Skocz do zawartości

pmwas

Użytkownik
  • Postów

    162
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    13

Treść opublikowana przez pmwas

  1. Pamiętam ten widok. Łyse regle! Wyglądało to strasznie, ale mam wrażenie, że Tatry Zachodnie odradzają się piękniejsze. Młody las, piękna zieleń i ciekawsze widoki. Po latach wydaje się, że pierwotny lament nad skalą zniszczeń był na wyrost
  2. Szedłem granią od siwego zwornika do wołowca z raczkową czubą (jakubiną) i zejściem z Wołowca i - moim zdaniem trasa mniej męcząca. Szedłem też od siwego zwornika do wołowca i dalej rakon i Grześ bez jakubiny. Owszem, zszedlem wyrąbany ale nie tak jak po Bystrej. Może to też kwestia chwilowej dyspozycji i pogody...
  3. A tylko do Wąwozu Kraków. Musiałem wracać i chciałem zdazyc przed największym ruchem i dwa - myślałem nawet o Chudej Przełęczy na taką półdniówkę, ale wiało bardzo, ja z małym plecakiem a kurtka w dużym Ale wąwóz Kraków też piękny, dawno nie byłem, to sobie przypomniałem
  4. Wczoraj śniadanie na Hali Ornak Poprawione jeszcze jedną kawą Kawa najlepiej smakuje rano na Hali Ornak, nawet we Włoszech tak nie smakuje
  5. pmwas

    Tatrzański kwietnik

    A tak, brusznicę też rozpoznam
  6. pmwas

    Tatrzański kwietnik

    To też ładne. Na zboczach masywu Bystrej Ale nie wiem, co to... Totalnie się niż znam, rozpoznam krokusa i szarotkę
  7. Pewnego dnia w styczniu 2023 wyszedłem na balkon... ...i zobaczyłem dziwne chmury na południu. Wziąłem lunetę... ...żeby obejrzeć. I nagle natrafiłem na chmurę w kształcie Tatr Bielskich! Potrem chmura Gerlach... ...i już mamy jasność, że z Sosnowca też sfotografujesz!!!
  8. Witajcie! Zgodnie z obietnicą - Krywań. Wyprawa z roku 2018, więc parę latek minęło. Krywań to narodowa góra Słowaków, coś jak dla nas Giewont, tylko wyższe. Fakt, obleżenia aż takiego jak na Giewoncie nie uświadczymy, natomiast dobrze jest omijać dzień 'narodnego vstupu" Ten wybitny wierzchołęk położony jest w zachodniej części Tatr Wysokich. Jadąc od Zakopanego szybciej chyba dojedziemy od wschodu przez Łomnicę, ja - z kościeliska - wybrałem wariant przez Liptowski Mikułasz, natomiast - o ile nie nocujemy po prostu na Słowacji - trzeba uwzględnić czas dojazdu. Ja wyjechałem bardzo wcześnie, zeby załapać się na miejsca na parkingu (a i tak nie byliśmy pierwsi). NIe wiem, czy wprowadzono już system rezerwacji miejsc na tym parkingu - nie sprawdzalem. Droga z Podbańskiej pnie się mocno w górę, dzieki czemu parking Trzy Studniczki (Trzy Źródła) połozony jest dość wysoko, bo - jeśli dobrze pamiętam - w okolicach 1150m.n.p.m. Znajduje się on w okolicach nieistniejacego już Schroniska Ważeckiego, które spłonęło w 1999r i nie zostało odbudowane. Czyni to samą górę nieco niższą, pozostawiając wysokość względną na poziomie 1350m. Dużo i nie dużo, Rysy z Palenicy są wyższe. Tu coś jak Bystra z Kir i tylko trochę wyższe niż Czerwone Wierchy. Początki trasy wiodą wśród łąk... Wkrótce jednak rozpoczynamy żmudne podejście lasem. Lesne dłuzyzny to nie jest wcale moje ulubienie, najczęsciej drzewa, drzewa i jeszcze więcej drzew Tu - na szczęscie - wznosimy się dość szybko. Miejscami niby są widoki, ale rzcaej na południe niż w stronę samej góry. Jak widać... leśna ścieżka. Póki co nic szczególnego, ale większość tatrzańskich tras taj się zaczyna. Dodam też - choć oczywiście zalezy, kto idzie - że choć łatwa ścieżka zachęca do gnania co sił pod górę, zalecam oszczędzać siły na wyższe partie. Góra jest jednak dośc męcząca i warto trzymać rozsądne tempo na podejściu w lesie. W wyższych partiach lasu - coś sie zaczyna dziać. W końcu zaczynamy dość dobrze widzić cel wyprawy. Tu wprawdzie postanowił troszkę schować się w chmurach, ale widać na jakiego potwora idziemy. To nie byle jaka górka, to Krywań! Mnie taki widok nigdy nie napawa optymizmem. To jest tak strasznie wysoko. Zawsze myslę, że nie wlezę. Że nie ma opcji, zebym ja TAM wlazł... Większym optymizmem napawają mnie natomiast spojrzenia za siebie. Bo dopiero teraz widać, jak wysoko już weszliśmy. Skoro udało się wejsć aż tu, to dalej też się musi udać! I tak, zawsze na takich długich, żmudnych podejściach mam mieszane uczucia. Raz idę ochoczo, z entuzjazmem, że jestem mocn i góa mi nie straszna, a zaraz - przytłoczony majestatem poteżnego kolosa - czuję się słaby i nabieram obwa co do powodzenia