Skocz do zawartości

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 30.11.2019 uwzględniając wszystkie działy

  1. Czytałem gdzieś ostatnio, że HZS pomimo operowania na znacznie większym terenie w porównaniu z PL, ma mniej ratowników niż TOPR. To może być jeden z powodów, dla których wiele miejsc nadal jest niedostępnych. Zamiast zainwestować, wolą dla świętego spokoju karmić lobby przewodnickie. Temat powraca co jakiś czas, pojawiają się informacje o propozycjach otwarcia nowych tras i efektów póki co nie ma żadnych. Temat jak dla mnie niezrozumiały, bo jest wiele miejsc, gdzie problemem nie są trudności techniczne, ale topograficzne, związane z poruszaniem się w nieoznakowanym terenie. Nie wierzę, że ktoś kto np. przeszedł Orlą, nie da sobie technicznie rady z Gerlachem czy Łomnicą, jeśli szlak byłby znakowany i odpadłoby ryzyko zapędzenia się w jakiś niebezpieczny teren.
    2 punkty
  2. Proponuję 25 lat więzienia, wszyscy po kolei będziemy wychodzić poza szlak przygotowani na dłuższy pobyt w celi, a potem zamiast forum możemy sobie gadać i biesiadować na koszt słowaków przez ćwierć wieku ^^ Ciekawe jaką mają bazę noclegową - parę milionów polaków się przez Tatry rocznie przetacza ? @J@n Zakładam, iż krzywą Laffer'a kojarzysz, więc skąd taki pomysł?
    1 punkt
  3. Grześ i Rakoń, byłem i bardzo polecam dla osób początkujących idealne i przychodzi bardzo dobrze poznać realia jakie niesie z sobą zima w Tatrach a przy tym mamy piękne widoki, które wynagradzają trudy wędrówki
    1 punkt
  4. Krótki wstęp do parapsychologii górskiej – część II. Kiedyś uważano, iż wracanie do schroniska lub namiotu po zapomnianą rzecz przynosi pecha na wspinaczce. Schyłek wspinaczkowego lata 1968, Hala Gąsienicowa. Razem z Jankiem z Bydgoszczy mamy ochotę na Komin Drege’a na Granatach. W ostatniej chwili zmieniamy plany ze względu na niezbyt pewną pogodę, zamieniamy formację wklęsłą na wypukłą, decydujemy się na Filar Staszla na Zadnim Granacie. W Murowańcu Janek zamienia niechcący swój plecak na plecak kolegi, który podszedł z taboru do schroniska, aby znaleźć partnera na Zamarłą. O taką zamianę nietrudno było, bo prawie wszyscy używali horolezek, słowackich plecaków wspinaczkowych. W efekcie pod ścianą okazuje się, iż mamy dwie liny, sporo haków i karabinków, ale tylko jeden młotek – kostek i friendów jeszcze wówczas w Tatrach nie znano. Janek zbiega do Murowańca i wraca pod ścianę z własnym plecakiem, zaczynamy więc wspinaczkę ze znacznym opóźnieniem, które jeszcze się powiększa na pierwszych wyciągach, bo obaj usiłujemy wyprostować drogę dodając własne warianty. Na kluczowym wyciągu zaczyna lać i to jak – coś na kształt lokalnego oberwania chmury. Żlebami walą po kwadransie potoki wody tocząc spore nawet wanty, gratulujemy sobie wyboru drogi, bo w kominie ryzyko ukamienowania bądź utopienia byłoby całkiem realne. Po raz pierwszy w życiu wspinam się po omacku, woda na przewieszonych stopniach tworzy kaskady lejąc mi się prosto w oczy, wpływa rękawami do skafandra i wypływa nogawkami spodni. Gdy jesteśmy już na łatwym zachodzie, który w kilkanaście minut sprowadziłby nas do Koziej Dolinki podejmujemy brzemienną w skutkach decyzję: skoro jesteśmy już całkowicie przemoczeni, a pozostałe partie żebra mają być łatwe to dokończmy drogę, lać dłużej tak intensywnie też