl/ prowadzony na Słowacji w dolinie 5 Stawów Spiskich, w chwili obecnej już go nie ma ale może w przyszłym roku się pojawi. Z reguły w Polsce te kursy przeprowadzane są w rejonie Hali Gąsienicowej lub Morskiego OKA. Myśmy zapisali się na ten w rejonie Hali Gąsienicowej, chcieliśmy wykorzystać fakt pobytu w Tatrach. Przy tym kursie zalecane było zarezerwowanie noclegu w Betlejemce, my z racji tego że było to przy okazji pobytu w Zakopanym dochodziliśmy codziennie na Hale z Kuźnic co było dość uciążliwe. Szczególnie po dwóch poprzednich dniach ( 22 w czwartek szliśmy z Hinczowej Przełęczy na Mięgusza Wielkiego choć to był tylko dodatek a potem na Mięgusza Pośredniego granią przez jego trzy wierzchołki do Przełęczy pod Chłopkiem z przewodnikiem. Trasa genialna, piękna, do powtórzenia, w końcówce dość trudna choć przy asekuracji nie stanowiła większych problemów . Dzień później Kończysta przez Stwolski zawrat, trasa ciekawa pod względem widokowym i ogólnym) kolejne cztery dni dały nieco w kość. W programie kursu ogólne zasady poruszania się w terenie górskim, wysokogórskim, elementy wspinaczki (wspinanie łatwymi drogami, asekuracja, zjazdy na linie) itp. W sumie warto było. Mi zależy na tym aby poruszać się po Tatrach czasem w trochę trudniejszym momentami terenie nie więcej niż III.5 punktów
-
@Fibi przypomniała mi się moja wycieczka na Szpiglasowy 6 lat temu. Ludzi do Piątki szło niewiele, na przełęcz to może z dziesięć osób a na szczyt oprócz nas dwie. Chyba się starzeję bo coraz częściej myślę "kiedyś to było...."5 punktów
-
Mam tych zdjęć tak dużo, że sam nie wiem, które najlepsze. Setki zdjęć chyba. Co jedno to gorsze, bo nie posiadam super aparatu ani też nie jestem fotografem... Oczywiście - Tatry piękne to i zdjęcia piękne, ale technicznie to wszystko takie - jak to chłopek na wakacjach strzela zwykle fotki Bardzo lubię to zdjęcie... Dodam, że zrobione komórką5 punktów
-
Dzień 3, poniedziałek Huciańska Przełęcz- Biała Skała-Rzędowe Skały-Siwy Wierch-Palenica Jałowiecka-Zuberec Na ten dzień prognozowano popołudniowe burze więc potrzebowaliśmy jakiegoś szlaku, który niekoniecznie będzie całodzienny oraz w miarę wczesnego wyjścia. I tu Siwy Wierch wpasował się idealnie. W relacjach innych turystów często spotykałam się ze stwierdzeniem, że na szczyt wchodzili i schodzili tą samą drogą gdyż nie ma możliwości zrobienia sensownej pętli(albo, że w ogóle nie ma takiej możliwości). To bzdura, bo pętle zrobić się da. Trzeba tylko trochę logistyki My korzystamy ze słowackiego autobusu, który z Habówki wyjeżdża 5.45(ale tylko w tygodniu, w weekend pierwszy autobus jest dopiero o 9.50). I tak już byśmy nie spali obudzeni przez kury i koguty . Wysiadamy na przystanku "Huty Javorinsky Potok"- musimy się kawałeczek cofnąć stąd do szlaku. A szlak od razu straszy nas taką tabliczką: Mamy dzwonek na niedźwiedzia i nie zawahamy się go użyć, chociaż jest wielce irytujący. Szlak w części leśnej jest stromy, niewygodny, męczący i brzydki i tak sobie myślę, że raczej nie chciałabym tędy schodzić. Widoki zaczynają się od 1300 m. npm.: Idę : Jak na słowackie standardy to ten szlak wcale aż tak źle oznakowany nie jest, nie gubimy się za często. Czasem tylko S. wychodzi do przodu kierować ruchem mówiąc: "tu lepiej górą", albo "tu bardziej na prawo" Od 1600 m. npm