Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 24.09.2024 uwzględniając wszystkie działy
-
@Fibi ja też kiedyś poszłam tylko nad stawy bo mój mąż (wtedy chyba jeszcze niemąż) poszedł na Rohacze a ja bałam się że nie dam razy zrobić całej grani na raz. I jak tam siedziałam to przeszedł miś a ja go dopiero zobaczyłam jak ktoś powiedział żeby nie panikować. A miś powoli sobie poszedł i nie zwrócił na nas uwagi.3 punkty
-
Dzień 5, środa Pod Spalenou-Tatliakova Chata-Dolina Smutna-Rohackie Stawy-Dolina Spalona-Rohacki Wodospad-Pod Spalenou Ten dzień spędzimy osobno. W ogóle to geneza przyjazdu w Słowackie Zachodnie była taka, że S. od kilku lat truł, że on musi na Rohacze. Ja na Rohacze początkowo iść nie chciałam, potem w miarę zdobywania doświadczenia na trudniejszych szlakach coś zaczęło mi świtać, że może jednak(ale ciśnienia jakiegoś nie było). Tylko, że wtedy S. uparł się, że on musi koniecznie całą grań ciągiem czyli Rohacze plus jeszcze Trzy Kopy i Banówkę. Dla mnie to już na pewno byłoby za dużo, na pewno się nie odważę. No to niech sobie idzie sam. Ja od początku planowałam iść na Rohackie Stawy. Nie za bardzo uśmiechało mi się iść samej(tzn. w ostateczności pewnie bym poszła, ale mogłabym się skichać ze strachu przed niedźwiedziami). Na szczęście udaje mi się na wycieczkę namówić @barbie609 moder i @Werniks To przejście było już na forum opisywane, nie za bardzo wiem co jeszcze dodać, ale z kronikarskiego obowiązku Parę minut po 7 chłopaki zgarniają mnie z Habówki(S. na Rohacze wyszedł ponad godzinę wcześniej), jedziemy na parking pod kolejką, który tym razem jest prawie pusty. Pusta jest też asfaltówka, którą maszerujemy krokiem w miarę żwawym Raz dwa i jesteśmy w Tatliakovej Chacie, również pustej Idziemy nas stawek coś zjeść, zrobić fotosesję i chwilkę odpocząć. Tu miały być 3 fotki, ale że są zrobione pionowo, przy wstawianiu obracają się na bok i nie mogę ich obrócić to ich tu nie będzie Po odpoczynku idziemy dalej, w kierunku Doliny Smutnej, potem skręcamy w kierunku stawków, które ułożone są piętrowo więc musimy się drapać coraz wyżej. Czas mamy dobry więc nad każdym stawem chillujemy W międzyczasie odbywa się monitoring wycieczki na Rohacze: Kontrola najwyższą formą zaufania Szlak ogromnie mi się podoba, jest malowniczo oraz wyjątkowo spokojnie. Pierwszych turystów spotkaliśmy dopiero przy pierwszym stawie(i były to moje sąsiadki z pensjonatu Ale pewnie w weekendy bywa gorzej, nawet na zejściu spotkaliśmy jakiś Klub Wesołego Emeryta czy coś takiego. O ile podchodziło się lekko, tak zejście Spaloną Doliną jest dosyć strome ale było mi już znane z wycieczki w pierwszy dzień. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze Rohacki Wodospad, na który w sobotę nie było czasu, ale fotki z niego też mam pionowe więc strach wstawiać Wycieczkę kończymy kofolą na parkingu i to chyba tyle. Korzystając z okazji chciałabym zdementować plotki o jakimś zajechaniu. Cała trójca zeszła na parking w stanie bardzo dobrym Bardzo mi się podobała ta wyprawa, @barbie609 moder jeszcze raz dziękuję za przemiłe towarzystwo i za Kofolę oraz transport Na dodatek kilka fotek z Grani Rohaczy: Rohacze chyba nie wywarły na S. jakiegoś wielkiego wrażenia(ale on ostatnio chodził trochę poza szlakiem, zaczął robić WKT, więc jest chyba trochę zmanierowany :P) i stwierdził, że nie było wcale dużo trudniej niż na odcinku przez Salatyny i Pachoła, tylko, że tam były 2 łańcuchy a tu 5. Hmmm, to może i ja się kiedyś wybiorę, ale raczej wolałabym to podzielić na 2 kawałki a może i nawet spać w Żarskiej Chacie. Dzień 6, czwartek Spacery nieopodal Orawic Na ten dzień potrzebowaliśmy krótszej wycieczki. S. był trochę zmęczony po Rohaczach(tzn. on się w życiu do tego nie przyzna, ale jego zegarek kazał mu odpoczywać 58 godzin :P) Ja zaś nie chcę się styrać, gdyż na kolejny dzień mamy w planach długą wycieczkę. Ale dlaczego te wszystkie słowackie szlaki są takie długie? Trochę kusiła mnie pętla przez