Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 26.09.2024 uwzględniając wszystkie działy
-
Na Szpiglasowym byłem w 2014 roku (rany 10 lat !). Na rozgrzewkę CZerwone Wierchy z Giewontem na dokładkę i tu macie rzadki widok - prawie pusty Giewont w sezonie! Ale - jak pisałem - to tylko była rozgrzewka. Tego roku "daniem głównym" był właśnie Szpiglasowy... Trochę chmurek, ale pogoda - jak rzadko w przypadku moich relacji - ładna. Wyruszamy w stronę Mnicha... ..i tak sobie idziemy. Widoki jednak nienajlepsze z powodu chmur, w których chowają się okoliczne szczyty. To przed nami to Wrota Chałubińskiego - w sam raz na krótki wypad po drodze. W dawnych czasach można było tamtędy przejść do Stawów Ciemnosmreczyńskich, ale szlak po słowackiej stronie jest (podobnie jak na Przełęcz pod Chłopkiem) dawno zamknięty. Jak do tego doliczyć Gładką, Tomanową, Pyszniańską (choć ta ostatnia jest technicznie dostepna z Ornaku przez Siwy Zwornik) zobaczyć można ile dawnych przejść na Liptów zamknięto dla ruchu. A szkoda -mnie by się marzyło kółko z doliny Cichej przez Kasprowy i powrót Tomanową, ale... tego własnie obawiali się Słowacy, gdy złośliwie Tomanową zamknęli. Złosliwie, bo - umówmy się - skoro ludzie przez tyle lat tej znalezionej w dolinie roślinki nie zadeptali, nie zrobiłaby również tego ta garstka wędrowców, którzy na takie "kółko - killer" by się zdecydowali, ale... wiem, TANAP wie, co robi). Tym bardzoej marzyłoby mi się zejscie z Wrót nad Wyżni Staw Ciemnosmreczyński i powrót przez Gładką, ale - jak pisałem, też zamknięte i raczej nic się w tej kwestii nie zmieni, a Pan Bryniarski czuwa Ale... dośc odpływania w inne rojony Tatr, wracamy na szlak. Na Wrota prowadzi szlak czerwony, zrazu prawie płasko... Potem dość stromo, czego zdjęcia absolutnie nie oddają... I w krótkim cvzasie osiągam Wrota Chałubińskiego. "Szeroko otwarte" jak powiedział mi pan schodzący ze Szpiglasowej, gdy pytałem, czy szlak otwarty, bo wiem, ze w historii róznie z tym bywało Zejście tą samą drogą i dalej na Szpiglasową Przełęcz... W tzw. międzyczasie chmury się rozproszyły i pojawiły się wierzchołki okolicznych szczytów... Przepięknej urody szlakiem wchodzimy na Szpiglasową Przełęcz i dalej na Szpiglasowy Wierch... Widoki - cudowne... I zejscie do "piątki". Trochę łąńcucha, stosunkowo niewielki ruch... Do Doliny Roztoki schodziłem bardzo zmęczony i uszkodzony, bo naciagnąłem sobie coś w pachwinie i bolało. Niestety wycieczka była forsowna i łatwo o kontuzję. Tyleż niegroźną, co bardzo nieprzyjemną i bolesną. I powrót na parking w Palenicy. Ogólnie była to jedna z najpiękniejszych wycieczej, na jakich byłem w Tatrach. NIezapomniane widoki, piękne tereny i pogoda się udała jak rzadko. Szybko pewnie nie wrócę, bo na Słowacji mam sporo zaległosci do nadrobienia, ale zapomnieć się tego nie da4 punkty
-
Chodził i za mną Szpiglas - w 2021 w czerwcu próba i wycof z powodu pogody (zostało około 30min do przełęczy) Padło na poniedziałek 23-09 - bilety kupione kilka dni wcześniej - pogoda zamówiona więc lecim z żonką z samego rana Miała być pętelka przez 5 stawów ale po Zadnim zakwasiki dawały jeszcze znać i podreptaliśmy przez Morskie Oko już widać ludziki na szczycie ... W południe docieramy na szczyt widoki fantastyczne jeszcze kilka fotek z przełęczy w końcu trzeba było wracać i tak zakończył się nasz 4 dniowy wypad w Tatry...2 punkty
-
Giewont... Wbitny masyw skalny w bocznej grani Tatr Zachodnich, którego niemal pionowe, budzące respekt ściany od dawien dawna rozpalały wyobraźnię i przyciągały wszelkiej maści tatromaniaków - czy to turystów, włoczęgów czy brać taternicką. Pochłonęły też sporo istnień ludzkich i do dziś spędzają sen z powiek TOPRowcom... ale o tym dalej. W roku 1901. na szczycie postawiono słynny krzyż, i z czasem góra urosła niemal do miana "narodowego" szczytu dla Polaków. Dzis jest bardzo (bardzo, bardzo, bardzo) popularnym celem górskich wędrówek z Zakopanego... ale to przecież wszyscy doskonale wiemy. Skad nagle (kolejny, milionowy w internetach) temat o Giewoncie? Ano stąd, że - choć w góry chodzę na własnych nogach już ponad 30 lat, a w nosidle jeszcze troszkę dłużej - wciąż nie wybrałem się na Giewont. Tzn. byłem kiedyś na szczycie, w przelocie, schodząc z Kopy Kondrackiej. Było to w dobrym ( i rzadko spotykanym) momencie, gdy na szczycie nie było dużo ludzi i dało się tak po prostu wejść na szczyt. Ale co innego wpasć na Giewont po drodze, a co innego PÓJSĆ NA GIEWONT. Myślę, ze rozumiecie tę subtelną róznicę... A zatem plecak na plecy i w drogę - jak wiele osób przede mną i wiele po mnie - ruszam an Giewont! Do Zakopanego dotarłem oczywiście samochodem. Dziś to oczywistość, choć wciaz wiele osób korzysta - jak niegdyś i ja - z transportu autobusowego, czy... kolei. W sumie tylko trochę nowocześniejszej, niż ta ze zdjęcia i ponoć wcale nie