Skocz do zawartości

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 01.10.2023 w Odpowiedzi

  1. Jak co roku we wrześniu wziąłem dłuższy urlop i nie mogłem sobie wyobrazić, żeby chociaż jego części nie spędzić w ukochanych Tatrach Polska strona, przynajmniej ta znakowana szlakami. już prawie cała schodzona więc naturalnie coraz częściej kieruję się w najwyższe góry u naszych południowych sąsiadów, Na dłużej na Słowacji byłem tylko raz, 3 lata temu, 2 lata temu przeszkodziła kontuzja, w zeszłym roku pogoda...jednodniowe epizody były, ale cały czas była ochota na więcej. Już w czerwcu, w ciemno, zamówiłem nocleg w Novej Lesnej, pozostało tylko czekać i liczyć na dobre warunki bo chęci i siły jak zawsze były Dzień 1 Wyjazd z Krakowa, na Słowacji jestem dopiero koło godziny 10, ale dzień zapowiadał się ładnie, nic tylko korzystać Plan był taki, żeby pójść nad Zielony Staw i potem wyżej. Parking Biała Woda cały zapchany i już zastanawiałem się, co wymyślić w zastępstwie, kiedy okazało się, że nieco dalej są kolejne miejsca parkingowe - cóż, nie znam tak dokładnie Słowacji, uznałem, że pewne rozwiązania wyjdą w praniu. Nad Zielonym Stawem byłem już 3 lata temu, ot, taka spokojna wycieczka w średniej pogodzie. Tym razem było dużo lepiej, chmur niewiele, ludzi też nie za dużo, droga przez las bardzo przyjemna, kiedy chodzę sam, tempo dostosowuję do otoczenia i widoków, w pierwszym etapie wycieczki widać było głównie drzewa więc przyspieszyłem kroku, na spokojną wędrówkę przyjdzie jeszcze czas W końcu zrobiło się bardziej widokowo a po dotarciu nad staw nie mogłem oderwać wzroku od pięknych krajobrazów charakterystycznych dla jego otoczenia Słońce świeciło mocno więc tylko część widoków udało się uwiecznić na zdjęciach. Po dłuższej przerwie, ruszyłem w kierunku głównego celu mojej wycieczki a mianowicie Jagnięcego Szczytu. Zdecydowanie wolniej niż wcześniej, w końcu zaraz za schroniskiem szybko zaczęło robić się pod górę, początkowo dość niewygodny szlak (szczególnie przy zejściu), potem już lepiej, po kamiennej ścieżce. Czas miałem dobry, pozwoliłem sobie więc na jedną przerwę gdzieś w połowie, nim teren zrobił się trochę bardziej sypki, potem pojawił się krótki odcinek z łańcuchami, dalej też ręce się przydały przy pokonywaniu kolejnych metrów pod górę, ciekawie, ale nie jakoś ciężko krajobraz cały czas się zmieniał, to była moja pierwsza wizyta w tych rejonach, nie wiedziałem, w którą stronę patrzeć bo w każdą było ładnie w końcu na horyzoncie pojawiły się też Tatry Bielskie, które lepiej tego dnia prezentowały się z podejścia niż z samego szczytu, pojawiły się bowiem chmury, które trochę przysłoniły widoczność. No ale nie ma co narzekać, zdecydowana większość dnia upłynęła pod znakiem dobrej pogody, droga w dół poszła więc sprawnie, zawsze lepiej się wraca w dobrym nastroju i w poczuciu dobrze spędzonego czasu. Trafiły się nawet kozice Od stawu szybki powrót na parking, jak wszystko idzie dobrze i jest optymalny nastrój to te ostatnie kilometry zbiegam, może nie jakoś turbo szybko, ale na tyle dynamicznie, żeby nie zanudzić się ostatnimi kilometrami i jakoś urozmaicić trasę. Na