pmwas Opublikowano 7 Lipca Udostępnij Opublikowano 7 Lipca Chyba każdy z nas - górołazów - był w swojej "karierze" tak zmęczony, ze przeklinał moment podjęcia decyzji o wyruszeniu w drogę. Ja w swojej historii trzy razy nie doszedłęm do celu. Raz na drugim podejściu na Krywań, raz na podejściu na Bystrą, a raz na Krywaniu. Za każdym razem powód był ten sam. Za póżne wyjście, za szybkie tempo i padłem. I trzeba było wracać. A co, jeśli wrócić niepodobna? To właśnie taka historia. Historia o tyle dziwna, ze zdarzyła mi się na spacerze. A co jeszcze ciekawsze - zdarzyłą mi się gdy byłem w tatrzańskim "gazie". Gdzy zdobywałem Rysy, Przełęcz pod Chłopkiem, Rochatkę, Czerwoną Ławkę... to właśnie wtedy pokonały mnie regle. Podróż zaczyna się niewinnie. Z rodziną idziemy na Wiktorówki... I szybko docieramy. To jedno zmoich ulubionych miejsc na ziemi. Nie wdajac się w kwestie religinjości Kolegów i Koleżanek z Forum, jeśli gdzieś masz uwierzyć, ze jest poza tym widzialnym światem coś jeszcze - to jest właśnie jedno z tych miejsc. Kawałek dalej znajduje się Rusinowa Polana Miejsce słynące z widoków, jednak pogoda nie dopisuje. Jest pochmurno i widać, ze nic nie widać. To tutaj nasze drogi się rozchodzą. Umawiam się z kompanami w Zakopanem. Oni samochodem, ja - pieszo. Na Gęsiej Szyi jeszcze - o dziwo - nie byłem, a dalej to przecież spacerek. Piciu jest, prowiant jest - ruszam. Jak pisałem - brak widoków na widoki. Na Gęsią Szyję prowadzi spacerowa ścieżka. Takie nic... Nachylenie jest jednak na tyle duże, ze - przy odpowiednim tempie - można się zmęczyć. Jakieś tam podejście jest, a że nie planuję graniówek - lecę. Byle szybko, byle na szczyt. Wszak to tylko Gęsia Szyja.. Szybko mijam skalisty wierzchołek. Szczerze mówiac - Gęsia Szyja jest ciekawsza, niż myślałem. Spodziewalem się nudnego przejścia przez las, ale formacje skalne na szczycie są atrakcyjne. Ładne. I bardzo miło popatrzeć. W sumie troszkę jak Nosal. Niby nic, a jednak coś. Jest październik, czyli srodek jesieni. Na szczycie wita mnie śnieg, jednak jeszcze nie wiem, ze taka aura towarzyszyć mi będzie w dalszje wędrówce w zasadzie do końca. Spodziewałęm się, ze dalszy spacer odbędzie się w typowo jesiennych waryunkach, ale... u stóp Koszystej i Żóltej Turni to właśnie są jesienne warunki! I tak oko osiągłąłem Waksmundzką Rówień Następny odcinek już znam i nie wspominam go dobrze. Dawo temu mama zaplanowała super wyprawę z Cyhrli przez Waksmundzką Rówień na Krzyżne, ale.. to właśnie byłą ta wyprawa, na której "odpadłem". Podejście z Równi do Pańszczycy okazało się zbyt męczace, nogi bolały, buty obtarły i musieliśmy wracać nie osiągnąwszy Krzyżnego. Swoja drogą to moje jedyna porazka, z której się nie podniosłem. Bystrą kolejny raz jednak zdobyłem, a na Krywaniu raz już byłem , choć drugie - nieudane - wejscie wciaż pozostaje niepomszczone. Zatem z Bystrą mam - uwzględniając nawet rezygnację z "ataku szczytowego" po Pyszniańskiej 2:2, z Krywaniem 1:1, a z Krzyżnem przegrywam 0:1 i wciaz mnie tam nie było... Początki niewinne. Ścieżka w lesie, miejscami błotniste... I tak się idzie... i idzie... i idzie. Z czasem wchodzimy w gęściejszy las i pojawiają się dodatkowe niespodzianki w postaci powalonych drzew, tyko częściowo pociętych, by ułatwić przejscie... Trwa to całą wieczność i dość szybko zaczynam się zastanawiać, jakim cudem nie zauważyłęm odejścia w górę do Doliny Pańszczycy, z którego ostatnio korzystaliśmy. Wszak Murowaniec tylko o kilka kroków... Idę zatem dalej... ...i dalej... ...i dalej. A Murowańca jak nie było, tak nie ma. Zasięgu brak, nie da się skonsultować pozycji z GPSem, ale wszak zgubić się tu nie da, więc twardo idę, choć sił coraz mniej. Wszak to już musi być blisko. Już idę długo, tempo - chyba - dobre, to już mnusi być tuż tuż... Tymczasem robi się bardziej kamieniście. Jakby wyżej. A schroniska jak nie bylo, tak nie ma... Jestem zdumiony. Idę dziarsko bez postojów, minęło juz