szybszej... Dziś Zakopane to tetniący życiem i nieco skarykaturyzowany kurort,... ...który możla lubić, lub nie. Zdania są różne, ja Zakopane ogólnie nawet lubię, choć wolę cumować raczej w Koscielisku. Jednak z Zakopanem łączy mnie tyle wspomnień, nagromadzonych przez te wszystkie lata, że na pewno - mimo zgiełku, gwaru i wszechobecnej "komerchy", czuję się tu jak u siebie. Czasem wyobrazam sobie, że jest rok nie 2024, a pierwsze dekady XX stulecia. Że podróż dzięki kolei żelaznej nie trwa już dni, a godziny, wciąż bez telefonu, bez internetu... Że nikt z pracy nie zadzwoni, nikt mnie nie znajdzie, że jestem tu i nic innego mnie nie obchodzi. Że siedzę w barze w centrum i - za przykładem nieznajomego przede mną - zamawiam okocimski lager do połowy zaprawiony żywieckim porterem, przysłuchuję się dociekaniom, skad biorą się tajemnicze światła na północnej ścianie Giewontu i ze właśnie szykuję się do niesamowitej wyprawy na szczyt tej fascynujacej góry. Że spacer po Krupówkach, gdzie zapewne dostać można niezbędne na taką wyprawę wyposażenie, to nie przeciskanie się przez tłum ludzi między barwnymi witrynami róznorodnych sklepów, że kiedyś to wszystko wygladało zgoła inaczej... I tak oto wychodze przed mój pensjonat, by - od razu - ujrzeć cel wyprawy. Wymarzony widok, ale niestety, czy też - w pewnych aspektach - na szczęście, dziś wyglada to raczej tak: Wychodzę późno. Budzik miałem nastawiony na 5:15, ale niestety przysnęło mi się i wstałem godzinę później. I tak mogę mówic o sporym szczęściu, bo normalnie takie drzemki kończą się koło ósmej czy nawet dziewiątej i cała wyprawa "wzięłąby w łeb". Przerażony i tak dość niekorzystnym obrotem spraw - szybko się ubrałem i pognałem do Strążyskiej. Śniadanie można przecież zjeśc po drodze, co tam. Byle zdążyć przed tłumem. Jak widać - nie jest źle. Jeszcze całkiem pusto i cicho. Dolina przez ostatnie 100 lat niewiele się zmieniłą, tylko droga jakby lepsza, bo tu samochodzem raczej by się nie przejechało... Charakterystyczną cechą tej doliny, jak i okolocznych tatrzańskich dolin, jest dobrze wiodczna pozostałośc oryginalnych lasów mieszanych, które pierwotnie porastały te góry, a które zostały brutalnie wycięte i zastąpione szybko rosnącą świerczyną. Dolina jest krótka i głęboka. W porównaniu z Kościeliską czy Chochołowską pokonuje się ją bardzo szybko, wrecz ekspresowo, wotoczeniu pięknych formacji skalnych - zwłaszcza po prawej stronie, na zbiczach - niegdyś popularnych i często odwiedzanych, a dziś zamkniętych - Łysanek... ...i dosłownie za moment docieramy na Halę Strażyską, skąd przy dobrej pogodzie możemy podziwiać piękny widok na pólnocne ściany Giewontu oraz - patrząc na północny zachód - na Sarnią Skałę... Niestety krótki marsz przez dolinę ma też jedną kluczową wadę - Hala połozona jest niziutko, ledwie 1040m n.p.m. i czeka nas jeszcze jakieś 950m wspinaczki. Tak naprawdę wciaz dopiero zaczynamy! W dzisiejszych czasach Hala Strażyska to miejsce, z którego najlepiej obserwować można grożne pólnocne ściany Giewontu znajdujące się "o rzut beretem", ale wcale nie "na wyciągnięcie ręki". Dziś szlak skręca tu w prawo na - tak ciekawą jak jej nazwa - Przełęcz w Grzybowcu, ale warto pamiętać, że nie zawsze tak było. Warto znów cofnąć się o jakieś 80 czy nawet 100 lat, gdy znaki którymi Karłowicz wytyczył pierwszy szlak przez Stoły na Kominiarski wciaz były w miarę świeże... Wówczas nikt nie słyszał o szlaku przez przełęcz w Grzybowcu... Wtedy szło się prosto jak strzała pod piękny wodospad Siklawica, znajdujacy się jakieś 5 minut na południe od Hali... Litografia jeszcze z czasów Cesarsko-Królewskich, ale dziś wodospad wyglada niemal identycznie... Dodam, że o tak wczesnej porze udało mi się uwiecznić rzadki moment, gdy przy wodospadzie nie ma żywego ducha! Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem to miejsce tak puste. Byłęm tu... sam. Całkiem sam. Wracając do sedna - jako dziecko stojąc u stóp Siklawicy z ojcem czy dziadkiem, zawsze nurtowała mnie myśl, że super byłoby wejsc na górę, na ten próg, z którego spada wodospad. Naiwnie myślałem, że skoro nie można, to widać się nie da, ale prawda jest zupełnie inna. Jeszcze we wczesnych latach powojennych szlak prowadził w lewo od wodospadu, na próg skalny do Małej Dolinki, gdzie północne ściany Giewontu naprawdę były już nie o "rzut beretem". Parę kroków od szlaku można ich było realnie, fizycznie dotknąć. Oczywiscie - dziś Mała Dolinka jest niedostępna dla gawiedzi i spod Siklawicy należy wrócić na Halę Strążyską i skierować się ku Przełęczy w Grzybowcu, ale kiedyś szlak prowadził przez Małą Dolinę i dalej w górę Żlebem Warzecha na Przełęcz Bacug, skąd - jak dzisiaj - szło się dookoła Małego Giewontu na Przełęcz Kondracką Wyżnią. Dodam, że teren niewątpliwie o wiele ciekawszy niż niekończący się las, przez który dzisiaj prowadzą