zaczyna się to co na tym szlaku najciekawsze, czyli przejście przez Rzędowe Skały: Niestety zdjęcia pod słońce powychodziły brzydkie.... W labiryncie A to za nami: Wreszcie nadchodzi nieuniknione, czyli pierwsze miejsce z żelastwem, którego trochę się obawiałam. Bo karakan 157 cm. to ma w górach jeszcze bardziej pod górkę Tak wygląda to straszne miejsce: Trochę się tu muszę zastanowić gdzie stawiać nogi, trwa to pewnie kilka minut. Dobrze, że nikogo za nami nie ma to mam komfort psychiczny(od razu uprzedzę fakty i powiem, że po przeprowadzce na polską stronę to o takim komforcie można pomarzyć). Wylazłam, S. nie musiał mnie wciągać siłą Za parę minut, właściwie już bardzo blisko szczytu mamy kolejne utrudnienie: Na to miejsce większość osób narzeka, że łańcuch jest poprowadzony nielogicznie i bardziej przeszkadza niż pomaga. To oznacza tylko jedno. Nie należy się go trzymać za wszelką cenę Tak więc pierwsze kroki w kominku bardzo wygodnie pokonujemy po samej skale, za łańcuch chwytamy dopiero pod koniec. Oczywiście znów musiałam tu chwilę myśleć nad sposobem przejścia, ale znów w miarę bezproblemowo udało się wyleźć. Ale wolałabym raczej tędy nie schodzić. Za żelastwem jest jeszcze trochę "wspinaczki" po skałkach i zaraz wychodzimy na szczyt. Który jest cały dla nas tak samo jak szlak wejściowy. Zdjęcie z słupem muszę mieć: Widoczek w drugą stronę: Siedzimy tak sobie z pół godzinki wyjadając zapasy z plecaków, w końcu jednak trzeba zejść. Zejście jak to w tych okolicach jest sypkie, w pół godziny to my na pewno do rozstaju szlaków nie dojdziemy Na drodze zejściowej pojawiają się tez łańcuchy, ale jest tu już o wiele łatwiej niż z drugiej strony: Nie ma ludzi, to sobie schodzenie tyłem potrenuję Niestety w schodzeniu tyłem jestem bardzo niepojętnym uczniem i w większości kończy się to i tak duposchodzeniem Siwy Wierch z drugiej strony: Bez labiryntu skał nie jest już aż tak imponujący. Za łańcuchami jest jeszcze kawałek sypkiego zejścia, a dalej to już bardzo długi odcinek po płaskim, ale raczej nie jest on do przejścia w te "szlakowskazowe" pół godziny. Na Palenicy Jałowieckiej gdzie krzyżują się inne szlaki nawet nie robimy przerwy, idziemy od razu żółtym szlakiem w dół. Początek to typowe słowackie "wykręcacze kostek"(ale już lepsze to niż żwir), ale im niżej tym przyjemniej. Szlak wiedzie głównie trawersami więc bardzo dużo idzie się po płaskim. Tak wygląda szlak w lesie: Oczywiście cały czas idziemy z dzwonkiem na niedźwiedzia, bo turystów na całym zejściu spotkaliśmy całe 6 sztuk. Na wysokości 1000m. robimy sobie dłuższą przerwę w altance i nawet zdejmujemy tam buty Za altanką pozostaje nam jeszcze płaski odcinek dreptania do Zuberca i teoretycznie koniec wycieczki. My jeszcze musimy wrócić do Habówki, ale nie chce nam się czekać na autobus, bo to 1,5 godziny a mamy tam ledwie 3,5 kilometra to sobie wrócimy na nogach. Po drodze jeszcze idziemy na lody i siedząc przy stoliku obserwujemy armagedon pogodowy nad górami. Do nas na dół to nie dotarło, ale dostaję info od koleżanki Sabiny, że właśnie zmokła na Barańcu Na szczęście z Zuberca do naszej wsi można iść szlakiem zamiast ruchliwą drogą, to sobie idziemy wzdłuż strumyczka. Raz dwa i jesteśmy w domu, w którym planujemy szlaki na jutro. Dzień 4, wtorek Kwaczany-Żółty szlak-Dolina Prosiecka-Wielkie