Przełęcz pod Osobitą i Grzesia, ale to z mapy 7 godzin, czyli moim tempem to będzie jakieś 9-10 Odpada. Jedziemy do Orawic z zamiarem wejścia na Magurę Witowską. Znowu nie mamy drobnych na parking. Znowu musimy zacząć od Kofoli. Znowu wzięliśmy ze sobą rzeczy na basen. Znowu nie mieliśmy ochoty się w nim taplać ze względu na tłum ludzi. A podobno nic 2 razy się nie zdarza. No dobra. Z tą Magurą to wymyśliłam taką opcję: początek pójdziemy szlakiem, potem skręcimy na ścieżkę rowerową i wejdziemy na szczyt stromą ścieżką, która oficjalnie szlakiem nie jest, ale na niektórych mapach istnieje(wydaje mi się, że @Mnich Admin i @barbie609 moder tam schodzili), a zejdziemy już szlakiem oficjalnym, który na mapach jest. I tak jak zaplanowaliśmy początkowo idziemy szlakiem(chyba żółtym) w kierunku Suchej Hory. Niezbyt nam się podoba. To znaczy trochę nam się podoba, bo idziemy całkiem widokową łączką: Ale taki stan nie może wiecznie trwać i dalsza część szlaku ma postać upierdliwego chaszczownika: Kiedy w końcu ta ścieżka rowerowa???? W końcu na nią wyłazimy i spacerujemy sobie już bardziej cywilizowanym terenem. Znów jest upał a my jesteśmy jacyś zblazowani i nic nam się nie chce. Odnajdujemy wejście na Magurę, S. mówi, że on już nie chce schodzić szlakiem więc wejdziemy i zejdziemy tą samą drogą. Mnie się ten pomysł niezbyt podoba i mówię, że rezygnuję. Trwa tu jakaś zrywka drewna, jest hałas. S. mówi, że jemu też się nie chce. To odpuszczamy. Szlak rowerowy którym idziemy ma postać pętli to sobie drugą stroną wrócimy na parking. No i jak tak sobie debatujemy nad dalszym przebiegiem trasy, nadchodzi jakiś turysta. I mówi, że na asfalcie w Orawicach spotkał niedźwiedzicę z młodymi i nawet na niego nieprzyjemnie burczała. No to teraz to ja już mam zawał, ale jakoś wrócić trzeba. Zatrzymujemy się w turystycznej wiatce na jedzenie i picie, potem dalej maszerujemy rowerowym szlakiem. Na którym niespodziewanie odkrywamy piękne widoki: W końcu ścieżka robi nawrotkę w kierunku Orawic, więc widoki zostawiamy za sobą. O niedźwiedziu jakoś zapomnieliśmy Na koniec idziemy jeszcze na piwo i haluszki przy parkingu i koniec. Chyba potrzebowaliśmy takiego spacerku, na którym dostaniemy ładne widoki bez dużego wysiłku. Za to następnego dnia będzie wyrypa. CDN.3 punkty
-
Moja wycieczka na Zadni - pogoda super, sobota - w górach tłumy - startujemy z Brzezin piękny Kościelec i korek na Zawrat na Orlej też "gęsto" spojrzenie z Koziej Dolinki na Zadni rzut oka na słynną drabinkę Kasprowy z Giewontem w stronę wierzchołka też dużo narodu i w końcu "mamy to" miała być pętla do Skrajnego ale się zakorkowało i odpuściliśmy jeszcze kilka fotek i wracamy tą samą trasą CDN2 punkty
-
owszem mignęła w okolicy drugiego stawu , wtedy nie było jeszcze ruchu i świstaki wszczęły alarm więc kudłacz uznał ,że na niego pora. A miejsce jak dla miśków fajne.2 punkty
-
2 punkty
-
Giewont... Wbitny masyw skalny w bocznej grani Tatr Zachodnich, którego niemal pionowe, budzące respekt ściany od dawien dawna rozpalały wyobraźnię i przyciągały wszelkiej maści tatromaniaków - czy to turystów, włoczęgów czy brać taternicką. Pochłonęły też sporo istnień ludzkich i do dziś spędzają sen z powiek TOPRowcom... ale o tym dalej. W roku 1901. na szczycie postawiono słynny krzyż, i z czasem góra urosła niemal do miana "narodowego" szczytu dla Polaków. Dzis jest bardzo (bardzo, bardzo, bardzo) popularnym celem górskich wędrówek z Zakopanego... ale to przecież wszyscy doskonale wiemy. Skad nagle (kolejny, milionowy w internetach) temat o Giewoncie? Ano stąd, że - choć w góry chodzę na własnych nogach już ponad 30 lat, a w nosidle jeszcze troszkę dłużej - wciąż nie wybrałem się na Giewont. Tzn. byłem kiedyś na szczycie, w przelocie, schodząc z Kopy Kondrackiej. Było to w dobrym ( i rzadko spotykanym) momencie, gdy na szczycie nie było dużo ludzi i dało się tak po prostu wejść na szczyt. Ale co innego wpasć na Giewont po drodze, a co innego PÓJSĆ NA