parkingu jestem przed 18, jadę ogarnąć nocleg i można śmiało planować kolejny dzień Dzień 2 Pierwotny plan na wtorek zakładał odwiedzenie Czerwonej Ławki, jednak jakoś w trakcie tak wyszło, że nie chciało mi się robić kolejnych 23 km, jak dnia poprzedniego...a że w górach działam według podpowiedzi własnego ciała i głowy to dużo lepiej brzmiało dla mnie wejście tego dnia na Sławkowski Szczyt., który według map zamyka się w ok 15 km w obie strony. Przyznam, że nie czytam dużo o szlakach, które mam zamiar odwiedzić, nie oglądam przesadnej liczby zdjęć, nowych miejsc chcę doświadczać po swojemu, nie dało się jednak uniknąć opinii o Sławkowskim, że to szlak nudny, mozolny, nic tylko odbębnić i tyle. Cóż, ilu ludzi, tyle opinii, założyłem, że trafiłem na te nieprzychylne a wcale tak być nie musi więc trzeba sprawdzić na własnej skórze I przyznam szczerze, że bardzo mi się podobało. Mocno pod górę, prawda, w końcu do pokonania było jakieś 1400 m przewyższenia, ale droga szła sprawnie, bez mowy o nudzie. Większe zachmurzenie niż dzień wcześniej, chmury przysłaniały część widoków, szczególnie w stronę Łomnicy, ale miało to swój klimat, poza tym dzięki temu że słońce nie grzało, szło się bardzo przyjemnie bez potrzeby robienia dłuższych przerw. W okolicy szczytu pozwoliłem sobie na godzinkę przerwy, następnie wróciłem po własnych śladach do Smokowca. Dzień 3 Według prognoz ostatni dzień dobrej pogody w tym tygodniu, trzeba więc pójść na wspomnianą wcześniej Czerwoną Ławkę. Pogoda elegancka, ciepło, bezchmurne niebo, po raz kolejny wsiadam więc w pociąg do Smokowca i wchodzę na szlak. Najpierw Hrebienok, potem Chata Zamkovskiego, im bliżej Chaty Teryho tym coraz tłoczniej, ale nie przeszkadzało mi to zupełnie. Kolejny dzień pokonywania sporego przewyższenia, jednak nie odczułem zupełnie tego 1000m dzielącego Smokowiec i schronisko. Sama Chata położona jest w przepięknej okolicy, jeszcze nigdy nie byłem tak blisko Łomnicy czy Lodowego Szzytu, pięknie, no i te stawy...muszę kiedyś spędzić więcej czasu w Dolinie, tym razem trzeba jednak było iść dalej. w sumie i dobrze bo ze szlaku na Czerwoną Ławkę rozpościerał się jeszcze lepszy widok na okolicę schroniska. Przez chwilę myślałem jeszcze o Lodowej Przełęczy, uznałem jednak, że nie ma co przesadzać, zresztą musi być jakiś pretekst, żeby wrócić w przyszłości w te rejony Sama droga po łańcuchach na Czerwoną Ławkę przyjemna, w końcu jakieś urozmaicenie, ale bez jakiegoś przypływu adrenaliny, chyba już przywykłem do takich podejść Trochę poniżej przełęczy dłuższy odpoczynek i trzeba wracać...najpierw spokojnie do Zbójnickiej Chaty, potem szybciej do Smokowca (chciałem zdążyć na pociąg :D). I koniec słowackich spacerów...cały kolejny dzień mocno lało, pochodziłem więc po Popradzie, Smokowcu, dookoła Szczyrbskiego Jeziora, ostatniego dnia odpuściłem słowacką stronę i zrobiłem szybką pętelkę z Siwej Polany przez Dolinę Małej Łąki, aczkolwiek i tego dnia pogoda nie rozpieszczała - co nie zmienia faktu, że cały wyjazd oceniam bardzo pozytywnie. Pogoda dopisała, same nowe szlaki, głowa wyczyszczona na maksa - za rok wracam koniecznie na dłuższy wyjazd!
