Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 02.10.2023 uwzględniając wszystkie działy
-
Wczorajsza trasa ze Strednicy na Szeroką Przełęcz zaczęła się od zachwytu drewnianymi rzeźbami. Nieustanne podziwiam co ludzie potrafią stworzyć własnymi rękami wspieranymi talentem, wyobraźnią i poczuciem piękna. Owieczka ma nawet torebkę i kwiatka we włosach. A potem poszliśmy szlakiem którym wcześniej nigdy nie szłam. Dość stromy i miejscami problematycznych w miejscach gdzie wiódl skałami i błotem, zwłaszcza przy schodzeniu trzeba było wzmóc ostrożnośc. Ale ogólnie fajnie się szło. Pogoda ładna. U góry mgła szczyty schowała, troche wialo ale dało się posiedzieć.8 punktów
-
W, powiedzmy długi weekend w sierpniu (pracując w handlu ciężko o dłuższe weekendy :)) wybrałem się na szybki wyjazd w Tatry. Plan był taki, jeden dzień po polskiej stronie, jeden po słowackiej. We wtorek wstaję wcześnie rano, wyjeżdżam z Krakowa i parkuję samochód na Siwej Polanie. Doświadczenie nauczyło mnie, że takie wolne dni nie nadają się na wycieczki w pewne rejony polskich Tatr, zwykle najlepiej spędza się je w Tatrach Zachodnich, które z niewyjaśnionych przyczyn są dużo mniej popularne o każdej porze roku a przecież takie piękne...cóż, może kwestia dystansu do pokonania robi swoje, nie wiem. Biegnę z Siwej na Chochołowską, potem spokojnym krokiem wchodzę na Grzesia, Rakoń, Wołowiec...im dalej tym mniej ludzi, co mi się bardzo podoba kilkadziesiąt metrów poniżej Wołowca robię długi odpoczynek z przepieknym widokiem w stronę Jarząbczego Wierchu. Tak długi, że cięzko się zebrać, żeby ruszyć dalej a jestem może w połowie drogi. Nie ma rady, trzeba wstawać i iść, przez godzinę minęlo mnie dosłownie kilka osób więc przez jakiś czas mam góry praktycznie tylko dla siebie. Z Wołowca na Jarząbczy zawsze te same odczucia, szczerze uwielbiam tem szlak, cisza i spokój, widoki powalają a przed ostatecznym wejściem na Jarząbczy te myśli, jakie to, kurde, jest wielkie walka z samym sobą przy podejściu na szczyt, przez te pół godziny można czasem zwątpić, ale jak zawsze warto. Po kolejnej przerwie na najwyższym punkcie wycieczki szybciutko na Kończysty, potem Trzydniowiański i schodzę średnio fajnym zejściem do Chochołowskiej. O ile samą Dolinę nawet lubię tam, to z powrotem to z reguły istna udręka - trzeba następnym razem pomyśleć o zabraniu roweru. Tymczasem idę na łatwiznę i 3km przed końcem wsiadam w zatłoczoną kolejkę Z parkingu jadę na nocleg w Kościelisku, planując kolejny dzień po stronie słowackiej. Dzień 2...Jak zwykle, mimo, że wstaję dość wcześnie to zbieram się zbyt długo, jakieś przerwy na kawę i jedzenie, nie wiem po co chyba koło 10 jestem na Słowacji, na parkingu w Smokowcu. Cel - Polski Grzebień i Mała Wysoka. Droga do Śląskiego Domu bez historii, dużo lasu Im bliżej schroniska tym widoki coraz ładniejsze a otoczenie Chaty na prawdę daje radość z patrzenia. Szlak dalej też fajny, najpierw w miarę płasko, potem trochę podejścia, potem znów płasko i znów podejście, nie czuje się jakoś bardzo tych różnic wysokości. W