Borowe-Dolina Kwaczańska-Kwaczany Znów burze w prognozach. To nic dziwnego, bo temperatury są afrykańskie. To może odwiedzimy inne pasmo? Czemu nie. Wszystkie nasze wycieczki planuję ja. S. się zwykle zgadza, czasem doda jakieś swoje modyfikacje, czasem pomarudzi, że za dużo zielonych łąk a on by chciał po skałach :P. Tym razem w ogóle nie marudził i na słowa "pojedziemy jutro do Prosieku" zareagował pozytywnie. Bo ja umyśliłam sobie, że wycieczkę zaczniemy w Prosieku, żeby drabiny mieć jak najszybciej za sobą a potem hasać beztrosko po łąkach jak tatrzańska owieczka. Swoją drogą, to nie wiem co mi odbiło, żeby się wybrać na szlak z drabinami. Przecież ja się boję drabin a relacje ze szlaków typu Słowacki Raj przyprawiają mnie o palpitacje serca Ale chyba uznałam, ze jeśli drabiny są tylko 3 i to w kierunku "pod górę" to nie będzie tak źle. No to jedziemy. Pierwszy przystanek w Zubercu, żeby spróbować zubereckiej strudli. I warto było, bo pyszne to jest. Dalej sobie tak jedziemy, ale coś mi nie pasuje, bo zaraz za tabliczką "Kwaczany" zjeżdżamy na jakiś parking. No to pytam: -Ej, gdzie my w ogóle jesteśmy? -No w tych Kwaczanach! -W jakich Kwaczanach? Do Prosieku miałeś jechać!!! Przecież mówiłam wczoraj! - Ale to było wczoraj, dzisiaj już zapomniałem. Dobra, nie ma sensu teraz szukać Prosieku, szlak ma postać kółka więc nie ma znaczenia w którym miejscu zaczniemy, znaczenie ma tylko kierunek marszu(byle po drabinach nie schodzić). Ale jestem jednak trochę zła, bo przez tą pomyłkę mój stres przed drabinami będzie trwał jakieś 1,5 h dłużej. No nic, idziemy żółtym szlakiem, trochę przez las a trochę po łączkach. Jest całkiem widokowo: Jest też gorąco więc fantazjujemy o zimnej Kofoli. Kupimy sobie w Prosieku przed wejściem na niebieski szlak! Tylko zapomnieliśmy, że idąc od tej strony nie będziemy mijać prosieckiej cywilizacji. Marzenia o Kofoli muszą zostać odłożone na później. Początek niebieskiego szlaku jest całkiem ciekawy: Mamy rozpadające się mostki: I nawet kawałek via ferraty nad wodą: Jednak Dolina Prosiecka troszkę nas rozczarowała. W relacjach z tego szlaku większość pokazuje właśnie ten ciekawy początek, i końcówkę po drabinach. Natomiast nie wiem czemu wszyscy milczą, że 90% tego szlaku to dreptanie po chaszczach i w znacznej mierze szlak wygląda tak: Oczywiście wlecze się to to w nieskończoność choć wcale długie nie jest. Przerwę robimy sobie przy odbiciu szlaku na wodospad. Mi się nie chce tam iść, niech S. pójdzie i zobaczy. Ale jemu chyba też się nie chce, zresztą w miejscu w którym jesteśmy jest tabliczka informująca, że wodospad czasami wysycha. Jest gorąco, poziom wody w potokach raczej niski. Na pewno wysechł, nie idziemy ! Ja Ci @barbie609 moder wtedy powiedziałam, że wodospad wysechł, bo było mi głupio, że nie chciało nam się iść, ale teraz się publicznie przyznaję A, z resztą. W miejscu gdzie odpoczywaliśmy było też sporo innych turystów i nikt się do oglądania wodospadu nie kwapił. Trzeba jakoś wyleźć z tego wąwozu, co ułatwiają nam 3 drabiny. Pierwsza jeszcze niepozorna: Po kolejnych dwóch idę tak szybko jak tylko mogę, żeby tylko już mieć to z głowy. Lufa w dół: Wychodzimy na skały: Ostatnie trudności: I zaraz będziemy znów spacerować po płaskich łączkach. Widać jak nad górami psuje się pogoda... Tymi łączkami