    3 punkty
  2. Kilka dni temu wybrałem się na Soszów Wielki. Było bardzo mokro, a salamandry wychodziły dosłownie na szlak.
    2 punkty
  3. W, powiedzmy długi weekend w sierpniu (pracując w handlu ciężko o dłuższe weekendy :)) wybrałem się na szybki wyjazd w Tatry. Plan był taki, jeden dzień po polskiej stronie, jeden po słowackiej. We wtorek wstaję wcześnie rano, wyjeżdżam z Krakowa i parkuję samochód na Siwej Polanie. Doświadczenie nauczyło mnie, że takie wolne dni nie nadają się na wycieczki w pewne rejony polskich Tatr, zwykle najlepiej spędza się je w Tatrach Zachodnich, które z niewyjaśnionych przyczyn są dużo mniej popularne o każdej porze roku a przecież takie piękne...cóż, może kwestia dystansu do pokonania robi swoje, nie wiem. Biegnę z Siwej na Chochołowską, potem spokojnym krokiem wchodzę na Grzesia, Rakoń, Wołowiec...im dalej tym mniej ludzi, co mi się bardzo podoba kilkadziesiąt metrów poniżej Wołowca robię długi odpoczynek z przepieknym widokiem w stronę Jarząbczego Wierchu. Tak długi, że cięzko się zebrać, żeby ruszyć dalej a jestem może w połowie drogi. Nie ma rady, trzeba wstawać i iść, przez godzinę minęlo mnie dosłownie kilka osób więc przez jakiś czas mam góry praktycznie tylko dla siebie. Z Wołowca na Jarząbczy zawsze te same odczucia, szczerze uwielbiam tem szlak, cisza i spokój, widoki powalają a przed ostatecznym wejściem na Jarząbczy te myśli, jakie to, kurde, jest wielkie walka z samym sobą przy podejściu na szczyt, przez te pół godziny można czasem zwątpić, ale jak zawsze warto. Po kolejnej przerwie na najwyższym punkcie wycieczki szybciutko na Kończysty, potem Trzydniowiański i schodzę średnio fajnym zejściem do Chochołowskiej. O ile samą Dolinę nawet lubię tam, to z powrotem to z reguły istna udręka - trzeba następnym razem pomyśleć o zabraniu roweru. Tymczasem idę na łatwiznę i 3km przed końcem wsiadam w zatłoczoną kolejkę Z parkingu jadę na nocleg w Kościelisku, planując kolejny dzień po stronie słowackiej. Dzień 2...Jak zwykle, mimo, że wstaję dość wcześnie to zbieram się zbyt długo, jakieś przerwy na kawę i jedzenie, nie wiem po co chyba koło 10 jestem na Słowacji, na parkingu w Smokowcu. Cel - Polski Grzebień i Mała Wysoka. Droga do Śląskiego Domu bez historii, dużo lasu Im bliżej schroniska tym widoki coraz ładniejsze a otoczenie Chaty na prawdę daje radość z patrzenia. Szlak dalej też fajny, najpierw w miarę płasko, potem trochę podejścia, potem znów płasko i znów podejście, nie czuje się jakoś bardzo tych różnic wysokości. W końcu widać przełęcz, na którą zmierzam trochę sypko trochę łańcuchów i jestem. Odpoczynek przed atakiem szczytowym i po 30-40 minutach z Polskiego Grzebienia wchodzę na Małą Wysoką - kolejne marzenie spełnione Na szczycie siedzę dłużej i podziwiam widoki, czy to w stronę Gerlacha czy w każdą inną, wszędzie ładnie. Po zejściu na przełęcz schodzę nawet po schodkach w stronę Rohatki, ale jak zobaczylem jak wygląda ten szlak to coś mi się w głowie przyblokowało...jakoś tak mało stabilne to wyglądało Porzuciłem więc myśli o Rohatce i Zbójnickiej Chacie, zresztą chyba za póżno wróciłbym na parking, wróciłem więc po własnych śladach, znałem już w końcu tę trasę wiedziałem, że w te 2-2,5h będę z powrotem. W Smokowcu jestem koło 17, optymalna godzina, żeby wrócić na spokojnie do Krakowa po dwóch dniach intensywnego chodzenia. Co tu dużo mówić, bardzo udany wyjazd, pogoda znów dopisała (to dziwne, że większość moich urlopów rozpieszczało pogodą, oby w przyszłym roku się to nie zemściło :P), pozytywna energia też była obecna, fajnie
    1 punkt
  4. 1 punkt
  5. @Fibiwszystkie Twoje wycieczki ładne. W sumie przeszłaś sporo kilometrów. Są takie minuty, nawet sekundy, które prawie słychać jak wolno mijają. Niechcący chłopaki nieźle Cię nastraszyli. A ja naiwna myślałam, że taki widok to tylko ja spotkałam na swojej drodze. Kiedyś spotkaliśmy po drodze chłopaka w glanach którego podeszwy też były oderwane. To było na początku szlaku więc nie stało mu się to po drodze I zastanawiałam sie, czemu ich nie przykleił. Wyszedł, zszedł czyli widac nie stanowi to problemu.
    1 punkt
  6. @Zośkachodzi Ci o wejście na Tępą? Nie kusiło, bo miałam totalnego lenia
    1 punkt
  7. Chłodna głowa to podstawa. Ja w zasadzie też najgorszą glebę zaliczyłem pod wierzchołkiem Dumbiera, bo zamiast patrzeć idąc przed siebie spoglądałem na dół. A na całej szerokości szlaku był głaz o wysokości ok. 50 cm więc legnąłem sobie jak długi. Ten głacz był chyba jedynym przed halą Krupową.:)
    1 punkt
  8. Sobota Odpoczywamy i pakujemy się do domu Niedziela Osterwa i.... Gerlach Nasz ostatni dzień na tatrzańskich szlakach spędzimy osobno. Byłam już dosyć zmęczona po tych wszystkich wycieczkach i chciałam jakiegoś ładnego, ale krótkiego i łatwego spacerku w ostatni dzień. Natomiast Seba od początku planował zrobić coś z WKT, tyle, że sam nie wiedział co. No więc przewinęły się Baranie Rogi, Kończysta, Staroleśny....Ostatecznie stanęło na Gerlachu, chyba nikt nie wie dlaczego W sobotę dołącza do nas kolega Marek, z którym S. był 2 lata wcześniej na Cubrynie i MSW- pójdą na Gerlach razem. Ja sobie spędzę niedzielę w towarzystwie wyłącznie swoim. Moja trasa nie jest zbyt długa, więc mogę się i wyspać i pójść w góry Około 9- tej rano wysiadam na stacji elektriczki Popradske Pleso i spaceruję asfaltem. Ale początkowo idzie mi się tak źle, że wydaje mi się, że nawet do schroniska nie dojdę. Potem się jednak rozkręcam i nawet wyprzedzam innych turystów. A w schronisku dzikie tłumy: 99% wybiera się na Rysy, ale niektórzy lezą w stronę Osterwy, a potem są zdziwieni, dlaczego na szlakowskazie jest jakiś Dom Śląski? Przy chacie jest zbyt tłoczno i śmierdzi szambem, więc nawet się nie zatrzymuję- idę prosto nad staw gdzie coś zjadam, wypijam i chwilę odpoczywam. Nie mam jednak ochoty zbyt długo siedzieć, więc idę na górę. Szlak na Osterwę to pierdylion monotonnych zakosów, więc może troszkę znużyć. Pod koniec droga stała się dla mnie tak nudna, że wlekłam się tak, że mnie prawie wszyscy wyprzedzili. W połowie zakosów spotkałam osobliwą grupkę- 4 kobietki, w wieku powiedzmy średnim, ubrane jakoś tak nie bardzo górsko, z czego jedna idzie w starych adidasach, z których prawie całkiem odpadły podeszwy i jej klapią jak klapki. Po godzince z kawałkiem od stawu melduję się najpierw na przełęczy, a za chwilę na Osterwie. Warunki są idealne by urządzić tu godzinne plażowanie- co z radością czynię. Gdy zbieram się już do zejścia nadchodzi babka w rozwalonych butach, którą spotkałam na podejściu- następuje między nami taka wymiana zdań: Ona: A gdzie ten staw? Ja: Ale jaki staw? Ona: Batyżowiecki! Ja: No to trzeba iść tamtą ścieżką, ale to daleko z godzina drogi jeszcze. Nie dodaję już, że w takich butach to bardziej 2 godziny. W każdym razie osoba chyba nad ten staw jednak poszła, bo nie spotkałam już jej ani na zejściu, ani w schronisku, a HZS też tego dnia nikogo nie ewakuował z powodu awarii butów Z Osterwy schodzę tą samą drogą, co znowu zajmuje mi więcej czasu niż wejście(bo więcej odpoczynków na picie wody, a kamienie wyślizgane) Na tarasie schroniska znajduję sobie dogodne miejsce i znowu się lenię z godzinkę popijając Kofolę. Pogoda jest dziś wybitnie plażowa. W międzyczasie dostaję od chłopaków SMS-a ze szczytu Gerlacha. Więc trochę pękam z dumy, że się im udało W końcu jednak trzeba zleźć, więc znów witam się z asfaltem. Robię w tył zwrot celem ostatniej fotki: I bardzo wolno, bo trochę mnie bolą kolana, a trochę bo mam czas idę w stronę stacji elektriczki. Tymczasem w nie tak dalekiej odległości: S. i M. wybrali dojście na Gerlach drogą Tatarki, która wydaje mi się, że nie jest jakoś bardzo popularna..... Ale są na niej sztuczne ułatwienia. W dole szlak na Polski Grzebień. Dla mnie Gerlach z bliska prezentuje się hardkorowo Za to jakie ładne widoki Tu już blisko szczytu. W końcu jest Ja w tym czasie prawdopodobnie spożywam Kofolę w schronisku Zejście odbywa się klasycznie, czyli Batyżowiecką Próbą: No i to tyle z Gerlacha, bom nie była to i się wymądrzać nie będę... Wcześniej oszacowałam(jak się potem okazało błędnie), że jeśli chłopaki wyjdą o 5 rano, to tak 17-18 powinni być już na dole. Plan był taki, że po zejściu idziemy wszyscy razem na obiadokolację do jakiejś fajnej knajpki. Ja w Smokovcu jestem już około 17- stej więc początkowo relaksuję się na ławce. A potem przeżywam chwile grozy i wpadam w panikę. No bo zbliża się 18-sta, a od czasu fotki szczytowej nie mamy żadnego kontaktu. No to dzwonię raz. Połączenie jest ale nie odbierają. No to piszę SMSa. Też zero odzewu. Potem dzwonię drugi i trzeci raz i nadal nic(sygnał ciągle jest). W końcu trochę z nudów odpalam w telefonie fejsbuczka. A tam na pewnej popularnej grupie, widzę posta o takiej treści: Wypadek śmiertelny na Gerlachu. Na razie szczegóły nieznane. Oczywiście łączę kropki i zalewa mnie fala czarnych myśli. Próbuję to sobie jakoś racjonalizować, że może w trudnym terenie nie mają jak odebrać, a przecież jest ładna pogoda i na pewno na Gerlach wybrało się sporo turystów. No, ale to jednak nie Morskie Oko....Ten stan trwa może ze 20 minut, ale jest to bardzo długie 20 minut. Po tych minutach S. do mnie dzwoni- schodzą, ale dopiero doszli do Batyżowieckiego Stawu, a to jeszcze prawie 2 godziny do zejścia na dół i nie wiadomo na którą elektriczkę zdążą, bo ona wieczorem jeździ tylko raz na godzinę. Wobec tego, by nie marznąć i nie głodować na ławce wybieram się do Kamzika sama. Po tym jak zszedł ze mnie stres jestem tak głodna, że haluszki wciągam nosem Potem idę znów na elektriczkę, po drodze się gubię, bo przegapiam zejście po schodach i błąkam się pod jakimś komisariatem Na kwaterze jestem godzinę przed Sebastianem, bo oczywiście im elektriczka uciekła(ale piwo w barze zdążyli wypić). Odwiedza nas Marek, który nielegalnie korzysta z naszego prysznica, ponieważ śpi w busie przerobionym na kampera i ma ograniczony dostęp do wody S. jest skazany na jedzenie z puszki(M. chyba nic nie je bo on jest na keto, więc jak wypije rano szklankę oleju to mu wystarczy :D) No, ale taka jest cena gerlachowskiego sukcesu Co do wspomnianego wypadku- nie był to wypadek typowo turystyczny- paralotniarz spadł z nieznanych przyczyn. Być może mamy nawet tego nieszczęśnika na zdjęciu Ja niby dużo marudzę, ale ile się nasłuchałam, jakie zejście Batyżowiecką jest głupie, straszne i gówniane, to moje Kolejnego dnia nie jesteśmy w stanie wstać z kurami więc do domu wracamy w korkach. No ale taka jest cena.....;) Podsumowując cały wyjazd było super. Pogoda nie mogła przytrafić się lepsza, w końcu udało się przejść szlaki planowane od dawna. I tylko Jagnięcy jest dla mnie jak kość w gardle, no, ale trudno- chyba za rok 2 i 3 będzie tam jeszcze stał. Dziękuję za uwagę , oddaję głos do studia
    1 punkt
  9. Nie wiem w którym temacie najlepiej ale chyba tutaj: w końcu po latach eksplorowania Słowacji poszedłem z przewodnikiem na Mnicha. Na razie wrzucę kilka zdjęć z telefonów, potem ogarnę zdjęcia z aparatu i zacznę zamieszczać wyprawy z tego roku. Tutaj też coś dodam... Standardowe wejście Wielką Płytą(chociaż przewodnik potem żałował że nie poszliśmy Robakiewiczem).
    1 punkt
×
×
  • Dodaj nową pozycję...