wyprawy... A w międzyczasie osiagamy piętro kosodrzewin. Scieżka wije się radośnie w kosówce, wciaz pnąć się mocno w górę. Znów rzut oka za siebie - nachylenie jest konkretne.o nie jest spacerek po płaskim, tu jest kokret. A przed nami... jest. Krywań. U mnie budzi skojarzenia z The Lonely Mountain i zastanawaim się, czy na boku nie będzie ukrytych drzwi do skarbca... I znów rzut oka za siebe. Zobaczcie to podejście. Niby spacer w kosówce, ale sił coraz mniej. Gdy dochodzimy do rozdroża... ...okazuje się, ze jesteśmy już na wysokości Krzesanicy! A jeszcze kawałek został. To jest miejsce, z którego mozemy atakować szczyt, albo możemy ominąć szczyt i zejśc na wschodnią stronę. Tak czy inaczej - i tak trzeba tu wrócić, bo na i ze szczytu prowadzi tylko jedna droga. Konkretnie w górę po skałach. Od tego meijsca naoptkamy pewne trudności, dla jednych istotne, dla drugich nie. Szlak nie jest w żaden sposób ubezpieczony, po prostu miejscami goła skała do lekkej wspinaczki, ale moim zdaniem nic takiego. Widoki zacne... Tam parking, z którego wyszliśmy. Daleeeeko! Za to szczyt blisko. I też daleko, bo zmęczenie coraz bardziej daje o sobie znać... Takie skałki. NIby nic, a dla niektórych - coś. KOło południa dochodzimy w okolicę szczytu. Jeszcze chwila, jeszcze moment... ...i stoję na KRYWANIU! Niesamowity moment. Zdobycie takiej góry to zawsze wielka satysfakcja. Jestem tu. Wlazłęm. Wysiłek ogromny, ale nagrodzony. Radość - oczywiście - ogromna. Ze szczytu podziwiamy piękną panoramę. Ja trradycyjnie nbie mam w ogóle szczęścia do widoków i tego dnia chmury również - a jakże - był, ale - jak na moje szczęście - nie jest źle. I pora wracać. Jak na mnie - i tak spędziłęm na szczycie sporo czasu. Może dlatego, ze nie było tloczno. Często ludzie po zdobyciu szczytu chwile go okupują, przez co - zwłąszcza z ciaśniejszych wierzchołków - od razu schodzę niżej i tam odpoczywam. Jeśli dobrze pamiętam - to chyba okolice rozdroża, z któreego ruszamy na wschód, w kierunku Jamskiego Stawu. Stamtąd można spokojnie przejść Tatrzańską Magistralą na parking, wiec zamiast wracać tak, jak się przyszło, zdecydowanie ciekawiej jest zrobić - nieco tylko dłuższe - kólko. Teren atrakcyjny, widoki ładne. Dalej zdjecia z zejscia robione w obu kierunkach... Wracając jeszcze na moment do kwestii podejścia, mnie bardziej podoba się wariant, którym szedłęm, z widokiem na 'Lonely Mountain". Z tamtej perspektywy góra wyglada baśniowo. I tak - osiągamy Jamski Staw. Trzy źródła mamy osiągnąc w godzinę-dwadzieścia, ale - o ile pamiętam, a może już moja wyobraxnia pracuje - mimo zmęczenia przeszliśmy ten odcinek wyraźnie szybciej. Tu warto wspomniec, że czasy na słowackich drogowskazach - inaczej niż na polskich - to czasy przejścia, bez postojów. Zatem to, ze w Polsce z reguły mamy lepszy czas niż na drogowskazie, wcale nie znaczy , zę na Słowacji też tak będzie i nie polecam takiego założenia, bo można się zdziwić. Ten odcinek Magistrali to znów droga głownie przez łąki. Malownicza. Moim zdaniem duzo ciekawsza niż leśne odcinki. Mijamy Jamski Staw... Po drodze ukazuje się nasz świeżo zdobyty szczyt. Krywań. Z tej strony wygląda dużo mniej ciekawie. Nie strzelista wieża, a taka rozdeptana kopuła... Jeszcze chwila, jeszcze moment i piekielnie zmęczeni docieramy do samochodu. Koniec wyprawy? Nie, jeszcze 1,5 godziny powrotu i to tez trzeba uwzględnić w kalkulacjach. Wyprawa jest wagi najcieższej. Porządna, męcząca "całodniówka". Czy polecam? OJ TAK!!!
  9. Tak. Pamiętam jak wybrałem się niebieskim na Małołączniak. Ze mną - zaprawiona na beskidzkich trasach "górołazka". Leciała w górę jak wiatr. Nie mogłem nadążyć, myślałem że zdechnę. Śmiała się ze mnie, wysyłała do kardiologa, że wydolność do bani... aż osiągnęlismy łańcuch. Każdy był to chyba każdy wie, że łańcuch na hawiarskiej drodze przydaje się do schodzenia, wejść w zasadzie da się i bez. Dziewczyna dostała ataku paniki. W połowie łańcucha przywarła brzuchem do skały, cztery kończyny wczepione w podłoże i ani w górę ani w dół. W końcu po namowach i przekonywaniu, że tu nie jest tak źle żeby się zabić, wpełzła jakoś na górę. Ale było źle. Byłem zdumiony. Mnie ojciec od stosunkowo wczesnego wieku oswoił z łańcuchami i dla mnie taki łatwy łańcuch to radość. W życiu bym nie przypuszczał, że ktoś może tak dramatycznie zareagować na takie nic...
