Nie śmiejcie się, ale moją Nemezis nadal pozostaje Grześ i nie jest to absolutnie kwestia trudności. Po prostu ile razy znajdowałam się na jego zboczach, tyle razy okazywało się, że jest za późno, żeby dojść na górę i wrócić przed zmrokiem albo że pogoda się psuje, albo że towarzysz wycieczki źle się poczuł. Zawracanie pod Grzesiem to moje największe górskie poczucie porażki i ile razy wracam w Tatry, obiecuję sobie, że tym razem na pewno się uda - i znów coś przeszkadza już po drodze ?
Ale ogólnie nie mam problemu z tym, żeby się poddać na drodze, bo dla mnie w górach nie chodzi o to, żeby dojść, ale żeby iść. Wchodzenie na trudny szlak tylko po to, żeby przejść kawałek i zawrócić przed trudnościami, też jest dla mnie przyjemnością ?