Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 12.09.2021 uwzględniając wszystkie działy
-
3 punkty
-
W dniu dzisiejszym wyruszyliśmy jak w tytule> Zaparkowaliśmy tam gdzie ostatnio i wyruszyliśmy czerwonym szlakiem w górę. Ludzi trochę było ale jak na standarty polskie to niewielu. Sporo ludzi pozostało w Rohackim Bufecie a my Smutną Doliną zielonym szlakiem podeszliśmy do Wielkiego Rohackiego Stawu. Szlak fajny widokowy ,nie trudny. Szliśmy sobie powolutku jak zwykle tu zdjęcie tam krótki odpoczynek. Dzisiaj byli z nami przyjaciele spod Wadowic.Doszliśmy do stawu posiedzieliśmy trochę po napawaliśmy się atmosferą gór i zeszliśmy w dół. Była koncepcja zamknięcia kółka i zejścia z drugiej strony do Adamculi ale z różnych przyczyn odpuściliśmy.W Bufecie przysiedliśmy , niestety naleśniki nie okazały się zbyt dobre a dookoła rozchodził się dość intensywny chwilami zapach szamba , tak więc zbyt miło nie było.Powróciliśmy asfaltem do parkingu. Wycieczka naprawdę fajna tylko te 7 kilosów po asfalcie trochę dołujące. Poniżej parę fotek. widoczki na granie i dolinę z dołu robi wrażenie , na górze nie byłem i już pewnie nie będę. przy stawie pozdrowienia dla tych co na szlaku pora w dół1 punkt
-
1 punkt
-
Już jest później a zdjęć nie ma.,? Dziękuję @vatraza informację. Czyli szlak do przejścia, na pewno się wybiorę.1 punkt
-
Na Jagnięcym Szczycie byłam chyba cztery lata temu i obiecałam sobie że jeszcze na pewno wrócę na niego . I wróciłam. Z kwatery w Jurgowie wyjechaliśmy dopiero o szóstej bo pół godziny zajęło mi szukanie antyperspirantu który schował się nie wiadomo gdzie i dopiero moja bystrzejsza połowa wypatrzyła go pod fotelem. Teraz można było jechać bez obawy że po kilkugodzinnym marszu będziemy odstraszać nie tylko komary ale także innych turystów, Po drodze zaliczyliśmy jeszcze sklep ze świeżutkim pieczywem i właśnie w sklepie spotkaliśmy pana Zbyszka. Usłyszał naszą rozmowę i zapytał czy mógłby zabrać się z nami samochodem bo kolega z którym miał jechać zrezygnował. Oczywiście zgodziliśmy się bez wahania bo pan który przedstawił się jako Zbyszek z Malborka od razu wydał nam się bardzo sympatyczny i nie mogliśmy zostawić go w potrzebie. Na parkingu "Biała Woda" było już sporo aut ale ostatnio go powiększyli i o tej godzinie nie było jeszcze problemu z parkowaniem. Jak przystało na dobrze wychowanych ludzi zaproponowaliśmy panu Zbyszkowi wspólny marsz ale machnął tylko ręką i powiedział " wy młodzi to pędzicie a ja mam rozrusznik serca i tylko bym wam zawadzał". Po przebraniu się i kilku minutach rozmowy ruszyliśmy w kierunku Zielonego Stawu Kieżmarskiego a nasz towarzysz został żeby zjeść śniadanie i dopiero wyruszyć za nami. Droga przez las jak zwykle się dłużyła ale po dojściu do schroniska widoki wynagrodziły wszystko. Postanowiliśmy zjeść śniadanie przy schronisku i własnie kończyliśmy jeść kiedy przyszedł pan Zbyszek. Troszkę się zdziwiliśmy że tak szybko tu dotarł ale w sumie to droga nie jest specjalnie wymagająca a przy stawie można zregenerować siły. Jeszcze większe zdziwienie wzbudziła prośba pana Zbyszka o wspólne wejście na Jagnięcy. Szczerze mówiąc to trochę się bałam tego wchodzenia bo...po pierwsze pan Zbyszek to straszna gaduła i w aucie prawie nie dopuścił nas do głosu