W Tatrach zameldowaliśmy się we wtorek rano. Jadąc w nocy autobusem z niedowierzaniem potrzyliśmy na kamerki.... padał śnieg, a my jechaliśmy się wspinać na Cubrynę i MSW. Nasze snute od grudnia poprzedniego roku plany pokrzyżowała pogoda. Znowu.... Jak nie deszcz, to śnieg i lód ...??? No cóż... co się odwlecze, to nie uciecze. Chyba. Ale skoro byliśmy, po postanowiliśmy wykorzystać czas na maksa.
Na rozgrzewkę, po zrzuceniu plecaków w Roztoce, poszliśmy nad Morskie Oko. Nocna jazda dawała się nam we znaki, więc czysto rekreacyjnie obeszliśmy staw. Ośnieżone szczyty, kolorowe jarzębiny robiły klimat.
W środę zgodnie z prognozą od rana lało (ZNOWU!!!), ale trzeba twardym być, a nie "miętkim", więc niewiele myśląc ruszyliśmy na szlak. Celem była Gęsia Szyja. Ostatnie minuty podejścia szliśmy w regularnej śnieżycy ?. Spotkaliśmy za to uroczego bałwanka ?. Schodząc na Rusinową Polanę nie mogłam wprost uwierzyć, że tydzień wcześniej wygrzewałam się w słońcu z Agą, Edytą, @Mnich Moderator, @karpasani, @Karol Kliński. ... ehhh... gdzie to lato?!
W czwartek dla odmiany i zgodnie z tradycją znowu wyszło słońce ☺. Wybraliśmy się do Pięciu Stawów i dalej przez Świstówkę do Morskiego Oka. Śniegu było całkiem sporo, lekko podtopiony dawał momentami niezły poślizg. Widoki były nieziemskie, cieszyła pustka na szlaku. I niby wszystko bylo cudnie, ale pewien niedosyt pozostał...
Cóz Cubryna i MSW muszą poczekać....