końcu widać przełęcz, na którą zmierzam trochę sypko trochę łańcuchów i jestem. Odpoczynek przed atakiem szczytowym i po 30-40 minutach z Polskiego Grzebienia wchodzę na Małą Wysoką - kolejne marzenie spełnione Na szczycie siedzę dłużej i podziwiam widoki, czy to w stronę Gerlacha czy w każdą inną, wszędzie ładnie. Po zejściu na przełęcz schodzę nawet po schodkach w stronę Rohatki, ale jak zobaczylem jak wygląda ten szlak to coś mi się w głowie przyblokowało...jakoś tak mało stabilne to wyglądało Porzuciłem więc myśli o Rohatce i Zbójnickiej Chacie, zresztą chyba za póżno wróciłbym na parking, wróciłem więc po własnych śladach, znałem już w końcu tę trasę wiedziałem, że w te 2-2,5h będę z powrotem. W Smokowcu jestem koło 17, optymalna godzina, żeby wrócić na spokojnie do Krakowa po dwóch dniach intensywnego chodzenia. Co tu dużo mówić, bardzo udany wyjazd, pogoda znów dopisała (to dziwne, że większość moich urlopów rozpieszczało pogodą, oby w przyszłym roku się to nie zemściło :P), pozytywna energia też była obecna, fajnie8 punktów
-
Jak co roku we wrześniu wziąłem dłuższy urlop i nie mogłem sobie wyobrazić, żeby chociaż jego części nie spędzić w ukochanych Tatrach Polska strona, przynajmniej ta znakowana szlakami. już prawie cała schodzona więc naturalnie coraz częściej kieruję się w najwyższe góry u naszych południowych sąsiadów, Na dłużej na Słowacji byłem tylko raz, 3 lata temu, 2 lata temu przeszkodziła kontuzja, w zeszłym roku pogoda...jednodniowe epizody były, ale cały czas była ochota na więcej. Już w czerwcu, w ciemno, zamówiłem nocleg w Novej Lesnej, pozostało tylko czekać i liczyć na dobre warunki bo chęci i siły jak zawsze były Dzień 1 Wyjazd z Krakowa, na Słowacji jestem dopiero koło godziny 10, ale dzień zapowiadał się ładnie, nic tylko korzystać Plan był taki, żeby pójść nad Zielony Staw i potem wyżej. Parking Biała Woda cały zapchany i już zastanawiałem się, co wymyślić w zastępstwie, kiedy okazało się, że nieco dalej są kolejne miejsca parkingowe - cóż, nie znam tak dokładnie Słowacji, uznałem, że pewne rozwiązania wyjdą w praniu. Nad Zielonym Stawem byłem już 3 lata temu, ot, taka spokojna wycieczka w średniej pogodzie. Tym razem było dużo lepiej, chmur niewiele, ludzi też nie za dużo, droga przez las bardzo przyjemna, kiedy chodzę sam, tempo dostosowuję do otoczenia i widoków, w pierwszym etapie wycieczki widać było głównie drzewa więc przyspieszyłem kroku, na spokojną wędrówkę przyjdzie jeszcze czas W końcu zrobiło się bardziej widokowo a po dotarciu nad staw nie mogłem oderwać wzroku od pięknych krajobrazów charakterystycznych dla jego otoczenia Słońce świeciło mocno więc tylko część widoków udało się uwiecznić na zdjęciach. Po dłuższej przerwie, ruszyłem w kierunku głównego celu mojej wycieczki a mianowicie Jagnięcego Szczytu. Zdecydowanie wolniej niż wcześniej, w końcu zaraz za schroniskiem szybko zaczęło robić się pod górę, początkowo dość niewygodny szlak (szczególnie przy zejściu), potem już lepiej, po kamiennej ścieżce. Czas miałem dobry, pozwoliłem sobie więc