już pewnie nie będzie. Błąd, dalsza część filara nie okazuje się tak łatwą, jak sądziliśmy, a lać nie przestaje. Wkrótce pojawiają się pierwsze oznaki wychłodzenia organizmu, dreszcze, niekontrolowane skurcze rąk. Janek wbija hak, nagle kuli się, puszcza młotek i prawą dłonią otacza lewą, w pierwszej chwili sądziłem, iż trafił obuchem młotka w lewą dłoń trzymającą hak. Po chwili widzę jednak, iż z trudem prawą dłonią rozprostowuje palce drugiej dłoni. Sytuacja ta powtarza się jeszcze. Mam na sobie spodnie uszyte z lekkiego brezentu, który, jak to brezent, zesztywniał po namoczeniu i gdy stoję na stanowisku też stoi utrzymując przyzwoity dystans od mojej skóry, woda po nim ścieka zapewniając mi pewien komfort termiczny. Ruszam ze stanowiska, namoknięty brezent zaczyna przylegać do mięśni nóg skutecznie je chłodząc i gdy stoję na wąskiej listwie skalnej wypatrując dalszej drogi nogi wpadają mi w tzw. telegraf, z trudem utrzymuję się na listwie. W następnych latach zrezygnuję z brezentu na rzecz uczciwej wełny. Wyżej, aby przyśpieszyć wspinaczkę rezygnuję z obejścia trudności i atakuję wprost piątkową przewieszkę. Na kancie przewieszki rozginają mi się palce, na szczęście trochę niżej jest szczelina w której skutecznie blokuję łokieć i wracam na stopnie pod przewieszką. Rozgrzewam palce i atakuję powtórnie, tym razem z powodzeniem. Dopisuje nam szczęście – osiągamy chodecki teren o zmierzchu, latarek oczywiście nie mamy, ale mimo to szybko zbiegamy do Murowańca i dalej, na tabor. Stwierdzamy obaj, iż grozi nam obustronne zapalenie płuc i trzeba coś zażyć doustnie, aby się przed nim obronić. Proponuję prawdziwy bykobój w charakterze odtrutki, zaparzam w menażce pół litra mocnej kawy i wlewam do niej pół litra spirytusu. Pijemy ten specjał na gorąco przykrywając kubki dłońmi, aby alkohol niepotrzebnie nie wyparowywał. Po paru łykach Janek stwierdza, iż mieszanka ta zbyt pali gardło i zaraz przyniesie coś zimnego do popijania. Tu zapomniałem dodać, iż mój partner z zawodu był chemikiem. To coś zimnego okazało się siedemdziesięcio procentową śliwowicą. Wkrótce po opróżnieniu menażki zasypiamy obaj w namiocie jak niemowlęta, aby obudzić się po paru godzinach. Przestało padać, niebo jest wygwieżdżone. Wychodzimy z namiotu na krótki spacer, ku naszemu zaskoczeniu jesteśmy już trzeźwi i w dobrej formie, nasze wychłodzone organizmy spaliły alkohol tak skutecznie, iż nie ma mowy o jakimkolwiek kacu. Zabawne, po raz wtóry uniknąłem w tym sezonie want lecących z góry zamieniając Drege’a na Staszla. Dwa tygodnie wcześniej na Kozich Czubach zacząłem prostować popularną Zetkę i wpakowałem się w nieciekawy teren, krucho, mchy, problematyczna asekuracja. Kląłem siebie za ten pomysł mając po prawej ręce właściwą rysę o pewnej skale, do której nie chciało mi się wcześniej przetrawersować. I właśnie w tym momencie rysą tą przeleciało parę sporych want, poruszonych nieopatrznie przez turystów na nieodległej Orlej Perci. To dopiero początek długiej serii przygód ze spadającymi kamieniami nieodmiennie kończących się szczęśliwym finałem. Wspólnym mianownikiem tych przygód było to, iż w niewiadomy mi tak do końca sposób odgadywałem, gdzie i jak poleci kamień czy kamienie. Prowadziło to czasem do zabawnych sytuacji, kiedy będąc w skądinąd doborowym towarzystwie stwierdzałem: Uwaga, kamień! Koledzy