czerwone znaki, jednak chyba niesposób puścić takiej masy ludzi przez stromy i nieprezyjemny Żleb Warzecha, do tego dochodzi kwestia spokoju ducha kozic odwiedzajacych Małą Dolinkę oraz potencjalnych siedlisk orłów na pólnocnej ścianie Giewontu... którym jednak zapewne i tak nie do końca podobają się tłumy na jego szczycie... Koniec końców w okresie PRL przebieg szlaku zmieniono i wybrano wariant - jak pisałem - zdecydowanie mniej atrakcyjny, za to korzystniejszy pod każdym innym wzgledem. Warto pamiętać, że zimą szlak z Przełęczy jest zamknięty i na przełęcz - owszem - dojdziemy... ...ale na Giewont (tędy) już nie. A wspomnianej Małej Dolinki dziś nie wolno już zobaczyć na własne oczy, nie wolno podejść na wyciągnięcie ręki do północnej ściany, natomiast - jak rzadko w takich sytuacjach - możemy z łatwością zobaczyć zdjęcia dostępne... o tu: https://maps.app.goo.gl/mV1k8tPVMJi8FJ1P9 O ile umiarkowanie dziwi mnie, że ktoś tam czasem chodzi, o tyle publikowanie zdjęć świadczy o tym, że mógł tam być, co jest rzadkie, bo od ponad 40 lat ten obszar zamknięty jest nie tylko dla turystów, ale i dla taterników, którzy bezskutecznie walcza o ponowny dostęp do pociagających ich rejonów i tras wspinaczkowych. Tutaj jeszcze warto rozwiać pewien pokutujący mit o Małej Dolince i szlakach przez nią prowadzących. Otóż tu i ówdzie utarło się, że z Małej Dolinki istniał kiedyś szlak turystyczny na szczyt Giewontu Żlebem Giewonckim, nazwanym później od nazwiska lekarza i taternika Żlebem Kirkora. Nieścisłość ta ma czesto tragiczne skutki. Żlebem prowadzi - i owszem - trasa taternicka, do tego bardzo trudna. Żleb podcięty jest trzema trudnymi i niebezpiecznymi progami, w zasadzie nie do przejścia bez taternickiego ekwipunku i umiejętności. Turyści, którzy - zwabieni opowieścią o szlaku turystycznym - decydują się schodzić z Giewontu tą właśnie drogą kończą - jeśli mają szczęście - ściągani ze Żlebu przez TOPR żywi, a jeśli go nie mają - martwi. Wg znalezionych przeze mnie źródeł, szlaki - i owszem - były dwa. Jeden - wspomniany, czerwony - Żlebem Warzecha na Przełęcz Bacug, a drugi - ponoć (za Zwolińskim) niebieski, wyznakowany - jak wieśc niesie - przez Kirkora, opuszczał Warzechę mniej więcej w połowie jego wysokości przez tzw. Zachód Pilotów, by osiągnąć Żleb Kirkora w jego górnej, bezpieczniejszej cześci, ponad śmiercionośnymi progami. Szlak ten i tak był (znów za Zwolińskim) trudny i niebezpieczny, więc i tak ciężko go traktować jako szlak turystyczny w dzisiejszym rozumieniu tego terminu... Ale wracając do rzeczy. Dziś szlak wiedzie z Przełęczy w Grzybowcu na południe poniżej wspomnianej Przełęczy Bacug... Nie chcę malkontencić, ale gdyby poprowadzono go przez samą przełęcz z pewnościa można by dojrzeć Giewont w jego majestacie, przekonać się naocznie jak strome są jego ściany... ale wtedy trzeba by znów nieco zejsć by obejśc Mały Giewont, wiec znowu... szlak poprowadzono wygodnie, mozna by rzec - pragmatycznie, za to niezbyt pięknie. Przed nami pojawia się Siodło, będące standardowym miejscem postoju. Znajduje się ono - plus minus - 300m powyzej Przełęczy w Grzubowcu, a 300m ponizej szczytu, można zatem uznać, ze trasa niejako naturalnie dzieli się na odcinki po 300m przewyższeń. Tylko trzeba tam jeszcze doczłapać, a ja byłem tego dnia ewidentnie bez formy. Oczywiscie wypad pod Siklawicę troszkę mnie opóźnił, ale 3,5 godziny, a ja wciąż tuż nad lasem to.... prawie hańba. Po drodze mijamy takie oto skałki, które po deszczu mogą być nieprzyjemne, do tego szlak przecina żleb, w którym kilka osób (na sniegu wprawdzie) zakończyło niestety swój żywot zjazdem do Małej Łąki, ale ogólnie szlak jest - oczywiście - łatwy. Tylko raczej uciażliwy i męczący. bo jest wyraznie pod górę, ale wysokości nabiera się jednak stosunkowo wolno. Nie lubię tego szlaku, a moje dzisiejsze człapanie wpisuje się perfekcyjnie w moją dawno wyrobioną niechęć Spytacie pewnie skąd niechęć do szalakum, którym nigdy nie wchodziłem? Nie wchodziłem, ale dwa razy schodziłem z myślą, że nie chcę nim wchodzić. I... nie lubię Przełęczy w Grzybowcu. Mało jest miejsc w Tatrach, których nie lubię i to jest zdecydowanie jedno z nich.... Trzeba jednak przyznać, że powyzej granicy lasu, szlak jest atrakcyjny widokowo... Ponizej Siodła mijam pasącą się spokojnie - niezważajac na "ceprostradę" powyzej - kozicę. I tak oto osiagnąłem siodło, gdzie odpoczywa już spora grupka zmęczonych turystów. Ktoś siada, ktoś wstaje, miejsca są, ale ja nie decydowałem się na postój. Znam siebie i wiem, ze mi to nie pomoże. Ja chodze wolno, krowim tempem, ale bez postojów. Po prostu człapię, ale cały czas, z pzrerwami na łyk wody czy zrobienie zdjęć. Tutaj ponownie widzimy cel wyprawy - krzyż na szczycie Giewontu oraz Wyżnią Kondracką Przełęcz, na którą mój stryj wbiegłby pewnie w 5 minut, ale mnie zajęło to o wiele, wiele