na jedną przerwę gdzieś w połowie, nim teren zrobił się trochę bardziej sypki, potem pojawił się krótki odcinek z łańcuchami, dalej też ręce się przydały przy pokonywaniu kolejnych metrów pod górę, ciekawie, ale nie jakoś ciężko krajobraz cały czas się zmieniał, to była moja pierwsza wizyta w tych rejonach, nie wiedziałem, w którą stronę patrzeć bo w każdą było ładnie w końcu na horyzoncie pojawiły się też Tatry Bielskie, które lepiej tego dnia prezentowały się z podejścia niż z samego szczytu, pojawiły się bowiem chmury, które trochę przysłoniły widoczność. No ale nie ma co narzekać, zdecydowana większość dnia upłynęła pod znakiem dobrej pogody, droga w dół poszła więc sprawnie, zawsze lepiej się wraca w dobrym nastroju i w poczuciu dobrze spędzonego czasu. Trafiły się nawet kozice Od stawu szybki powrót na parking, jak wszystko idzie dobrze i jest optymalny nastrój to te ostatnie kilometry zbiegam, może nie jakoś turbo szybko, ale na tyle dynamicznie, żeby nie zanudzić się ostatnimi kilometrami i jakoś urozmaicić trasę. Na parkingu jestem przed 18, jadę ogarnąć nocleg i można śmiało planować kolejny dzień Dzień 2 Pierwotny plan na wtorek zakładał odwiedzenie Czerwonej Ławki, jednak jakoś w trakcie tak wyszło, że nie chciało mi się robić kolejnych 23 km, jak dnia poprzedniego...a że w górach działam według podpowiedzi własnego ciała i głowy to dużo lepiej brzmiało dla mnie wejście tego dnia na Sławkowski Szczyt., który według map zamyka się w ok 15 km w obie strony. Przyznam, że nie czytam dużo o szlakach, które mam zamiar odwiedzić, nie oglądam przesadnej liczby zdjęć, nowych miejsc chcę doświadczać po swojemu, nie dało się jednak uniknąć opinii o Sławkowskim, że to szlak nudny, mozolny, nic tylko odbębnić i tyle. Cóż, ilu ludzi, tyle opinii, założyłem, że trafiłem na te nieprzychylne a wcale tak być nie musi więc trzeba sprawdzić na własnej skórze I przyznam szczerze, że bardzo mi się podobało. Mocno pod górę, prawda, w końcu do pokonania było jakieś 1400 m przewyższenia, ale droga szła sprawnie, bez mowy o nudzie. Większe zachmurzenie niż dzień wcześniej, chmury przysłaniały część widoków, szczególnie w stronę Łomnicy, ale miało to swój klimat, poza tym dzięki temu że słońce nie grzało, szło się bardzo przyjemnie bez potrzeby robienia dłuższych przerw. W okolicy szczytu pozwoliłem sobie na godzinkę przerwy, następnie wróciłem po własnych śladach do Smokowca. Dzień 3 Według prognoz ostatni dzień dobrej pogody w tym tygodniu, trzeba więc pójść na wspomnianą wcześniej Czerwoną Ławkę. Pogoda elegancka, ciepło, bezchmurne niebo, po raz kolejny wsiadam więc w pociąg do Smokowca i wchodzę na szlak. Najpierw Hrebienok, potem Chata Zamkovskiego, im bliżej Chaty Teryho tym coraz tłoczniej, ale nie przeszkadzało mi to zupełnie. Kolejny dzień pokonywania sporego przewyższenia, jednak nie odczułem zupełnie tego 1000m dzielącego Smokowiec i schronisko. Sama Chata położona jest w przepięknej okolicy, jeszcze nigdy nie byłem tak blisko Łomnicy czy Lodowego Szzytu, pięknie, no i te stawy...muszę kiedyś