Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'tatry słowackie' .
-
W ubiegłym tygodniu miałem okazję po raz pierwszy pokonywać szlaki u naszych południowych sąsiadów oraz zdobyć Koprovsky Stit, jeden z najbardziej widokowych szczytów w Tatrach. Jakie polecilibyście szlaki na Słowacji? Czy dla Was też było dużym zaskoczeniem względny spokój w porównaniu do polskiej części oraz piękne, czyste szlaki? ?
- 37 odpowiedzi
-
- 4
-
- vysokie tatry
- słowacja
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Ahoj! Wreszcie znalazłam chwilę by wyspowiadać się z tegorocznego pobytu w Tatrach Pogoda udała się znakomicie, dzięki czemu udało się przejść 2 bardzo długie szlaki, jednemu z nas(ale nie mi) udało się zdobyć bardzo konkretny szczyt pozaszlakowy, oraz kilka szlaków krótszych. Nastąpił też jeden wycof, ale nie można mieć wszystkiego. Relację podzielę na 3 części, co by się zdjęcia zbyt długo nie ładowały Sobota- Tatrzańska Magistrala od Łomnickiego Stawu do Chaty Zamkovskiego. Plany na początek urlopu były trochę inne. Wycieczka miała mieć większy skład(my oraz @vatra i @Krzysiek Zd), cel miał być bardziej ambitny- Lodowa Przełęcz, niektórzy się nawet na jakieś Baranie Rogi napalali, ale w ostatniej chwili popsuły się prognozy- w sobotę po południu ma padać, a w niedzielę to już totalna pogodowa klęska. Wymyślamy zatem krótszą wycieczkę- do tego przejścia zainspirowała mnie kiedyś @Zośka mówiąc, że to najładniejszy odcinek Magistrali. Cóż, zaraz sami sprawdzimy. Jedziemy do Łomnicy elektriczką(bo mieszkamy chwilowo w Nowej Leśnej) i startujemy zielonym szlakiem. Początek szlaku raczej niczym się nie wyróżnia, jak to zwykle początki. Za to w dalszej części jest stromy, nieciekawy i jeszcze można sobie wybić potykając się o kable Po jakimś czasie mordęgi dochodzimy do skrzyżowania zielonego szlaku z Magistralą. Tu robimy sobie przerwę na jedzenie, picie i podziwianie Łomnicy Możemy w pięć minut dojść do Łomnickiego Stawu, ale chyba nam się dzisiaj nie chce. Skręcamy od razu na Magistralę. Na której uświadamiam sobie, że jej jednak nie lubię- widoki są takie sobie, bo głównie na słowackie pola i niższe górskie pasma, Tatry zaś pokazują się z rzadka. Najciekawszym miejscem na szlaku jest Łomnicka Vyhliadka, ale dziś widok nieco zachmurzony. Od tego miejsca jest już blisko do schroniska , o czym świadczy poziom wyślizgania kamieni Pogoda jest może taka sobie, ale czego nie widać na zdjęciu jest strasznie duszno a momentami wręcz gorąco, a my się akurat dziś naubieraliśmy jak na Syberię. W Chacie Zamkovskiego marzymy zatem o zimnej Kofoli. Schronisko jest w remoncie, ale działa zewnętrzny bufet, restauracja oraz wychodek. Natychmiast korzystamy z zimnej Kofoli i z wychodka też Po dość długiej przerwie w schronisku schodzimy szlakiem, który nazywam "wykręcacze kostek", jednak tym razem nie daje mi się aż tak bardzo we znaki jak poprzednio. Jeśli ktoś miał jeszcze złudzenia, że na Słowacji jest cisza, spokój i pustki, to przy Wodospadach Zimnej Wody może spokojnie się z tymi złudzeniami pożegnać. Hordy trampkowiczów jak na Moku, albo gorzej. Nie chce nam się schodzić przez Hrebienok więc idziemy żółtym szlakiem do Tatrzańskiej Leśnej. Tu hord już nie ma a sam szlak bardzo malowniczy. Kiedy dochodzimy do stacji elektriczki zaczyna padać deszcz. Może się jakoś szczególnie nie zmęczyliśmy, ale na rozgrzewkę w sam raz Niedziela- leje i grzmi, jedziemy do Popradu po Tatratea I Kofolę Poniedziałek Lodowa Przełęcz Przejście w poprzek Tatr przez najwyżej położoną przełęcz dostępną szlakiem marzyło mi się od dawna, ale zawsze coś stało na przeszkodzie- pogoda, zerwany po ulewach mostek i zamknięty szlak, covidove ograniczenia, potem znów pogoda. Ale co się odwlecze.... No i tak pewnego wrześniowego poranka pakujemy się do pierwszego porannego autobusu w Nowej Leśnej. Przed 7(dosyć późno jak na tak długi szlak, ale co tam, ostatnią elektriczkę mamy o 22.56 :P) jesteśmy w Jaworzynie. Dość żwawym krokiem startujemy, bo zimno. Dolina Jaworowa jest błotnista po opadach deszczu, totalnie dzika i bezludna( boję się misia 100 razy bardziej!) a przede wszystkim bardzo piękna. Ale też ciągnie się w nieskończoność. Owszem, można się tym pięknem napawać, ale trzeba się wdrapać prawie na 2400 npn. To kiedy to podejście nastąpi? Podejście owszem jest: I to całkiem wygodne. Gdzieś w górnej części schodów robimy sobie popas, ale jest tak zimno, że zbyt długo nie wytrzymujemy(nie idzie nam dogodzić, ostatnio było za gorąco O dziwo to Seba jest tym razem tym bardziej marudnym, strasznie na to zimno narzeka, ale ja mu robię wykład: - A na jaką przełęcz idziemy? - Lodową! -A jaka tam jest pod