Ludzi się w zasadzie nie boję, bo mam takie przekonanie - może głupie i naiwne, ale mam - że w mniej uczęszczane i popularne miejsca chodzą głównie prawdziwi miłośnicy gór, a takich nie ma co się obawiać, natomiast tam, gdzie jest pełno ludzi, może i są różni, ale w tłumie nikt nikomu krzywdy nie zrobi. Za to miśków się boję. Instrukcje instrukcjami, ale ja to jestem panikara, nie wiem, czy byłabym w stanie zachować się spokojnie i słuchać głosu rozsądku w czasie spotkania.
A w ogóle to raz mało co nie umarłam ze strachu, kiedy siostra schowała się w krzakach i zaryczała. Dałam się nabrać, że to dziki zwierz ?
Tak że jednak wolę iść z kimś. W razie ekstremalnego spotkania co dwa mózgi to nie jeden ?
PS. Chociaż właśnie mi się przypomniało, że ostatnio w miejscu bardzo popularnym, choć nie w Tatrach, bo między Szyndzielnią a Klimczokiem, trafiłam na gościa stojącego w zaroślach i ostrzącego nóż. I jak na złość się wyjątkowo pusto zrobiło. Nie wyglądał specjalnie psychopatycznie i nie zwracał na nikogo uwagi, ale przyznam, że nieźle przyspieszyłam kroku.