spędzić więcej czasu w Dolinie, tym razem trzeba jednak było iść dalej. w sumie i dobrze bo ze szlaku na Czerwoną Ławkę rozpościerał się jeszcze lepszy widok na okolicę schroniska. Przez chwilę myślałem jeszcze o Lodowej Przełęczy, uznałem jednak, że nie ma co przesadzać, zresztą musi być jakiś pretekst, żeby wrócić w przyszłości w te rejony Sama droga po łańcuchach na Czerwoną Ławkę przyjemna, w końcu jakieś urozmaicenie, ale bez jakiegoś przypływu adrenaliny, chyba już przywykłem do takich podejść Trochę poniżej przełęczy dłuższy odpoczynek i trzeba wracać...najpierw spokojnie do Zbójnickiej Chaty, potem szybciej do Smokowca (chciałem zdążyć na pociąg :D). I koniec słowackich spacerów...cały kolejny dzień mocno lało, pochodziłem więc po Popradzie, Smokowcu, dookoła Szczyrbskiego Jeziora, ostatniego dnia odpuściłem słowacką stronę i zrobiłem szybką pętelkę z Siwej Polany przez Dolinę Małej Łąki, aczkolwiek i tego dnia pogoda nie rozpieszczała - co nie zmienia faktu, że cały wyjazd oceniam bardzo pozytywnie. Pogoda dopisała, same nowe szlaki, głowa wyczyszczona na maksa - za rok wracam koniecznie na dłuższy wyjazd!4 punkty
-
Dziury albo popularnosci. Ale chyba muszę zweryfikować swoje górskie osiągnięcia. Nie zawsze wchodzę na ten najwyższy kamień na szczycie, szczególnie gdy jest to drugie, piąte albo i trzydziestce siódme wejście. I co teraz?2 punkty
-
https://www.youtube.com/watch?v=T-UAwY-IXsI takie sobie szukanie dziury w całym przez jakiegoś pismaka. Jeśli o mnie chodzi postrzeganie tych naprawdę wielkich wspinaczy nie zmienia się ani o jotę.2 punkty
-
"Widok z Morskiego Oka należy do najpiękniejszych w całych Tatrach" Onecie, na litość boską, nie idźcie tą drogą... https://przegladsportowy.onet.pl/alpinizm/cierpiace-konie-toaleta-wiszaca-nad-przepascia-uwazajcie-tu-mozna-zginac/elnnsbe2 punkty
-
Mnie też jakoś ta Rohatka odstrasza, ale teraz po remoncie chyba w końcu nabiore chęci2 punkty
-
2 punkty
-
2 punkty
-
Wyjazd krótki, lecz treściwy. Jeden z plusów mieszkania w Krakowie.1 punkt
-
1 punkt
-
Znalazłam na zaluknij cc jakbyś chciał obejrzeć. Sama jeszcze nie miałam kiedy ale w tygodniu nadrobię.1 punkt
-
1 punkt
-
Lichotę za tę rolę generalnie chwalą, tak krytycy jak i widzowie. Co nie znaczy że wszystkim się musi podobać. Może kiedyś będzie okazja obejrzeć i ocenić.1 punkt
-
My mamy w planach nocować pod gołym niebiem. Jeśli tylko wyzdrowieję i pogoda dopisze.1 punkt
-
@starońzacny plan i świetne wykonanie. Rohatka i mnie w tym roku ominęła z powodu "chodzącej" wokół burzy, ale może to i lepiej, bo w przyszłym roku pójdziemy po juz wyremontowanym szlakiem.1 punkt
-
