-
Postów
240 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
27
Typ zawartości
Profile
Forum
Blogi
Wydarzenia
Treść opublikowana przez pmwas
-
-
To już każdy musi rozważyć w swoim sumieniu...
-
Giewont... Wbitny masyw skalny w bocznej grani Tatr Zachodnich, którego niemal pionowe, budzące respekt ściany od dawien dawna rozpalały wyobraźnię i przyciągały wszelkiej maści tatromaniaków - czy to turystów, włoczęgów czy brać taternicką. Pochłonęły też sporo istnień ludzkich i do dziś spędzają sen z powiek TOPRowcom... ale o tym dalej. W roku 1901. na szczycie postawiono słynny krzyż, i z czasem góra urosła niemal do miana "narodowego" szczytu dla Polaków. Dzis jest bardzo (bardzo, bardzo, bardzo) popularnym celem górskich wędrówek z Zakopanego... ale to przecież wszyscy doskonale wiemy. Skad nagle (kolejny, milionowy w internetach) temat o Giewoncie? Ano stąd, że - choć w góry chodzę na własnych nogach już ponad 30 lat, a w nosidle jeszcze troszkę dłużej - wciąż nie wybrałem się na Giewont. Tzn. byłem kiedyś na szczycie, w przelocie, schodząc z Kopy Kondrackiej. Było to w dobrym ( i rzadko spotykanym) momencie, gdy na szczycie nie było dużo ludzi i dało się tak po prostu wejść na szczyt. Ale co innego wpasć na Giewont po drodze, a co innego PÓJSĆ NA GIEWONT. Myślę, ze rozumiecie tę subtelną róznicę... A zatem plecak na plecy i w drogę - jak wiele osób przede mną i wiele po mnie - ruszam an Giewont! Do Zakopanego dotarłem oczywiście samochodem. Dziś to oczywistość, choć wciaz wiele osób korzysta - jak niegdyś i ja - z transportu autobusowego, czy... kolei. W sumie tylko trochę nowocześniejszej, niż ta ze zdjęcia i ponoć wcale nie szybszej... Dziś Zakopane to tetniący życiem i nieco skarykaturyzowany kurort,... ...który możla lubić, lub nie. Zdania są różne, ja Zakopane ogólnie nawet lubię, choć wolę cumować raczej w Koscielisku. Jednak z Zakopanem łączy mnie tyle wspomnień, nagromadzonych przez te wszystkie lata, że na pewno - mimo zgiełku, gwaru i wszechobecnej "komerchy", czuję się tu jak u siebie. Czasem wyobrazam sobie, że jest rok nie 2024, a pierwsze dekady XX stulecia. Że podróż dzięki kolei żelaznej nie trwa już dni, a godziny, wciąż bez telefonu, bez internetu... Że nikt z pracy nie zadzwoni, nikt mnie nie znajdzie, że jestem tu i nic innego mnie nie obchodzi. Że siedzę w barze w centrum i - za przykładem nieznajomego przede mną - zamawiam okocimski lager do połowy zaprawiony żywieckim porterem, przysłuchuję się dociekaniom, skad biorą się tajemnicze światła na północnej ścianie Giewontu i ze właśnie szykuję się do niesamowitej wyprawy na szczyt tej fascynujacej góry. Że spacer po Krupówkach, gdzie zapewne dostać można niezbędne na taką wyprawę wyposażenie, to nie przeciskanie się przez tłum ludzi między barwnymi witrynami róznorodnych sklepów, że kiedyś to wszystko wygladało zgoła inaczej... I tak oto wychodze przed mój pensjonat, by - od razu - ujrzeć cel wyprawy. Wymarzony widok, ale niestety, czy też - w pewnych aspektach - na szczęście, dziś wyglada to raczej tak: Wychodzę późno. Budzik miałem nastawiony na 5:15, ale niestety przysnęło mi się i wstałem godzinę później. I tak mogę mówic o sporym szczęściu, bo normalnie takie drzemki kończą się koło ósmej czy nawet dziewiątej i cała wyprawa "wzięłąby w łeb". Przerażony i tak dość niekorzystnym obrotem spraw - szybko się ubrałem i pognałem do Strążyskiej. Śniadanie można przecież zjeśc po drodze, co