  10. Byłem - jak pewnie wielu tu obecnych - wiele razy na Statorobocianskim. Myślę, że 6, może 7. Najbardziej zapadła mi w pamięć wycieczka wczesną jesienią. Był 29.09. Jeszcze dzień wcześniej aura zapowiadała się cudownie, niestety w dniu wyprawy nastąpił atak zimy. Ogolnie nie było najgorzej, po świeżym śniegu da się iść. Jednak śnieg, a w zasadzie zmarznięty deszcz obijajacy twarz to wątpliwa przyjemność Było mroźno i wiało chłodem Ale pogoda była jednak łaskawa i pokazała takie oto widoki Wyprawa z gatunku ciężkich, motto "tu się jeb**j", ale koniec końców udana... ... A wspomnienia miłe
  11. Postaram się wrzucić relacje z Krywania. Ale to w niedzielę, bo wyjechałem na weekend. Góra jest męcząca ale technicznie raczej łatwa. Wszedł na Rysy wjedzie na Krywań choć to kwestia dyspozycji dnia. Zawsze można zawrócić... Ja raz wlazłem, a raz zawróciłem spod szczytu z powodu deszczu (ale i zmęczenia, bo koleżanki tak rwaly do przodu, że mi sił brało :() W razie czego można tam zrobić fajne kółeczko z pominięciem samego szczytu, choć to nie to samo
  12. Zamknięcie Tomanowej to duża strata. Ja się jeszcze załapałem, ale dawno, przed erą aparatów cyfrowych, więc zdjęcia są gdzieś w albumie u mamy...
  13. Właśnie. Dlatego ja zawsze staram się planować kółeczko, choć nie zawsze się da
  14. Na mojej liście Koprowy i Mała Wysoka wciąż czejają...
  15. Z rowerzystami kłopot byłby nie na podjeździe ale na zjeździe. Samo się rozpędza, prędkość kusi. Dawno temu, bo sam wtedy miałem mniej więcej tyle, 2 letnie dziecko znajomych rodziców potrącil w parku rowerzysta. Zmarło. Nie żebym był przeciwnikiem rowerów jako takich, ale niestety nie jest tak, że rower to takie całkowicie bezpieczne nic. A na zatłoczonej drodze do Morskiego Oka, gdzie jeszcze miałyby jeździć autobusy nie uważam tego pomysłu za bezpieczny. Wydzielenie ścieżki rowerowej też byłoby trudne - szerokość drogi jest taka, że podczas przejazdu autobusu - piesi musieliby wejść na ścieżkę rowerową lub magicznie zniknąć... Choć przyznam, że gdyby była opcja pożyczenia u gory i zwrotu na dole... pewnie sam bym skorzystał
  16. Pyszniańska Przełęcz. Uchodzi za jedną z najpiękniejszych w Tatrach Zachodnich. Niegdyś bardzo uczęszczana, stanowiła jedną z najłatwiejszych dróg z Podhala na Liptów, dziś od polskiej strony praktycznie niedostępna, odgrodzona pasem obszaru ochrony ścisłej, w skłąd której wchodzi leząca u jej stóp Hala Pyszna... Pysznianska Przełęcz towarzyszy mi od maleńkości. Swietnie widoczna z okien domu mojego dziadka, z wciąż gołym okiem widoczną - tętniącą niegdyś życiem - ścieżką z Hali Pysznej, wraz z opowieściami ojca o dawnej sławie i pięknie Hali, od ponad 30 lat pobudza wyobraźnię. Niestety - jak pisałem - Hala jest zamknięta i amen. Ale przełęcz nie. Da się do niej dojść czerwonym szlakiem graniowym z Błyszcza. Tylko.... potem albo zejście na Słowację, alebo mozolna wspinaczka z powrotem na Błyszcz. Stad też... Pyszniańska Przełęcz - mimo mojej ogromnej sympatii i ciekawości - pozostawała dla mnie niedostępna. Myślałem o jej zdobyciu z Podbańskiej, a jakże, ale koniec końców decyzja zapadła - idziemy z Kir. Opowieść - w odróżnieniu od pozostałych, które do tej pory wrzuciłem - jest świeża. To już ten rocznik, a mamy dopiero czerwiec. Żeby nie było nudno, postaram się ją trochę ubarwić i podkoloryzować (bazujac na informacjach znalezionych w necie oraz z serialu Patrol Tatry - niestety aktualnie niedostępnego). Wszak życie to jeden wielki sen, czyż nie? Wcześnie rano docieram do mojego ukochanego schroniska na Hali Ornak. Schronisko powstało tuż po drugiej wojnie światowej, na miejsce spalonego podczas walk schroniska na Hali Pysznej. Oficjalnie schronisko spalili Niemcy, ale wiadomo, relację zdawała druga strona, wiec wiadomo, ze nie wiadomo. Co wiadomo - początek stycznia 1945. roku przyniósł kres legendarnemu schronisku, a to zapewne ułatwiło decyzję o calkowitym zamknięciu Hali Pysznej dla "zwykłych zjadaczy chelba" w roku 1948. Od tego czasu Pyszna - raj utracony - dostępna jest tylko dla osób z pozwoleniem TPNu, w praktyce jego pracowników czy badaczy. Ale nie zawsze tak było. Byo mianowicie tak, że - co dziś nie mieści się w głowie - Hala Pyszna była rajem dla turystów w lecie i dla narciarzy w zimie. Z Ornaku przez Siwe Sady, czy z Kamienistej przez Babie Nogi, nie zważając na ryzyko, zjeżdżało całe pokolenie słynnych w II Rzeczypospolitej narciarzy. Oraz spora grupa pasjonatów. NIe było tu wyciągów czy kolejki. Dla jednego krótkiego zjazdu trzeba było się gramolić kilkaset metrów w górę, a jednak tym ludziom się chciało. No i schronisko. Ciasne, zadymione, z minimalnymi tylko udogodnieniami, a jednak tak