GIEWONT. Myślę, ze rozumiecie tę subtelną róznicę... A zatem plecak na plecy i w drogę - jak wiele osób przede mną i wiele po mnie - ruszam an Giewont! Do Zakopanego dotarłem oczywiście samochodem. Dziś to oczywistość, choć wciaz wiele osób korzysta - jak niegdyś i ja - z transportu autobusowego, czy... kolei. W sumie tylko trochę nowocześniejszej, niż ta ze zdjęcia i ponoć wcale nie szybszej... Dziś Zakopane to tetniący życiem i nieco skarykaturyzowany kurort,... ...który możla lubić, lub nie. Zdania są różne, ja Zakopane ogólnie nawet lubię, choć wolę cumować raczej w Koscielisku. Jednak z Zakopanem łączy mnie tyle wspomnień, nagromadzonych przez te wszystkie lata, że na pewno - mimo zgiełku, gwaru i wszechobecnej "komerchy", czuję się tu jak u siebie. Czasem wyobrazam sobie, że jest rok nie 2024, a pierwsze dekady XX stulecia. Że podróż dzięki kolei żelaznej nie trwa już dni, a godziny, wciąż bez telefonu, bez internetu... Że nikt z pracy nie zadzwoni, nikt mnie nie znajdzie, że jestem tu i nic innego mnie nie obchodzi. Że siedzę w barze w centrum i - za przykładem nieznajomego przede mną - zamawiam okocimski lager do połowy zaprawiony żywieckim porterem, przysłuchuję się dociekaniom, skad biorą się tajemnicze światła na północnej ścianie Giewontu i ze właśnie szykuję się do niesamowitej wyprawy na szczyt tej fascynujacej góry. Że spacer po Krupówkach, gdzie zapewne dostać można niezbędne na taką wyprawę wyposażenie, to nie przeciskanie się przez tłum ludzi między barwnymi witrynami róznorodnych sklepów, że kiedyś to wszystko wygladało zgoła inaczej... I tak oto wychodze przed mój pensjonat, by - od razu - ujrzeć cel wyprawy. Wymarzony widok, ale niestety, czy też - w pewnych aspektach - na szczęście, dziś wyglada to raczej tak: Wychodzę późno. Budzik miałem nastawiony na 5:15, ale niestety przysnęło mi się i wstałem godzinę później. I tak mogę mówic o sporym szczęściu, bo normalnie takie drzemki kończą się koło ósmej czy nawet dziewiątej i cała wyprawa "wzięłąby w łeb". Przerażony i tak dość niekorzystnym obrotem spraw - szybko się ubrałem i pognałem do Strążyskiej. Śniadanie można przecież zjeśc po drodze, co tam. Byle zdążyć przed tłumem. Jak widać - nie jest źle. Jeszcze całkiem pusto i cicho. Dolina przez ostatnie 100 lat niewiele się zmieniłą, tylko droga jakby lepsza, bo tu samochodzem raczej by się nie przejechało... Charakterystyczną cechą tej doliny, jak i okolocznych tatrzańskich dolin, jest dobrze wiodczna pozostałośc oryginalnych lasów mieszanych, które pierwotnie porastały te góry, a które zostały brutalnie wycięte i zastąpione szybko rosnącą świerczyną. Dolina jest krótka i głęboka. W porównaniu z Kościeliską czy Chochołowską pokonuje się ją bardzo szybko, wrecz ekspresowo, wotoczeniu pięknych formacji skalnych - zwłaszcza po prawej stronie, na zbiczach - niegdyś popularnych i często odwiedzanych, a dziś zamkniętych - Łysanek... ...i dosłownie za moment docieramy na Halę Strażyską, skąd przy dobrej pogodzie możemy podziwiać piękny widok na pólnocne ściany Giewontu oraz - patrząc na północny zachód - na Sarnią Skałę... Niestety krótki marsz przez dolinę ma też jedną kluczową wadę - Hala połozona jest niziutko, ledwie 1040m n.p.m. i czeka nas jeszcze jakieś 950m wspinaczki. Tak naprawdę wciaz dopiero zaczynamy! W dzisiejszych czasach Hala Strażyska to miejsce, z którego najlepiej obserwować można grożne pólnocne ściany Giewontu znajdujące się "o rzut beretem", ale wcale nie "na wyciągnięcie ręki". Dziś szlak skręca tu w prawo na - tak ciekawą jak jej nazwa - Przełęcz w Grzybowcu, ale warto pamiętać, że nie zawsze tak było. Warto znów cofnąć się o jakieś 80 czy nawet 100 lat, gdy znaki którymi Karłowicz wytyczył pierwszy szlak przez Stoły na Kominiarski wciaz były w miarę świeże... Wówczas nikt nie słyszał o szlaku przez przełęcz w Grzybowcu... Wtedy szło się prosto jak strzała pod piękny wodospad Siklawica, znajdujacy się jakieś 5 minut na południe od Hali... Litografia jeszcze z czasów Cesarsko-Królewskich, ale dziś wodospad wyglada niemal identycznie... Dodam, że o tak wczesnej porze udało mi się uwiecznić rzadki moment, gdy przy wodospadzie nie ma żywego ducha! Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem to miejsce tak puste. Byłęm tu... sam. Całkiem sam. Wracając do sedna - jako dziecko stojąc u stóp Siklawicy z ojcem czy dziadkiem, zawsze nurtowała mnie myśl, że super byłoby wejsc na górę, na ten próg, z którego spada wodospad. Naiwnie myślałem, że skoro nie można, to widać się nie da, ale prawda jest zupełnie inna. Jeszcze we wczesnych latach powojennych szlak prowadził w lewo od wodospadu, na próg skalny do Małej Dolinki, gdzie północne ściany Giewontu naprawdę były już nie o "rzut beretem". Parę kroków od szlaku można ich było realnie, fizycznie dotknąć. Oczywiscie - dziś Mała Dolinka jest niedostępna dla gawiedzi i spod Siklawicy należy wrócić na Halę Strążyską i skierować się ku Przełęczy w Grzybowcu, ale kiedyś szlak prowadził przez Małą Dolinę i dalej w górę Żlebem Warzecha na Przełęcz Bacug, skąd - jak dzisiaj - szło się dookoła Małego Giewontu na Przełęcz Kondracką Wyżnią. Dodam, że teren niewątpliwie o wiele ciekawszy niż niekończący się las, przez który dzisiaj prowadzą czerwone znaki, jednak chyba niesposób puścić takiej masy ludzi przez stromy i nieprezyjemny Żleb Warzecha, do tego dochodzi kwestia spokoju ducha kozic odwiedzajacych Małą Dolinkę oraz potencjalnych siedlisk orłów na pólnocnej ścianie Giewontu... którym jednak zapewne i tak nie do końca podobają się tłumy na jego szczycie... Koniec końców w okresie PRL przebieg szlaku zmieniono i wybrano wariant - jak pisałem - zdecydowanie mniej atrakcyjny, za to korzystniejszy pod każdym innym wzgledem. Warto pamiętać, że zimą szlak z Przełęczy jest zamknięty i na przełęcz - owszem - dojdziemy... ...ale na Giewont (tędy) już nie. A wspomnianej Małej Dolinki dziś nie wolno już zobaczyć na własne oczy, nie wolno podejść na wyciągnięcie ręki do północnej ściany, natomiast - jak rzadko w takich sytuacjach - możemy z łatwością zobaczyć zdjęcia dostępne... o tu: https://maps.app.goo.gl/mV1k8tPVMJi8FJ1P9 O ile umiarkowanie dziwi mnie, że ktoś tam czasem chodzi, o tyle publikowanie zdjęć świadczy o tym, że mógł tam być, co jest rzadkie, bo od ponad 40 lat ten obszar zamknięty jest nie tylko dla turystów, ale i dla taterników, którzy bezskutecznie walcza o ponowny dostęp do pociagających ich rejonów i tras wspinaczkowych. Tutaj jeszcze warto rozwiać pewien pokutujący mit o Małej Dolince i szlakach przez nią prowadzących. Otóż tu i ówdzie utarło się, że z Małej Dolinki istniał kiedyś szlak turystyczny na szczyt Giewontu Żlebem Giewonckim, nazwanym później od nazwiska lekarza i taternika Żlebem Kirkora. Nieścisłość ta ma czesto tragiczne skutki. Żlebem prowadzi - i owszem - trasa taternicka, do tego bardzo trudna. Żleb podcięty jest trzema trudnymi i niebezpiecznymi progami, w zasadzie nie do przejścia bez taternickiego ekwipunku i umiejętności. Turyści, którzy - zwabieni opowieścią o szlaku turystycznym - decydują się schodzić z Giewontu tą właśnie drogą kończą - jeśli mają szczęście - ściągani ze Żlebu przez TOPR żywi, a jeśli go nie mają - martwi. Wg znalezionych przeze mnie źródeł, szlaki - i owszem - były dwa. Jeden - wspomniany, czerwony - Żlebem Warzecha na Przełęcz Bacug, a drugi - ponoć (za Zwolińskim) niebieski, wyznakowany - jak wieśc niesie - przez Kirkora, opuszczał Warzechę mniej więcej w połowie jego wysokości przez tzw. Zachód Pilotów, by osiągnąć Żleb Kirkora w jego górnej, bezpieczniejszej cześci, ponad śmiercionośnymi progami. Szlak ten i tak był (znów za Zwolińskim) trudny i niebezpieczny, więc i tak ciężko go traktować jako szlak turystyczny w dzisiejszym rozumieniu tego terminu... Ale wracając do rzeczy. Dziś szlak wiedzie z Przełęczy w Grzybowcu na południe poniżej wspomnianej Przełęczy Bacug... Nie chcę malkontencić, ale gdyby poprowadzono go przez