tam. Byle zdążyć przed tłumem. Jak widać - nie jest źle. Jeszcze całkiem pusto i cicho. Dolina przez ostatnie 100 lat niewiele się zmieniłą, tylko droga jakby lepsza, bo tu samochodzem raczej by się nie przejechało... Charakterystyczną cechą tej doliny, jak i okolocznych tatrzańskich dolin, jest dobrze wiodczna pozostałośc oryginalnych lasów mieszanych, które pierwotnie porastały te góry, a które zostały brutalnie wycięte i zastąpione szybko rosnącą świerczyną. Dolina jest krótka i głęboka. W porównaniu z Kościeliską czy Chochołowską pokonuje się ją bardzo szybko, wrecz ekspresowo, wotoczeniu pięknych formacji skalnych - zwłaszcza po prawej stronie, na zbiczach - niegdyś popularnych i często odwiedzanych, a dziś zamkniętych - Łysanek... ...i dosłownie za moment docieramy na Halę Strażyską, skąd przy dobrej pogodzie możemy podziwiać piękny widok na pólnocne ściany Giewontu oraz - patrząc na północny zachód - na Sarnią Skałę... Niestety krótki marsz przez dolinę ma też jedną kluczową wadę - Hala połozona jest niziutko, ledwie 1040m n.p.m. i czeka nas jeszcze jakieś 950m wspinaczki. Tak naprawdę wciaz dopiero zaczynamy! W dzisiejszych czasach Hala Strażyska to miejsce, z którego najlepiej obserwować można grożne pólnocne ściany Giewontu znajdujące się "o rzut beretem", ale wcale nie "na wyciągnięcie ręki". Dziś szlak skręca tu w prawo na - tak ciekawą jak jej nazwa - Przełęcz w Grzybowcu, ale warto pamiętać, że nie zawsze tak było. Warto znów cofnąć się o jakieś 80 czy nawet 100 lat, gdy znaki którymi Karłowicz wytyczył pierwszy szlak przez Stoły na Kominiarski wciaz były w miarę świeże... Wówczas nikt nie słyszał o szlaku przez przełęcz w Grzybowcu... Wtedy szło się prosto jak strzała pod piękny wodospad Siklawica, znajdujacy się jakieś 5 minut na południe od Hali... Litografia jeszcze z czasów Cesarsko-Królewskich, ale dziś wodospad wyglada niemal identycznie... Dodam, że o tak wczesnej porze udało mi się uwiecznić rzadki moment, gdy przy wodospadzie nie ma żywego ducha! Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem to miejsce tak puste. Byłęm tu... sam. Całkiem sam. Wracając do sedna - jako dziecko stojąc u stóp Siklawicy z ojcem czy dziadkiem, zawsze nurtowała mnie myśl, że super byłoby wejsc na górę, na ten próg, z którego spada wodospad. Naiwnie myślałem, że skoro nie można, to widać się nie da, ale prawda jest zupełnie inna. Jeszcze we wczesnych latach powojennych szlak prowadził w lewo od wodospadu, na próg skalny do Małej Dolinki, gdzie północne ściany Giewontu naprawdę były już nie o "rzut beretem". Parę kroków od szlaku można ich było realnie, fizycznie dotknąć. Oczywiscie - dziś Mała Dolinka jest niedostępna dla gawiedzi i spod Siklawicy należy wrócić na Halę Strążyską i skierować się ku Przełęczy w Grzybowcu, ale kiedyś szlak prowadził przez Małą Dolinę i dalej w górę Żlebem Warzecha na Przełęcz Bacug, skąd - jak dzisiaj - szło się dookoła Małego Giewontu na Przełęcz Kondracką Wyżnią. Dodam, że teren niewątpliwie o wiele ciekawszy niż niekończący się las, przez który dzisiaj prowadzą czerwone znaki, jednak chyba niesposób puścić takiej masy ludzi przez stromy i nieprezyjemny Żleb Warzecha, do tego dochodzi kwestia spokoju ducha kozic odwiedzajacych Małą Dolinkę oraz potencjalnych siedlisk orłów na pólnocnej ścianie Giewontu... którym jednak zapewne i tak nie do końca podobają się tłumy na jego szczycie... Koniec końców w okresie PRL przebieg szlaku zmieniono i wybrano wariant - jak pisałem - zdecydowanie mniej atrakcyjny, za to korzystniejszy pod każdym innym wzgledem. Warto pamiętać, że zimą szlak z Przełęczy jest zamknięty i na przełęcz - owszem - dojdziemy... ...ale na Giewont (tędy) już nie. A wspomnianej Małej Dolinki dziś nie wolno już zobaczyć na własne oczy, nie wolno podejść na wyciągnięcie ręki do północnej ściany, natomiast - jak rzadko w takich sytuacjach - możemy z łatwością zobaczyć zdjęcia dostępne... o tu: https://maps.app.goo.gl/mV1k8tPVMJi8FJ1P9 O ile umiarkowanie dziwi mnie, że ktoś tam czasem chodzi, o tyle publikowanie zdjęć świadczy o tym, że mógł tam być, co jest rzadkie, bo od ponad 40 lat ten obszar zamknięty jest nie tylko dla turystów, ale i dla taterników, którzy bezskutecznie walcza o ponowny dostęp do pociagających ich rejonów i tras wspinaczkowych. Tutaj jeszcze warto rozwiać pewien pokutujący mit o Małej Dolince i szlakach przez nią prowadzących. Otóż tu i ówdzie utarło się, że z Małej Dolinki istniał kiedyś szlak turystyczny na szczyt Giewontu Żlebem Giewonckim, nazwanym później od nazwiska lekarza i taternika Żlebem Kirkora. Nieścisłość ta ma czesto tragiczne skutki. Żlebem prowadzi - i owszem - trasa taternicka, do tego bardzo trudna. Żleb podcięty jest trzema trudnymi i niebezpiecznymi progami, w zasadzie nie do przejścia bez taternickiego ekwipunku i umiejętności. Turyści, którzy - zwabieni opowieścią o szlaku turystycznym - decydują się schodzić z Giewontu tą właśnie drogą kończą - jeśli mają szczęście - ściągani ze Żlebu przez TOPR żywi, a jeśli go nie mają - martwi. Wg znalezionych przeze mnie źródeł, szlaki - i owszem - były dwa. Jeden - wspomniany, czerwony - Żlebem Warzecha na Przełęcz Bacug, a drugi - ponoć (za Zwolińskim) niebieski, wyznakowany - jak wieśc niesie - przez Kirkora, opuszczał Warzechę mniej więcej w połowie jego wysokości przez tzw. Zachód Pilotów, by osiągnąć Żleb Kirkora w jego górnej, bezpieczniejszej cześci, ponad śmiercionośnymi progami. Szlak ten i tak był (znów za Zwolińskim) trudny i niebezpieczny, więc i tak ciężko go traktować jako szlak turystyczny w dzisiejszym rozumieniu tego terminu... Ale wracając do rzeczy. Dziś szlak wiedzie z Przełęczy w Grzybowcu na południe poniżej wspomnianej Przełęczy Bacug... Nie chcę malkontencić, ale gdyby poprowadzono go przez samą przełęcz z pewnościa można by dojrzeć Giewont w jego majestacie, przekonać się naocznie jak strome są jego ściany... ale wtedy trzeba by znów nieco zejsć by obejśc Mały Giewont, wiec znowu... szlak poprowadzono wygodnie, mozna by rzec - pragmatycznie, za to niezbyt pięknie. Przed nami pojawia się Siodło, będące standardowym miejscem postoju. Znajduje się ono - plus minus - 300m powyzej Przełęczy w Grzubowcu, a 300m ponizej szczytu, można zatem uznać, ze trasa niejako naturalnie dzieli się na odcinki po 300m przewyższeń. Tylko trzeba tam jeszcze doczłapać, a ja byłem tego dnia ewidentnie bez formy. Oczywiscie wypad pod Siklawicę troszkę mnie opóźnił, ale 3,5 godziny, a ja wciąż tuż nad lasem to.... prawie hańba. Po drodze mijamy takie oto skałki, które po deszczu mogą być nieprzyjemne, do tego szlak przecina żleb, w którym kilka osób (na sniegu wprawdzie) zakończyło niestety swój żywot zjazdem do Małej Łąki, ale ogólnie szlak jest - oczywiście - łatwy. Tylko raczej uciażliwy i męczący. bo jest wyraznie pod górę, ale wysokości nabiera się jednak stosunkowo wolno. Nie lubię tego