Zielone ludziki nad Czarnym Stawem
Zielone ludziki nad Czarnym Stawem.
W swoim czasie, dawno, dawno temu niemile zaskoczył mnie listonosz przynosząc mi wezwanie na ćwiczenia wojskowe, gdy zaczynałem się już pakować w Tatry. Rad nie rad pojechałem do Grudziądza do stacjonującego tam pułku chemicznego. Zameldowałem się w pułku i wyfasowałem polowy mundur oraz tylko dwie gwiazdki, bo takowych ponoć zabrakło. Nie mając zamiaru degradować się do stopnia chorążego przypiąłem je do jednego naramiennika pozostawiając drugi „gołym” i poszedłem przejść się po terenie pułku. Idę sobie, a tu na kontrkursie pojawia się starszy sierżant, niski, brzuch piwny, gęba czerwona i nalana – typowy zupak, postrach niższych stopniem. Wykorzystując niecnie znaczną różnicę wzrostu mijam go od strony gołego naramiennika wiedząc doskonale, co się zdarzy, bo przecież mu nie zasalutowałem. Nie zawiodłem się na sierżancie, puszcza mnie na parę kroków po czym leci w moją stronę typowa, koszarowa wiązanka. Obracam się powoli odsłaniając drugi naramiennik i pieszczotliwym głosem wygłaszam te oto słowa: wy do mnie, sierżancie? Sierżanta krew zalewa, ale staje na baczność, salutuje i przeprasza.
Za chwilę wpadam na oficera w stopniu majora, jak się później okazało szefa sztabu pułku: poruczniku, co wy tak niekompletnie ubrani? – Obywatelu majorze, magazynierowi gwiazdek zabrakło, pan major rozumie, nie chciałem się sam degradować. – No tak, macie rację. Poruczniku, wracajcie spokojnie na kwaterę, a ja już tego sukinkota pogonię. Miałem jeszcze ze sto metrów do kwatery, jak sprintem dobiegł do mnie magazynier trzymając w wyciągniętej dłoni dwie brakujące gwiazdki.
Ćwiczenia te okazały się kompletnym niewypałem z wojskowego punktu widzenia, sprzęt był na poligonie, znający się na rzeczy oficerowie też, a zadaniem tych ćwiczeń było przeszkolenie piechocińskich kaprali podchorążych na wojskowych chemików, a na kilkunastu chłopa tylko ja jeden miałem specjalność dowódcy plutonu chemicznego. Na zakończenie musieliśmy sami napisać opinie o sobie. Do mojej opinii dopisano: wyróżnia się bardzo dobrą prezencją i bardzo dobrymi odruchami dowódczymi. Na marginesie: nosiłem już wtedy brodę, a żadnej okazji do wydaniu rozkazu nie miałem.
Wróciłem do Łodzi i po dwóch dniach lokowałem się już we Franz Hilton Hotel vel Wozowni vel Starym Schronisku. Nazajutrz postanowiłem odwiedzić Żabi Niżni, dochodząc nad Czarny Staw zauważyłem na ryglu tegoż dwóch wojaków, z których jeden trzymał na kolanach wielką, komiśną księgę i coś w niej szrajbował, a wokół paru turystów stało. No cóż, cyrk mój, małpy nie moje, co to mnie obchodzi – ruszyłem zatem dalej. Jakieś tam okrzyki słyszałem, ale co mi tam, dopóki ktoś pomocy nie wzywa. Po chwili jednak słyszę za sobą tupot fasowanych butów i wrzask: do was mówię, głusi jesteście?! Odwracam się powoli i widzę, że mam przed sobą kaprala o czerwonej twarzy. Odruch wyniesiony z armii działa bezbłędnie, głos przestraja się automatycznie na koszarowy: wy do mnie kapralu? Jeśli tak to złóżcie z łaski swojej nóżki do kupy i zwracajcie się regulaminowo!
Kapral momentalnie blednie, staje na baczność, salutuje i recytuje regulaminową formułkę. Jak się okazuje zapisują w owej księdze dane turystów udających się na Rysy i pod Chłopka, a ci wracając musza się u nich odmeldowywać, na szczęście wspinaczom dają spokój. Ilekroć później tego lata wchodziłem na rygiel stawu to stawano przede mną na baczność i zwracano się regulaminowo, bo ów kapral biorąc mnie za tzw. patrol oficerski przekazał mój rysopis kolegom. W tamtych czasach bowiem od czasu do czasu meldował się w schronisku oficer po cywilnemu, udawał turystę, a później do komendanta strażnicy na Palenicy Białczańskiej przychodził pasztet z listą uchybień w pełnieniu służby.
Minęło wiele lat, schodząc z Owczej Przełęczy spotykam już na szlaku dwóch strażników granicznych, starszy, w stopniu majora prosi mnie o dokumenty, a po ułamku sekundy wykrzykuje: poznaję pana, rok temu podziwiałem, z jaką szybkością pan zbiega podczas burzy z tej przełęczy. O dokumentach mowy już nie było, zaczęła się miła pogawędka. A zimą do Roztoki wprost z nocnego pociągu trafiałem w charakterze pasażera skutera śnieżnego Straży Granicznej, trochę wódeczki też się wspólnie wypiło (oczywiście po służbie).
- 4
- 1
- 1
2 komentarze
Rekomendowane komentarze