uwielbiane. O tamtych dziejach (nie tylko o Pysznej, ale o całych przedwojennych Tatrach od czasów C.K., przez II RP do początków Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej) można poczytać w książce Stanisława Zielińskiego "W stronę Pysznej". Polecam Tatromaniakom, bo - choć nie jestem "czytający" - przeczytałem z zapartym tchem. O "wyrypach", o TOPRze, Zaruskim, Oppenheimie, Rudej Wandzie, o początkach taternictwa, o jego ofiarach, zabawne anegdoty z życia przedowjennego Zakopanego. Czytelnik na zmianę to śmieje się, to płacze, a książka pozwala niemal namacalnie poczuć ten klimat i poczuć się, jakby siedziało się w cieple dymiacego pieca w schronisku na Pysznej. Stoje zatem w cieniu schroniska na Hali Ornak, ale dziś tam nie wchodzę. Dziś go nie zauważam. Nie ma go. Jest rok nie 2024, a 1936., gdy schronisko na Pysznej, po zakończonym remoncie, staje się schroniskiem całorocznym (wcześniej byo zamykane, a klucze pobierano w Zakopanem). Zdaje mi się, że zamiast - jak zwykle - skręcać żółtym szlakiem na Iwaniacką, ruszę przez las za znakami niebieskimi, by śniadanie zjeść nie na Hali Ornak, ale na Pysznej... Snić można. Co dziś zostało z dawnego, uczęszczanego szlaku? Wieśc niesie, że tu i tam, w lasach Doliny Pyszniańskiej znaleźć można jeszcze ślady ścieżki. Przekraczamy potok Dolinczański, by kierować się dalej wzdłuż coraz węższego potgoku Kościeliskiego. Tu już ściezki w zasadzi enie ma. Śmiałkom decydującym się na taką wyprawę grozi - oprócz konsekwencji prawnych - przedzieranie się przez chascze i wiatrołom. W końcu - u zbiegu Babiego i Siwego potoku tworzących razem potok Kościeliski, po przekroczeniu Babiego - staniemy w miejscu, gdzie stało niegdyś schronisko (foto - wikipedia) Niestety - sen snem, a schroniska nieodwołalnie już nie ma. Co pozostało? Fragmenty podmurówki, jakieś kawałki metalu, kilka rozrzuconych cegieł, jakieś drzwiczki - chyba od pieca - wbite w darń... Nie, nie dostaniemy już śniadania na Hali Pysznej. Można co najwyzej spróbować uścuisnac dłoń duchowi Zarukiego czy Marusarza... Las prawie całkiem wchłonął pozostałości dawnego budynku i schronisko na Pysznej nieodwołalnie należy do przeszłości. Ze schroniska prowadziły drogi przez Niżnią i Wyżnią Polanę Pyszną w stronę Pyszniańskiej i Siwej Przełęczy. Ścieżka na Pyszniańską - mimo upływu lat - jest wciąż dość widoczna, choć praktycznie całkowicie juz zarośnięta i w krótkim czasie pewnie zniknie na dobre. Nad polaną Hala ukazuje swoje nieprawdopodobne piękno. Legenda głosi, ze Hala Pyszna i Siwe Sady to jeden z najbardziej urokliwych zakątków Tatr Zachodnich. Dalej, pnąc się zakosami, stary szlak wprowadza wędrującą duszę na grań dokładnie w szerokim siodle Pyszniańskiej Przełęczy. Tutaj obudzę siebie i Was ze snu, a dalszą częśc opowieści zaczniemy od przełęczy właśnie. Tak jak niegdys nasi przodkowie po pokonaniu historycznego szlaku... Na przełęcz docieram póżno, około godziny 13. 7 godzin, a jeszcze trzeba wrócić. Ale mówiłem - to mozolna trasa. Jak zwykle - nie mam szczęścia do wiodoków, chmury wiszą na ok 2000m, zasłaniając większosć szczytów - tych okolicznych i tych dalszych. Dobrze widać Kamienistą, na ktorą prowadzi zamknięta dla ruchu, ale wciaż uczęszczana ścieżka. Z Przełęczy rozpościera się niesamowity widok na całą dolinę Kościeliską. Wykorzystujac moment słonecznej podogy podszedłem blizej i... ...jest bajkowo. Sama przełęcz bardzo mnie zaskoczyła. Z okna domu w Kościelisku wygląda ona jak głęboka przełęcz na ostrej jak brzytwa grani, tymczasem okazuje się ona - zwłaszcza od łągodnej, południowej strony - bardzo rozległa i szeroka... Na zdjeciu dobrze to widać podczas zejścia z Błyszcza/podejścia na Błyszcz, na zdjęciach samej przeł,ęczy - trudno to w sumie uchwycić, bo 3D to jednak 3D, zdjecia tgo nie oddają. Przełęcz wywarła na mnie niesamowite wrazenie. Dawno nie siedziałem tak długo w jedym miejscu i wcal enie wynikało to wyłącznie ze zmęczenia i perspektywy mozolnego gramolenia się na wysoki wierzchołek Błyszcza. Trzecim - obok zachwytu i zmęczenia - powodem przesiadywania na przełęczy był fakt, żebyło to ostatnie brakujące dostępne turystycznie miejsce na mapie Polskich Tatr Zachodnich wciąż przeze mnie niezdobyte. A czwartym - świadomość, ze pewnie nigdy tu nie wrócę. Samo dojście na przełęcz już było sporym wysiłkiem, a jeszcze trzeba wrócić. Nie, nie można zejśc na Pyszną, trzeba się toczyć przez Błyszcz. Do tego mam takie przeczucie, że nawet jesli zarysykujemy konflikt z prawem, przełażenie na takim zmęczeniu przez bezdroża pokryte wiatrołomem szczytem marzeń też pewnie nie jest, wiec - rad nie rad - zabłąkanyt na przełęczy polski turysta, nienawidzący ju,z pewnie Błyszcza całym