Skocz do zawartości

Ranking

Index wyszukiwania jest obecnie zmieniany. Wyniki w Rankingu mogą być niekompletne.

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 01.01.2024 uwzględniając wszystkie działy

  1. Bardzo dawno nie byliśmy w górach, a jak już byliśmy, to pogodę mieliśmy nędzną. Pozostało na razie chyba żyć wspomnieniami z lata ;). W czerwcu ubiegłego już roku spędziliśmy tydzień w Tyrolu Południowym, trochę wrażeń z tego wyjazdu : Kronplatz Pierwszego dnia byliśmy zmęczeni całodzienną jazdą autem, więc wybraliśmy się na dość krótki szlak, na który mogliśmy udać się prosto z kwatery. Szlak jest raczej spacerowy, ale musimy pokonać prawie 900 m. przewyższenia, więc troszkę się nawet zmęczymy. Sam szczyt jest bardzo rozległy i występuje tu bogata infrastruktura w postaci wyciągów, knajpek, itp.(nawet było jakieś muzeum ale zapomnieliśmy go zwiedzić), w związku z tym mamy skojarzenia z Gubałówką. Tyle, że tu nie ma tego kiczu i tandety odpustowej Schodzimy inną drogą niż przyszliśmy, największym utrudnieniem jest zmora wszelkich alpejskich szlaków, czyli krowy Na kwaterze jesteśmy późnym popołudniem. Pijemy Aperol i planujemy kolejne wycieczki Lago di Braies Plany na ten dzień były chyba inne, ale że ma padać, wybieramy krótką spacerową wycieczkę. Była Gubałówka, niech będzie Morskie Oko. Tym razem musimy użyć auta, bo tak naprawdę mieszkamy na totalnym zadupiu Parkujemy na wielkim płatnym parkingu nieopodal jeziora i zaczynamy spacer: Można za 50 ojro wypożyczyć łódkę na pół godziny, ale my nie korzystamy. Nie mogło zabraknąć przedstawicielki gatunku: Wracamy na kwaterę, gdzie na tarasie spadają na nas 3 krople deszczu. Jednak można było zrobić dłuższą wycieczkę Tri Cime di Lavaredo To chyba najbardziej sztandarowa atrakcja Dolomitów, więc nie mogło i nas tam zabraknąć. Wycieczkę zaczynamy w miejscowości Misurina, skąd startujemy szlakiem pieszym do schroniska Rifugio Auronzo. Do samego schroniska da się dojechać samochodem, ale ta przyjemność kosztuje 30 euro, a my jesteśmy sknerami Tak naprawdę za parking na dole zapłaciliśmy 14, więc oszczędność nie była wcale duża Na samym początku spotykamy nasze wierne towarzyszki: Schodzić będziemy inną drogą i tam będziemy się czołgać pod pastuchem elektrycznym, żeby ominąć krowy Prawie na miejscu : W schronisku marudzimy godzinę, bo trzeba kawę z widokiem wypić i coś dobrego zjeść Wybieramy najbardziej popularną trasę dla ceprów, czyli obejście masywu dookoła. Szlak ma 9 kilometrów, a czas przejścia przewodniki szacują na 4 godziny. Wydawało mi się to strasznie długo, ale z podziwianiem widoków rzeczywiście tyle zajmuje. Podobno najbardziej niedzielni turyści pokonują tylko względnie płaski odcinek, po czym robią w tył zwrot do schroniska. My zrobimy pełną pętle- teraz będzie mniej płasko, pojawi się kilka krótkich zejść i podejść. Kiedy jesteśmy z powrotem przy schronisku, widzimy, że ludzie pakują się do autobusu. Też mamy ochotę, ale nie dla psa kiełbasa.Okazuje się, że bilet góra-dół można kupić tylko na dole. Nie ma żadnej możliwości samego zjazdu na dół. No to schodzimy, tym razem asfaltem, żeby było ciekawiej. Po pewnym czasie skręcamy do lasu na szlak, bo uniki przed autobusami i rowerzystami są trochę męczące W schronisku na dole zjadamy po kawałku pizzy i koniec wycieczki obowiązkowej Piz da Peres Kolejnego dnia znów wycieczka "wokół komina". Podjeżdżamy kilka km. samochodem na przełęcz, skąd startujemy szlakiem na szczyt o osobliwej nazwie Odcinek leśny był stromy i dał popalić, ale dalej będzie już luz Na pewnym etapie rozdzielamy się- ja pójdę klasycznie szlakiem, Sebastian ferratą. Ferrata ma fragmenty z trudnością C/D więc nawet nie myślę, żeby się tam pchać Na ferratce: Szlakowe dojście na przełęcz zajmuje mi około 20 minut, a przejście ferraty to ponad 1,5 godziny, więc miałam sporo czasu na plazowanie Nasz szczyt wygląda trochę jak Czerwone Wierchy: Na przełęczy spotykamy się i wycieczkę kontynuujemy razem. Nie spędzamy zbyt wiele czasu na szczycie, bo raz, że widoczność kiepska, dwa- codziennie zapowiadali tu burze(ale przez tydzień burza była tylko raz). Schodzimy początkowo granią, więc idzie się całkiem dobrze. Później zaś następuje dramat. Wiedzę o tutejszych szlakach czerpałam z włoskich blogów, które automatycznie tłumaczył google(a wiadomo jak to z nim jest Często w opisach pojawiało się zdanie "wspinaj się prosto do piaskownicy!". Brzmi śmiesznie, ale bardzo dobrze oddaje rzeczywistość- bo oto mamy