dojdziemy do wsi Wielkie Borowe(jest tu darmowy parking więc można stąd rozpocząć wycieczkę, w Kwaczanach płaciliśmy 4 euro za cały dzień). A wieś to cywilizacja. A cywilizacja to Kofola No i są u 2 gospody, więc już się witamy z gąską w ogródku, ale to by było jednak zbyt piękne. Bo obie zamknięte na 4 spusty. Eh... Idziemy dalej. Po drodze można zwiedzić stary młyn I schodzimy Doliną Kwaczańską(ale żeby zejść to od młyna trzeba jeszcze kawałek podejść stromym lasem), która jest też szlakiem rowerowym , ale dość stromo tam jest jak na rower. Najciekawszym miejscem jest vyhlidka z widokiem na Głowę Janosika: Tak naprawdę to marudziłam trochę na tą Prosiecką, a Kwaczańska to dopiero jest nudna Na parkingu wreszcie spełniamy marzenie o Kofoli i koniec wycieczki. Było całkiem fajnie, choć liczyłam na więcej zimnej wody z potoków CDN.5 punktów
-
Chyba bardziej niż likwidacja schronisk, pomogłaby likwidacja Instagrama i górskich grup fejsbuniowych.5 punktów
-
Zapomniałem dodać jedną dość istotną z punktu widzenia turysty informację. W Vlkolincu funkcjonuje też regionalna karczma, w której można na prawdę smacznie zjeść. Kuchnia serwuje tradycyjne liptowskie potrawy i mogę szczerze polecić harule. To rodzaj placka ziemniaczanego z bryndzą, koperkiem i słoninką. Palce lizać! Na dodatek wyglądało na to, że placuszki były świeżo tarte, a nie przygotowywane wcześniej.4 punkty
-
I tak powoli, spacerkiem, docieram do celu. Nie zdążyłem się jeszcze dobrze rozejrzeć gdy od strony Grzesia nadjechało troje rowerzystów. Zatrzymali się na chwilę po czym śmignęli w dół, szlakiem którym podchodziłem. Potem, już schodząc, w wielu miejscach widziałem ślady hamowania. Widoki z przełęczy są ograniczone, na szczyt Osobitej nie podchodziłem, bo przecież nie wolno Oprócz zakazów, jest nawet i szlaban , a po jego prawej stronie ... ścieżka, ładnie wydeptana, oczywiście przez filanców - jeden schodził nawet z góry ze złapanym tam dzieckiem, na oko ośmio, dziewięcioletnim. Biedny dzieciak, pewnie jagódek chciał nazbierać dla chorej matki. Lecz dura lex, sed lex ... W sumie podczas mojego około godzinnego pobytu na przełęczy, 7 osób weszło lub zeszło z Osobitej, czyli pilnują ostro Na niektórych fotkach widać zresztą tych strażników - wszyscy ładnie przebrani za turystów. cdn.4 punkty
-
O kurde, nie wierzę. @Jędreknapisal cos wiecej( niewiele ale wiecej) niż to, że był. Ale zdjęcia dal świetne. Opowiadaj, pokazuj, nie ubędzie Ci4 punkty
-
Ludzie tak zapierniczają, że musiałbym wyjść o północy, żeby być tam przed nimi4 punkty
-
@Fibi fajne wycieczki relacje jak zwykle pierwsza klasa fajnie się czyta przypominają się własne przejścia na tych ciekawych szlakach. Super, że udało się Wam zrobić Otargańce bo to trochę niedoceniany fragment Tatr Zachodnich ale bardzo piekny . Zawratu też gratuluję Co do Koziego to najlepiej nie kombinować i iść normalnie od Zawratu odcinek piękny, trochę techniczny ale jest kupę żelastwa więc na pewno dasz radę....no i nowa drabinka A zejście do Piątki albo zielonym do Gąsienicowej bardzo przyjemnie się idzie. Co do Granatów to zgadzam się z @Zośka nie trudniej niż za Zawrat z Gąsienicowej Na Świnicę też bym nie kombinował wczesne wyjście i Zawrat-Świnica-Świnicka P. ...po co łamać przepisy i powodować irytację ludzi. Ps. Też mamy zaległą Świnicę więc możemy kiedyś połączyć siły4 punkty