nią dolinka? -Lodowa! - a stawek? -Lodowy? No to jakim cudem miałoby być tam ciepło ? My tu gadu gadu, a tymczasem poprawia nam się pogoda: Końcówka podejścia jest dość krucha, więc założyliśmy sobie kaski, bo parę osób już schodzi. Po długaśnym spacerze ja już widzę przełęcz, już jestem w ogródku, już witam się z gąską(nawet widzę już zwisający łańcuch do zejścia!), tymczasem mąż mój docierający do celu jakieś 2 minuty po mnie oświadcza: Strasznie się dziś wleczemy! Bo to jeszcze nie jest Lodowa Przełęcz! To jakieś Sedielko! Coś mu się pomerdało, przez te słowackie nazwy. Na przełęczy pijemy Kofolę zwycięstwa, ale zostaje nam ponad pół butelki, bo strasznie zimno jest nadal(chociaż po tej stronie gór świeci słońce), a Kofola jest z lodówki jaworowej. Teraz nastąpi najgorsze. Trzeba zejść po łańcuchu. Nie mam w tym za dużo doświadczenia, bo szlaki raczej planuję tak by łańcuchami wchodzić a nie schodzić. No ale tym razem wygodniejszy logistycznie był marsz w stronę "domu". Najgorzej, że trzeba zejść tyłem, do czego w ogóle nie mam przekonania, ale miejscami jest za stromo na zejście przodem. No to godzę się z losem, i akurat jak już zaczęło mi się podobać schodzenie tyłem, to się łańcuch skończył Dla bojących się którzy jeszcze nie byli powiem, że ekspozycji tam żadnych nie ma, w przepaść nie da się spaść. Po krótkim odcinku z łańcuchem schodzimy po stromych piargach. Ludzie w "internetach" bardzo narzekają na degradację drewnianych schodów, ale w rzeczywistości wcale nie jest tak źle i nam schodziło się po nich bardzo wygodnie. O, już zeszliśmy: Najtrudniejsze(choć wcale nie trudne) za nami. Spacerujemy w stronę Teryho Chaty. Lisek tylko czeka na czyjąś kanapkę z plecaka: My podziwiamy widoki: I jakoś tak niespodziewanie wyrasta przed nami łańcuch: Ale przy dobrych warunkach jakoś nie jest specjalnie potrzebny. Wreszcie dopadamy schronisko! Strasznie jesteśmy zmarznięci, więc nosiczki czaj, to jest miód na nasze serca i żołądki. Nie wiem czy akurat herbata w Terince jest aż tak dobra, czy był to efekt zimna i zmęczenia. Marudzimy tak z 45 minut przy herbatce, w końcu trzeba zejść. Nie wiem dlaczego, ale zejście z Terinki juz po raz drugi zajmuje mi o wiele więcej czasu niż te mapowe, chociaż schodzi się tam całkiem dobrze. No, ale jakieś to takie długie i mozolne. W Chacie Zamkovskiego robimy dłuższą przerwę(może stąd takie ślamazarne zejście :P) ponieważ poza łańcuchami, piargami, i długością szlaku czeka nas jeszcze jedna trudność: wykręcacze kostek! Tym razem idę rzeczywiście wolniej niż poprzednio, ponieważ mam w nogach więcej kilometrów. Końcówka upływa nam na marudzeniu jak bardzo bolą nas stopy i mamy już tego dość, czyli klasyk W Smokovcu idziemy na pizzę i musimy być bardzo głodni i zmęczeni, ponieważ cebula wydaje nam się najpyszniejszą rzeczą na świecie. Jutro trzeba będzie odpocząć, ale że ma być pogoda, to na krótką wycieczkę pójdziemy. CDN.
-
Cześć, Jestem nowy na forum, więc mam nadzieję, że nie popełnię żadnych faux pas. Dzisiaj, pierwszy raz od bardzo dawna pojawiłem się w Słowackich górach (ostatni raz w 1999). Co prawda dwa tygodnie temu miałem przyjemność wyjść na Bystrą z ekipą z Taromaniaka, którą spotkałem za Siwym Zwornikiem, i dzięki której trafiłem na to forum, pozdrawiam ich bardzo serdecznie ? Jednakże tak by pojechać by chodzić tylko po słowackich tatrach, nie byłem. Przechodząc do opisu, wyjechałem z Krakowa o 3 w nocy, trochę za wcześnie, bo byłem (w sumie byliśmy, bo tym razem nie wyrwałem się sam) przed 6 na parkingu (Parkovisko Tri studničky, koszt 5 euro za dzień). Sama droga średnio przyjemna, mgła i trochę kropiło. O 6 wyruszyliśmy z parkingu czerwonym szlakiem do Jamské pleso, ładnie ale jednak droga w lesie i trochę nudno. Chyba usłyszałem odgłosy z rykowiska ale powiedziano mi, że to raczej nie jelenie. To smutne z uwagi, że jednak wychowałem się obok dośc dużego lasu i myślałem, że potrafię rozpoznawać jelenie. Z Jamské plesa niebieskim szlakiem prosto na Krywań. Trasa do Krivánskiego žľabu bez śniegu, skały suche, słonecznie choć trochę wiało. Kilka przyjemnych widoków. Ciekawie zaczęło się od Krivánsky žľab, czyli już podejście pod sam Krywań. Skały były suche ale trzeba było w pewnym momencie ubrać raki (w sumie raczki by wystarczyły). Prognoza nie zapowiadała się dobrze jeśli chodzi o słońce i wiatr ale jednak mieliśmy szczęście, co widać na poniższych zdjęciach. Nie było ani jakiegoś porywistego wiatru, były dłuższe chwile bezwietrzne chwile a słońce, naprawdę dawno nie trafiłem w Tatrach na tak piękną pogodę. Powrót zielonym szlakiem, na którym widoki również były piękne. Cóż, chyba częściej będę wpadał na Słowację.