Myślę, że warto Akademia Tatry to seria specjalistycznych szkoleń z botaniki, zoologii, ekologii, geologii, topografii i historii. Wykłady, wycieczki i warsztaty dedykowane są dla przewodników, kandydatów na przewodników, nauczycieli i pasjonatów tatrzańskiej przyrody. W sobotę 7 października odbędzie się wycieczka dotycząca ekologii lasu na Polanę na Stołach. tematyka wycieczki: ekologia lasu prowadzący: dr inż. Tomasz Skrzydłowski trasa: Kiry – Stare Kościeliska – Polana na Stołach - Kiry start pod kasami biletowymi w Dolinie Kościeliskiej o godz. 8.00. Koniec szkolenia ok. 12:00 minimalna liczba osób: 5 bilety: bit.ly/AkademiaTatry0710 wycieczki Akademii Tatry przeznaczone są tylko dla osób dorosłych. 10 lat temu, dokładnie 25 grudnia 2013 roku wiatr halny uszkodził tysiące drzew na terenie Doliny Kościeliskiej. Powierzchnie powiatrołomowe potraktowane w różny sposób: w strefie ochrony czynnej część drzew usunięto i posadzono nowe. Tam, gdzie jest strefa ochrony ścisłej - nie ingerowano. Dziś, po 10 latach możemy już pokusić się o porównanie podjętych działań i ocenić ich skutki. Niezależnie od wiatrołomu poszukamy oznak jesieni, m.in. kwitnących goryczuszek orzęsionych i dziewięćsiłów bezłodygowych.1 punkt
-
1 punkt
-
Czwartek Spożycie trunków w ogrodzie. Nabieranie sił przed długą wycieczką. Piątek Polski Grzebień i Mała Wysoka Kolejna wycieczka z cyklu- przemierzamy Tatry w poprzek Muszę przyznać, że w tym wypadku mieliśmy dylemat co do optymalnego wyboru trasy. Po klęsce pod Jagnięcym zwątpiłam w swoje możliwości i protestowałam przeciwko Dolinie Białej Wody. Przecież ona taka długa, na szczycie będziemy późno, to za daleko i nie dam rady. Najszybsza opcja to "w te i z powrotem" przez Dolinę Wielicką, no, ale jakoś nie bardzo lubimy schodzić po własnych śladach jeśli mamy inne możliwości zejścia. Wcześniej, jeszcze w domu była brana pod uwagę wersja z przejściem Rohatki, ale jak się naoglądałam filmów na YT to mi się odechciało(bo się od samego patrzenia spociłam. Także jednak godzę się z losem i tym samym autobusem co poprzednio zmierzamy w kierunku Łysej Polany. Jesteśmy tu po 7, a szlak do przejścia jeszcze dłuższy. No, ale na elektriczkę o 22.42 to chyba zdążymy Pierwsze widoki pojawiają się na Polanie Biała Woda. Jesteśmy tu pierwszy raz, więc wszystko nas zachwyca. Dalej idziemy ciągle po płaskim i trwa to chyba wieczność. Dolina jest bardzo piękna, chyba nawet ładniejsza od Jaworowej, ale to również niekończąca się opowieść. Idziemy oczywiście bardzo wolno, bo co chwilę się zatrzymujemy rozdziawiając gęby z zachwytu. Nie wiem ile czasu minęło zanim w końcu zaczęliśmy piąć się do góry, ale na pewno były to minimum 2 godziny a może nawet 3. No to teraz będziemy mozolnie zdobywać kolejne piętra: Sapiąc lekko i pocąc się dochodzimy do Litworowego Stawu. Znów zachwyt. Szkoda, że nie mamy więcej czasu, bo jest tu prawdziwa plaża! I ludzie sobie leżą i się opalają. Za Stawem dalej pniemy się w górę, bo jeszcze sporo metrów w pionie zostało. Spotykamy jedyny łańcuch na szlaku: I dochodzimy do Zmarzłego Stawu pod Polskim Grzebieniem: Staw przez większość roku jest zamarznięty, ale nam się akurat trafił w wersji zupełnie letniej. Nieopodal stawu znajduje się dość nietypowy szlakowskaz: W lewo na Rohatkę, w prawo na Grzebień. My skręcamy w prawo, na strome drewniane schody, które są bardzo solidne(a nie jak na Lodowej Przełęczy;) Oczywiście ułożone są niewygodnie, ale to tylko paręnaście minut i jesteśmy