więcej. Na tym etapie rozpoczynają się też wyścigi do kolejki pod szczytem, bo tutaj widać kolejną rzekę ludzi płynącą od strony Hali Kondratowej i o ile na szlaku jest "ludno", o tyle na Przełęczy robi się już zdecydowanie tłoczno. Jednak za wyjątkiem osób o wyśmienitej kondycji, który faktycznie dobiegną na koniec kolejki pierwsi, większość tych, którzy mnie tutaj wyprzedzili "spuchła" ponad Przełęczą i - powiem uprzedzajac nieco fakty - na szczyt dotarła po mnie. Nie żebym się chwalił, bo z tym tempem nie ma czym, ale w górach z reguły najlepiej spieszyć się powoli, za to wytrwale. Chyba ze ma się kondycję jak mój stryj, ale to rzadki dar... Z okolic Przełęczy mamy piękny widok tak na - bardzo bliskie i rudziejace już na koniec lata - Czerwone Wierchy, jak i na Krywań czy Świnicę. Wierzchołek Giewontu jest już bardzo blisko i widać już formującą się kolejkę do łańcuch, po części wynikająca ze sporego odsetka turystów (w tym dzieci) totalnie ze skałą i łąńcuchem nieobytych. Widok ten znam bardzo dobrze, bo wielokrotnie dane mi go było podziwiać z Czerwonych Wierchów. Giewont z tej storny w niczym nie przypomina masywu zwróconwego wstrone miasta swoim grożnym obliczem. Z tej strony jest to taka górka. Ot taka okrągła kopuła, zachęcajaca do łatwego wejścia na wierzchołekm Inaczej niż samo Zakopane, to akurat nie zmieniło się przez ostatnie lata, ani nawet tysiaclecia.... ...nie nadgryzł go w tak krótkim okresie nieubłagany ząb czasu, nie rozdeptali go ludzie tak tłumnie przybywajacy z wizytą. Giewont jest taki, jak był 100 lat temu, i tylko o krzyż inny niż w czasach początków turystyki tatrzańskiej. I tak oto poszedłęm, ostatnie 130 metrów w górę - jak wielu przede mną, i wielu po mnie - by niemal w samo południe osiagnąć szczyt Dodam jednak, że jeśli nawet teraz może nieco kontempluję to wydarzenie, to atmosfera na szczycie wcale kontemplacji nie służyła. Nie, zdecydowanie nie byłem tam na górze w nastroju do takich rozmyślań. Na górze jest gwarno jak na targu, jedni robią selfie, inni tobią zdjęcia komuś, kto koniecznie musi na takim zdjęciu dotykać krzyża, przez co do zdjec formuje się kolejna kolejka, którą można ominąć ryjac się pod krzyem w chwili przerwy między kolejnymi zdjeciami - słowem - no targ. A do tego jeszcze łąńcuch w dół, trudniejszy niż ten w górę, i znów idzie się wolno, bo dzieci hamują. Nie zebym coś do nich miał - zdecydowanie bardziej podobają mi się te dzieciaki na łańcuchach niż ten targ pod krzyżem. Przychodzą na myśl wspomnienia, jak ojciec zabrał mnie na pierwszy łańcuch na szlaku na Małołączniak z Przysłopu Miętusiego. To wszystko było takie nowe, takie ciekawe i... takie piękne! Dzieci udało si,e wyprzedzić po skałkach na zakrecie i wkrótce znów staję na Przełęczy Kondrackiej Wyżniej. Tam widzę roztrzęsioną panią zbulwersowaną zachowaniem innych ludzi na zejsciu, choć - naprawdę - nic niesamowitego się tam nie działo... Zdziwiło mnie to, bo nieustannie dziwi mnie jak wielki stres wywołują u niektórych takie skałki. Trzeba jednak pamiętać, ze jak na " ceprostradę", wierzchołek Giewontu jest jednak stosunkowo trudny, bo dla niektórych to pierwszy łańcuch w życiu, a trudnosć potęguje dodatkowo stopien wyślizgania skał spowodowany dużym ruchem na szlaku. Ze szczytu wybrałem drogę powrotną przez Przełęcz Kondracką na Halę Kondratową. Z zejścia możemy podziwiać piękno samej Hali oraz widok na Koszystą, Granaty, Świnicę i - coraz bliższy - Kasprowy z charakterystycznymi zabudowaniami na szczycie. Choć - w swoim mniemaniu - wyszedłem późno, wciaz wiecej ludzi wchodziło niż schodziło. Była to mieszanka ogronnego zmęczenia i hartu ducha, słow motywacji i jęków zniechęcenia, żartów i przekleństw, na jednym z postojów ewidentnie zakrapiana "czymś mocniejszym" przez jedną z wchodzących grupek. Pełen przekrój od wytrawnych, "zaprawonych w boju" górołazów, po przerażone skalą trasy niemal płaczace panie, które - można by pomyśleć - zostały tam zaciągnięte jakby za karę (panie czytające ten wywód bardzo przepraszam, ale zmęczeni panowie w większosci cierpieli w milczeni, czego o paniach powiedzieć niestety nie można ). Ktoś krzyczal tak, ze po całej Hali niosło, ktoś przełaził poza ustawione przez TPN bariweki, zeby sobie zrobić mały piknbik na trawie. Slowem - turyści na szlaku. Po drodze jeszcze spotkało mnie trochę szczęścia- trafiam na jelenia pasącego się przy szlaku! O ile zdjęć kozic ma trochę, świstaka ze dwa, mam nawet niedźwiedzia w swoich zbiorach, to jelenia jeszcze nie trafiłem. Owszem widziałem, ale biegł tak szybko, ze nawet aparatu nie włączyłem zanim uciekł w las. Dalej już pożegnalne sojrzenie na szczyt Giewontu i Kondratowa... Schronisko - jak pewnie wiecie - w rozbudowie, ale działa tu "tymczasowy punkt obsługi turystów" , gdzie można dostać jadło i napitek. Z Kondratowej dalej Kalatówki, Kuźnice, Wielka