samą przełęcz z pewnościa można by dojrzeć Giewont w jego majestacie, przekonać się naocznie jak strome są jego ściany... ale wtedy trzeba by znów nieco zejsć by obejśc Mały Giewont, wiec znowu... szlak poprowadzono wygodnie, mozna by rzec - pragmatycznie, za to niezbyt pięknie. Przed nami pojawia się Siodło, będące standardowym miejscem postoju. Znajduje się ono - plus minus - 300m powyzej Przełęczy w Grzubowcu, a 300m ponizej szczytu, można zatem uznać, ze trasa niejako naturalnie dzieli się na odcinki po 300m przewyższeń. Tylko trzeba tam jeszcze doczłapać, a ja byłem tego dnia ewidentnie bez formy. Oczywiscie wypad pod Siklawicę troszkę mnie opóźnił, ale 3,5 godziny, a ja wciąż tuż nad lasem to.... prawie hańba. Po drodze mijamy takie oto skałki, które po deszczu mogą być nieprzyjemne, do tego szlak przecina żleb, w którym kilka osób (na sniegu wprawdzie) zakończyło niestety swój żywot zjazdem do Małej Łąki, ale ogólnie szlak jest - oczywiście - łatwy. Tylko raczej uciażliwy i męczący. bo jest wyraznie pod górę, ale wysokości nabiera się jednak stosunkowo wolno. Nie lubię tego szlaku, a moje dzisiejsze człapanie wpisuje się perfekcyjnie w moją dawno wyrobioną niechęć Spytacie pewnie skąd niechęć do szalakum, którym nigdy nie wchodziłem? Nie wchodziłem, ale dwa razy schodziłem z myślą, że nie chcę nim wchodzić. I... nie lubię Przełęczy w Grzybowcu. Mało jest miejsc w Tatrach, których nie lubię i to jest zdecydowanie jedno z nich.... Trzeba jednak przyznać, że powyzej granicy lasu, szlak jest atrakcyjny widokowo... Ponizej Siodła mijam pasącą się spokojnie - niezważajac na "ceprostradę" powyzej - kozicę. I tak oto osiagnąłem siodło, gdzie odpoczywa już spora grupka zmęczonych turystów. Ktoś siada, ktoś wstaje, miejsca są, ale ja nie decydowałem się na postój. Znam siebie i wiem, ze mi to nie pomoże. Ja chodze wolno, krowim tempem, ale bez postojów. Po prostu człapię, ale cały czas, z pzrerwami na łyk wody czy zrobienie zdjęć. Tutaj ponownie widzimy cel wyprawy - krzyż na szczycie Giewontu oraz Wyżnią Kondracką Przełęcz, na którą mój stryj wbiegłby pewnie w 5 minut, ale mnie zajęło to o wiele, wiele więcej. Na tym etapie rozpoczynają się też wyścigi do kolejki pod szczytem, bo tutaj widać kolejną rzekę ludzi płynącą od strony Hali Kondratowej i o ile na szlaku jest "ludno", o tyle na Przełęczy robi się już zdecydowanie tłoczno. Jednak za wyjątkiem osób o wyśmienitej kondycji, który faktycznie dobiegną na koniec kolejki pierwsi, większość tych, którzy mnie tutaj wyprzedzili "spuchła" ponad Przełęczą i - powiem uprzedzajac nieco fakty - na szczyt dotarła po mnie. Nie żebym się chwalił, bo z tym tempem nie ma czym, ale w górach z reguły najlepiej spieszyć się powoli, za to wytrwale. Chyba ze ma się kondycję jak mój stryj, ale to rzadki dar... Z okolic Przełęczy mamy piękny widok tak na - bardzo bliskie i rudziejace już na koniec lata - Czerwone Wierchy, jak i na Krywań czy Świnicę. Wierzchołek Giewontu jest już bardzo blisko i widać już formującą się kolejkę do łańcuch, po części wynikająca ze sporego odsetka turystów (w tym dzieci) totalnie ze skałą i łąńcuchem nieobytych. Widok ten znam bardzo dobrze, bo wielokrotnie dane mi go było podziwiać z Czerwonych Wierchów. Giewont z tej storny w niczym nie przypomina masywu zwróconwego wstrone miasta swoim grożnym obliczem. Z tej strony jest to taka górka. Ot taka okrągła kopuła, zachęcajaca do łatwego wejścia na wierzchołekm Inaczej niż samo Zakopane, to akurat nie zmieniło się przez ostatnie lata, ani nawet tysiaclecia.... ...nie nadgryzł go w tak krótkim okresie nieubłagany ząb czasu, nie rozdeptali go ludzie tak tłumnie przybywajacy z wizytą. Giewont jest taki, jak był 100 lat temu, i tylko o krzyż inny niż w czasach początków turystyki tatrzańskiej. I tak oto poszedłęm, ostatnie 130 metrów w górę - jak wielu przede mną, i wielu po mnie - by niemal w samo południe osiagnąć szczyt Dodam jednak, że jeśli nawet teraz może nieco kontempluję