-
Cześć wszystkim! ? Dawno mnie tu nie było, ale jako, że z racji odległości rzadko bywam w Tatrach, to przez jakiś czas nie miałam za wiele do powiedzenia ? W poniedziałek wróciliśmy z dłuższego pobytu na Słowacji, więc mam potrzebę troszkę się uzewnętrznić. Wyjazd pogodowo był do dupy, ale mimo niesprzyjających warunków udało się zdobyć kilka nowych szczytów i przełęczy oraz poznać nieznane nam do tej pory szlaki. Odcinek 1 Stacja elektriczki Popradske Pleso-Chata Pri Popradskom Plesie- Rozstaj Szlaków nad Żabim Potokiem-Dolina Hińczowa-Wyżnia Koprowa Przełęcz-Koprowy Wierch(powrót tą samą drogą). Prognozy na ten dzień nie były zbyt ciekawe- miało być pochmurno z przejaśnieniami, oczywiście naiwnie sądziliśmy, że największe przejaśnienia spotkają nas na szczycie ? Jako, że to pierwszy dzień, nie chce nam się wstawać na pierwszą elektriczkę wraz ze słowackimi kurami, a i szlak nie jest zbyt długi, więc nie ma sensu się zrywać(czas pokaże, że to jednak był błąd). W każdym razie wstajemy sobie na luzie i na szlaku jesteśmy dopiero o 8.30, co jak na Tatry jest dramatycznie późno, ale kto by się tym przejmował, jak ostatnia elektriczka powrotna jest o 22.30 ? Rozpoczynamy asfaltowanie, a wraz z nami cały peleton turystów. Jeśli ktoś jeszcze wierzył w mit spokojnej Słowacji, to na tym szlaku pozbędzie się złudzeń ? Jak na razie jest lampa, więc humory mamy dobre. Liczymy tylko, że ten peleton pójdzie sobie zaraz na Rysy czy inną Osterwę ? W schronisku nie robimy przerwy, bo jeszcze będzie dziś okazja, idziemy dalej niebieskim szlakiem przez las. Przy rozejściu szlaków peleton rzeczywiście częściowo się odłącza, ale wraz z nami na Koprowy i tak podąża całkiem spora grupka- cóż, jest sobota, a prognozy na niedzielę są do niczego. Pniemy się mozolnie na kolejne piętra: Chmurek niestety coraz więcej ? Trochę zaczynam jak zwykle marudzić, bo znowu porwaliśmy się na dość ambitny cel bez aklimatyzacji, ale mi po prostu szkoda czasu na chodzenie po lesie w pierwszy dzień, już wolę trochę pocierpieć ? Dochodzimy do Doliny Hińczowej, gdzie mamy spory odcinek po płaskim, więc nawet idąc można odpoczywać. Widać Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem, stary słowacki szlak na nią wydaje mi się z tej perspektywy nieco karkołomny ? Za stawami czeka nas niedługi kawałek podejścia na Koprową Przełęcz Wyżnią: Idziemy monotonnymi zakosami, niestety chmury pożarły większość widoków ? Na przełęczy zakładamy ostatni obóz przed atakiem szczytowym ? Z tego miejsca do szczytu zostało nam może z 40 minut, droga wygląda dość prosto: Tu jeszcze były jakieś resztki widoków: A tak wygląda szlak z bliska: Od tego miejsca zaczyna robić się ciekawiej, gdyby nie chmury, to chyba byłaby tam nawet jakaś ekspozycja ? Czasem trzeba użyć 4 kończyn, ale wejście większych trudności nie sprawia: Meldujemy się na szczycie, na którym jest tłum turystów, oraz totalne mleko na 4 strony świata ? Siedzimy z pół godziny licząc, że może się coś rozwieje, ale nic takiego nie ma miejsca, więc smętnie rozpoczynamy proces zejścia. Zdjęć za bardzo nie robimy, bo pogoda siadła, a z resztą byliśmy tu już dzisiaj ? Tym razem w schronisku marudzimy aż godzinę, bo postanowiliśmy wypić Kofolę i zjeść obiad- podczas którego o mało nie udławiłam się ziemniakiem, ale to już inna historia ? Nakarmieni złazimy szybciutko asfaltem do stacji elektriczki i tak kończymy pierwszą tegoroczną przygodą. Jak zwykle mądry Polak po szkodzie- gdybyśmy wyszli te 2 godziny wcześniej to widoki zapewne by były. Ale jakoś mnie to specjalnie nie martwi, bo będę jak Treminator i Ja tu jeszcze wrócę. Oczywiście dopiero w przyszłym roku, ale zamierzam przetestować szlak przez Dolinę Koprową i Hlińską. CDN. ?
-
Pytanie do bywalców słowackiej części Tatr. Pod koniec września wybieramy się do Novej Lesnej, a jako, że na tamtejszym dworcu nie ma kasy biletowej i w pociągu też biletów kupić nie można to gdzie je kupujecie? Na jednym z popularnych blogów są wyszczególnione miejsca gdzie można te bilety kupić(np. sklep, poczta- tam czynne chyba do 18, a co jeśli przyjedzie się wieczorem, a start na szlak nazajutrz wcześnie rano?) ale, że są to informacje z 2015 roku, to obawiam się, że mogą być nieaktualne.