na przełęczy: Robimy długi odpoczynek, ja już domagam się "kofoli zwycięstwa", bo uważam, że ten Grzebień to częściowe zwycięstwo, ale S. mówi, że dopiero na szczycie. Niech mu będzie. W czasie odpoczynku obserwuję ludzi na zejściu po łańcuchach. Szczerze mówiąc to właśnie zejście z Polskiego Grzebienia na stronę Doliny Wielickiej budziło me największe obawy. I rzeczywiście widać, że niektórzy strasznie się tam mordują. Ja się będę martwić później, chyba jakoś zlezę bez pomocy HZS Czas na atak szczytowy. Oczywiście szlak z dołu wygląda trochę strasznie, ale może jakoś pójdzie. Początek jest skalisty i występuje na nim pierdyliard małych rynienek, ale w tej części idzie się akurat w miarę dobrze. Bliżej szczytu jest znacznie gorzej, bo występuje tam wiele odcinków po bardzo upierdliwym piargu. Trochę mi się nie uśmiecha zejście tędy, no ale Navrat tou istou cestou! W międzyczasie Gerlach zaczął się chować w chmurach, a jak będziemy na szczycie to będzie on całkowicie zakryty Po 40 minutach od startu na Grzebieniu meldujemy się na szczycie. Czuję, że na Kofolę zasłużyliśmy jak nigdy Czy jest na forum przedstawiciel Kofoli? Należy mi się dola za reklamę To teraz widoczki ze szczytu, ciut zachmurzone: Staroleśny to jest góra z charakterkiem, robi na mnie ogromne wrażenie. W chmurach skrył się nieśmiały Sławomir Dolina Staroleśna i Łomnica- akurat nie w chmurach. Na szczycie siedzimy pół godziny- dość krótko, ale jest już dosyć późno, trzeba rozpocząć schodzenie. Po kruchym podłożu idzie się dosyć źle, skalne rynienki idą trochę lepiej- w jednym miejscu jestem znów zmuszona do zejścia tyłem a nie widzę stopnia, więc trochę jest to mało komfortowe W każdym razie zejście zajęło nam więcej czasu niż wejście. Dotarliśmy jednak na Polski Grzebień na którym znów coś jemy i pijemy. Rozpoczynamy mrożące krew w żyłach zejście po łańcuchach. Dochodzimy do bardzo wyślizganego miejsca, które nam się nie podoba, więc kawałek się wracamy i schodzimy za Słowakami alternatywną ścieżką, która jest genialnie urzeźbiona. Jest tam nawet klamra więc to chyba legalne Wychodzimy przy klamrach, które udało nam się zgrabnie ominąć- jeszcze 2 łańcuchy i koniec trudności. Niestety za łańcuchami jest bardzo nieprzyjemny odcinek szlaku- znów jest dramatycznie krucho. Ciekawe co ja wtedy myślałam Za piargami, które szczęśliwie nie ciągną się zbyt długo szlak zmienia się już w bardzo przyjemny spacerek. Nachylenie nie jest zbyt duże, a ścieżka ułożona z bardzo wygodnych kamieni. W dalszej części schodzimy do Wielickiego Ogrodu. Który ma nieadekwatną nazwę, bo powinien nazywać się Koziczkowy Ogród: Za kozicami mamy jeszcze troszkę zejścia, ale już niewiele. Ostatnia prosta i zaraz będziemy w schro....przepraszam, w luksusowym hotelu Nie jestem pewna czy jesteśmy godni przestąpić próg Domu Śląskiego, gdyż jesteśmy spoceni i brudni po całym dniu, ale trudno nam odmówić sobie bilinkovego czaju po takiej wyrypie. Herbata jest o 1 euro droższa niż gdzie indziej- do przełknięcia znaczy. Odpoczywamy tak z pół godzinki i rozpoczynamy