sobą, musi się z tym Błyszczem, przeprosić i ruszyć z powrotem wzdłuż grani. Wzgklędnie zejśc do Podbańskiej i szukać tam transportu do Polski. Stosunkowo łagodne, za to bardzo, bardzo długie podejście jest nużące, a na podmęczonego rywala wręcz mordercze. Wierzchłek Błyszcza to pojawia się, to znika w chmurach... ale z każdym krokiem jest coraz bliżej. A o każdy krok tak już trudno. To walka o kazdy metr. Wiem - ju,z to gdzieś pisałem. Gdzie? w opisie wejścia na Bystrą, a jakże. Tak - masyw bystrej (a więc i Błyszcz) to mordercza gora. Wyssie z Ciebie każdą resztkę energii i nagle zaczynasz przeklinać niemoc niepozwalającą ci zdobyć szczytu znajdującego się lediwe 100 metrów wyżej. Co to jest 100 metrów?Dla wypoczętogo turysty - tyle co nic, dla turtsty podchodzącego pod szczyt Bystrej to wysokosc niemal nie do pokonania. Na dowód tego dodam, że z Błyszcza planowaliśmy jeszcze odwiedzić wyższa o 90m starą znajomą, ale... sił po prostu nie starczyło. Żaden z nas nie chciał już słyszećo dalszym podchodzeniu - byle w dół! Zaletą żólwiego tempa jest natomiast fakt, że - na robionych co klika kroków - postojach, zauważa siępiękno tatrzańskiej roślinności tak pomijane podczas energincznego wchodzenia na "pierwzej świeżości". I tak oto dowlokłęm się na szczyt Błyszcza. Zmęczenie - skrajne. Jak pisałem - nie było nawet sił żeby wyjśc jeszcze 90 m w górę na Bystrą. Więcej - nie było nawet siły żeby na luziku z tego Blyszcza zejśc. Zejście z Błyszcza to stroma ściezka zawalona sypkimi kamieniami.W sam raz dla zmęczonego wędrowca Mięśc=nie ledwo ju,z pracują, ledwo dają radę hamować ciężar 110kg, a do tego jeszcze kamienie ucuekają spod butów. Czy może być gorzej? W końcu osiagamy Bystre Sedlo i dalej będzie już lepiej. A przynajmniej bez sypkich kamyczków... zawse coś. Ten widok znam i lubię. Trzeci raz tędy ide w tym kierunku. Krowia ścieżka granią w stronę Siwego Zwornika, często nawiedzana przez stada kozic. Tego dnia całe kozicze rodziny biegały akurat dalej, na zbocvzach masywu, ale nietrudno je spotkać i tu. W stronę doliny Gaborowej płynie wartki potok stworzny przez roztapiające się łachy śniegu u stóp Starorobociańskiego, czy - jak wolą Słowacy - Klina. Jeszcze kilka kroków, krótkie podejście i... ...Siwy Zwornik. Czyli pora opuścić główną grań Tatr. Ostatni jeszcze rzut oka na Bystrą, która chwilowo wylazła zza chmur, oraz na świeżo zdobytą Przełęcz. Łezka się w oku kreci, naprawdę. Tyle lat marzeń o Pysznianskiej i w końcu jest. Choć koszt jest niebagatelny. Nie wrzucam zdjec z Siwej czy Ornaku, no - może jedno dla porządku... Zdjęć z Ornaku na pęczki. Góra popluarna i łatwo dostępna i sam nie wiem ile zdjęć z Ornaku mam na sowim dysku, ale dom kazdego dnia i każdej wycieczki mógłbym jakieś dopasować, nie muszę ju,z nawet pstrykać Po drodze... ....młoda kozica. Niby nic, a cieszy, bo nigdy nie byłęm tak blisko młodej kozicy, dała sobie zrobiczdjęcie i... mamusi nie było w okolicy Stąd widac już też cel - schronisko na Hali Ornak. Tak - mimo ogromnego zmęczenia zdecydowałem się na zejście przez Ornak i Iwaniacką, bo juz sama myśl o Starej Robocie i asfalcie w Chochołowskiej mnie po prosu odrzuca. Jak kuśtykać, to przez Ornak i Kościeliską, przynajmniej ciekawie. Pisalem, ze koszt wyprawy niebagatelny, Dlaczego? Bo zmęczenie, które generuje u mnie masyw Bystrej zawze jest ogromne. W dół idę jak niedołęga, podpierając się kijkami, zeby nie polecieć, bo waciane nogi po prostu nie umieją wyhamowac mojego cieżaru. Idę tempem ponizej wszelkich drogowskazó. Byle dojśc. Byle doczłapać. Pamiętam kiedy ostanio byem TAK zmęczony i było to na zejściu ze Sławkowskiego. Posłałem - niezgodnie ze sztuką, ale przecież wiem, ze jakos dopełznę - przyjaciela przodem, zeby już kupił piwo i jedzenie. I oto jesteśmy. Fakt - przed nami jeszcze zejscie do Kir, ale to już pikuś. Prosta droga, pokrzepiony w schronisku - jakoś zejdę. Schodząc widzę światło zachodzącego słońca na Kończystej Turni. Tak, to już prawie 15 godzin, a jeszcze trochę zostało. Zimna woda Kościeliskiego potoku pokrzepia, przynosi ulgę, orzeźwia (choć w zasadzie nie powinno się jej pić ) i ugruntowuje niesamowite poczucie wewnętrznego szczęscia. Tak - daliśmy radę. Odwieczne marzenie spełnione. Jeszcze chwila i leżę w hotelowym łóżku wciąz nie wierząc, ze to się stało. Czy dlatego, ze Pyszniańska jest aż tak nieosiągalna? Nie. To po prostu spełnienie marzenia, odkładanego przez lata z roku na rok na kolejny rok. I wiecie co? Choć znów - jak po bystrej - bolą mięsśnie, bolą pęcherze, a z Tatrami niechcący zawarłęm przymierze krwi... ...uwazam, ze ten ból jest warty tego szczęścia. W Tatrach czuję sie.... wolny i szczęśliwy. A to nie ma ceny.
  17. Pamiętam! To był rok 2015., mój bodaj najlepszy rok w Tatrach! Po przejściu - dziś już nie do powtórzenia z uwagi na szlak jednokierunkowy z Zawratu - od Świnickiej Przełęczy do Koziej Przełęczy, przyszedl czas na kolejne trofeum - Przełęcz pod Chłopkiem. To był dobry czas. Byłem wtedy (jak na mnie) w formie. Dzień piekny, ruszam! O szlaku na przełęcz naczytałem się sporo, o ekspozycji, o konieczności przełamania własnych lęków... Fakt - z tej perspektywy Przełęcz pod Chłopkiem wygląda groźnie. Ale... przeciez jest szlak! Idę! Nie będę opisywał po raz milionowy drogi do Morskiego Oka. Minąłęm schronisko i idę dalej. Przy Czarnym Stawie - rozdroże. W lewo na Rysy, w prawo... ...na przełęcz. 2 godzinki - bułka z masłem! Zresztą, znad stawu ruszam wcześnie - mam czas. Dużo czasu! Scieżka zrazu niepozorna, w paprociach... ...i kosówce. Pnie się w górę... ...i wyżej... ...i wyżej. Tu zaczyna robić się wysokogórsko Nie wiem w sumie, co pisać - zdjecia chyba mówią wszystko. Trasa - poki co - nie stwarza trudnosci technicznych, po prostu jest mocno, mocno w górę. Tu nawet jakieś pojedyncze klamry... Trochę skałek i znów klamry... Teraz to już głownie skały i skały... Obieram sobie jajko tylko po to, by stwierdzić, że ugotowało się na bardzo miękko. Nic to, przecież przeżyję, a jajko w górach dobre I pełznę dalej w stronę Kazalnicy! Tempo zawrotne nie jest, ale nie forsuję. Słońce pali jak wściekle, a ja w takich waruynkach jestem "dętka". Na wysokości Kazalnicy czuję, że jestem wysoko. Cel i blisko i daleko zarazem. Widoki... ...coraz... ...piękniejsze! W górę kamienistą percią... ...coraz dalej i dalej od Kazalnicy. Jeszcze kawałęk... I oto jest owa "eksponowana" ścieżka której tak bał się ktoś lpisujący szlak w internetach. Owszem - nie chciałnbym tu być na lodzie. Ale latem? Krówska perć, nic więcej. I tą krówską percią osiągamy przełęcz. Jest bosko. Pięknie. Po prostu pięknie. Jak kto chętny - (nie) można zejść na slowacką stronę... ...starym, dawno zamkniętym szlakiem, którego zielone znaki wciąż opzostają jednak dobrze widoczne (inaczej niż TPN, TANAP po zamknięciu szlaku nie walczy z kazdym śladem znaczącej go niegdyś farby ). Zeby była jaskość - nie polecam. To nielegalne, grozi za to mandat, ale technicznie da się zrobić. Nacieszywszy oczy widokami... ...najwyższy czas wracać. Powrót nad Morskie Oko tą samą drogą. A nad Morskim Okiem... Tłum letników! Perspektywa wracania w tym tłumie nie była dobra, więc zrobiłem coś bardzo, bardzo głupiego. CZego jednak - po czasie - nie załuję, a powinienem... Odszedłem w lewo w stronę Doliny Pięciu stawów. Szedłem na pewniaka, wszak to tylko mała górka. Ładniej i mniej tlczno niż asfaltem, a w sumie szlaku wciaż nie miałem na swojej liście zalicvzonych, więc... win-win... chyba... "szczyt" coraz blizej... ...i bliżej... Widoki jak z bajki! I oto jestem! Prawda? He he he! NIE! Otóż trasa jest "dwugarbna". Po wejsciu na pierwszy szczyt chodzinmy w dół, by potem znów wchodzić na Świstówkę. Na drugim podejściu - padłem. Z jednej storny podejście, z drugiej podejście, ja mam nogi z waty i "amen". Noga za nogą, w palącym słońcu, w końcu jakos wpełzłem i zobaczyłem upragniony cel! Jeszcze tylko zejść do schroniska i - po krótkim odpoczynku - dalej przez dłużącą się w nieskończonośc Dolinę Roztoki... W końcu... Palenica. Byłem tak zmęczony, że już przestałem nawet robić zdjecia. A mogłem po ludzku wrócić asfaltem i cieszyć się trofeum. Nie - byłoby za proste, prawda? Po czasie wspominam to dobrze, ale niemoc jaka ogarnęła mnie na szlaku przez Świstówkę do przyjemnych uczuć nie należała. Cóż, kto nie ma w głowie tan ma w nogach, a w górach to powiedzenie nabiera zupełnie nowego znaczenia !
  18. O! Też byłem... Roku Pańskiego 2017, po pamiętej Rohatce w śniegu, z uszkodzonym kolanem wybrałem się na spacer. Akurat tego dnia przyjeżdzała mama z bratem, to umówiłem się, ze mnie po drodze zabiorą, zatem nadarzyła się rzadka okazja pięknej wycieczki bez kombinowania czym tu teraz do Kościeliska wrócić... Na Siwej Polanie nadjeżdża "kolejka". I całę szczęscie, bo dymanie po asfalcie to średnia i nużąca "przyjemność". Chochołowska jaka jest - każdy wie. Więc nie zanudzam. No - może trochę... Dzień pochmurny, widoków brak. Pojazdy tego kalibru to rzadkość na tej wysokości, ale akurat trwała zwózka drzew. Na hali - owce Przejście koło kapliczki... ...w stronę schroniska, choć nie pamięytam już, czy się zatrzymywałem. Od schroniska na zachód, szlakiem na Grzesia. Szlak z początku ładny... ...wkrótce zamienia się w potok błota. Przyjemnosc żadna, ale to krótki odcinek, który trzeba było "zmęczyć". Powoli ukazuje się Bobrowiecka Przełęcz... Na krórą... ...prowadzi krótkie polskie przedłuzenie słowackiego niebieskiego szlaku. Sama przełęcz trochę w klimacie Iwaniackiej. Polana w lesie,m tylko zamiast Kominiarskiego... ...Bobrowiec. Zamknięty niestety od niedawna dla ruchu turystycznego, a szkoda, bo dawny szlak stanowiłby fajną alternatywę dla zejścia do Juraniowej... Jak widzidcie, słowackie drogowskazy kierują na Grzesia (Lucna) przez Polskę. Przekraczamy granicę i wchodzimy do... ...Doliny Bobrowieckiej. Samo zejście i dolina? Nic- chodnik lesom... Tu jakiś mostek dla urozmaicenia. Miejscami mokro... I schodzimy na dno doliny. Owszem - totalne nic, ale przyjemny spacer. Zwłaszcza dla niedołęgi z uszkodzonym kolanem. Tu już widoki jakieś - bardziej beskidzkie, ale całkiem przyjemne. Droga robi się błotnista, Tutaj też zwózka drzew... Idziemy dalej dnem doliny... Jest jak jesienią w Beskidach. Ładnie. Choć monotonnie. Tylko taka skała na pocieszenie... Maszyna wygląda grożnie. A końca drogi nie widać. Mijam jakąś budę i docieram do rozdroża.. Powiem tak - w sumie to nie przygotowałem się za dobrze i rozdroże mnie trochę zaskoczyło. Popatrzyłem sobie na to i wybrałem skrę w prawo na Umarłą Przełęcz. Niegdyś można stąd było pójść na Bobrowiec (lub zejśc tu z Bobrowca), ale szlak zamknięto i już. Jak zawsze - szkoda. Chodzili sobie ludzie, zniszczeń nie narobili, Bobrowiec żyje i ma się dobrze, ale zamknąć trzeba. No bo dlaczego by nie? Vstupuję na własne ryzyko. I idę... ...i idę... Tu jakiś potok... Tablica informacyjna o miejscowej kopalni żelaza... Aż tu nagle... Taka perełka! I koniec. Oniemiałem z zachwytu. Nie wiem, czy to widać na zdjecich, ale naprawdę dolina jest cudowna. Fakt - brak wiedzy o tym, co tu mam zatać z pernością spotęgował zachwyt, bo po prostu nie spodziewałem się takiej perły w środku monotonnego lasu, ale jest naprawdę pięknie! Opuszczam dolinę i idę w stronę Orawic... ...zrazu leśną dróżką, potem... ...a jakże - asfaltem. Orawice. Tu też mija mnie ciężąrówa z drzewami Dziś mnie prześladują... Miejsce spotkania to przewspaniała karczma w Orawicach. Mam nadzieję, ze przetrwała wszelkie lockdowny, bo jedzenie tu bzawsze dawali przednie. Zmęczony jednak długim spacerem czekam na resztę kompanii. Trasa? Iście beskidzka, ale satysfakcjonująca. Było miło i do Juraniowej na pewno wrócę. Całej trasy pewnie nie powtórzę, bo jak tu potem wrócić z Orawic? Ale z Orawic do Juraniowej pójdę kiedyś na pewno.
  19. Tereny fatycznie piękne. Trasa - fajna. Ja zrobiłem kiedyś atrakcyjne kółko z Chaty przez Rohacze, Wołowiec, Rakońi w dół z powrotem do Chaty. Kiedyś wrzucę
  20. Bystra. Najwyższy szczyt Tatr Zachodnich. Góra monumentalna, piękna, pociągająca i legendarna. Przez całe lata dostępna z Polski jedynie "na nielegalu", bo choć na wyciągnięcie reki, leży jednak już na terenie Słowacji. Wszystko zmieniło wejście do strefy Schengen, dziś Bystra znów jest fantastycznym celem wędrówek, choć zeby - jak dawniej - zobaczyć z Bystrej wschód slońca - trzeba znów przekroczyć przepisy i wędrować nielegalnie - nocą. Oczywiście - takim 'hardcorem' nie jestem, wybrałem się za dnia. Dziś opiszę moje drugie wejście na Bystrą, w sumie pod względem tak pory roku, jak i pogody, bardzo podobne do pierwszego. Jakoś to drugie wspominam z większym sentymentem, bo szedłem ze starym przyjacielem i był to bardzo miły wyjazd... Na nocleg załapalismy się jeszcze w Halicie przed remontem. Dziś - po remoncie - budynek nie przypomina już w ogóle przestarzałego Halitu, natomiast stary Halit miał jedną zaletę. Cenę! Jak na swoje rewelacyjne położenie oferował pokój za śmiesznie niską kwotę, natomiast sam pokjój to raczej jakość i styl, które pamiętam z czasów zielonych szkół czy wycieczek z liceum. Wyruszamy po swicie, bez specjalnego pośpiechu. Trasa długa, ale spokojnie do ogarnięcia w jeden