to wydarzenie, to atmosfera na szczycie wcale kontemplacji nie służyła. Nie, zdecydowanie nie byłem tam na górze w nastroju do takich rozmyślań. Na górze jest gwarno jak na targu, jedni robią selfie, inni tobią zdjęcia komuś, kto koniecznie musi na takim zdjęciu dotykać krzyża, przez co do zdjec formuje się kolejna kolejka, którą można ominąć ryjac się pod krzyem w chwili przerwy między kolejnymi zdjeciami - słowem - no targ. A do tego jeszcze łąńcuch w dół, trudniejszy niż ten w górę, i znów idzie się wolno, bo dzieci hamują. Nie zebym coś do nich miał - zdecydowanie bardziej podobają mi się te dzieciaki na łańcuchach niż ten targ pod krzyżem. Przychodzą na myśl wspomnienia, jak ojciec zabrał mnie na pierwszy łańcuch na szlaku na Małołączniak z Przysłopu Miętusiego. To wszystko było takie nowe, takie ciekawe i... takie piękne! Dzieci udało si,e wyprzedzić po skałkach na zakrecie i wkrótce znów staję na Przełęczy Kondrackiej Wyżniej. Tam widzę roztrzęsioną panią zbulwersowaną zachowaniem innych ludzi na zejsciu, choć - naprawdę - nic niesamowitego się tam nie działo... Zdziwiło mnie to, bo nieustannie dziwi mnie jak wielki stres wywołują u niektórych takie skałki. Trzeba jednak pamiętać, ze jak na " ceprostradę", wierzchołek Giewontu jest jednak stosunkowo trudny, bo dla niektórych to pierwszy łańcuch w życiu, a trudnosć potęguje dodatkowo stopien wyślizgania skał spowodowany dużym ruchem na szlaku. Ze szczytu wybrałem drogę powrotną przez Przełęcz Kondracką na Halę Kondratową. Z zejścia możemy podziwiać piękno samej Hali oraz widok na Koszystą, Granaty, Świnicę i - coraz bliższy - Kasprowy z charakterystycznymi zabudowaniami na szczycie. Choć - w swoim mniemaniu - wyszedłem późno, wciaz wiecej ludzi wchodziło niż schodziło. Była to mieszanka ogronnego zmęczenia i hartu ducha, słow motywacji i jęków zniechęcenia, żartów i przekleństw, na jednym z postojów ewidentnie zakrapiana "czymś mocniejszym" przez jedną z wchodzących grupek. Pełen przekrój od wytrawnych, "zaprawonych w boju" górołazów, po przerażone skalą trasy niemal płaczace panie, które - można by pomyśleć - zostały tam zaciągnięte jakby za karę (panie czytające ten wywód bardzo przepraszam, ale zmęczeni panowie w większosci cierpieli w milczeni, czego o paniach powiedzieć niestety nie można ). Ktoś krzyczal tak, ze po całej Hali niosło, ktoś przełaził poza ustawione przez TPN bariweki, zeby sobie zrobić mały piknbik na trawie. Slowem - turyści na szlaku. Po drodze jeszcze spotkało mnie trochę szczęścia- trafiam na jelenia pasącego się przy szlaku! O ile zdjęć kozic ma trochę, świstaka ze dwa, mam nawet niedźwiedzia w swoich zbiorach, to jelenia jeszcze nie trafiłem. Owszem widziałem, ale biegł tak szybko, ze nawet aparatu nie włączyłem zanim uciekł w las. Dalej już pożegnalne sojrzenie na szczyt Giewontu i Kondratowa... Schronisko - jak pewnie wiecie - w rozbudowie, ale działa tu "tymczasowy punkt obsługi turystów" , gdzie można dostać jadło i napitek. Z Kondratowej dalej Kalatówki, Kuźnice, Wielka Krokiew i Drogą pod Reglami wróciłęm do wylotu Doliny Strążyskiej. Razem kółko zajęło mi 9,5 godziny, co uważam za nienajgorszy wynik, mimo fatalnego tempa na podejścu. I co? I bardzom szczęsliwy. Niby to "tylko" Giewont, niby "sztampa", takie "oklepane", niby są ciekawsze miejsca, a jednak góra daje satysfakcję. Tylko trzeba wyjsc wcześnie. Jeszcze wcześniej niż ja. Na podejściu minąłęm ludzi schodzących już ze szczytu, gdzie - pomimo bardzo wczesnej pory - i tak już nie byli sami. Ja w kolejce do łańcucha spędziłem jakieś 15 minut, a gdy schodzięłm - kolejka ta wydłużyła się - na oko - dwukrotnie. Niemniej - polecam Giewont, bo jest to pewne przeżycie i pewna legenda polskiej turystyki górskiej. Ja na tą "sztampę" zdecydowałem się po wielu latach i absolutnie nie załuję, choć musiałem przez to odłozyć na kolejny rok moje plany obejmujące Krzyżne i Buczynowe Turnie... Nic - jak mawiają - co się odwlecze to nie uciecze, a na Giewont zdecydowanie warto było pójść !1 punkt