a po drugie skoro ma rozrusznik to chyba choruje na serce i może mu się coś stać. Okazało się że moje obawy były niesłuszne bo pan Zbyszek wystartował jak sprinter z bloku startowego i zobaczyliśmy tylko napis VIBRAM na podeszwach jego butów. Rozrusznik ? Chyba akumulator ! Zasuwał tak aż do samego szczytu a my za nim bez ani jednej przerwy. A na szczycie stwierdził że siły już nie te i przeprosił że nie szedł szybciej. Nic nie odpowiedziałam bo byłam zbyt zajęta łapaniem oddechu i udawaniem że wcale się nie zmęczyłam. Oj, dobrze ze znalazł się ten antyperspirant?Teraz bałam się tylko że zaraz zarządzi odwrót i zaczniemy biec w dół ale szczęśliwie postanowił coś zjeść a my mogliśmy zrobić kilka zdjęć. Powrót był szybki ale na szczęście pan Szybki Zbyszek już wiele nie mówił bo chyba dopadło go lekkie zmęczenie i po kolejnym postoju przy stawie i zjedzeniu deseru już wolniejszym tempem zeszliśmy na parking. W aucie jeszcze trochę porozmawialiśmy a nasz teraz już dobry znajomy Zbyszek stwierdził że wycieczka była super i musimy jeszcze gdzieś razem wyskoczyć. Wysiadając z auta spojrzał na mój leżący na podłodze antyperspirant i powiedział że też takiego używa i stopy ma zawsze suchutkie?. Stopy ? Spojrzałam na opakowanie i zamarłam.......antyperspirant do stóp!!! No cóż...z braku laku...? Kilka fotek z wycieczki?1 punkt
-
5.30 czas start ruszamy w kierunku Łysej Polany skąd niebieskim szlakiem planujemy wdrapać się Polski Grzebień,Małą Wysoką i Rohatkę. Jeszcze nie wiemy że plan nie powiedzie się w 100%. Drepczemy spokojnie ,podziwiamy widoki nieśmiało wypatrując Polany pod Wysoką gdzie planowałyśmy popas. 3 godziny mijają a polany jak nie było tak nie ma.Mijamy kilka dużych kamoli i w ich otoczeniu planujemy napełnić brzuchy. Szczęśliwie na horyzoncie pojawia się człowiek (pierwszy tego dnia),grzecznie zapytujemy o polanę która o zgrozo już dawno została za nami.Coż za rozczarowanie.Zgubić polanę na pustym szlaku to dopiero trzeb mieć talent? Brzuchy napełnione można zatem pełznąc dalej. Mozolnym tempem docieramy do Litworowego Stawu . Jesteśmy zauroczone,jest piękne, cicho, mnóstwo kwiatów,motyli.Niesamowite. Polska cześć Tatr jest piękna ale ta oszałamia kolorami,ciszą, majestatem otaczających gór i takim niezadeptaniem przez tłum. Docieramy do Polskiego Grzebienia gdy na niebie zaczynają tańczyć chmury.Gerlach jak na złość schował się i ani myśli pokazać swe oblicze. Chwila relaksu i w górę na Małą Wysoką. Tutaj poszło nam zdecydowanie szybciej i sprawniej niż się spodziewałyśmy.Niestety widoki ze szczytu ograniczone przez chmury.Nie zabierają nam one jednak radości ze zdobycia tak zacnej wysokości.Zbieramy się w dół,przed nami kawał drogi.Rohatka zostanie na następną wyprawę. Trochę poniżej Litworowego Stawu na szlaku i wokół niego robi popas 10 osobowa kozia rodzinka.Zerkają na nas czuje,młode zerkają zza pleców matek po czym niespiesznie oddalają się. Droga do Łysej Polany ciągnie się niemiłosiernie, spotykamy na drodze zaparkowany samochód leśniczego.Mowię do mojej towarzyszki że byłoby miło gdyby nas podrzucił kawałek? Moje modły zostały wysłuchane albo mam więcej szczęścia niż zakładałam bo po jakichś 5 minutach nadjeżdża leśniczy i sam proponuje nam podwózkę ??. Wpakowałyśmy się do