5.30 czas start ruszamy w kierunku Łysej Polany skąd niebieskim szlakiem planujemy wdrapać się Polski Grzebień,Małą Wysoką i Rohatkę.
Jeszcze nie wiemy że plan nie powiedzie się w 100%.
Drepczemy spokojnie ,podziwiamy widoki nieśmiało wypatrując Polany pod Wysoką gdzie planowałyśmy popas.
3 godziny mijają a polany jak nie było tak nie ma.Mijamy kilka dużych kamoli i w ich otoczeniu planujemy napełnić brzuchy. Szczęśliwie na horyzoncie pojawia się człowiek (pierwszy tego dnia),grzecznie zapytujemy o polanę która o zgrozo już dawno została za nami.Coż za rozczarowanie.Zgubić polanę na pustym szlaku to dopiero trzeb mieć talent?
Brzuchy napełnione można zatem pełznąc dalej. Mozolnym tempem docieramy do Litworowego Stawu .
Jesteśmy zauroczone,jest piękne, cicho, mnóstwo kwiatów,motyli.Niesamowite.
Polska cześć Tatr jest piękna ale ta oszałamia kolorami,ciszą, majestatem otaczających gór i takim niezadeptaniem przez tłum.
Docieramy do Polskiego Grzebienia gdy na niebie zaczynają tańczyć chmury.Gerlach jak na złość schował się i ani myśli pokazać swe oblicze.
Chwila relaksu i w górę na Małą Wysoką.
Tutaj poszło nam zdecydowanie szybciej i sprawniej niż się spodziewałyśmy.Niestety widoki ze szczytu ograniczone przez chmury.Nie zabierają nam one jednak radości ze zdobycia tak zacnej wysokości.Zbieramy się w dół,przed nami kawał drogi.Rohatka zostanie na następną wyprawę. Trochę poniżej Litworowego Stawu na szlaku i wokół niego robi popas 10 osobowa kozia rodzinka.Zerkają na nas czuje,młode zerkają zza pleców matek po czym niespiesznie oddalają się.
Droga do Łysej Polany ciągnie się niemiłosiernie, spotykamy na drodze zaparkowany samochód leśniczego.Mowię do mojej towarzyszki że byłoby miło gdyby nas podrzucił kawałek?
Moje modły zostały wysłuchane albo mam więcej szczęścia niż zakładałam bo po jakichś 5 minutach nadjeżdża leśniczy i sam proponuje nam podwózkę ??.
Wpakowałyśmy się do samochodu szybko żeby przypadkiem nie zdążył się rozmyślić ?
Od leśniczowki co rusz wydaje nam się że słyszymy niedźwiedzie. Między drzewami coś zwraca moją uwagę,myślę sobie zdaje mi się ale o zgrozo nie.... ok 100m od nas ( może mniej) na wzgórzu niedźwiedź wcina jakieś smakołyki.Dałam radę wydusić z siebie imię mojej towarzyszki.Ponoć najjaśniejsza biel wypadła przy mnie blado w tamtym momencie. Nasze nogi mocno przyspieszyły,zresztą nie tylko one.Całe szczęście że już widać światła samochodów, kilka metrów i jesteśmy między ludźmi .Myśl o niedźwiedziach (bo okazało że było ich sztuki dwie) nie daje mi spokoju ponieważ w sporej odległości za nami szedł ojciec z około 10 letnią córką.
Wszystkie te emocje które nam towarzyszyły zostaną z nami na długo.