Krokiew i Drogą pod Reglami wróciłęm do wylotu Doliny Strążyskiej. Razem kółko zajęło mi 9,5 godziny, co uważam za nienajgorszy wynik, mimo fatalnego tempa na podejścu. I co? I bardzom szczęsliwy. Niby to "tylko" Giewont, niby "sztampa", takie "oklepane", niby są ciekawsze miejsca, a jednak góra daje satysfakcję. Tylko trzeba wyjsc wcześnie. Jeszcze wcześniej niż ja. Na podejściu minąłęm ludzi schodzących już ze szczytu, gdzie - pomimo bardzo wczesnej pory - i tak już nie byli sami. Ja w kolejce do łańcucha spędziłem jakieś 15 minut, a gdy schodzięłm - kolejka ta wydłużyła się - na oko - dwukrotnie. Niemniej - polecam Giewont, bo jest to pewne przeżycie i pewna legenda polskiej turystyki górskiej. Ja na tą "sztampę" zdecydowałem się po wielu latach i absolutnie nie załuję, choć musiałem przez to odłozyć na kolejny rok moje plany obejmujące Krzyżne i Buczynowe Turnie... Nic - jak mawiają - co się odwlecze to nie uciecze, a na Giewont zdecydowanie warto było pójść !1 punkt
-
Pamiętam tego, co chodzil/ leżał w okolicach Morskiego Oka. Chyba był najbardziej obfotografowanych jeleniem w Tatrach.1 punkt
-
@Fibibardzo fajnie się czyta Twoje opowieści że szlaków, tak że- chodź częściej1 punkt
-
1 punkt
-
Moja wycieczka na Zadni - pogoda super, sobota - w górach tłumy - startujemy z Brzezin piękny Kościelec i korek na Zawrat na Orlej też "gęsto" spojrzenie z Koziej Dolinki na Zadni rzut oka na słynną drabinkę Kasprowy z Giewontem w stronę wierzchołka też dużo narodu i w końcu "mamy to" miała być pętla do Skrajnego ale się zakorkowało i odpuściliśmy jeszcze kilka fotek i wracamy tą samą trasą CDN1 punkt
-
Dzień 5, środa Pod Spalenou-Tatliakova Chata-Dolina Smutna-Rohackie Stawy-Dolina Spalona-Rohacki Wodospad-Pod Spalenou Ten dzień spędzimy osobno. W ogóle to geneza przyjazdu w Słowackie Zachodnie była taka, że S. od kilku lat truł, że on musi na Rohacze. Ja na Rohacze początkowo iść nie chciałam, potem w miarę zdobywania doświadczenia na trudniejszych szlakach coś zaczęło mi świtać, że może jednak(ale ciśnienia jakiegoś nie było). Tylko, że wtedy S. uparł się, że on musi koniecznie całą grań ciągiem czyli Rohacze plus jeszcze Trzy Kopy i Banówkę. Dla mnie to już na pewno byłoby za dużo, na pewno się nie odważę. No to niech sobie idzie sam. Ja od początku planowałam iść na Rohackie Stawy. Nie za bardzo uśmiechało mi się iść samej(tzn. w ostateczności pewnie bym poszła, ale mogłabym się skichać ze strachu przed niedźwiedziami). Na szczęście udaje mi się na wycieczkę namówić @barbie609 moder i @Werniks To przejście było już na forum opisywane, nie za bardzo wiem co jeszcze dodać, ale z kronikarskiego obowiązku Parę minut po 7 chłopaki zgarniają mnie z Habówki(S. na Rohacze wyszedł ponad godzinę wcześniej), jedziemy na parking pod kolejką, który tym razem jest prawie pusty. Pusta jest też asfaltówka, którą maszerujemy krokiem w miarę żwawym Raz dwa i jesteśmy w Tatliakovej Chacie, również pustej Idziemy nas stawek coś zjeść, zrobić fotosesję i chwilkę odpocząć. Tu miały być 3 fotki, ale że są zrobione pionowo, przy wstawianiu obracają się na bok i nie mogę ich obrócić to ich tu nie będzie Po odpoczynku idziemy dalej, w kierunku Doliny Smutnej, potem skręcamy w kierunku stawków, które ułożone są piętrowo więc musimy się drapać coraz wyżej. Czas mamy dobry więc nad każdym stawem chillujemy W międzyczasie odbywa się monitoring wycieczki na Rohacze: Kontrola najwyższą formą zaufania Szlak ogromnie mi się podoba, jest malowniczo oraz wyjątkowo spokojnie. Pierwszych turystów spotkaliśmy dopiero przy pierwszym stawie(i były to moje sąsiadki z pensjonatu Ale pewnie w weekendy bywa gorzej, nawet na zejściu spotkaliśmy jakiś Klub Wesołego Emeryta czy coś takiego. O ile podchodziło się lekko, tak zejście Spaloną Doliną jest dosyć strome ale było mi już znane z wycieczki w pierwszy dzień. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze Rohacki Wodospad, na który w sobotę nie było czasu, ale fotki z niego też mam pionowe więc strach wstawiać Wycieczkę kończymy kofolą na parkingu i to chyba tyle. Korzystając z okazji chciałabym zdementować plotki o jakimś zajechaniu. Cała trójca zeszła na parking w stanie bardzo dobrym Bardzo mi się podobała ta wyprawa, @barbie609 moder jeszcze raz dziękuję za przemiłe towarzystwo i za Kofolę oraz transport Na dodatek kilka fotek z Grani Rohaczy: Rohacze chyba nie wywarły na S. jakiegoś wielkiego wrażenia(ale on ostatnio chodził trochę poza szlakiem, zaczął robić WKT, więc jest chyba trochę zmanierowany :P) i stwierdził, że nie było wcale dużo trudniej niż na odcinku przez Salatyny i Pachoła, tylko, że tam były 2 łańcuchy a tu 5. Hmmm, to może i ja się kiedyś wybiorę, ale raczej wolałabym to podzielić na 2 kawałki a może i nawet spać w Żarskiej Chacie. Dzień 6, czwartek Spacery nieopodal Orawic Na ten dzień