samochodu szybko żeby przypadkiem nie zdążył się rozmyślić ? Od leśniczowki co rusz wydaje nam się że słyszymy niedźwiedzie. Między drzewami coś zwraca moją uwagę,myślę sobie zdaje mi się ale o zgrozo nie.... ok 100m od nas ( może mniej) na wzgórzu niedźwiedź wcina jakieś smakołyki.Dałam radę wydusić z siebie imię mojej towarzyszki.Ponoć najjaśniejsza biel wypadła przy mnie blado w tamtym momencie. Nasze nogi mocno przyspieszyły,zresztą nie tylko one.Całe szczęście że już widać światła samochodów, kilka metrów i jesteśmy między ludźmi .Myśl o niedźwiedziach (bo okazało że było ich sztuki dwie) nie daje mi spokoju ponieważ w sporej odległości za nami szedł ojciec z około 10 letnią córką. Wszystkie te emocje które nam towarzyszyły zostaną z nami na długo.1 punkt
-
Witajcie. Kilka dni temu miałem okazję zawędrować na Baranie Rogi drogą przez Baranią Przełęcz od Doliny Pięciu Stawów Spiskich (tą łatwiejszą). Warun zapowiadał się bardzo dobry, ranek był bezchmurny, chociaż na wieczór i noc prognozowane były bardzo silne porywy wiatru. Zaczęliśmy w Zakopanem, skąd busik na Łysą Polane i dalej Słowackim transportem sad do Smokowca. Podejście na Hrebienioka jest dla mnie tożsame z podejściem nad Morskie Oko ? Na miejsce docieramy po jakichś 35 minutach. Jako, że mamy ogrom czasu decydujemy się przejściem przez wodospady. Po wcześniejszych opadach deszczu wodospady są rwące. Droga do Teryho jak to droga do Teryho... Piwko w Zamkowskiego, piwko po drodze i zleciało wśród pięknych widoków. Pod schroniskiem robimy dłuższą przerwę, zbieramy siły i podziwiamy pobliskie szczyty. Zbliża się czas wyjścia na szczyt. Mijając Pośredni Staw Spiski odnajdujemy wyraźną ścieżkę prowadzącą na piargi Baraniej Przełęczy. Droga nie wydaje się obfitować w trudności techniczne ani orientacyjne. W pobliskiej mokrej wancie nad Baranim Stawkiem (najwyżej położony staw w Tatrach) uzupełniamy wodę. Zaczyna się stronę podejście żlebem na przełęcz. Trzymamy się prawej strony, jest ciut łagodniej. Wejście nie sprawia wielkich trudności, aczkolwiek jest bardzo krucho. Chwila odpoczynku na przełęczy i skałami ruszamy w stronę szczytu. Droga już nie jest tak oczywista, gdzie nie gdzie są stare kotwy po łańcuchach. Idziemy jak puszcza teren, czasem stromymi rynnami, czasem żlebikami oraz płytami (jak się okazało wybraliśmy dużo trudniejszy wariant niż najprostszy, którym schodziliśmy). Po kilkudziesięciu minutach stajemy na szczycie Baranich Rogów. Jesteśmy zupełnie sami, pogoda dopisuje. Za Gerlachem wiją się chmury zwiastujące mocny wiatr. Czekamy na zachód słońca... Speklakt się zaczyna oraz wraz z nim bardzo silne porywy wiatru. Chmury tańczą między górami, raz nad Lodowym, raz nad Pośrednią a raz nad Łomnicą. Po zachodzie kladziemy się do koliby na szczycie. Noc przebiega pod znakiem wiatru... Robi się całkowite mleko, wiatr osiąga pewnie coś około 120-150 km/h. Z daleka słychać jak rozbija się o skały (o Lodowy Szczyt?), A po chwili uderza w Baranie Rogi. Jest grubo. Co jakiś czas przebijają się rozgwieżdżone niebo, a czasem nie widać nic na 2 metry. Drzemiąc doczekujemy wschodu słońca. Chmury się rozstępują, robi się widno. Czas na kolejny spektakl... Gra chmur i słońca wraz z Tatrzańskimi kolosami jest niesamowita. Wiatr ucicha, kilka