-
Jakoś cicho o tym, a tu data wprowadzenia "słowackiej policji górskiej" się zbliża: 1 XI b.r. Mówi o tym Słowak przewodnik i wspinacz w filmie z panelu o przewodnictwie wysokogórskim. Najważniejszy fragment: 00:56:00 do 01:01:38. Trafiłem na to tutaj: http://forum.turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?f=4&t=19811&sid=d0909c4825289fb6cf8ba50f987d834b&start=120#p770488. Tak, jak niektórzy tam piszący, uważam, że największą szkodę wyrządzają fejsbukowicze (nie wszyscy, ale ich masa) oraz ci, którzy bez głowy piszą o pozaszlakowym chodzeniu. Wiadomo było, że zaostrzenia się pojawią, no i się pojawiły, i to, przynajmniej na razie i teoretycznie, dość konkretne. Zobaczymy, jak to będzie w praktyce.
-
Jakie trasy polecacie po stronie słowackiej, takie żeby wyruszyć z Zakopanego i tego samego dnia udało się wrócić do Zakopanego?
-
łomnica Pewna historia wbiegu na Łomnicę
Michał Marek opublikował(a) wpis na blogu w Michał Marek o górach
Położyłem się do łóżka, nastawiając w telefonie porę pobudki, po czym po uruchomieniu muzycznej aplikacji, jeszcze tylko słuchawki na uszy i mogłem rozpocząć mentalne przygotowanie przed tym, co miało nastąpić po przebudzeniu. Wiłem się pod pościelą przy zgaszonym świetle i powtarzałem sobie w myślach, że jeszcze tylko kilka tytułów i do spania. Jednak przez zbyt długie łóżkowe tańce przy słuchaniu motywacyjnej muzyki przed snem, dopiero po trzech godzinach od początkowo zaplanowanej pory, przyjechałem na miejsce skąd miała się zacząć moja biegowa eskapada. Po lekko ponad godzinie jazdy, na rozległym parkingu obok kamperów, zaparkowałem samochód. W jego wnętrzu przy rozgrzanym powietrzu kabiny, sprawdziłem czy wszystkie tałatajstwo spakowałem do plecaka. Po tej krótkiej odprawie pogratulowałem sobie przygotowania, zapomniałem tylko zamienić złotówki na euro, ale liczyłem, że nie będzie to nazbyt rażące niedopatrzenie. Podczas wychodzenia wyraźnie dało się odczuć sporą różnicę temperatur. W policzki uderzyło chłodne górskie powietrze, a po pierwszym jego zachłyśnięciu przez nozdrza, pobudzenie zagrzewało do nadchodzącego wysiłku. Trzask zamykanych drzwi był pretekstem do zwrócenia na mnie uwagi przez parę, rozciągali się na matach rozłożonych przy kamperze obok. Swój swego pozna, bo wyglądałem jak biegacz, który ma za chwilę wystartować w biegu ulicznym, z tą tylko różnicą, że miałem zarzucony na siebie mały plecak ze szpargałami i chustę na głowę. Spotkaliśmy się wzrokiem, po czym uznałem, że podniesione wspólnie dłonie na znak biegowego pozdrowienia, są dobrym omenem przy początku dzisiejszej próby wbiegu na drugi, co do wysokości szczyt Tatr. Od parkingu w Tatrzańskiej Łomnicy odchodzi asfaltowa ścieżka. Jej lewa strona przeznaczona jest dla pędzących w kierunku kotliny pojazdów trójkołowych. Wyłaniały się one niepostrzeżenie zza zakrętów na licznych serpentynach, dlatego zaufałem znakom i trzymałem się prawej strony. Biegnąc w kierunku stacji kolejki linowej o nazwie Start, zlokalizowanej na Huncowskim Uboczu, zastanawiałem się czy podołam postanowionym sobie założeniom. Od początku cel rysował się na horyzoncie pozbawionym chmur, a pęd powietrza pozwalał się poczuć tylko podczas ruchu. Nabierałem wysokości, Słońce na niebie także, tym samym ogrzewając powietrze. Gdy dobiegłem, schowałem na Stacji wcześniej założoną na siebie bluzę do plecaka, kiedy to zarzucając nim ponownie, zwróciłem uwagę na liczną kolonie wróbli, które lataly wokół zachodniej ściany budynku. Setki jak nie tysiąc z setkami skumulowanych małych lotów pozwała snuć teorię, że są gatunkiem towarzyskim. Na tym jednak poprzestałem na dziś rozmyślania na temat stadnych zachowań ptaków i rozpocząłem rozgrzewkę. Na Huncowskie Ubocze, wbieg trwał kilkanaście minut postanowiłem więc porozciągać się, doszło jeszcze parę wymachów w miejscu i dogrzewających ruchów, począwszy od szyi do ruchu kostkami, na kilku łykach wody kończąc. Jeszcze chwila i miałem skupić się na miarowaniu kroków do kolejnej stacji, dla mnie będącej miejscem złapania oddechu i drugiego śniadania. Szerokie zbocze wykarczowane w miejscu stoku, tuż obok początkowo drzewa brzozy karłowatej, sosen, limby czy modrzewia zanikają, a wraz z wysokością w ich miejsce porasta głównie kosodrzewiną i sit skuciną, która mimo lata zdążyła zmienić kolor z zielonej na jasne odcienie czerwieni. Na górny odcinek zbocza, zdecydowałem się zamiast trasą w zimie narciarską wbiec, ale jednak pod kolejką. Ten wariant, mocno nachylony skracał odległość kosztem nakładu sił, ale