-
J@n - jest tam jeszcze takie coś, za normalne pieniądze - https://www.sliezskydom.sk/en/hikers-room nocowałem bodaj 4 lata temu i wyglądało to tak jak na zdjęciach, czysto i schludnie. Max to chyba 10 osób. Na jedną noc absolutnie wystarczające...1 punkt
-
jeśli dotarliście do tej drogi , którą myśmy schodzili to nie dziwię się ,że nie chciało Wam się tam podchodzić. Na niektórych mapach ona istnieje jako ścieżka edukacyjna,ale w terenie oznakowań nie ma. Kawałeczek od tej łagodnej drogi w górę jest wiatka i taka jakby wieżyczka widokowa. W sumie szkoda ,że nie weszliście na górę , ale ona tu jeszcze będzie więc może kiedyś.1 punkt
-
Też można. Tylko ja bardzo rzadko planuję i rezerwuję cokolwiek z wyprzedzeniem większym niż miesiąc-dwa. Niestety dogranie urlopów w kilku miejscach jest zawsze trudne plus obowiązkowe imprezy rodzinne w weekendy itp1 punkt
-
Z takich mniej typowych rzeczy to mogę podrzucić podróżne worki próżniowe. Od zwykłych różnią się tym, że się je zwija zamiast odsysać powietrze odkurzaczem, do którego w podróży nie zawsze ma się dostęp Potrafią pomóc oszczędzić masę miejsca w bagażu. No i polecam nie zapomnieć o kubku termicznym - mega się sprawdza Super kubki ma Contigo1 punkt
-
Na elektryki nie wyglądały, no chyba że miniaturyzacja baterii wykonała kolejny skok technologiczny.1 punkt
-
1 punkt
-
Weekend, pogoda przepiękna, nareszcie chłodniej, więc i widoczność od razu lepsza, no to jak tu siedzieć domu ? Problem tylko z wyborem miejsca wycieczki, bo w Tatrach dzikie tłumy, w Beskidach to samo, a chciało by się zaznać trochę ciszy i podziwiać góry w spokoju. Takie warunki wydają się zapewniać mniej uczęszczane rejony Gór Choczańskich, więc w piątek biorę się za analizę Map cz ( oferują, przynajmniej na Slowacji, w miarę dokładną sieć cyklotras i niezłą nawigację, co jak się miało okazać w sobotę, pomogło nam nie zabłądzić w terenie) Od dawna zastanawiałem się jak wygląda teren poniżej serpentyn prowadzących od Huciańskiej Przełęczy w kierunku Liptovskiej Mary. W internetach nie ma zbyt wielu filmików z tras rowerowych w tym rejonie, informacje tekstowe są też dość ubogie w treści. Wybrałem jako miejsce startu, ukrytą wśród lasów i wzgórz wioskę Veľké Borové leżącą w Dolinie Borovianky. Po drodze cieszyliśmy się że nie wpadło nam do głowy wędrować po Beskidach, parkingi w Sidzinie i w okolicach Przełęczy Zubrzyckiej zapowiadały tłum na Policy i Hali Krupowej. Także w Tatrach chyba nie było lepiej, bo pobocza przy szlaku na Siwy Wierch były tak zapchane autami, że nie widziałem tam czegoś takiego od początku moich podróży w Tatry. Natomiast my po kilkuset metrach od leśniczówki Biała Skała skręciliśmy w prawo w boczną drogę w kierunku wsi Huty, no i od razu przeniosło nas to w inny świat, jakbyśmy cofnęli się czasie o przynajmniej 20 lat. Wąska droga, praktycznie bez ruchu samochodowego. Huty nie oferują nic ciekawego turyście spragnionemu widoków, natomiast kilka kilometrów dalej zaczynają się V. Borove. W wiosce niegdyś ludnej i tętniącej życiem zachowało się sporo zabytkowych domków z typową dla tego rejonu zabudową, no i po podjechaniu wyżej widoki są coraz piękniejsze. Ignorując wskazania nawigacji, która usilnie chciała nas poprowadzić do parkingu z którego można w kilkanaście minut dojść do wlotu doliny Kwaczańskiej i do zabytkowych młynów w Obłazach, kierujemy się wąziutkim asfaltem nad osiemnastowiecznym barokowym kościołem do samiutkiego końca wioski. Kilka miejsc do zaparkowania jest w pobliżu dzwonnicy, która pełni też funkcję wieży widokowej na zabudowania i okoliczne wzgórza... Tędy biegnie czerwony szlak turystyczny i czerwona droga rowerowa Vrchárska cyklomagistrála łącząca Orawę z Liptowem. Na początku oznaczenie trasy jest wzorowe.... Niestety, albo jak się okaże za jakiś czas stety , dalej już tak różowo nie jest. Zaraz za dzwonnicą przegapiamy odchodzącą od szutrówki ścieżynkę wyglądającą jak rozjechana traktorem dróżka do ściągania drewna z lasu, a która to ścieżka okazuje się finalnie być cyklomagistalą. My kierujemy się w miarę suchą wysypaną tłuczniem drogą pnącą się w górę...no coś zbytnio w górę , bo wg mapy miało być mniej stromo. Za to widoki wynagradzają wysiłek... widać zabudowania wsi i za domkami Siwy Wierch z sąsiadami.... Parę mocniejszych naciśnięć na pedały i pojawia się Mała Fatra z charakterystycznym Wielkim Rozsutsem..... Wysokościomierz w zegarku pokazuje 1050 m n.p.m. , a miało być w najwyższym punkcie tylko 1000, pora więc poratować się nawigacją bo dróżek i ścieżek tu sporo. Telefon pokazuje, że do Malatiny da się stąd dojechać , więc szczęście nam dopisuje - nie trzeba zawacać. No i dobrze, bo za chwilkę opodal krzyża i ambony myśliwskiej, którą mapa identyfikuje jako wieżę widokową pojawia się sam On - Wielki Chocz ! Od tej pory miał nam się pojawiać w całej okazałości do kilkanaście minut i to w pięknym otoczeniu łąk i wzgórz, bez śladów cywilizacji. Jakoś udało się wrócić na drogę rowerową, by za chwilę znów się straciła....żadnych słupków z oznaczeniem trasy , dróżek masa a okazuje się że trzeba było jechać przez środek łąki..... Myśmy pojechali widoczną na zdjęciu drogą .... No i w sumie dobrze bo pokazały się między wzgórzami Niżne Tatry... I tak klucząc po leśnych i polnych ścieżkach dojechaliśmy do Malatiny. Plan zakładał że pojedziemy stamtąd do Osadki i być może wsi Lestiny, ale po pierwsze kluczenie poza szlakiem zajęło dużo więcej czasu niż zakładaliśmy, po drugie sporo podjazdów zabrało też energii, a po trzecie i najważniejsze dalsza droga prowadziła by w większości przez tereny zabudowane, a my po spędzeniu dwóch godzin z dala od cywilizacji woleliśmy zawrócić i pokręcić się po choczańskich łąkach i kontemplować widoki.... W powrotnej drodze udało się w kilku miejscach wypatrzyć na drzewach czerwone znaczki C , jednak cyklotrasa okazała się być błotnistym torem przeszkód i mimo, że jadąc naszym wariantem zrobiliśmy kilka kilometrów więcej i trochę wspinania było, to jednak nasza trasa okazała się ostatecznie lepszą i bardziej widokową.... Po powrocie do Wielkich Borowych wdaliśmy się w rozmowę ze starszą panią, która szła do ogródka. Zapytana o to jak się żyje, szczególnie zimą w takim miejscu, przyznała że dość trudno ale dają radę, jeździ autobus do Mikulasza i Zuberca, można tam zrobić zakupy. Ale wioska powoli wymiera i staje się miejscowością wypoczynkową dla mieszkańców miast. Sprawdziłem - stałych mieszkańców jest obecnie tylko 40 tu, a to miejsce zamieszkiwane od dawna. Najstarsza wzmianka o wsi pochodzi z 1646 roku, mieszkańcy zajmowali się rolnictwem, hodowlą owiec i szklarstwem, w okolicy były huty szkła, a szklarze jeździli do Polski , na Węgry i do krajów bałkańskich za pracą.... No i to chyba tyle....1 punkt
-
Jak to mówią "lepiej zgrzeszyć i odpokutować niż nie zgrzeszyć i żałować" To oczywiście takie skojarzenie, żeby nie było, że namawiam do złego1 punkt
-
1 punkt
-
Jest rezerwat, dlatego nie bardzo wiem dlaczego prowadzą tam grupy.. .. Większość była sympatyczna i pozdrawiała na ścieżce, jeden był troszkę mniej miły i straszył pokutą, ale dał się przekonać że jesteśmy miłośnikami Tatr Słowackich i odpuścił.1 punkt
-
Dzisiaj udało się przejść jeden z dawnych ( zamknięty w 1978 roku, pod pretekstem ochrony przyrody) szlaków w Tatrach Bielskich. Najpierw podejście legalnym szlakiem z Monkovej Doliny na Szeroką Przełęcz Bielską. Za plecami widok na Pieniny.... Potem z Szerokiej Przełęczy schodzimy na "manowce" i dość dobrze widoczna ścieżką wchodzimy na dawny żółty szlak, najpierw przez gęstą kosodrzewinę, potem wąską osypującą się percią aż do skalnej grzędy, po przekroczeniu której można już dojrzeć co jakiś czas ślady żółtej farby, aż na sam szczyt. Widok na Wysokie Tatry jest powalający - poniżej kilka przykładów.... Sąsiad Havrań.. Zbliżenie na Gerlach... Na Lodusia.... No i sama Płaczliwa z przełęczy...1 punkt