potrzebowaliśmy krótszej wycieczki. S. był trochę zmęczony po Rohaczach(tzn. on się w życiu do tego nie przyzna, ale jego zegarek kazał mu odpoczywać 58 godzin :P) Ja zaś nie chcę się styrać, gdyż na kolejny dzień mamy w planach długą wycieczkę. Ale dlaczego te wszystkie słowackie szlaki są takie długie? Trochę kusiła mnie pętla przez Przełęcz pod Osobitą i Grzesia, ale to z mapy 7 godzin, czyli moim tempem to będzie jakieś 9-10 Odpada. Jedziemy do Orawic z zamiarem wejścia na Magurę Witowską. Znowu nie mamy drobnych na parking. Znowu musimy zacząć od Kofoli. Znowu wzięliśmy ze sobą rzeczy na basen. Znowu nie mieliśmy ochoty się w nim taplać ze względu na tłum ludzi. A podobno nic 2 razy się nie zdarza. No dobra. Z tą Magurą to wymyśliłam taką opcję: początek pójdziemy szlakiem, potem skręcimy na ścieżkę rowerową i wejdziemy na szczyt stromą ścieżką, która oficjalnie szlakiem nie jest, ale na niektórych mapach istnieje(wydaje mi się, że @Mnich Admin i @barbie609 moder tam schodzili), a zejdziemy już szlakiem oficjalnym, który na mapach jest. I tak jak zaplanowaliśmy początkowo idziemy szlakiem(chyba żółtym) w kierunku Suchej Hory. Niezbyt nam się podoba. To znaczy trochę nam się podoba, bo idziemy całkiem widokową łączką: Ale taki stan nie może wiecznie trwać i dalsza część szlaku ma postać upierdliwego chaszczownika: Kiedy w końcu ta ścieżka rowerowa???? W końcu na nią wyłazimy i spacerujemy sobie już bardziej cywilizowanym terenem. Znów jest upał a my jesteśmy jacyś zblazowani i nic nam się nie chce. Odnajdujemy wejście na Magurę, S. mówi, że on już nie chce schodzić szlakiem więc wejdziemy i zejdziemy tą samą drogą. Mnie się ten pomysł niezbyt podoba i mówię, że rezygnuję. Trwa tu jakaś zrywka drewna, jest hałas. S. mówi, że jemu też się nie chce. To odpuszczamy. Szlak rowerowy którym idziemy ma postać pętli to sobie drugą stroną wrócimy na parking. No i jak tak sobie debatujemy nad dalszym przebiegiem trasy, nadchodzi jakiś turysta. I mówi, że na asfalcie w Orawicach spotkał niedźwiedzicę z młodymi i nawet na niego nieprzyjemnie burczała. No to teraz to ja już mam zawał, ale jakoś wrócić trzeba. Zatrzymujemy się w turystycznej wiatce na jedzenie i picie, potem dalej maszerujemy rowerowym szlakiem. Na którym niespodziewanie odkrywamy piękne widoki: W końcu ścieżka robi nawrotkę w kierunku Orawic, więc widoki zostawiamy za sobą. O niedźwiedziu jakoś zapomnieliśmy Na koniec idziemy jeszcze na piwo i haluszki przy parkingu i koniec. Chyba potrzebowaliśmy takiego spacerku, na którym dostaniemy ładne widoki bez dużego wysiłku. Za to następnego dnia będzie wyrypa. CDN.1 punkt
-
Mam tych zdjęć tak dużo, że sam nie wiem, które najlepsze. Setki zdjęć chyba. Co jedno to gorsze, bo nie posiadam super aparatu ani też nie jestem fotografem... Oczywiście - Tatry piękne to i zdjęcia piękne, ale technicznie to wszystko takie - jak to chłopek na wakacjach strzela zwykle fotki Bardzo lubię to zdjęcie... Dodam, że zrobione komórką1 punkt
-
Dzień 3, poniedziałek Huciańska Przełęcz- Biała Skała-Rzędowe Skały-Siwy Wierch-Palenica Jałowiecka-Zuberec Na ten dzień prognozowano popołudniowe burze więc potrzebowaliśmy jakiegoś szlaku, który niekoniecznie będzie całodzienny oraz w miarę wczesnego wyjścia. I tu Siwy Wierch wpasował się idealnie. W relacjach innych turystów często spotykałam się ze stwierdzeniem, że na szczyt wchodzili i schodzili tą samą drogą gdyż nie ma możliwości zrobienia sensownej pętli(albo, że w ogóle nie ma takiej możliwości). To bzdura, bo pętle zrobić się da. Trzeba tylko trochę logistyki My korzystamy ze słowackiego autobusu, który z Habówki wyjeżdża 5.45(ale tylko w tygodniu, w weekend pierwszy autobus jest dopiero o 9.50). I tak już byśmy nie spali obudzeni przez kury i koguty . Wysiadamy na przystanku "Huty Javorinsky Potok"- musimy się kawałeczek cofnąć stąd do szlaku. A szlak od razu straszy nas taką tabliczką: Mamy dzwonek na niedźwiedzia i nie zawahamy się go użyć, chociaż jest wielce irytujący. Szlak w części leśnej jest stromy, niewygodny, męczący i brzydki i tak sobie myślę, że raczej nie chciałabym tędy schodzić. Widoki zaczynają się od 1300 m. npm.: Idę : Jak na słowackie standardy to ten szlak wcale aż tak źle oznakowany nie jest, nie gubimy się za często. Czasem tylko S. wychodzi do przodu kierować ruchem mówiąc: "tu lepiej górą", albo "tu bardziej na prawo" Od 1600 m. npm zaczyna się to co na tym szlaku najciekawsze, czyli przejście przez Rzędowe Skały: Niestety zdjęcia pod słońce powychodziły brzydkie.... W labiryncie A to za nami: Wreszcie nadchodzi nieuniknione, czyli pierwsze miejsce z żelastwem, którego trochę się obawiałam. Bo karakan 157 cm. to ma w górach jeszcze bardziej pod górkę Tak wygląda to straszne miejsce: Trochę się tu muszę zastanowić gdzie stawiać nogi, trwa to pewnie kilka minut. Dobrze, że nikogo za nami nie ma to mam komfort psychiczny(od razu uprzedzę fakty i powiem, że po przeprowadzce na polską stronę to o takim komforcie można pomarzyć). Wylazłam, S. nie musiał mnie wciągać siłą Za parę minut, właściwie już bardzo blisko szczytu mamy kolejne utrudnienie: Na to miejsce większość osób narzeka, że łańcuch jest poprowadzony nielogicznie i bardziej przeszkadza niż pomaga. To oznacza tylko jedno. Nie należy się go trzymać za wszelką cenę Tak więc pierwsze kroki w kominku bardzo wygodnie pokonujemy po samej skale, za łańcuch chwytamy dopiero pod koniec. Oczywiście znów musiałam tu chwilę myśleć nad sposobem przejścia, ale znów w miarę bezproblemowo udało się wyleźć. Ale wolałabym raczej tędy nie schodzić. Za żelastwem jest jeszcze trochę "wspinaczki" po skałkach i zaraz wychodzimy na szczyt. Który jest cały dla nas tak samo jak szlak wejściowy. Zdjęcie z słupem muszę mieć: Widoczek w drugą stronę: Siedzimy tak sobie z pół godzinki wyjadając zapasy z plecaków, w końcu jednak trzeba zejść. Zejście jak to w tych okolicach jest sypkie, w pół godziny to my na pewno do rozstaju szlaków nie dojdziemy Na drodze zejściowej pojawiają się tez łańcuchy, ale jest tu już o wiele łatwiej niż z drugiej strony: Nie ma ludzi, to sobie schodzenie tyłem potrenuję Niestety w schodzeniu tyłem jestem bardzo niepojętnym uczniem i w większości kończy się to i tak duposchodzeniem Siwy Wierch z drugiej strony: Bez labiryntu skał nie jest już aż tak imponujący. Za łańcuchami jest jeszcze kawałek sypkiego zejścia, a dalej to już bardzo długi odcinek po płaskim, ale raczej nie jest on do przejścia w te "szlakowskazowe" pół godziny. Na Palenicy Jałowieckiej gdzie krzyżują się inne szlaki nawet nie robimy przerwy, idziemy od razu żółtym szlakiem w dół. Początek to typowe słowackie "wykręcacze kostek"(ale już lepsze to niż żwir), ale im niżej tym przyjemniej. Szlak wiedzie głównie trawersami więc bardzo dużo idzie się po płaskim. Tak wygląda szlak w lesie: Oczywiście cały czas idziemy z dzwonkiem na niedźwiedzia, bo turystów na całym zejściu spotkaliśmy całe 6 sztuk. Na wysokości 1000m. robimy sobie dłuższą przerwę w altance i nawet zdejmujemy tam buty Za altanką pozostaje nam jeszcze płaski odcinek dreptania do Zuberca i teoretycznie koniec wycieczki. My jeszcze musimy wrócić do Habówki, ale nie chce nam się czekać na autobus, bo to 1,5 godziny a mamy tam ledwie 3,5 kilometra to sobie wrócimy na nogach. Po drodze jeszcze idziemy na lody i siedząc przy stoliku obserwujemy armagedon pogodowy nad górami. Do nas na dół to nie dotarło, ale dostaję info od koleżanki Sabiny, że właśnie zmokła na Barańcu Na szczęście z Zuberca do naszej wsi można iść szlakiem zamiast ruchliwą drogą, to sobie idziemy wzdłuż strumyczka. Raz dwa i jesteśmy w domu, w którym planujemy szlaki na jutro. Dzień 4, wtorek Kwaczany-Żółty szlak-Dolina Prosiecka-Wielkie Borowe-Dolina Kwaczańska-Kwaczany Znów burze w prognozach. To nic dziwnego, bo temperatury są afrykańskie. To może odwiedzimy inne pasmo? Czemu nie. Wszystkie nasze wycieczki planuję ja. S. się zwykle zgadza, czasem doda jakieś swoje modyfikacje, czasem pomarudzi, że za dużo zielonych łąk a on by chciał po skałach :P. Tym razem w ogóle nie marudził i na słowa "pojedziemy jutro do Prosieku" zareagował pozytywnie. Bo ja umyśliłam sobie, że wycieczkę zaczniemy w Prosieku, żeby drabiny mieć jak najszybciej za sobą a potem hasać beztrosko po łąkach jak tatrzańska owieczka. Swoją drogą, to nie wiem co mi odbiło, żeby się wybrać na szlak z drabinami. Przecież ja się boję drabin a relacje ze szlaków typu Słowacki Raj przyprawiają mnie o palpitacje serca Ale chyba uznałam, ze jeśli drabiny są tylko 3 i to w kierunku "pod górę" to nie będzie tak źle. No to jedziemy. Pierwszy przystanek w Zubercu, żeby spróbować zubereckiej strudli. I warto było, bo pyszne to jest. Dalej sobie tak jedziemy, ale coś mi nie pasuje, bo zaraz za tabliczką "Kwaczany" zjeżdżamy na jakiś parking. No to pytam: -Ej, gdzie my w ogóle jesteśmy? -No w tych Kwaczanach! -W jakich Kwaczanach? Do Prosieku miałeś jechać!!! Przecież mówiłam wczoraj! - Ale to było wczoraj, dzisiaj już zapomniałem. Dobra, nie ma sensu teraz szukać Prosieku, szlak ma postać kółka więc nie ma znaczenia w którym miejscu zaczniemy, znaczenie ma tylko kierunek marszu(byle po drabinach nie schodzić). Ale jestem jednak trochę zła, bo przez tą pomyłkę mój stres przed drabinami będzie trwał jakieś 1,5 h dłużej. No nic, idziemy żółtym szlakiem, trochę przez las a trochę po łączkach. Jest całkiem widokowo: Jest też gorąco więc fantazjujemy o zimnej Kofoli. Kupimy sobie w Prosieku przed wejściem na niebieski szlak! Tylko zapomnieliśmy, że idąc od tej strony nie będziemy mijać prosieckiej cywilizacji. Marzenia o Kofoli muszą zostać odłożone na później. Początek niebieskiego szlaku jest całkiem ciekawy: Mamy rozpadające się mostki: I nawet kawałek via ferraty nad wodą: Jednak Dolina Prosiecka troszkę nas rozczarowała. W relacjach z tego szlaku większość pokazuje właśnie ten ciekawy początek, i końcówkę po drabinach. Natomiast nie wiem czemu wszyscy milczą, że 90% tego szlaku to dreptanie po chaszczach i w znacznej mierze szlak wygląda tak: Oczywiście wlecze się to to w nieskończoność choć wcale długie nie jest. Przerwę robimy sobie przy odbiciu szlaku na wodospad. Mi się nie chce tam iść, niech S. pójdzie i zobaczy. Ale jemu chyba też się nie chce, zresztą w miejscu w którym jesteśmy jest tabliczka informująca, że wodospad czasami wysycha. Jest gorąco, poziom wody w potokach raczej niski. Na pewno wysechł, nie idziemy ! Ja Ci @barbie609 moder wtedy powiedziałam, że wodospad wysechł, bo było mi głupio, że nie chciało nam się iść, ale teraz się publicznie przyznaję A, z resztą. W miejscu gdzie odpoczywaliśmy było też sporo innych turystów i nikt się do oglądania wodospadu nie kwapił. Trzeba jakoś wyleźć z tego wąwozu, co ułatwiają nam 3 drabiny. Pierwsza jeszcze niepozorna: Po kolejnych dwóch idę tak szybko jak tylko mogę, żeby tylko już mieć to z głowy. Lufa w dół: Wychodzimy na skały: Ostatnie trudności: I zaraz będziemy znów spacerować po płaskich łączkach. Widać jak nad górami psuje się pogoda... Tymi łączkami dojdziemy do wsi Wielkie Borowe(jest tu darmowy parking więc można stąd rozpocząć wycieczkę, w Kwaczanach płaciliśmy 4 euro za cały dzień). A wieś to cywilizacja. A cywilizacja to Kofola No i są u 2 gospody, więc już się witamy z gąską w ogródku, ale to by było jednak zbyt piękne. Bo obie zamknięte na 4 spusty. Eh... Idziemy dalej. Po drodze można zwiedzić stary młyn I schodzimy Doliną Kwaczańską(ale żeby zejść to od młyna trzeba jeszcze kawałek podejść stromym lasem), która jest też szlakiem rowerowym , ale dość stromo tam jest jak na rower. Najciekawszym miejscem jest vyhlidka z widokiem na Głowę Janosika: Tak naprawdę to marudziłam trochę na tą Prosiecką, a Kwaczańska to dopiero jest nudna Na parkingu wreszcie spełniamy marzenie o Kofoli i koniec wycieczki. Było całkiem fajnie, choć liczyłam na więcej zimnej wody z potoków CDN.1 punkt
-
Chyba z 12 godzin Wg mapy wychodziło coś około 8, ale wydaje mi się, że gdybyśmy tam poszli np. w 3 dzień a nie w pierwszy, to mogłoby być ze 2 godziny mniej, bo później już chodziłam szybciej1 punkt
-
@Wernikswymyślił,że ma potrzebę na Trzy Korony i okolice. No cóż Marta i postanowiliśmy też wyruszyć. Oczywiście liczyliśmy się z tłumem w okolicach Szopki i Szczytu .Oczywiście mieliśmy rację . Ludzi był tłum. Na samym początku musieliśmy wyprzedzić mieszaną wycieczkę , która tak jak i my wyruszyła niebieskim z Przełęczy Osice . Muszę przyznać ,że to rzadkość. Udało nam się ich odsadzić i na szlaku zrobiło się przyjemnie niskie jesienne już słońce tworzyło fajne efekty widoczki spod Macelaka nie zawiodły naszych oczekiwań oczywiście pozdrowienia dla tych co na szlaku ruszyliśmy dalej karpacką puszczą że na Trzech Koronach będzie ruch widać było już wcześniej sprawnie dotarliśmy do Przełęczy tu już zaczynał się młyn, podeszliśmy pod szczyt z polany coś tam było widać nawet Królowa majaczyła na horyzoncie @Wernikswraz ze znajomą trafili dobry moment i udało im się jakoś wejść na szczyt a my sobie posiedzieliśmy obserwując formującą się naprawdę potężną kolejkę. Później ruszyliśmy na Zamek powoli już widać kolory jesieni wróciliśmy na Kosarzyska i zielonym zeszliśmy do Sromowiec pomimo dużego ruchu było fajnie , mam nadzieję ,że w Grudniu spadnie z metr śniegu , wtedy wrócę i to pewnie nie sam, na ten szlak by nasycić się ciszą i spokojem białych Pienin.1 punkt
-
reklama dźwignią handlu , czyli dojenia klienta https://demotywatory.pl/5267808/Nikomu-juz-nie-mozna-wierzyc1 punkt
-
I jeszcze jeden szlak, tym razem na Dźwiniacz Górny z Tarnawy Myślałam by go rozpocząć z Bazy nad Roztokami ale zrobili parking poniżej stadniny, i już się nie wracałam. Bilety i parking opłaciliśmy w stadninie, poszliśmy w dół asfaltem (wyremontowali drogę, nie wiem jak daleko może tylko do torfowisk?) I weszliśmy ma szlak przyrodniczy, który prowadził momentami wzdłuż Sanu i granicy. Szlak to droga z betonowych płyt, po drodze przydrożne krzyże na cokołach, wokół mega zielono. Dojrzelismy lisa polującego na kaczki co się kąpały w stawiku, ale on nas chyba też dojrzał i się podglądanie skończyło. Dźwiniacz to stare cmentarze i torfowisko. Podobno jesienią tu pięknie od wrzosow. Wracając odbijamy w stronę Bazy i przez pola, las i kolejne torfowisko wracamy na parking. Na wszystkich szlakach spotykaliśmy jedną- dwie osoby, zatem aż się chciało kogoś spotkać i chwilę porozmawiać. Znaleźliśmy echo w lesie i ...no jak dzieci Zabrakło mi dnia by pójść sprawdzić, czy ,,świat się kończy w Sokolikach" zatem muszę tu jeszcze wrócić.1 punkt