zależało mi na czasie więc wybór był zrozumiały. Stąpałem po granitowych głazach pomiędzy karłowaciejącą wraz ze wzrostem wysokości kosodrzewiną. Początkowo jej krzewy, momentami wyższe ode mnie przy Skalnym Plesie na wysokości 1721m N.P.M. sięgały zaledwie do pasa. Wagoniki kolejki gondolowej wwoziły turystów, kolejno wysiadajacych na stacji. Przypatrywałem się im przez moment, ale ich zachowania zazwyczaj podobne sprowadzały się do flegmatycznego tempa opuszczania stacji i obracania głową we wszystkie strony świata. Po kilku chwilach ręka nurkowała w kieszeni czy torebce, a po wynurzeniu w dłoniach telefony po kilku naciśnięciach w ekran, były gotowe do rejestracji obrazu. Usiadłem na kamieniu nieopodal stawu. Spoglądając w stronę szczytu i dalszej drogi, zajadałem naleśniki z mąki ryżowej, które przygotowałem w przed dzień eskapady. Czasem widok góry przysłaniała gondola kolei wysokogórskiej, której budynek dolnej stacji znajduje się w Skalnym Plesie, czyli miejscu gdzie się obecnie znajdowałem. Wagonik od 1940 roku wwożąc, umożliwiają kilkudziesięciominutowy pobyt na Łomnicy, by następnie zwieźć ponad 900 metrów niżej gromadę upojonych widoczkiem turystów. Z kolejnym kęsem przemieszanym łykiem wody, wyobrażałem sobie jak mogła wyglądać budowa kolejki, której wagonik w najbardziej newralgicznym momemcie zawisa setki metrów w powietrzu. Byłem pod wrażeniem. Równocześnie w głowie odbywała się wnikliwa analiza moich kolejnych posunięć na ten dzień, ale jak to w zwyczaju bywa rzeczywistość serwuje dalece inną wersję zdarzeń jakie wynikały ze wstępnych założeń. Miałem ze sobą dwie półlitrowe butelki, które zdążyłem opróżnić, toteż zanurzając je poniżej lustra sprawiłem, że były pełne wody i w tej formie zakręcone zapakowałem. Z pełnym plecakiem i brzuchem ruszyłem w nastroju nieodpartej chęci wejscia na szczyt, rozpoczynając tym samym dzisiejsze perypetie pozaszlakowe. Rozpoczęło się niewinnie. Scieżka doprowadziła mnie do starych drewnianych chałup, których pognite ściany zwiastowały rychłe zawalenie się konstrukcji. Krążyłem wokół moment w wysokiej trawie, aż w końcu wypatrzyłem pomiędzy kosodrzewiną wychodzony, wąski skrawek sit skuciny. Uznając, że tędy droga po kilku minutach znalazłem się u progu ścianki, na której gęsto wystawały skalne garby. Z gracją przemieszczały się po nich Kozice, które swoją nonszalancją poruszania się nijako zapraszały do pohasania wraz z nimi. Odpuściłem sobie jednak bycie szarmanckim i w swoim stylu zacząłem piąć się po ściance, by czym prędzej znaleźć się na grzbiecie. Trzymałem się skalnych garbów. W miejscach gdzie wyrastały leżało sporo kamieni, uznałem, że bezpieczniej stawać na nich niż drzeć po stromiźnie, wplatając dłonie w wysoką trawę nie wiedząc, co kryje się pod źdźbłami. Po pewnym czasie jednak nad głową zauważyłem wystające gzymsy skalne, znałem już zatem genezę skąd biorą się przy garbach kamienie. Mniej wiecej w tym czasie zauważyłem kamienny luft, na który postanowiłem się wspiąć. Wyprowadził mnie on z dala od pola spadku kamieni z gzymsów, a przede wszystkim na potężny grzbiet. Ten mieniący się odcieniami pożółkniętych traw i jasnych piargowisk, pokonałem w biegowym tempie, aż do Przełęczy Łomnickiej. Dalej po lewej Sławkowski szczyt, bliżej panorama na Dolinę Pięciu Stawów Spiskich z Pośrednią Granią czy Lodowym Szczytem, a na pierwszym planie na prawo potężna macka zachodniego ramienia Łomnicy, po której częściowo prowadzi droga klasyczna na szczyt. Na nim wyraźnie widoczny budynek obserwatorium z barierkami ścieżki widokowej. Drzewa, kosodrzewinę, trawy i kolorowe kwiaty zostawiłem za sobą. Wpatrywałem się i nawet mimo wielu okazji, ten skalny świat powodował przyspieszony puls już i tak podbity biegowym tepem. Dzięki niemu na wysokośc ponad 2200 m N.P.M. dostałem się w nieco ponad dwie godziny. Niepostrzeżenie przyłapałem się na tej samej czynności jaką wykonywali turyści wysiadając z wagonika. Cyknąłem kilka fotek i kontynuowałem przygodę. Grzbiet zamienił się w skalną grań, na której w oddali, znajdowały się sylwetki wspinaczy drobne i filigranowe. Spoglądałem to pod nogi, to w kierunku szczytu. Nagle usłyszałem dźwięk wirników śmigłowca i silnika. Obróciłem się przez ramię, leciał w moją stronę zbliżając się w zaskakującym tempie. Zdążyłem popatrzeć w stronę grani i wypatrzyłem wspinaczy około sto metrów przede mną. Stali oni wąsko z rozłożonymi rękoma, zwróceni w stronę nadlatującego śmigłowca. Taka postawa to informacja dla pilota, że to właśnie ci ludzie wzywali