zejście asfaltem. Jest chyba ciut dłuższe niż szlakiem, ale po kamieniach to my się dziś już wystarczająco nachodziliśmy, więc podziękujemy Pod koniec zejścia, kiedy zaczyna zapadać zmrok słyszę jakieś buczenie w krzakach. Przyspieszam wtedy nieludzko, na wszelki wypadek wmawiając sobie, że to rykowisko jeleni Do stacji elektriczki dochodzimy już w ciemnościach. I to wcale nie jest ta ostatnia elektriczka. To była przesuper wycieczka. Teraz sobie tak myślę, że gdybyśmy poszli w odwrotnym kierunku, to byłaby większa szansa na lepsze widoki ze szczytu, bo jeszcze nie byłoby chmur. Ale byłaby też spora szansa by nie zdążyć na ostatni autobus z Łysej Polany. Czyli jakby nie patrzeć, dupa jest zawsze z tyłu CDN.1 punkt
-
Wtorek Batyżowiecki Staw Po Lodowej Przełęczy byliśmy trochę zmęczeni i przede wszystkim chcieliśmy dłużej pospać. Dlatego, pomimo lampy nie planujemy dziś niczego ambitnego. Takim sposobem na szlaku jesteśmy dopiero przed 11 Wymyśliłam, że pójdziemy żółtym szlakiem z miejscowości Vysne Hagi, przejdziemy się kawałek magistralą i innym żółtym szlakiem zejdziemy do Tatranskiej Polianki. Po wyjściu z elektriczki mamy pewne problemy z odnalezieniem szlaku, ale w końcu jest. Początek jest lajtowy i idzie się całkiem przyjemnie. Za to wyżej jest już znacznie gorzej. Szlak jest zarośnięty, bo chyba nikt nim nie chodzi, a kamienne schody są bardzo wysokie i niezbyt wygodnie się po nich idzie. Oczywiście się wleczemy. Ja marudzę- normalka Wreszcie jesteśmy nad stawem, ale wyjątkowo mało zdjęć mamy z tej wycieczki. To znaczy zdjęcia jakieś są, ale one są do niczego- Seba po prostu fotografował domniemane ścieżki na Gerlach i Kończystą. Nad Stawem siedzimy bardzo długo, bo i nigdzie nam się dziś nie spieszy. W końcu schodzimy Magistralą. Znów zajmuje to więcej czasu niż trzeba. Potem skręcamy na żółty szlak, który prowadzi przez rumowiska z wielkich kamieni, znowu się ślimaczę, wszyscy mnie wyprzedzają(S. oczywiście pędzi w dół jak kozica), co powoduje, że trochę wpadam w górską depresję. Czuję się beznadziejna i gorsza od innych, że tak wolno idę(nie śmiejcie się) Tu już za kamieniami- można poczuć się lepiej: W końcu dochodzimy do asfaltu, który jest wybawieniem. Tak teraz myślę, czy nie trzeba było jednak zrobić resetu w tym dniu.(ale szkoda pogody) A następnego dnia byłam już pewna, że jednak trzeba było. Środa Jagnięcy Szczyt(wycof) Dzień, który zaczął się marnie, marnie skończy się. Tak mogłaby zaczynać się opowieść o Jagnięcym. Od samego początku wszystko było nie tak. Najpierw w nocy nie mogę spać. Tzn. budzę się w środku nocy mając przeczucie graniczące z pewnością, że zaraz zadzwoni budzik. No, ale tak leżę i leżę a budzik nie dzwoni i ie dzwoni. Potem rano mam jakiś dziwny ścisk żołądka i nic nie mogę zjeść. Następnie idąc na przystanek spotykamy ślicznego kotka. Problem w tym, że kot lezy w rowie i jest całkiem martwy. Prawie się "pochorowałam" na jego widok- w sumie wszystko jedno czy coś jadłam czy nie Wysiadamy z autobusu na przystanku Biała Woda(Kieżmarska) i idziemy doliną. W