Skocz do zawartości

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 05.10.2024 uwzględniając wszystkie działy

  1. Ostatnio widziałam w księgarni "Długie pożegnanie". Może wznowią wszystkie powieści Chandlera. Czytałam wszystkie bardzo dawno temu i chętnie sobie przypomnę. Podobały mi się też filmy.
    1 punkt
  2. https://wspinanie.pl/2024/10/bielecki-rousseau-bolongan-sar-i-zan-sar/ Bez rozgłosu, szumu medialnego i kamer. Gratulacje. Polski himalaizm jeszcze nie umarł i ma się świetnie.
    1 punkt
  3. Dzień 8, sobota Wstąpienie do piekieł, czyli przeprowadzka do Zakopanego.... Dzień 9, niedziela Palenica Białczańska-Wodogrzmoty Mickiewicza-Dolina Roztoki-Siklawa-Dolina 5 Stawów Polskich-Szpiglasowa Przełęcz-Szpiglasowy Wierch-Ceprostrada-Morskie Oko-Wodogrzmoty- Palenica Co was podkusiło żeby ze Słowacji "przeprowadzać" się do Polski? Takie pytanie zadał nam kolega @Mateusz Z Otóż kusiło kilka rzeczy. W warunkach letnich nie byliśmy po polskiej stronie Tatr od 3 lat i trochę się stęskniliśmy. Najbardziej za równymi chodnikami ułożonymi z kamieni, czasami przejść dostosowanymi do możliwości zwykłego człowieka i szaloną jazdą z busiarzami Co prawda Sebastianowi zostało już bardzo niewiele do przejścia w tej części Tatr, ale ja mam jeszcze parę miejsc w których nie byłam, a niektóre chcieliśmy powtórzyć. Na niedzielną wycieczkę wybieramy Szpiglasowy Wierch, na którym co prawda byliśmy, ale było to ponad 10 lat temu, więc z chęcią zobaczymy co się tam zmieniło. Startujemy z Palenicy wraz z tłumem innych turystów: Przy Wodogrzmotach tradycyjnie przerwa, obowiązkowy Toi Toi, bo do schroniska w Stawach iść nie zamierzamy i skręcamy na zielony szlak, licząc ze hordy pójdą nad Morskie Oko. Dawno nie szliśmy Doliną Roztoki więc byle kwiatek, krzaczek i kamień wywołują nienormalny zachwyt. Natomiast w porównaniu ze Słowacją przeżywamy lekki szok. Dlaczego tu jest tyle ludzi? Im wyżej tym tłum się coraz bardziej zagęszcza, w okolicach Siklawy to w ogóle nie za bardzo jest miejsce żeby gdzieś się postawić. Nie czuję się w takich warunkach zbyt komfortowo. Taaa, ja wiem, że zaraz przyjdzie @Jędrek i powie, że się sami do tego tłumu przyczyniliśmy. I trochę się zgodzę, ale trochę jednak nie, bo 10, 8, 5, 3 lata temu- też tu byliśmy i takich tłumów jednak nie było. Jakiś suchawy ten wodospad.... Przy stawach robimy przerwę. Na szczęście większość gawiedzi chyba poszła do schroniska, od tej pory raczej będziemy mieć na szlaku względny luz. Przemierzamy Dolinę 5 Stawów mijając odejścia na kolejne szlaki, w końcu odnajdujemy i nasz skręt: Mamy długi odcinek po płaskim, więc idzie się bardzo przyjemnie. Na dodatek jest bardzo widokowo: Dopiero pod koniec zakosy robią się bardziej strome i na tym odcinku można się troszkę zmęczyć. Zakosy kończą się miejscem strategicznym, czyli naszymi ulubionymi łańcuszkami. Na szczęście nie stoimy w kolejce zbyt długo, może maksymalnie z 5 minut. Ale ten odcinek szlaku jest trochę problematyczny ze względu na złażących i przy takim natężeniu ruchu jaki jest obecnie mógłby być jednokierunkowy. My fragment szlaku poszliśmy obok łańcucha- wiem, że niektórzy uważają że to straszne przestępstwo, ale wydaje mi się, że zatory na takich szlakach robią się przez to , że większość ludzi musi kurczowo szarpać żelastwo za wszelką cenę Trochę też miałam wrażenie, że łańcuchów jest więcej niż 10 lat temu i przejście odcinka z biżuterią trwa teraz dłużej. Albo po prostu się postarzałam Na przełęczy nie robimy nawet przerwy, od razu idziemy na Szpiglasowy Wierch, który jest świetnym punktem widokowym. Na szczycie jest jednak tyle ludzie, że ciężko znaleźć jakieś wygodne miejsce do odpoczynku i kontemplacji widoków. Troszkę też zepsuła się pogoda i spadły na nas ze 3 krople deszczu. Po dość długim pobycie na szczycie przychodzi pora na zejście. Schodzimy w kierunku Morskiego Oka kosmicznie długim(dość płaskim) chodnikiem zwanym Ceprostradą. Idzie się bardzo wygodnie, jest też całkiem widokowo, ale pod koniec szlak zaczyna nużyć. Gdzieś w połowie zejścia jest coś czego 10 lat temu nie było- a jakże, łańcuch. Da się go obejść dołem, ale my jakoś bezwiednie wpakowaliśmy się na obwieszoną skałę to już przeszliśmy. Ja oczywiście z marudzeniem, że mało tam miejsca na nogi Pod koniec nie mogę się już doczekać asfaltu, bo marsz po kamieniach przez kosówki i las stał się już na tym odcinku walką o nieskręcenie kostki(szczególnie, że idę w niskich butach). Na ławkach przy schronisku robimy sobie dłuższą przerwę, zwiedzam też luksusową niemal toaletę z bardzo miłym panem klozetowym Został ostatni odcinek- dobijający stopy asfalt. I tak jak pod koniec ceprostrady chciałam asfaltu, tak teraz idąc skrótami, żałuję, że tych skrótów nie ma więcej. Przy Wodogrzmotach robimy ostatnią przerwę i w tłumie ludzi schodzimy na parking. Wycieczka z przerwami zajęła nam 10 godzin, więc z porównaniu ze Słowacją to całkiem dobry wynik Kolejnego dnia załamanie pogody, więc będziemy mieć 1 dzień chcianego oraz drugi wymuszonego odpoczynku CDN.
    1 punkt
  4. Dzień 7, piątek Dolina Wąska-Otargańce-Raczkowa Czuba-Jarząbczy Wierch-Kończysty Wierch-Dolina Raczkowa-Dolina Wąska W ostatni dzień pobytu na Słowacji wybraliśmy się w najbardziej dzikie i odludne zakątki Tatr. Już samo dotarcie autem było długie, bo na parking mieliśmy od nas aż 60 km. Ale początkowo po dobrych i malowniczych drogach, a potem po dziurawej dróżce dotarliśmy do celu. Zaparkowaliśmy na kempingu "Autocamp Rackova Dolina" za 3 euro za cały dzień. Trochę się nawet zdziwiliśmy, że kemping żyje i mieszka na nim sporo ludzi. Tak naprawdę może być to całkiem fajna baza wypadowa- można stąd pójść na Otargańce, Bystrą, Starego Robota, Baraniec, Wołowiec przez Dolinę Jamnicką i nawet Rohacze. Hmmm, może by tak tu kiedyś zakotwiczyć na tydzień? Zostawiamy te mrzonki o niepewnej przyszłości i startujemy. Doliną Wąską idziemy jakieś pój godzinki, jest w miarę płasko, w sam raz na rozruch. Przy rozstaju szlaków wybieramy szlak zielony prowadzący na potężną grań Otargańców. Marzyłam o tym szlaku od lat, ale chyba los mnie trochę pokarał :P(uważaj o czym marzysz!) Otóż początek to bardzo strome podejście lasem. Co prawda po zakosach, ale te zakosy dość krótkie, więc stromizna jest odczuwalna. Im wyżej tym wcale nie jest lepiej. Stromizny nie maleją, za to pojawiają się chaszcze: A jeszcze dalej wiatrołomy po których(ale także pod lub obok) trzeba czasami przechodzić niemal w akrobacjach. Te powalone drzewa to był pierwszy czynnik, który nas na tym szlaku spowalniał. Będzie takich czynników więcej, przez co wycieczka, która miała być przyjemnym relaksem(bo w końcu nie ma łańcuchów!), a zamieniła się w bardzo stresujący wyścig z czasem.... Po tych mękach piekielnych wychodzimy w końcu na grań i na dwuwierzchołkowym Ostredoku robimy sobie pierwszą dłuższą przerwę. Dalej nie będzie już morderczych podejść, za to bardzo widokowy spacerek granią. N Nie ma tu raczej większych trudności, ekspozycja też nie jest duża, ale jak już wspomniałam wcześniej, są pewne elementy, które spowalniają. Po pierwsze szlak jest oznakowany typowo po słowacku, czyli marnie i czasem musimy wypatrywać albo znaków, albo po prostu najwygodniejszej drogi. S. , który trochę już chodził poza szlakiem mówi, że słowackie szlaki czasem wyglądają gorzej niż pozaszlaki. Po drugie- szczytów i spiętrzeń grani jest tu dużo- na każdy trzeba wejść i z niego zejść, a, że ja zwykle wolniej schodzę niż schodzę(czasami wydaje mi się, że jestem jedynym człowiekiem na świecie który tak ma), to jak na każdym zejściu tracę z 5 minut, to łącznie robi się tych minut kilkadziesiąt. Po trzecie- trudno nie jest, ale jest wiele miejsc na których trzeba pomagać sobie rękami i ja na takich też idę wolniej, zwłaszcza jak jest w dół. No i ostatni spowalniacz- gapienie się na widoki W pewnym momencie to już nie mogłam się doczekać kiedy skaliste elementy się skończą(chociaż je lubię) i w końcu pospacerujemy po takiej zwyczajnej, typowej dla Tatr Zachodnich ścieżce. Przed podejściem na Raczkową Czubę już wiemy, że mamy dużą obsuwę w czasie względem mapy(jakieś 1,5 godziny), więc zaczyna się robić stresująco. Nienawidzę robić czegokolwiek pod presją czasu, a w górach to już szczególnie. A teraz jesteśmy pod presją słońca zachodzącego o 19.20. S. nagle wymyśla, że może zamiast schodzić Raczkową to zejdziemy Jamnicką, bo tam chyba jest trochę krócej. Ale ja obadałam to zejście w internetach wcześniej i jeśli gdzieś nie chcę schodzić to właśnie tam nie chcę najbardziej. Rodzi to konflikt i niezbyt przyjemną atmosferę, ale to u nas normalka, że 7 dnia na urlopie mamy wielką awanturę W oddali widać nasz przyszły szlak zejściowy, zdjęcie go spłaszcza, ale w rzeczywistości jest dość stromy i już trochę trzęsę przed nim portkami Na Raczkowej i Jarząbczym robimy sobie krótkie przerwy, bo i tak kiedyś trzeba odpocząć, ale też nie rozsiadamy się jakoś bardzo. S. widząć strome zejście w kierunku Niskiej Przełęczy chyba odpuszcza sobie Jamnicką. Idziemy zatem na Kończysty. Ale fajnie jest na szlaku w "polskim" stylu, prawie wpadamy w zachwyt nad chodnikiem z kamieni Raczkowa i Jarząbczy: Na Kończystym robimy sobie dłuższą przerwę i wspominamy wycieczkę sprzed 4 lat, jak bylismy na Grzesiu, Rakoniu, Wołowcu, Jarząbczym, Kończystym i Trzydniowiańskim z Doliny Przeklętej. Schodzimy na płytką przełęcz pomiędzy Kończystym a Robotem. To zdjęcie nie jest krzywe, to słup Początek jest dość stromy, nie brakuje też małych upierdliwych kamyczków. Mi się załącza tryb "przecież tędy nie zejdę"- chyba moje lęki przestrzenne ujawniają się najbardziej jak jestem na stromej drodze i widzę dno doliny. Oczywiście marudzę okrutnie, ale czasem proszę S. żeby mi podał rękę żeby było szybciej, ale że chwilowo jestem na niego obrażona jest to wielce upokarzające. Oczywiście na tym szlaku nic strasznego nie ma ja po prostu nie lubię i czasem boję się schodzić. Ten stromy odcinek jest dość krótki, potem ścieżka łagodnieje, a ja przybieram niezbyt szczery uśmiech do fotki Ale co chciałam powiedzieć... Dolina Raczkowa piękna jest bardzo! Wspaniale prezentuje się stąd Bystra: Właściwie to nawet sama dolina, bez wchodzenia na okoliczne szczyty mogłaby być fajnym celem wycieczki. Jak to na Słowacji, piękno ciągnie się w nieskończoność.... Trochę robi się mniej stresowo, bo nie ma już stromych zejść, nie trzeba nigdzie podchodzić i na pewno zdążymy na parking przed zachodem słońca. Przerwę robimy sobie nieopodal rozstaju szlaków przy drewnianej chatce, która jest awaryjnym schronem dla chyba 10 osób(tak twierdzi Nyka). S. się ze mnie śmieje, że na pewno tak bardzo chciałam tędy schodzić, bo miałam ochotę spać w tej chatce Za hacjendą jeszcze kawałek i wychodzimy na szeroką drogę, którą idzie się szybko i wygodnie. Szlaki na których nie trzeba za bardzo patrzeć pod nogi są idealne na końcówkę dnia Na sam koniec jeszcze pół godzinki zejścia Doliną Wąską, gdzie spotykamy kupę niedźwiedzia, której rano nie było i o 19.30 wraz ze zgaszeniem światła słonecznego meldujemy się przy aucie. Po drodze jedziemy na kotlety z psa zmielone razem z budą no i do Habówki. To nasza ostatnia wycieczka po tej stronie Tatr, ale nie ostatnia na tym wyjeździe. Kolejnego dnia przeprowadzka. Będzie gorsza pogoda, więc wycieczek mniej, za to łańcuchów jeszcze więcej. CDN.
    1 punkt
  5. Dzień 5, środa Pod Spalenou-Tatliakova Chata-Dolina Smutna-Rohackie Stawy-Dolina Spalona-Rohacki Wodospad-Pod Spalenou Ten dzień spędzimy osobno. W ogóle to geneza przyjazdu w Słowackie Zachodnie była taka, że S. od kilku lat truł, że on musi na Rohacze. Ja na Rohacze początkowo iść nie chciałam, potem w miarę zdobywania doświadczenia na trudniejszych szlakach coś zaczęło mi świtać, że może jednak(ale ciśnienia jakiegoś nie było). Tylko, że wtedy S. uparł się, że on musi koniecznie całą grań ciągiem czyli Rohacze plus jeszcze Trzy Kopy i Banówkę. Dla mnie to już na pewno byłoby za dużo, na pewno się nie odważę. No to niech sobie idzie sam. Ja od początku planowałam iść na Rohackie Stawy. Nie za bardzo uśmiechało mi się iść samej(tzn. w ostateczności pewnie bym poszła, ale mogłabym się skichać ze strachu przed niedźwiedziami). Na szczęście udaje mi się na wycieczkę namówić @barbie609 moder i @Werniks To przejście było już na forum opisywane, nie za bardzo wiem co jeszcze dodać, ale z kronikarskiego obowiązku Parę minut po 7 chłopaki zgarniają mnie z Habówki(S. na Rohacze wyszedł ponad godzinę wcześniej), jedziemy na parking pod kolejką, który tym razem jest prawie pusty. Pusta jest też asfaltówka, którą maszerujemy krokiem w miarę żwawym Raz dwa i jesteśmy w Tatliakovej Chacie, również pustej Idziemy nas stawek coś zjeść, zrobić fotosesję i chwilkę odpocząć. Tu miały być 3 fotki, ale że są zrobione pionowo, przy wstawianiu obracają się na bok i nie mogę ich obrócić to ich tu nie będzie Po odpoczynku idziemy dalej, w kierunku Doliny Smutnej, potem skręcamy w kierunku stawków, które ułożone są piętrowo więc musimy się drapać coraz wyżej. Czas mamy dobry więc nad każdym stawem chillujemy W międzyczasie odbywa się monitoring wycieczki na Rohacze: Kontrola najwyższą formą zaufania Szlak ogromnie mi się podoba, jest malowniczo oraz wyjątkowo spokojnie. Pierwszych turystów spotkaliśmy dopiero przy pierwszym stawie(i były to moje sąsiadki z pensjonatu Ale pewnie w weekendy bywa gorzej, nawet na zejściu spotkaliśmy jakiś Klub Wesołego Emeryta czy coś takiego. O ile podchodziło się lekko, tak zejście Spaloną Doliną jest dosyć strome ale było mi już znane z wycieczki w pierwszy dzień. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze Rohacki Wodospad, na który w sobotę nie było czasu, ale fotki z niego też mam pionowe więc strach wstawiać Wycieczkę kończymy kofolą na parkingu i to chyba tyle. Korzystając z okazji chciałabym zdementować plotki o jakimś zajechaniu. Cała trójca zeszła na parking w stanie bardzo dobrym Bardzo mi się podobała ta wyprawa, @barbie609 moder jeszcze raz dziękuję za przemiłe towarzystwo i za Kofolę oraz transport Na dodatek kilka fotek z Grani Rohaczy: Rohacze chyba nie wywarły na S. jakiegoś wielkiego wrażenia(ale on ostatnio chodził trochę poza szlakiem, zaczął robić WKT, więc jest chyba trochę zmanierowany :P) i stwierdził, że nie było wcale dużo trudniej niż na odcinku przez Salatyny i Pachoła, tylko, że tam były 2 łańcuchy a tu 5. Hmmm, to może i ja się kiedyś wybiorę, ale raczej wolałabym to podzielić na 2 kawałki a może i nawet spać w Żarskiej Chacie. Dzień 6, czwartek Spacery nieopodal Orawic Na ten dzień potrzebowaliśmy krótszej wycieczki. S. był trochę zmęczony po Rohaczach(tzn. on się w życiu do tego nie przyzna, ale jego zegarek kazał mu odpoczywać 58 godzin :P) Ja zaś nie chcę się styrać, gdyż na kolejny dzień mamy w planach długą wycieczkę. Ale dlaczego te wszystkie słowackie szlaki są takie długie? Trochę kusiła mnie pętla przez Przełęcz pod Osobitą i Grzesia, ale to z mapy 7 godzin, czyli moim tempem to będzie jakieś 9-10 Odpada. Jedziemy do Orawic z zamiarem wejścia na Magurę Witowską. Znowu nie mamy drobnych na parking. Znowu musimy zacząć od Kofoli. Znowu wzięliśmy ze sobą rzeczy na basen. Znowu nie mieliśmy ochoty się w nim taplać ze względu na tłum ludzi. A podobno nic 2 razy się nie zdarza. No dobra. Z tą Magurą to wymyśliłam taką opcję: początek pójdziemy szlakiem, potem skręcimy na ścieżkę rowerową i wejdziemy na szczyt stromą ścieżką, która oficjalnie szlakiem nie jest, ale na niektórych mapach istnieje(wydaje mi się, że @Mnich Admin i @barbie609 moder tam schodzili), a zejdziemy już szlakiem oficjalnym, który na mapach jest. I tak jak zaplanowaliśmy początkowo idziemy szlakiem(chyba żółtym) w kierunku Suchej Hory. Niezbyt nam się podoba. To znaczy trochę nam się podoba, bo idziemy całkiem widokową łączką: Ale taki stan nie może wiecznie trwać i dalsza część szlaku ma postać upierdliwego chaszczownika: Kiedy w końcu ta ścieżka rowerowa???? W końcu na nią wyłazimy i spacerujemy sobie już bardziej cywilizowanym terenem. Znów jest upał a my jesteśmy jacyś zblazowani i nic nam się nie chce. Odnajdujemy wejście na Magurę, S. mówi, że on już nie chce schodzić szlakiem więc wejdziemy i zejdziemy tą samą drogą. Mnie się ten pomysł niezbyt podoba i mówię, że rezygnuję. Trwa tu jakaś zrywka drewna, jest hałas. S. mówi, że jemu też się nie chce. To odpuszczamy. Szlak rowerowy którym idziemy ma postać pętli to sobie drugą stroną wrócimy na parking. No i jak tak sobie debatujemy nad dalszym przebiegiem trasy, nadchodzi jakiś turysta. I mówi, że na asfalcie w Orawicach spotkał niedźwiedzicę z młodymi i nawet na niego nieprzyjemnie burczała. No to teraz to ja już mam zawał, ale jakoś wrócić trzeba. Zatrzymujemy się w turystycznej wiatce na jedzenie i picie, potem dalej maszerujemy rowerowym szlakiem. Na którym niespodziewanie odkrywamy piękne widoki: W końcu ścieżka robi nawrotkę w kierunku Orawic, więc widoki zostawiamy za sobą. O niedźwiedziu jakoś zapomnieliśmy Na koniec idziemy jeszcze na piwo i haluszki przy parkingu i koniec. Chyba potrzebowaliśmy takiego spacerku, na którym dostaniemy ładne widoki bez dużego wysiłku. Za to następnego dnia będzie wyrypa. CDN.
    1 punkt
  6. Z Zawratu miałem skręcić w lewo na Orlą Perć ale obliczyłem, że nie dam rady przejść przed załamaniem pogody. Wiatr był dwa razy mocniejszy niż podawali i deszcz zaczął się dwie godziny szybciej niż zapowiadali. Złapał mnie w czasie schodzenia ze Świnicy. Przekładając na Orlą byłbym gdzieś w okolicy ścianki na Kozi Wierch. Więc decyzja o skręceniu na Świnicę z perspektywy czasu wydaje się być właściwa. Niestety nic nie dało wyjście z Kuźnic o 3.45. Po prostu nie wyrobiłem się aby w tym roku zrobić OP. Na pocieszenie fajne zdjęcia z Zawratu i Świnicy i wschód słońca na Skupniowym Upłazie
    1 punkt
  7. Ja strzeliłem Zawrat od Murowańca i dalej na Świnicę a w dół ze Świnickiej Przełęczy czarnym i zpowrotem do Kuźnic. Było ekstra.
    1 punkt
×
×
  • Dodaj nową pozycję...