pomocy lub oni są poszkodowani. Chciałem być w centrum wydarzeń podbiegłem więc wyżej, by zmniejszyć swoje położenie względem rozgrywanej akcji ratunkowej. Tak jak kilka osób, schowałem się za skałami. Po kilkunastu sekundach śmigłowiec doleciał na miejsce, zawisnął w powietrzu, a z jego wnętrza przyczepiony do stalowej linki ratownik opuszczony na grań, rozpoczął akcję ratunkową. Pęd powietrza od wirników mógł ją zakłócać dlatego ratownicy stosują taką zasadę, że na czas opartywania do momentu przygotowania do wciągnięcia rannego na pokład, smigłowiec odlatuje i zatacza powietrzne kółko w okolicy, by następnie wrócić po ratującego i ratowanego. Ten model działania sprawdził się i tym razem. Po opuszczeniu stalowej linki ratownik przyczepił siebie, a że byłem na tyle blisko, dostrzegłem twarz poszkodowanego. Z uniesionymi rękoma w górę nabierał wysokości wraz z helikopterem, transportującym go na lince zwisającejcej kilka metrów poniżej nadwozia. Wtedy krzyknąłem głośno w eter. -O kurwa, przecież to Milan!! -Miiichał, górski bracie. Ktoś krzyczy. Rozglądam się i przecieram oczy ze zdumienia. Kilka metrów powyżej stoi mój kolega, idę więc w jego stronę, on w moją. -Woorts!!!Co Ty tu robisz? Wypowiadam te słowa witając się serdecznym uściskiem. -To samo co Ty Michał, idę na Łomnicę. Odpowiedział. -Tak, ale chyba w okrojonym składzie. Poznałem Milana, to po niego przylecieli, prawda? Zapytałem. -Milan tak niefortunnie stanął, że chyba złamał kostkę, ale cieszył się, bo zawsze chciał przelecieć się śmigłowcem i mimo to idziemy dalej. Zaczęliśmy wspólną salwę śmiechu i po chwili zapytałem. -My, to z kim jeszcze jesteś Woorts? -Jestem tu z bratem Milana, zaczyna przygode w górach i chcę mu pokazać jak jest na szczycie. Idziesz z nami? -Dzisiaj wbiegam i robię wejście solo, ale z chęcią poczekam na Was na szczycie. -W porządku, do zobaczenia. -Hej, hej. Wypowiedziałem będąc już w ruchu. Dalsza droga na szczyt wymagała lekkiego trawersu po płytach tuż pod szczytem Łomnickiej Kopy. Chwilę po tym znalazłem się przy źródle Mojżesza. Jest to żleb w którym nie było ani wody, ani nie był ten żleb jakoś nadzwyczajny w moim skromnym odczuciu, aby nadawać mu tak patetycznego wydźwięku. Znalazłem się u stóp ciekawego kominka, którego nachylenie wynosiło około i 45 stopni ponad. Zamontowano w nim sporo sztucznych ułatwień. Nie wiem nawet czy nie na całej długości znajdowały się łańcuchy. Przed i w kominku utworzył się zator z ludzi w drodze na wierzchołek lub z niego schodzących. Wiele osób było prowadzonych przez przewodników i to oni kierowali ruchem. Wiadome więc było, że siebie i swoich klientów traktują jako osoby uprzywilejowane z pierwszeństwem przejścia. Mając własną teorię na zaistniałą sytuację i separując się od hierarchii wiszącej w wyimaginowanej chmurze, ruszyłem w górę równolegle, wzdłuż ułatwień lecz po nagiej skale. W moim sąsiedztwie na wyciągnięcie ręki, ludzie stali przy łańcuchach czekając na swoją kolej, by móc zmienić swoje położenie. Im wyżej tym bardziej ruch malał. Podszedłem więc i przy łańcuchach kontynuowałem wspinaczkę nie używając ich jednak. Kilka metrów powyżej mnie porusza się turystka z przewodnikiem. Szli w dół na asekuracji lotnej. Akurat odpoczywałem na półce skalnej więc postanowiłem, że przepuszczę tę dwójkę. Niedoczekanie...Kobieta poślizgnęła się na wychodzonej skale. Zanim lina zdążyła się naprężyć i wyhamować upadek, kobieta znalazła się poniżej półki na której stałem. Ostatni gryz jabłka, wyrzuciłem ogryzek i podszedłem do turystki. Jej wyraz twarzy mówił wszystko, co mogły wypowiedzieć słowa przy pełnej szczerości i wysokim poziomie erudycji. Z mimiki odczytałem, że poślizgnięcie oznaczało dla kobiety mocny zgrzyt w finalnym rozliczeniu z własnymi słabościami, a uśmiech miał zakrywać te głeboko skrywane wewnętrzne odczucie. Wiedziała, że idąc sama mogła narazić się na śmierć, a progi jakie sobie postawiła były dla niej zbyt wysokie. Pomyślałem, że musi być bardzo ambitną osobą. I dzielną, bo grała rolę dalej mimo upadku, nie ukazując całkowicie po sobie, czego doznaje jej ego. Trafiła jednak na dobrego psychologa. -zobaczysz po kilku dniach dojdzie do Ciebie czego dokonałaś. Wyciągnąłem rękę w jej stronę. -No zdarza się. Odpowiedziała, nie tyle co do mnie tylko w stromą przestrzeń. Wsparła się na mojej ręce, po czym pomogłem turystce w wejściu na półkę skalną do czasu nadejścia przewodnika po kilku sekundach. Było ciasno, obtarłem się o niego w kominie, patrząc się w jego oczy chłodnym spojrzeniem