sporo czasu - powinienem być blisko! I nagle... ..dawno minięte rozejście na Pańszczycę! Muszę uczciwie powiedzieć, że w tym momencie dopadło mnie coś na kształt wymieszanych w równych proporcjach wściekłości, rezygnacji i niepokoju o własne siły. Potwornie nieprzyjemne uczucie i - dodam - chyba nigdy TAK bardzo się w górach nie pomyliłem. To rozejście znajduje się w pół drogi między Waskmundzką Równą a Murowańcem, a ja byłem pewny, że jestem blisko schorniska. Rzeczywistość boleśnie zweryfikowała wyobrazenia - tempo było beznadziejne, siły nadwątlone, a trasa - o wiele za długa jak na dyspozycję dnia. I nierozważne gospodarowanie siłami. Pokarało mnie. To, co wziąłem za mini-spacerek, okazało się być morderczą ścieżką zdrowia. Zrezygnowany otworzyłem radlerka na przypływ sił witalnych. Ale jużpiuerwsze kroki po postoju uświadomiły mi, że nic z tego. Sił nie ma, droga przede mną daleka, zejsc- nie ma jak. Trzeba dojsć do celu. Dalszej drogi nie komentuję. Była to - lekko licząc - godzina mordęgi. Trzeba iść, a nie ma siły iść, koszmar... Choć jesień takas piękna... \ W końcu - tzw. jaskółka, która czyni wiosnę! Rozejscier z żółtym szlakiem! Murowniec! NIe od razu jest jeszcze kawałek ścieżki, ale to już tak blisko! I oto wybawienie! CIepłe schronisko, gdzie można zjesci się napić. Cóż może być pięknieszwego po takiej masakrze? Niestety - mimo jesieni - w schronisku czekała na mnie niemiła niespodzianka. W srodku było... powiedzieć pełno to jakby skłamać. Był tłum. Nie że nie dało się usuąść. Nie dało się dopchać po jedzenie. Kolejka od drzwi. Nie wiedziełem, czy się popłakać, czy tych ludzio pogryźć, czy co zrobić. Jak to ja - postanowiełm isc dalej i olać Murowaniec. NIe da się tak. Dramat. NIe ma siły tak stać w kolejce, już wolę iść. To już na autopilocie. Byle przed siebie. Ble już usiaśc w karczmie w Zakopanem i odpocząć pzy ciepłej herbacie. Bo w Murowańcu dziś nawet to strudzonemu wędrowcowi nie będzie dane... Prze Boczań zszedłem do Kuźnic, gdzie wsiadłem do busa. Rodzina czekała w Zakopanem nawet nie podejrzewając jak makabryczną przeprawą okazał sie być mój "spacerek". Oczywiście - nie przyznałem się do błędu. Zresztą - doszedłęm, zatem gdzie u błąd? Po prostu obliczyłem na styk! Tak, po czasie nie żałuję, bo trasa byłą piękna, a przy tym wymaghająca i... ucząca pokory w górach. Nawet regle mogą w Tatrach dać popalić. NIby spacer w lesie, a spacer "nie w kij dmuchał". Ale u rostaju dróg na Muriowaniec i Pańszczycę było mi źle. Tak źle, jak chyba nigdy wcześniej i nigdy póżniej w górach. Chyba nawet gorzej niż gdy z rozwalonym kolanem jak Herr Flick kuśtykałem spod Polskiego Grzebienia. To nie był uraz, to nie był obity palec czy obtarta pięta. Padłem kondycyjnie. Po prostu. A co gorsza - nie było jak zrezygnować, Nie buło gdzie zejść. Trzeba było dojśc, choć bardzo, bardzo nie dało się iść. A to tylko zielony z Waksmundzkiej Równi do Murowańca... 9 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
barbie609 moder Opublikowano 8 Lipca Udostępnij Opublikowano 8 Lipca @pmwasfajna i pouczająca relacja. Polecam zwłaszcza tym .którzy są przekonani o własnej kondycji i umiejętnościach i nie planują z zapasem bezpieczeństwa. 3 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Pablo P Opublikowano 14 Lipca Udostępnij Opublikowano 14 Lipca Ciekawa relacja. Zawsze powtarzam że góry kształtują charakter, uczą poszanowania dla środowiska, samozaparcia ale przede wszystkim pokory. Nigdy nie wiadomo czy nie przytrafi się nagłe załamanie pogody, które uniemożliwi nam kontynuowanie trasy. Czasem trzeba zrobić wycof najkrótszą możliwą drogą. Czasem z jakichś względów nie wytrzymujemy kondycyjnie, być może wcześniej zbyt duże obciążenie organizmu., zbyt późne wyjście i zbyt duże tempo. Myślę że bardzo ważne jest też rozplanowanie sił, tak aby nie tracić ich zbyt dużo przy wejściu bo jeszcze trzeba zejść. 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.