szlaku, a moje dzisiejsze człapanie wpisuje się perfekcyjnie w moją dawno wyrobioną niechęć Spytacie pewnie skąd niechęć do szalakum, którym nigdy nie wchodziłem? Nie wchodziłem, ale dwa razy schodziłem z myślą, że nie chcę nim wchodzić. I... nie lubię Przełęczy w Grzybowcu. Mało jest miejsc w Tatrach, których nie lubię i to jest zdecydowanie jedno z nich.... Trzeba jednak przyznać, że powyzej granicy lasu, szlak jest atrakcyjny widokowo... Ponizej Siodła mijam pasącą się spokojnie - niezważajac na "ceprostradę" powyzej - kozicę. I tak oto osiagnąłem siodło, gdzie odpoczywa już spora grupka zmęczonych turystów. Ktoś siada, ktoś wstaje, miejsca są, ale ja nie decydowałem się na postój. Znam siebie i wiem, ze mi to nie pomoże. Ja chodze wolno, krowim tempem, ale bez postojów. Po prostu człapię, ale cały czas, z pzrerwami na łyk wody czy zrobienie zdjęć. Tutaj ponownie widzimy cel wyprawy - krzyż na szczycie Giewontu oraz Wyżnią Kondracką Przełęcz, na którą mój stryj wbiegłby pewnie w 5 minut, ale mnie zajęło to o wiele, wiele więcej. Na tym etapie rozpoczynają się też wyścigi do kolejki pod szczytem, bo tutaj widać kolejną rzekę ludzi płynącą od strony Hali Kondratowej i o ile na szlaku jest "ludno", o tyle na Przełęczy robi się już zdecydowanie tłoczno. Jednak za wyjątkiem osób o wyśmienitej kondycji, który faktycznie dobiegną na koniec kolejki pierwsi, większość tych, którzy mnie tutaj wyprzedzili "spuchła" ponad Przełęczą i - powiem uprzedzajac nieco fakty - na szczyt dotarła po mnie. Nie żebym się chwalił, bo z tym tempem nie ma czym, ale w górach z reguły najlepiej spieszyć się powoli, za to wytrwale. Chyba ze ma się kondycję jak mój stryj, ale to rzadki dar... Z okolic Przełęczy mamy piękny widok tak na - bardzo bliskie i rudziejace już na koniec lata - Czerwone Wierchy, jak i na Krywań czy Świnicę. Wierzchołek Giewontu jest już bardzo blisko i widać już formującą się kolejkę do łańcuch, po części wynikająca ze sporego odsetka turystów (w tym dzieci) totalnie ze skałą i łąńcuchem nieobytych. Widok ten znam bardzo dobrze, bo wielokrotnie dane mi go było podziwiać z Czerwonych Wierchów. Giewont z tej storny w niczym nie przypomina masywu zwróconwego wstrone miasta swoim grożnym obliczem. Z tej strony jest to taka górka. Ot taka okrągła kopuła, zachęcajaca do łatwego wejścia na wierzchołekm Inaczej niż samo Zakopane, to akurat nie zmieniło się przez ostatnie lata, ani nawet tysiaclecia.... ...nie nadgryzł go w tak krótkim okresie nieubłagany ząb czasu, nie rozdeptali go ludzie tak tłumnie przybywajacy z wizytą. Giewont jest taki, jak był 100 lat temu, i tylko o krzyż inny niż w czasach początków turystyki tatrzańskiej. I tak oto poszedłęm, ostatnie 130 metrów w górę - jak wielu przede mną, i wielu po mnie - by niemal w samo południe osiagnąć szczyt Dodam jednak, że jeśli nawet teraz może nieco kontempluję to wydarzenie, to atmosfera na szczycie wcale kontemplacji nie służyła. Nie, zdecydowanie nie byłem tam na górze w nastroju do takich rozmyślań. Na górze jest gwarno jak na targu, jedni robią selfie, inni tobią zdjęcia komuś, kto koniecznie musi na takim zdjęciu dotykać krzyża, przez co do zdjec formuje się kolejna kolejka, którą można ominąć ryjac się pod krzyem w chwili przerwy między kolejnymi zdjeciami - słowem - no targ. A do tego jeszcze łąńcuch w dół, trudniejszy niż ten w górę, i znów idzie się wolno, bo dzieci hamują. Nie zebym coś do nich miał - zdecydowanie bardziej podobają mi się te dzieciaki na łańcuchach niż ten targ pod krzyżem. Przychodzą na myśl wspomnienia, jak ojciec zabrał mnie na pierwszy łańcuch na szlaku na Małołączniak z Przysłopu Miętusiego. To wszystko było takie nowe, takie ciekawe i... takie piękne! Dzieci udało si,e wyprzedzić po skałkach na zakrecie i wkrótce znów staję na Przełęczy Kondrackiej Wyżniej. Tam widzę roztrzęsioną panią zbulwersowaną zachowaniem innych ludzi na zejsciu, choć - naprawdę - nic niesamowitego się tam nie działo... Zdziwiło mnie to, bo nieustannie dziwi mnie jak wielki stres wywołują u niektórych takie skałki. Trzeba jednak pamiętać, ze jak na " ceprostradę", wierzchołek Giewontu jest jednak stosunkowo trudny, bo dla niektórych to pierwszy łańcuch w życiu, a trudnosć potęguje dodatkowo stopien wyślizgania skał spowodowany dużym ruchem na szlaku. Ze szczytu wybrałem drogę powrotną przez Przełęcz Kondracką na Halę Kondratową. Z zejścia możemy podziwiać piękno samej Hali oraz widok na Koszystą, Granaty, Świnicę i - coraz bliższy - Kasprowy z charakterystycznymi zabudowaniami na szczycie. Choć - w swoim mniemaniu - wyszedłem późno, wciaz wiecej ludzi wchodziło niż schodziło. Była to mieszanka ogronnego zmęczenia i hartu ducha, słow motywacji i jęków zniechęcenia, żartów i przekleństw, na jednym z postojów ewidentnie zakrapiana "czymś mocniejszym" przez jedną z wchodzących grupek. Pełen przekrój od wytrawnych, "zaprawonych w boju" górołazów, po przerażone skalą trasy niemal płaczace panie, które - można by pomyśleć - zostały tam zaciągnięte jakby za karę (panie czytające ten wywód bardzo przepraszam, ale zmęczeni panowie w większosci cierpieli w milczeni, czego o paniach powiedzieć niestety nie można ). Ktoś krzyczal tak, ze po całej Hali niosło, ktoś przełaził poza ustawione przez TPN bariweki, zeby sobie zrobić mały piknbik na trawie. Slowem - turyści na szlaku. Po drodze jeszcze spotkało mnie trochę szczęścia- trafiam na jelenia pasącego się przy szlaku! O ile zdjęć kozic ma trochę, świstaka ze dwa, mam nawet niedźwiedzia w swoich zbiorach, to jelenia jeszcze nie trafiłem. Owszem widziałem, ale biegł tak szybko, ze nawet aparatu nie włączyłem zanim uciekł w las. Dalej już pożegnalne sojrzenie na szczyt Giewontu i Kondratowa... Schronisko - jak pewnie wiecie - w rozbudowie, ale działa tu "tymczasowy punkt obsługi turystów" , gdzie można dostać jadło i napitek. Z Kondratowej dalej Kalatówki, Kuźnice, Wielka Krokiew i Drogą pod Reglami wróciłęm do wylotu Doliny Strążyskiej. Razem kółko zajęło mi 9,5 godziny, co uważam za nienajgorszy wynik, mimo fatalnego tempa na podejścu. I co? I bardzom szczęsliwy. Niby to "tylko" Giewont, niby "sztampa", takie "oklepane", niby są ciekawsze miejsca, a jednak góra daje satysfakcję. Tylko trzeba wyjsc wcześnie. Jeszcze wcześniej niż ja. Na podejściu minąłęm ludzi schodzących już ze szczytu, gdzie - pomimo bardzo wczesnej pory - i tak już nie byli sami. Ja w kolejce do łańcucha spędziłem jakieś 15 minut, a gdy schodzięłm - kolejka ta wydłużyła się - na oko - dwukrotnie. Niemniej - polecam Giewont, bo jest to pewne przeżycie i pewna legenda polskiej turystyki górskiej. Ja na tą "sztampę" zdecydowałem się po wielu latach i absolutnie nie załuję, choć musiałem przez to odłozyć na kolejny rok moje plany obejmujące Krzyżne i Buczynowe Turnie... Nic - jak mawiają - co się odwlecze to nie uciecze, a na Giewont zdecydowanie warto było pójść !