dzień, bez potrzeby wychodzenia w ciemnościach. Cel naszej wędrówki jest w chmurach przed nami. Na Hali Ornak postójn na śniadanie i w drogę na Iwaniacką. Jedno jest pewne - przerzedzenie świerkowego lasu przez kornika i huragany ma swoje zalety. Główna? Widoki. Widać wiecej. Pogoda tego dnia jest niezdecydowana. Trochę słońca, trochę chmur na zmianę. Po ponad godzinie osiagamy Iwaniacką Przełęcz. Choć sama przełęcz wysoka nie jest, podejście jest dość strome i - osoby z "końską kondycją" mogą nie słuchać - doradzam powolne przejscie tego odcinka, jak i kojejnego podejścia na Ornak, jeśli planujemy wyprawę graniową. Owszem - czasem robię sobie "rozruchowe" przejscie przez Iwaniacką do Chochołowskiej i wtedy lecę jakby mnie kto gonił, ale w "graniówkach" najgorszym pomysłem jest zmęczyć się już na Ornaku. W tej sytuacji nawet jesli doczłapiemy na Siwy Zwornik, dalsza część wyprawy będzie drogą przez mękę. Wchodzimy sobie na Ornak "krowią ścieżką" z Iwaniackiej. Ornak dla mnie jest bardzo "beskidzki" w charakterze, a przy tym oferuje fajne widoki i nawet trochę skałek. Sam w sobie może stanowić cel półdniowej wycieczki z zejściem z Siwej Przełęczy do Doliny Chochołowskiej. Poniżej Grześ i Bobrowiec z głębokim siodłem Bobrowieckiej Przełęczy i Osobitą na dalszym planie: A tu Wołowiec i Rohacze: Rzut oka w drugą strone ukazuje Dolinę Kościeliską i Przysłop Miętusi: A przed nami - grań główna i nasz cel... dalej z głową w chmurach. Przejście grani Ornaku zajmuje z godzinę. Jest ona w sumie całkiem przyjemna, różnice wzniesień między kolejnymi szczytami a dzielącymi je przełączkami są niewielkie, nachylenia również. Suchy Wierch oferuje atrakcyjne skałki. Proste, bez ubezpieczeń, ale czasem trzeba włączyć 4x4 i pomagać sobie rękami. Fajne Z Siwej Przełęczy trzeba wejsć 150m wyzej na grań główna, którą osiągamy na Siwym Zworniku (niegdyś zwanym Raczkową Przełęczą). W dół - widać - odchodzi ścieżka przez Dolinę Starej Roboty do Doliny Chochołowskiej. Rzut oka do tyłu pokazuje Ornak w słońcu, zaś na wschód... ...niestety słońca coraz mniej! Bystra schowała się na dobre i - niestety - dziś nam się już ukazać nie zamierza. Na przełęczy Bystrej, gdzie rozdzielają się czerwony szlak na Błyszcz i niebieski trawers na Bystrą wieje już niemiłosiernie, a przy tym - wchodzimy w gęstą chmurę. Podejście jest - przynajmniej dla mnie - mordercze. Jestem już bardzo zmęczony podejściem na grań, a Bystra to kolejne 300m w górę. Na niebieskim to już walka o każdy metr. Nie ma się czego bać. Ścieżka jest świetnie widoczna, nie ma mowy o pobłądzeniu. W końcu - osiągamy szczyt. Bystra! Królowa Tatr Zachodnich. 2248m n.p.m. - wyżej w zachodnich Tatrach już nie wleziecie. Chmura na moment nieco się rozwiała ukazujac namiastkę widoku. Nic, dziś widoków nie będzie (ja w ogóle mam marne szczęście do pogody na wysokich szczytach ), schodzimy. Znów Ornak... I w dół do Doliny Chochołowskiej. Osobiście nie cierpię tego zejścia. Dłuży sie w nieskończoność, idę i idę i końca nie widać... W zasadzie wolę już przejsc ponownie Ornak i schodzić z Iwaniackiej, ale na takim zmęczeniu - chce się po prostu schodzić. Byle w dół! Dolina Chochołowska to dalszy ciąg niekończącej się dłużyzny. Znów - nie lubię. Raz załąpałem się na - zamykającą się już - wypożyczalnię rowerów i to było super, natomiast isć tym asfaltem - fuj. Powrot Kościeliską to piękne skały, polany i moczenie nóg w potoku, a to? Droga i droga i droga... Na skraju Siwej Polany skrecamy w prawo zielonym szlakiem do Kir. Po drodze mijamy wylot Doliny Lejowej... I jesteśmy. Obaj ledwo idziemy. Bolą mięście, bolą pęcherze na podeszwach... Nie ma w tym przesady - Bystra to wymagająca pięknosć. Żeby nie powiedzieć - mordercza. Byłem 2 razy i raz na Błyszczu, za każdym razem wracałem niemal na czterech. Starorobociański jest - owszem - wysoki, ale daje żyć, Bystra to "killer". Ale kocham tą górę. Za jej monumentalnośc, za jej piękno, i za to, ze tyle lat w wakacje miałem na nią widok prosto z okna domu mojego Ś.P. dziadka w Kościelisku. Czy wrócę? Na pewno. Czy polecam? Oj tak. Ale... potrzeba dużo sił, dużo czasu i dużo wody, żeby Królową zdobyć
  21. Dobrze jest, jak można zrezygnować i zawrócić. Ja kiedyś otrzymałem lekcję pokory i to na poziomie regli A nie było jak zawrócić, bo do celu blizej niż dalej, co nie znaczyło wcale blisko Nie chcę zeby to zabrzmiało jak moralizowanie - piękna wycieczka i zawsze szkoda, ze się nie udało, a z drugiej strony - super że aż tyle !
  22. pmwas

    Witam!

    To był chyba dobry zbieg okoliczności. Rześka pogoda i chwilowy wzrost formy. Plus chyba ta trasa jest taka fajna. Sam byłem wtedy zdziwiony tempem. Normalnie nie chodzę szybko. Tak średnio. Jak większość na szlaku.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...