minut po wschodzie schodzimy do koliby na śniadanie i browarka ? Zejście z Baranich Rogów jest o wiele prostsze niż wejście. Idziemy wydeptaną ścieżka, czasem przez głazy, zdarzyły się też ze dwie rynienki. Nim się obejrzeliśmy jesteśmy znów na Baraniej Przełęczy. Ostrożnie kruchym żlebem schodzimy nad Spiskie Stawy. Zaczęło lekko kropić, zwiększamy ostrożność i dość szybko znajdujemy się nad Stawem. Miała być Lodowa przełęcz, jednak decydujemy się iść na Czerwoną Ławkę i dalej przez Staroleśną do Smokowca na busa. (Wrażenia z ławki w następnym poście, teraz kilka zdjęć)1 punkt
-
Po dłuższym odpoczynku po zejściu z Baranich ruszamy w stronę rozstaju szlaków pomiędzy Lodową Przełęczą, a Czerwoną Ławką. Wybieramy ten drugi wariant. Na początku spacerek, aż do dojścia pod ścianę, gdzie zaczynają się klamry i łańcuchy (które towarzyszą do samiutkiej przełęczy). Przestało kropić, pogoda się poprawia. No to w drogę... Skałka za skałką, chwyt za chwytem i nim się obejrzałam znalazłem się na przełęczy. Jako, że to niby najtrudniejszy szlak w Tatrach Słowackich nie daje aż tak adrenaliny jak Orla czy chociażby Rysy. Na przełęcz udaje się wejść omijając wszystkie sztuczne ułatwienia. Widoki są fajne, pięknie prezentuje się Staroleśny i oczywiście Trio Łomnica, Durny i Mały Durny. Spędzamy tam dłuższą chwilę i schodzimy do doliny Staroleśnej. Przyspieszamy kroku, bo chcemy jeszcze w Słowacji coś zjeść i skoczyć do sklepu (kończą się zapasy piwa). Zbójnicka, jeszcze jedne łańcuchy, trochę żmudnego chodnika (choć Staroleśna jest piękna) i znów docieramy na Hrebieniok. Kilka chwil i wita nad Smokowiec. Wycieczkę uważam za bardzo udaną, takiego tańca chmur chyba nigdy w życiu nie widziałem. Baranie Rogi zaskoczyły mnie pozytywnie widokami. Na Rogi jeszcze wrócę, ale z pętelka, gdzie start nad Zielonym Kieżmarskim. Teraz kilka zdjęć z Czerwonej Ławki1 punkt
-
Na zakosie przed żlebem? Użyłem obejścia poniżej hehe. ? Było super! Pogoda rewelacyjna. Fotek mam kilkaset. Relacja i opis szczytu będą obszerne...1 punkt
-
1 punkt
-
Korzystając z pięknej pogody w trzecim dniu mojego urlopu w Tatrach postanowiłam namówić moją drugą połowę na przejście OP. Prognozy były wspaniałe a nogi rozruszane po wcześniejszych wycieczkach na Koprowy Wierch i Czerwoną Ławkę więc moje prośby zostały wysłuchane i kilka minut przed godziną siódmą zameldowaliśmy się na parkingu w Brzezinach. Szlak Doliną Suchej Wody został wyremontowany i teraz to po prostu przyjemny spacer. Nie zatrzymujemy się ani przy Murowańcu ani przy Czarnym Stawie a śniadanie postanawiamy zjeść dopiero na Zawracie. Dziwne jest to ze prawie w ogóle nie ma ludzi i dopiero na przełęczy spotykamy kilka osób które jednak idą w odwrotnym kierunku czyli na Świnicę. Jedzenie dodało nam siły a endorfiny i adrenalina skrzydeł bo przeszliśmy Orlą w świetnym tempie i punktualnie o godz, 14.04 stanęliśmy na Krzyżnem. Po drodze spotkaliśmy dosłownie kilka osób a do Pańszczycy schodziliśmy we trójkę z poznanym na przełęczy turystą z Poznania. Hałas dobiegający od strony Schroniska zniechęcił nas do postoju i zeszliśmy już spokojnie na parking. Dla mnie to była najfajniejsza wycieczka w trakcie tego urlopu. Zdjęć nie robiliśmy specjalnie dużo ale kilka wrzucam?1 punkt
-
1 punkt