-
Tatrzańskie przysmaki, czyli co najbardziej lubimy jeść na szlaku :)
pmwas odpowiedział(a) na Mnich Admin temat w Noclegi i gastronomia
-
Z tym też dyzlusji nie było, bo szczęście, że resztę dobrze wydał. Zdecydowanie wysokoprocentowy, choć fakt, było już późno. Płaciłem przy wyjedzie, bo rano akurat go nie było, pewnie się raczył czymś dobrym
-
Mam tych zdjęć tak dużo, że sam nie wiem, które najlepsze. Setki zdjęć chyba. Co jedno to gorsze, bo nie posiadam super aparatu ani też nie jestem fotografem... Oczywiście - Tatry piękne to i zdjęcia piękne, ale technicznie to wszystko takie - jak to chłopek na wakacjach strzela zwykle fotki Bardzo lubię to zdjęcie... Dodam, że zrobione komórką
-
To dorzucę też coś od siebie. To początek 2023. roku. Piękna zima, szlak świeżo otwarty po lawinie, która zasypiała drogę. Byliśmy wcześnie to ludzi jeszcze mało. Jak schodzilizmy to "rzeka" już płynęła
-
Piargi, łańcuchy i inne nieszczęścia :D Tatry 2024
pmwas odpowiedział(a) na Fibi temat w Wasze wycieczki
To ja z kolei spotkałem trochę par, gdzie chłopak zdobywca szedł dziarsko, a dziewczyna - jęcząc że dramat - chyba za karę -
Piargi, łańcuchy i inne nieszczęścia :D Tatry 2024
pmwas odpowiedział(a) na Fibi temat w Wasze wycieczki
Wygląda fajnie i odludnie. Ja na zakończenie lata wybrałem się na... Giewont i chyba jednak wolę bardziej odludnie miejsca ("Ty, patrz! Koza hehehe MEEEEEEEE!" ). Relacja z Giewontu wkrotce, tylko potrzebuję czasu, żeby wycieczkę na górę opisana milion razy w milionie miejsc uczynić choć trochę interesującą -
Jak to mówią "lepiej zgrzeszyć i odpokutować niż nie zgrzeszyć i żałować" To oczywiście takie skojarzenie, żeby nie było, że namawiam do złego
-
I tak pewnie lepszy niż mocno wstawiony parkingowy w Zakopanem
-
Piargi, łańcuchy i inne nieszczęścia :D Tatry 2024
pmwas odpowiedział(a) na Fibi temat w Wasze wycieczki
Widziałem przelecz pod Osobitą i mam ją w planach -
Piargi, łańcuchy i inne nieszczęścia :D Tatry 2024
pmwas odpowiedział(a) na Fibi temat w Wasze wycieczki
Brakuje mi, w sensie że jeszcze nie byłem. A na wschód od Smokowców czyli okolice zelenego plesa, Łomnicy, tam jeszcze jest trochę tras... -
Czy byliście na wyprawie w Tatrach z przewodnikiem?
pmwas odpowiedział(a) na Leszek Andrzej temat w Szlaki
Marzy mi się wyjście z przewodnikiem na Gerlach, ale to nie ja moją formę. Sam sobie to mogę iść żółwim tempem, ale gdyby iść w grupie "hartów" lecących w górę jak choćby mój stryj (który odbił z rodziną nad Smreczynski Staw, wrócił do schroniska, dogonił mnie w połowie podejścia na Ornak i na Bystrej był z godzinę przede mną) to bym ich makabrycznie spowalniał. Bo wyleżeć bym i pewnie wylazł, tylko musiałbym wyjść przed świtem i mieć cały dłuuuugi letni dzień -
Piargi, łańcuchy i inne nieszczęścia :D Tatry 2024
pmwas odpowiedział(a) na Fibi temat w Wasze wycieczki
W Juraniowej byłem. Kiedyś szedłem z Chochołowskiej do Orawic, bo akurat mama z bratem jechali tego dnia w góry i mogli mnie z Orawic zgarnąć. Super wycieczka była Natomiast brakuje mi odcinków szlaków na zachód od Rohaczy. I na wschód od Smokowców... -
Piargi, łańcuchy i inne nieszczęścia :D Tatry 2024
pmwas odpowiedział(a) na Fibi temat w Wasze wycieczki
Muszę się tam wybrać... -
-
W stronę Pysznej... czyli (w końcu) zdobyta po latach Pysznianska Przełęcz
pmwas odpowiedział(a) na pmwas temat w Wasze wycieczki
Tu taka ciekawostka... Specjalnie wycelowałem w wydanie z 1946, po spaleniu schroniska a przed utworzeniem rezerwatu... Jak widać nowe schronisko pierwotnie miało być na Pysznej, ale wkrotce potem decyzję zmieniono... W rzeczy samej również, jak prześledzić położenie schroniska na Pysznej i przebieg zaznaczonej na mapach ścieżki - ścieżka omija dawne schronisko od wschodu. -
-
-
Nieładnie. Jest to jednak prawo. Nawet jesli to Polska i państwo twój wróg Kolega też nie bardzo chyba wierzył w prawo, aż mu zmierzyli 101km/h i 3 miesiące go ojciec do pracy woził. Oczywiście ja zakładam, że skończyłoby się w razie czego na pogadance wychowawczej i kilku stówach mandatu, bo prawda jest taka, że doprowadzenie delikwenta przed sąd to też dla strażnika pewna niedogodność, ale teoretycznie jest to możliwe i warto przynajmniej o tym wiedzieć. Tylko tyle
-
Wiem, że to chyba nie za chodzenie po lesie, ale gdyby ten las jeszcze podpalić. Ale: Art. 127. Kto umyślnie: 1) narusza zakazy obowiązujące w: a) parkach narodowych, b) rezerwatach przyrody, c) parkach krajobrazowych, d) obszarach chronionego krajobrazu, e) obszarach Natura 2000, 2) narusza zakazy obowiązujące w stosunku do: a) pomników przyrody, b) stanowisk dokumentacyjnych, c) użytków ekologicznych. d) zespołów przyrodniczo-krajobrazowych, e) roślin, zwierząt lub grzybów objętych ochroną gatunkową, 3) nie zgłasza do rejestru, o którym mowa w art. 64 ust. 1, posiadanych lub hodowanych zwierząt - podlega karze aresztu albo grzywny. O ile wiem, straż TPN się w to nie bawi, daje klika stów i nara. Ale teoretycznie istnieje groźba odprowadzenia do wyjścia, przekazania Policji i sądu. Więc uważać trzeba, a już na pewno się nie kłócić jak zaoferują tylko mandat
-
Przy tych ilościach turystów byłby raj dla złomiarzy. Tylko jak po tych kamieniach z wózeczkiem pomykać?
-
Owszem, ostatnio odkryłem rękawiczki w plecaku, bo przemokl i go całkiem oproznialem do zera. Fakt, nie wiedziałem, że tam były, więc i tak bym nie skorzystał, ale to już kroczek w dobrą stronę...
-
Jaskinia Mylna... Jako dziecko uwielbiałem jaskinie. Czy to na Jurze, czy w Tatrach, jaskinia Raj, jaskinia Bielska... nigdy nie załąpałem się na Niedźwiedzią... Potem niestety urosłem za bardzo i jaskiń już nie lubię - ciężko się przecisnąc, ciągle w pochyleniu i boję się, że się zaklinuję . Ale dawniej rodzicie wiedzieli, że jak mi chca zrobić przyjemność, to jaskinia jest dobnrym pomysłem. Raz - pamiętam - nie pykło i to właśnie było w Mylnej. Pamiętam - jeszcze bedąc w podstawówce - poszedłem z tatą do Mylnej Zaczęło się fajnie, bo to bardzo przyjemna wspinaczka. Potem stromy łańcuch, drabinka i cyk - jestem w Raptawickiej. Bomba! Niestety już na tym etapie zaczęły się schody, bo w Raptawickiej wdepnąłem w odchody. Zdecydowanie nie były to odchody nietoperza, bo jeśli tak, to nie chciałbym go spotkać Oczywiście - popularnonaukowe ludzkie... no, odchody. Od tego czasu nauczyłem się też, że na drabinkach stopni nie dotyka się rękami, ale to osobny temat. Po wyjątkowo obrzydliwym czyszczeniunpodeszwy, ruszamy dalej. I co? I Obłazkowa. Pamietam, że miałem obcykane mapy tych jaskiń i wiedziałem,zę mnożna tam przeczołgać się do kolejnej komory, natomiast było tam klaustrofobicznie. Gdzieś dolazłem, ale byłem w takim stresie, że w sumie nie wiem, czy byłem w tej końcowej komorze, czy nie. Naprawdę nie mam pojęcia, czy byłem, natomiast wiem, że na pewno o żadnym czołganiu już nie ma mowy i na pewno tam już nie będę. I potem - gwóźdź programu - mylna! Weszliśmy, poszliśmy do okien pawlikowskiego. Po dwóch kółkach kończących sie zawsze przy oknie, w końcu znaleźliśmy wejście dalej - jak widać na zdjeciach w poprzednim poście - tata musiałby się przeczołgać. I tutaj ogromny zawód (zwłaszcza dla dziecka) - ojciec się wcofał. Powiedział, że się nie przeczołga i zawróciliśmy. Po latach myślę, że ja bym zagryzł zęby, spisał na straty sopodnie i poszedł, ale - niestety - wycieczka nieudana . Wróciłem po wielu, wielu latach. Wiedząc czego się spodziewać, wziąłem gorsze ubrania, gorsze buty, latarkę i w drogę. Znów - Raptawicka... I - w końcu - Mylna. Byłą grupka ludzików i tak jakoś naturalnie dołącczyłem na koniec. Oni jednak chcieli po prostu przelecieć głównym szlakiem przez jaskinię, a ja - w miłym towarzystwie turystki z Gdyni - pozwiedzałem również boczne odnogi. Czy to ciekawe? Eeeee... nie bardzo. Owszem - fajne przejście ciemnym tunelem, zawsze jakaś przygoda, ale z drugiej strony mokro, zimno, ciemno i brudzi. Wyszedłem z jaskini bardzo zadowolony, ale jednocześnie z poczucuem, ze raczej nie wrócę. Chyba że w dobrym towarzystwie. Ale tak sam ze siebie na pewno nie. Często natomiast wracam do Okien Pawlikowskiego, bo lubię sobie tam wyskoczyć podczas spaceru w Kościeliskiej. Ostatnio byłęm zimą. Tzn technicznie to jesienią, ale właśnie w momencie gdy sypnęło, i to mocno. Listopad roku 2023... Piękna zimowa Kościeliska, tylko - niestety - bez widoków... Po sniadaniu na Hali Ornak postanowiłem pójśc do Okien Pawlikowskiego. Zimą jeszcze nie byłem, a nie miałęm za bardzo czasu, bo byłem typowo przejazdem. Tzn tego samego dnia po południu miałem już być w domu i - niestety - nie było czasu na łażenie, zwłaszcza, ze zimą chodzi się wolno i bardziej się męczy. Chciałem zacząć od Raptawickiej, ale szlak nieprzetarty, do tego strzeżony przez sporego kozieła... Podszedłem parę kroków, kozieł stał niewzruszony. Wycofałem się i poszedłem w stronę Mylnej. Widoków - niestety - dalej brak, a szkoda... Dobra, Okna zaliczone, pora wrócić do tematu kozieła i Raptawickiej. Jak widać, stoi dalej. Przebieg szlaku jest dosc oczywisty i omija kozicę od lewej. Warunki kiepskie, świeżego śniegu sporo, miejscami można pojechać na skośnym kamieniu, bo ich po prostu nie widać. Podszedłęm pod samą jaskinię, ale na atak na ubezpieczony - i bardzo śliski - odcinek sie nie zdecydowałem. Tak ślisko, zeni nie umiałem dosięgnąć łąńcucha, a przy schodzeniu to bym się już całkiem (zestresował). Ogólnie było super. Rękawiczki zakupione w schronisku, coby mi łąpy do łańcucha nie przymarzły Nie brałem, bo planowałem tylko spacer po dolince, zresztą ja częsrto zapominam o rękawiczkach. Także - jak na spacerek do Okien Pawlikowskiego - wyszło drogo, ale i tak byłem szczęsliwy