teraz zejść czymś co wygląda jak gigantyczna piaskownica, tyle, że jest bardzo strome. EEE, a nie ma tu innego zejścia? Na zdjęciu może tak źle nie wygląda, ale schodziło się tym koszmarnie. Na dole, kiedy piaskownica się wypłaszczyła, a ja poczułam się pewnie i bezpiecznie, to oczywiście zaliczyłam glebę. Czyli u mnie standard. Za piaskownicą zostało nam nudne i męczące zejście lasem i znaleźliśmy się znów przy samochodzie. Lago di Sorapis Dziś kolejna popularna atrakcja. Jedziemy autem na Przełęcz Trzech Krzyży skąd startuje oblegany szlak dla ceprów Są tu też duże i darmowe(!!!) parkingi. Szlak ceperski zostawimy sobie jednak na zejście a wejdziemy innym- trudniejszym, dzięki czemu zrobimy ciekawą pętelkę. Początek szlaku to jak zwykle spacer po lesie. Nuda. Tym razem drogę zaplanowaliśmy już bardziej świadomie i piaskownicą będziemy podchodzić. Oto i ona: Piaskownica ma postać bardzo stromego i kruchego żlebu, robiąc 1 krok w górę zjeżdża się po tym dziadostwie 2 kroki w dół. Jest to niezbyt przyjemne. Po około 40 minutach walki wychodzimy na przełęcz. Dalej będziemy przyjemnie spacerować po płaskowyżu. W dalszej części szlaku występują niewielkie trudności- trzeba pomagać sobie rękami, a dodatkowo na krótkim odcinku jest bardzo duża ekspozycja, więc jak ktoś się boi, to może mieć problem. Ale dla strachliwych są linki, więc ja się wystroiłam w sprzęt do via ferrat Za trudnym odcinkiem następuje odcinek bardzo upierdliwy. Trzeba zejść ponad 300 metrów w dół do jeziora. Nie ma tu piaskownicy, ale są małe kamyczki, na których ciągle się ślizgam i potykam, co mnie irytuje więc marudzę Ożywiam się jedynie na fragmentach, gdzie trzeba użyć kończyn górnych. Po tych mękach straszliwych dochodzimy do schroniska w którym pijemy piwo i studiujemy panoramki: Wreszcie trzeba udać się na spacer do jeziora i trochę tam poplażować Schodzimy szlakiem na którym w sezonie podobno tworzą się kolejki jak u nas na Giewont. Ale my jesteśmy jeszcze przed sezonem, więc mamy luzik(względny) Na tym szlaku również występują ekspozycje i sztuczne ułatwienia, ale tu już nie czuję potrzeby się wpinać. Po trudnościach znów nudne zejście lasem, auto, zakupy, kwatera, Aperol i scrable. A jutro w końcu naprawdę popada, więc wreszcie odpoczniemy Rote Wand Kolejna(i zarazem ostatnia) wycieczka to już nie Dolomity, ale Alpy(tylko ja się nie mogę w tych alpejskich pasmach ciągle połapać). Wycieczkę zaczynamy wjazdem na przełęcz Passo Stalle na granicy Włoch z Austrią. Droga jest stroma, wąska i kręta, trudno byłoby tu zrobić mijankę, dlatego droga jest otwierana czasowo. Otwarcie następuje 45 minut po każdej godzinie. My docieramy na miejsce o 7.46 Bardzo wypoczęci po godzinnym kwitnięciu w samochodzie ruszamy w drogę. Spacerujemy piękną zieloną dolinką: Droga jest bardzo dobrze oznakowana: Chociaż nasz cel położony jest na wysokości 2818m. npm. to nie występują tu żadne trudności. 2818 moje! pierwszy raz na takiej wysokości pieszo Na szczycie trochę siedzimy, po czym decydujemy się na zejście innym szlakiem. Początkowo trochę błądzimy i przedzieramy się przez gruzowisko : Jednak największym utrudnieniem okazuje się płat śniegu, który trzeba przetrawersować: Z daleka widzieliśmy ludzi, którzy próbowali ominąć śnieg górą, ale bardzo byłoby to karkołomne. Krok za krokiem ostrożnie pokonaliśmy przeszkodę. Raki w plecakach były, ale na te kilka metrów ni chciało nam się ich zakładać. Dalej były jeszcze płaty śniegu, ale już znacznie bardziej przyjazne Znów spacerowaliśmy zielonymi dolinami: Było trochę z górki i trochę pod górkę, aż wreszcie znaleźliśmy się z powrotem na parkingu. Tym razem załapaliśmy się na zjazd o czasie Wycieczkę zakończyliśmy w naszej wsi na pizzy. Podsumowując: Dolomity piękne są, ale do podziwiania z dołu i na zdjęciach, bo do chodzenia trochę niewygodne. Bardzo podobała mi się ogromna ilość szlaków- praktycznie na każdą górkę da się wejść. Plusem są też darmowe parkingi, nawet przy znanych atrakcjach. Natomiast jest to pasmo rozległe i trzeba wszędzie jeździć autem(są niby jakieś autobusy, ale ie kursują zbyt często, szczególnie przed sezonem), za to przełęcze z których startują szlaki leżą często na 2000 m. albo więcej i nie trzeba pokonywać wielokilometrowych dolin, jak w Tatrach. Na razie cieszę się, że poznałam, ale rychłego powrotu nie przewiduję A korzystając z okazji życzę Wam Szczęśliwego Nowego Roku. Spełnienia górskich i nie górskich marzeń!
    7 punktów
×
×
  • Dodaj nową pozycję...