patrzą na mnie ze zdziwieniem, ale po chwili rzeczywiście przelatuje koło nas kamień. I zaczynają się pytania w rodzaju: Skąd wiedziałeś? Można oczywiście snuć określone przypuszczenia, w Tatrach stosunkowo rzadko samoistnie spadają kamienie, często winowajcą jest kozica, wędrująca podszczytowymi trawnikami lub wspinający się wyżej zespół. Można wówczas podświadomie wychwycić jakieś dźwięki poprzedzające lot kamienia. Od czasu do czasu zdarza się, iż świst rozcinanego powietrza nie jest tożsamy z zagrożeniem. Prowadzę przez Siodełko w Filarze na Mięgusza szesnastoletnią Magdę, Andrzeja Aścika i spotkanego nad Czarnym Stawem wspinacza, który, jak się później okazało, chciał odczarować Mięgusza po tym, jak przed dziesięcioma laty złamał na nim sobie kręgosłup. W czujnym miejscu rozlega się charakterystyczny świst, Magda i pozostali wciągają głowy w ramiona kuląc się ku skale. Za chwilę dziwią się, iż stoję wyprostowany i uśmiechnięty – wskazuję im wychodzącego z lotu nurkowego daleko pod nami jastrzębia, z biegiem czasu nauczyłem się odróżniać odgłos jego nurkowania od świstu spadającego kamienia. Gęsta mgła spowija Żabie, idę rozległym, trawiastym zachodem od żlebu spadającego z Białczańskiej Przełęczy Wyżnej w kierunku Białczańskiej Przełęczy. Teren ten pozbawiony jest charakterystycznych punktów orientacyjnych, jak na tak gęstą mgłę, w nawigacji pomagają mi odgłosy jakiegoś zespołu wspinającego się na Żabim Mnichu. Nagle wymiana słów między wspinaczami robi się co nieco nerwowa, tam, do licha, trzeba uważać, bo chyba jestem w linii spadku tego zespołu, a stoję na połogich płytach skalnych. Sekunda, dwie i słyszę, jak gdzieś wysoko odbija się od skał spory zapewne blok. Reaguję instynktownie skacząc za znajdujące się tuż obok mini żeberko i przypadając do gleby. Ułamek sekundy później w płyty skalne, na których stałem uderza blok skalny z taką siłą, iż jego fragmenty lecą we wszystkie strony, ale ów grzbiecik skalny chroni mnie skutecznie. Lata dziewięćdziesiąte. Dowiaduję się, iż Magda wybiera się z kolegą w Atlas Wysoki. Natychmiastowe skojarzenie –powrót ze wspinaczki w Wysokim Atlasie w nieznanym terenie, wisząca dolinka, wysoki, pionowy próg. Wylatuje stanowisko zjazdowe, obie dziewczyny giną, ich ciała znajdują ich koledzy następnego dnia. Ta smutna historia prześladuje mnie aż do momentu, kiedy otrzymujemy wiadomość od Magdy, iż kończą działalność górską w Atlasie i wracają do kraju. Ale pamięć o tamtym wypadku powraca, gdy Magda zaczyna relacjonować swoje przygody w Atlasie. Długa i trudna droga wspinaczkowa, a potem powrót do wioski – opis przewodnikowy drogi zejściowej nie pokrywa się z terenem, ryzykowne zjazdy z niepewnych stanowisk w zapadającym zmierzchu, droga do nikąd, próby wytrawersowania w bok znad urwisk, już w kompletnej ciemności. I nagle gdzieś pojawia się światełko, które naprowadza ich na kozią perć prowadzącą na dno doliny. Początkowo sądzą, iż to ich marokański przewodnik wyszedł im naprzeciw, ale okazuje się, iż nie ruszył się z wioski. Może obozujący w wiosce Hiszpanie? Też nie, bo nadużyli tego i owego i zapomnieli o Bożym świecie pogrążeni w kamiennym śnie. Opatrznościowe światełko pozostaje zagadką. Chyba, iż wierzy się w parapsychologię – wówczas wytłumaczenie jest trywialnie proste: to ja je zapaliłem siłą woli.
    1 punkt
  5. Szlaki z Zawoi - Czatoża przważnie są puściutkie ? https://mapa-turystyczna.pl/route/kd5p I o dziwo czarny szlak od schroniska do Zawoi Markowa (odbicie w lewo na niebieski) https://mapa-turystyczna.pl/route/td8w
    1 punkt
  6. Daje w przypadku ukończenia kursu wspinaczki skałkowej zgodnego z PZA, bo bez tego teoretycznie nie możesz pójść na kurs taternicki. Piszę teoretycznie, bo jeśli masz odpowiednie umiejętności i praktykę we wspinaniu, to możesz i tak próbować się wbić bez papieru, kwestia dogadania się z instruktorem.
    1 punkt
  7. Żeby zobaczyć te tłumy :D :D :D (II połowa września 2019)
    1 punkt
  8. Królowa Babia Góra, gościnnością nie grzeszy. Byliśmy kilka lat temu w maju i przywitała nas piorunami i deszczem. Dnia następnego udało się ją zdobyć i nawet pogoda wytrzymała przez większość drogi ale tuż przed szczytem przyszła ciemna chmura, zimny wiatr i tyle z widoczków. Pokazała swe diabelskie oblicze. A gdy zeszliśmy już na dół do Zawoi znów burza .... Ale jeszcze tam wrócimy!
    1 punkt
  9. można zrobić pętelke: Jaworzyna - Lodowa Przełęcz - Czerwona Ławka - Rohatka - Łysa Polana
    1 punkt
  10. Widok na Morskie Oko, w drodze na Rysy, Sierpień 2019
    1 punkt
  11. z trasy przez Suche Czuby :) ❤ ? ?? październikowe ??? pozdro dla Tatromaniaków! ?
    1 punkt
  12. Jak listopad to listopadowe Tatry!
    1 punkt
  13. Ten "Nowy regulamin" jest zapowiadany już któryś rok z rzędu, a jakoś wersji ostatecznej nie możemy się doczekać i nie wiadomo, czy od nowego sezonu ten projekt wejdzie w życie, czy zostanie znów całkowicie zmieniony jak to już wcześniej bywało. Niby dla turystów ta wersja jest korzystniejsza niż poprzednie, ale byłbym rad gdyby faktycznie znalazł się tam zapis o mozliwości uprawiania turystyki pozaszlakowej latem w niektórych rejonach np. tam gdzie wolno iść dziś z przewodnikiem. Niech ubezpieczenie kosztuje w takim przypadku więcej, może być konieczność wpisu wyjścia przez Internet do książki w hzs. Mogą sobie przecież wyznaczyć rejony rezerwatów ścisłych całkiem niedostępnych dla nikogo ( także dla przewodników) i niech tam strażnicy pilnują. Większość ludzi ( pewnie z 99%) i tak nie zejdzie że znakowanej ścieżki, więc argument o ochronie środowiska nie ma racji bytu.
    1 punkt
  14. Polecam trasę Stary Smokovec - Hrebeniok - Chata Zamkovskiego - Chata Terrego - Czerwona Ławka - Zbojnicka Chata - Hrebeniok - Stary Smokovec :) super widoki, trasa na jakieś 9 godzin, jest element wspinaczki na Czerwonej Ławce, 2 schroniska, dużo stawów :) z kolegami rozpoczęliśmy wędrówkę dopiero o 12:30 z powodu późnego dojazdu ze względu na korek w drodze na Morskie Oko.. ale i tak udało się przed zmrokiem wrócić na parking :) pierwszy mój szlak na Słowacji - zapamiętam do końca życia :)
    1 punkt
  15. To może lepiej jechać z samego rana do Smokovca, stamtąd na Polski Grzebień-Małą Wysoką i zejście na Łysą. Wtedy nie ma tego minusa powrotu tą samą trasą.
    1 punkt
×
×
  • Dodaj nową pozycję...