-
No dokładnie! Kiedyś to było! Na szlakach luźno nawet w sezonie, nie było tych debilnych grup fejsbukowych, Instagrama, lansu i wyścigu kto w jak najkrótszym czasie przebiegnie Orlą. Mam wrażenie że ludzie obecnie to już nie chodzą w góry dla widoków, nie stopniują trudności tylko od razu pędzą na Rysy(koniecznie z kartką!) To szczególnie widać po polskiej Stronie. Na szczęście z miejsc w których nie byłam i nie boję się iść został mi jeszcze Kozi i Świnica (ewentualnie Kościelec ale jego się jednak boję) i to będzie raczej koniec kariery4 punkty
-
Do wodospadu Skok na pewno dojdziesz z rodzicami bez problemu tylko będzie trzeba wrócić tą samą drogą. I jak pisała @Fibi możecie iść do Popradskiego Plesa i na przełęcz pod Osterwą.4 punkty
-
Może Skrajne Solisko? Albo ze Szczyrbskiego do Popradzkiego i stamtąd na Osterwe. Można zejść tą samą drogą albo pójść dalej Magistralą Tatrzańską do Batyżowieckiego Stawu(przepiękne miejsce) i Śląskiego Domu. Albo Koprowy Wierch, ale to już trochę dłuższa wycieczka (ale nie dłuższa niż Czerwone Wierchy)4 punkty
-
Zawsze można skrócić wjeżdżając(i zjeżdżając) kolejką na Hrebienok. Można też dojść do Chaty Zamkovskiego i tam zdecydować czy mamy siłę na więcej. Dolina Zimnej Wody jest na początku dość płaska, dopiero potem wyrasta stromy próg. Tu znowu można dojść pod próg i się namyślić czy idziemy dalej. A sama dolina to też bardzo ładne miejsce. A łańcuch to tam nawet jest przy wodospadzie, ale raczej niepotrzebny, jak tam byłam pierwszy raz to go nawet nie widziałam. Kondycyjnie ta końcówka podejścia jest dość wymagająca, ale nie żeby mordercza4 punkty
-
4 punkty
-
@pmwasbardzo zacna relacja , zwłaszcza cenne informacje o dawnych szlakach, dodać jedynie można ,że Żleb Kirkora fajnie widać z Sarniej. Osobiście na Giewoncie nie byłem już ze...... dzieści/nie pamiętam/ ale w okolicy czyli na Kondrackiej Wyżniej nie tak dawno z tym,że podejścia na Przełęcz w Grzybowcu robiliśmy od Małej Łąki i tam też wracaliśmy żółtym z Kondrackiej. W odróżnieniu od Ciebie ja ten czerwony przez Grzybowiec lubię.4 punkty
-
reklama dźwignią handlu , czyli dojenia klienta https://demotywatory.pl/5267808/Nikomu-juz-nie-mozna-wierzyc4 punkty
-
@pmwasnie tłumacz się ,że nisko , ja się też lubię pętać po dolinach. Jeśli chodzi o spacer z dzieckiem /wózek/to polecam Dolinę Białej Wody w Pieninach. Jeśli tak go zainfekujesz to niepozostanie mu nic innego niż do 40- tki machnąć Koronę Himalajów i Koronę Ziemi . A i na Marsie jest fajna góra https://pl.wikipedia.org/wiki/Olympus_Mons.4 punkty
-
4 punkty
-
Dzisiaj udało się przejść jeden z dawnych ( zamknięty w 1978 roku, pod pretekstem ochrony przyrody) szlaków w Tatrach Bielskich. Najpierw podejście legalnym szlakiem z Monkovej Doliny na Szeroką Przełęcz Bielską. Za plecami widok na Pieniny.... Potem z Szerokiej Przełęczy schodzimy na "manowce" i dość dobrze widoczna ścieżką wchodzimy na dawny żółty szlak, najpierw przez gęstą kosodrzewinę, potem wąską osypującą się percią aż do skalnej grzędy, po przekroczeniu której można już dojrzeć co jakiś czas ślady żółtej farby, aż na sam szczyt. Widok na Wysokie Tatry jest powalający - poniżej kilka przykładów.... Sąsiad Havrań.. Zbliżenie na Gerlach... Na Lodusia.... No i sama Płaczliwa z przełęczy...4 punkty