wymownie, na temat jakości asekuracji. Jeszcze tylko kilka granitowych płyt do pokonania, potem kilkadziesiąt metrów po grani i będę na szczycie. Ten odcinek pokonałem bez większych przygód pozdrawiajac się jedynie górsko ze wspinaczami na drodze. Niczym nieskażona połać nieba, szczyty wyraźne wyostrzone jak wzrok, którym się w nie wpatrywałem i wszechobecne poczucie chwili wyjątkowej conajmniej jak miejsce. Cóż za przepiękny widok na tatrzańskie pasmo. Rozłożyłem się na skalnym fotelu, którego powierzchnia ogrzana od Słońca zapewniała komfort, a kształt wygodne ułożenie podczas podziwiania panoramy. Wpatrywałem się w zarysy szczytów, może nie ukazując ekstrawertycznie satysfakcji, może jedynie lekkim uciskiem warg i zaciśniętą pięścią. Poruszała się jakby grała na marakasie, a druga robiła zdjęcia. Uwielbiam momenty, kiedy zupełnie naturalnie człowiek lapie sie na tym jakie ruchy wykonuje jego ciało zdradzając emocjonalny stan. Taką zdradę jestem w stanie wybaczyć. Mój wyluzowany umysł w kooperacji z ciałem dawał upust emocjom. Ludzie Uśmiechali się pozdrawiali, a ja nie zastanawiałem się dlaczego po prostu łapałem chwilę i usmiechałem się razem z nimi, a gęsia skórka pojawiła się na powierzchni ciała. Włączyłem nagrywanie w telefonie. Chciałem mieć zapisany obraz panoramy, jako pamiątkę. -Heeej, jak mam Cię znaleźć, podaj mi swój numer. Słyszę donośne zapytanie ze szczytu. -No, dobra zapisz sobie 668.....wykrzykuje dziewczyna poniżej wierzchołka schodząc po grani. -Ja też będę miał, wszystko nagrywam! Wtrąciłem, kierując telefon w stronę dziewczyny. -O nie, e wyglądam jak czarownica lepiej widoczki nagrywaj. -Dobra mam. Miło było poznać do usłyszenia! Krzyczy facet. -Paaa! Pożegnała się po podaniu pozostałych cyfr. Skończyłem nagrywać. Pozostało dostać się tylko na metalową kładkę zbudowaną na szczycie. Kilka metrów, skok przez łańcuchy zamontowane w poprzek na słupkach i jestem. Osoby w liczbie pomiędzy tłumem, a tłokiem przemieszczały się po szerokim na dwie osoby podniebnym chodniku, ograniczonym barierkami na wysokość prawie klatki piersiowej. Wszystkich rozpieszczał ten sam widok, jednak nie za tę samą cenę. Przeważająca część dostała się na szczyt wagonikiem płacąc kilkadziesiąt euro. Bezcenna jednak była wspinaczka i możliwość spędzenia czasu w dobrowolnej ilości. Ci od kolejki mogli przebywać na wierzchołku maksymalnie 50 minut, jeśli chcieli wrócić tym samym sposobem jak się nań dostali. Nie mówię, że jazda kolejką nie dostarcza wrażeń sam jednak wolę wariant, który wybrałem dziś. Na szczycie znajduje się restauracja, najwyżej położona w tej części Europy. W środku wystrój raczej hotelowy niż w górskim stylu, oświetlony naturalnym światłem. Tuż za wejściem barek, a dalej liczne kanapy. Ściany postrzępione pobielałym gipsem, a na nich zdjęcia w ramkach w dużym formacie nawiązującym do historii kolejki. Ostatecznie klimat miejsca psuje zauważony barman w garniturze w koszuli pod muszką. To trochę jakby ksiądz na dyskotece próbował spowiadać za barem i zachęcał do wstrzemiężliwości. Aż strach podchodzić. Kolejka na kilka osób, postanowiłem jednak zadać kŕotkie pytanie bez straty czasu. -Sorry is it possible to pay in polish złoty? Zagaiłem. -Payment is only in Euro. Odpowiedział barman. Wyszedłem przed budynek. Mój wskazujący palec przejeżdzał powierzchnię ust i wten naszła mnie złota myśl. Któż jak nie oni mogą mieć euro i będą chcieli zamienić je za złotówki. Wiedziałem, że czeka mnie misja znalezienia rodaków w tym międzynarodowym towarzystwie, bowiem na szczycie dało się słyszeć wiele języków. Angielski, niemiecki słowacki czy węgierski to kilka z których udało mi się rozpoznać. Zapoznałem się z cennikiem restauracji i wymyśliłem przelicznik. Za pięć złotych byłem w stanie zgodzić się na zakup jednego euro. Podjąłem się próby stworzenia z Łomnicy najwyższego kantoru w tej części Europy i zacząłem szukać kontrahentów. Nie chciałem drzeć ryja na cały regulator w poszukiwaniu aprobaty, że znajdzie się ktoś kto dokona ze mną transakcji. Na szczycie ciasno od ludzi, przemieszczam się pośród nich i nasłuchuję, chciałem znaleźć w sposób dyskretny chętnych do wymiany. Uśmiechają się do siebie i rozmawiają po polsku, o czym nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia wygladali na dobrych znajomych. -Czeeść. Widać, że wybiłem rozmówców całkiem z ich klimatu rozmowy. -Przepraszam? Odpowiedziała dziewczyna tonem, który dał się rozumieć jako"Czy to do mnie i o co chodzi". -Zagadałem, bo słyszałem polski język, fajnie