międzyczasie zjadam śniadanie i trochę mi lepiej. Trochę marudzimy na wysypane kamienie, które są obłe i znów źle się idzie. Halo! Tanap! Poproszę o szlak z lepszych kamieni! Samopoczucie poprawia mi się tylko na chwilę, ale dość szybko docieramy do schroniska. Pijemy czaj, a ja jestem tak śpiąca, że mam ochotę powiedzieć, że ja tu zostanę na ławce i poczekam, a S. niech tam sobie idzie. No, ale nie za bardzo mi się chce na niego czekać 5 godzin Jakoś się mobilizuję do wyjścia. Aleee, cooo tuu się dzieje dzisiaj? Tłum ludzi, wrzaski, jakieś zorganizowane jakby szkolne wycieczki. Czy my idziemy na Giewont? Szlak od samego startu jest bardzo upierdliwy. Stromy i niewygodny, a nawet występują miejsca na których trzeba pomagać sobie rękami. Przy tych stromych skałkach mam moment zawahania. A może jednak się wrócić? A nie jednak może jeszcze trochę pójdę. W końcu wygramoliliśmy się na próg Doliny Jagnięcej. Miałam nadzieję, że od tego miejsca będzie szło mi się lepiej. Nadzieja jednak matką głupich. Nadal jest mi jakoś źle a dodatkowo jeszcze zaczyna mnie boleć kolano. No ale lezę, coraz wolniej wymyślając coraz głupsze powody by zrobić przerwę. Tam gdzie kończy się ścieżka widoczna na zdjęciu czuję się już tak rozmemłana, śpiąca i zmęczona, że decyduję się jednak nie kontynuować wycieczki. Tzn. gdyby to miał być jakiś prościutki szlak bez trudności, to poszłabym. Ale w takim stanie nie czuję się na siłach by walczyć z łańcuchami i ekspozycją. W dodatku w terenie, którego żadne z nas kompletnie nie zna. No, to trudno. Z dwuosobowego zespołu to Sebastian zostaje wytypowany do ataku szczytowego A ja sobie idę z powrotem nad Czerwony Stawek. Oczywiście zaliczając glebę po drodze, bo krucho. S. twierdzi, że łańcuchy łatwiutkie, dopiero końcówka po grani trudniejsza. Będzie trzeba wrócić kiedyś i osobiście sprawdzić Na zdjęciu poniżej chyba najbardziej straszące miejsce- długi i wąski kominek, który podobno tylko tak strasznie wygląda A to już chyba końcówka i wejście na szczyt: Oraz widoki: Na zejściu S. popełnia klasyczny błąd- nie złazi z grani tam gdzie trzeba, ale podobno szybko się zorientował i wrócił do szlaku. Spotykamy się nad Czerwonym Stawem nad którym już zdążyłam się opalić na kolor owego Stawu Pijemy "kofolę zwycięstwa" chociaż nie byłam na szczycie i schodzimy już razem do schroniska. Tutaj kolejny czaj. A potem zejście po obłych kamieniach na przystanek. Oczywiście teraz kamienie o wiele bardziej dają się we znaki niż rano Wycieczkę kończymy zasłużonym obiadem w knajpce w Nowej Leśnej. Jutro- po 3 dniach chodzenia- w końcu odpoczynek! CDN. Napiszę jeszcze 2 odcinki- tamte będą znacznie bardziej optymistyczne1 punkt
-
Nie wiem w którym temacie najlepiej ale chyba tutaj: w końcu po latach eksplorowania Słowacji poszedłem z przewodnikiem na Mnicha. Na razie wrzucę kilka zdjęć z telefonów, potem ogarnę zdjęcia z aparatu i zacznę zamieszczać wyprawy z tego roku. Tutaj też coś dodam... Standardowe wejście Wielką Płytą(chociaż przewodnik potem żałował że nie poszliśmy Robakiewiczem).1 punkt