jest spotkać rodaków za granicą. Odpowiedziałem pompatycznie jak byśmy się znajdowali conajmniej na drugiej półkuli. -Nie spodziewałem się, że nie bedzie można płacić złotówkami na szczycie, macie może zamienić złotówki na euro? Kontynuowałem. Znajomi popatrzyli na siebie wymownie. - Właśnie przyszliśmy z Durnego i chcemy zjechać kolejką. Idę kupić bilety na przejazd, jeśli zostaną nam pieniądze wtedy możemy sprzedać euro. Odpowiedziała dziewczyna. -Wilk syty i owca cała jeśli kupisz bilety i zostaną dla mnie drobne. Przy tych słowach odprowadziłem nowo poznaną do kas. -A więc Durny, zapewne szliście Jordanką? Zagaiłem. -Świetne lufy i extra widoki. Tak około dwóch godzin podniebnego spaceru polecam. Odpowoedział wspinacz. -Na pewno się wybiorę, Durny Szczyt jeden ze szczytów Wielkiej Korony Tatr, którą chcę skończyć. Zauważyłem po pierwszym zdaniu, że złapaliśmy nić porozumienia. -Właśnie dzisiaj z Marią skończyliśmy ten Projekt na Durnym. Odpowiedział. -Sorry, a Ty jak masz na imię? Zapytałem podłapując wątek z imionami. -Grzesiek. -Miło mi, jestem Michał. Gratulacje, Wielka Korona Tatr, wielu chce ją mieć na swoim koncie. Ile czasu zajął Ci ten projekt? -Około półtorej roku, ale nie spieszyłem się jakoś szczególnie. -Jasne, są i tacy, co w jeden sezon zdobywają wszystkie czternaście szczytów. -Wszystkie bilety są już wykupione. Wtrąciła informację do rozmowy Maria. -Nie żebym cieszył się z powodu fiaska waszego planu, ale to oznacza, że na pewno znajdą się euro na wymianę, prawda? -Ile potrzebujesz? Zapytała Maria. -Dobrze jest mieć pamiątkową pocztówkę z pieczątką ze szczytu i może kawka na wzmocnienie się przyda, 5 euro. -Mam 4,5 reszta to duży nominał, może być? -za dwadzieścia złotych i tak nie mam drobnych, pasuje? Przekazaliśmy sobie pieniądze. -Słyszałem czego dokonał dzisiaj Grzesiek, wspinacie się razem? Zapytałem przy okazji rozmowy na szczycie. -Jego sukces to mój sukces, też skonczyłam projekt na Durnym. -Gratuluję Wam jesteście niesamowici dogonię Was z moimi zdobyczami górskimi. Łomnica jest numerem osiem. Pożegnaliśmy się serdecznym uściskiem, po czym udałem się po pocztówkę i wzmacniającą kawę. Dzień był słoneczny i bezwietrzny toteż nie miałem najmniejszej ochoty schodzić. Mijała już druga godzina na szczycie, dalej podziwiałem widoki. Siedziałem na głazach, nieopodal drogi wspinaczkowej, kąpiąc twarz w promieniach. W myślach retrospekcje przywoływały wspomnienia. Świetna sprawa patrzeć na szczyty na których się już było. Z każdym wejściem, związana jest jakaś ciekawa historia. Analizowałem także próby wejścia na szczyty które jeszcze przede mną, a były w zasięgu wzroku. -Michał ! Dało się słyszeć lekko podłamanym głosem. -My już schodzimy. Schodząc, relacjonował. -Woorts, witaj na szczycie. Wstałem i poszedłem w jego strone ze słowami na ustach, po czym oparłem dłonie na ramionach kolegi. -Co z Milanem dzwonił ze szpitala? -Nie mam dobrych wieści, złamał kostkę w dwóch miejscach. Musimy szybko schodzić i jechać do szpitala, czeka go operacja. -Cholera nie dobrze. -nie dobrze. Odbierzemy go i jedziemy do Czech, nie operują takich złamań na Słowacji. -Woorts pozdrów go ode mnie, niech wraca do zdrowia prędko, a Ty także uważaj na siebie górski bracie. -Michał trzeba koniecznie znów spotkać się w górach. -Pozdrawiam cie górsko do zobaczenia. Przyszedł też czas i na mnie. Wróciłem jednak jeszcze na moment na kładkę zrobiłem rundkę po szczycie i pognałem tam gdzie kierowało się Słońce w dół het w doliny w stronę parkingu. Z tego miejsca na tle rozległej kotliny wyglądał jak szara plama wielkości korka na rozpoztartym prześcieradle. Jak postanowiłem tak zadziałałem. Droga do miejsca gdzie pozostawiłem auto, bez znamion przygody potrwała około dwóch godzin. Na parkingu wyjąłem kluczyk z plecaka, jeszcze tylko ostatni rzut oka na Łomnicę z wypowiedzianym w myślach "zrobiłem to" i ruszyłem samochodem w drogę powrotną.-
- 2
-
- bieg
- tatry słowackie
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zachodnie Tatry Słowackie, wydają się tak zapomniane, albo robią wrażenie zapomnianych, a mają tak wiele do zaoferowania, poniżej zbiór zdjęć z tego pięknego zakątka na ziemi ? Ciągle widzę zdjęcia z naszych Tatr i znanych mi miejsc, może macie coś wartego uwagi w swoich szufladach by pokazać? Oczywiście z zachodnich Tatr Słowackich. Chętnie poznam nowe miejsca i zainspiruje się na kolejne wycieczki ?
- 2 odpowiedzi
-
- 19
-
- tatry zachodnie
- tatry słowackie
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami: