19.06 godzina 3 nad ranem cichaczem zrywam się z pracy i pędzę do domu ogarnąć się przed drogą.
5.20 czas start kierunek Tatry,plan ambitny wdrapania się na przełęcz Krzyżne.
8.30 szczęśliwie parkuje w Brzezinach, zmiana obuwia,plecak na plecy i siup na szlak.
W Murowańcu szybka szama,kawa i dalej w drogę.Nigdy nie szłam żółtym szlakiem w kierunku doliny Pańszczycy.
Podoba mi się,cisza spokój, mało ludzi.Lato w pełni wszędzie zielono,no prawie wszędzie. Docieram do Czerwonego Stawu w Dolinie Pańszczycy i o zgrozo myślę,okłamali mnie.Staw wcale nie jest czerwony szkoda ale i i tak jest piękny. Woda krystalicznie czysta,dwie minuty na wyrównanie oddechu i pędzę dalej.Co rusz mijam kolejne osoby schodzące z rozciętym łokciem czy kolanem,zaczynam mieć obawy czy mój sprzęt zimowy (czytaj raczki) wystarczy.Pytam zatem napotkanych osób jak wygląda dalsza droga i czy jest sens pchać się w górę mając ze sobą tylko raczki.Uspokojona odpowiedziami że owszem śniegu trochę jest ale na spokojnie wyjdę postanawiam zaryzykować.W końcu kto nie ryzykuje ten w domu kapcie na drutach dzierga?
Widoki oszałamiają,płuca galopują szaleńczym tempem,zaczynam mieć problem z wyrównaniem oddechu a do przełęczy jeszcze spory kawałek.
Nagle dostrzegam trzy postacie schodząca bodajże z Granatów jakoś tak dziwnie,szlaku nie widzę. Obserwuję,zastanawiam się czy to celowy zabieg z ich strony czy pomyłka i schodzą hmmm "na dziko".Pytam chłopaka przechodzącego obok,mówi że i owszem są to Granaty a i szlaku tam nie ma.Po cichu trzymam kciuki za ich szczęśliwe zejście na dół.
Ruszam dalej ,przełęcz niby blisko a jednak daleko. Śniegu sporo,zaliczam glebę.Zakladam raczki,zaliczam jeszcze dwie gleby.No cóż mało zgrabnie mi idzie.Brak snu i zmęczenie coraz bardziej doskwierają,nachodzą mnie wątpliwości czy dobrze zrobiłam wybierając właśnie tą przełęcz jako dzisiejszy cel,czy nie za szybko po chorobie,czy słusznie piłuję swój organizm.Po chwili jednak myślę sobie,że skoro już tyle przeszłam to dam radę, nie pierwszy raz pokonuję własne słabości i zmuszam się do wysiłku,udowadniam sobie że dam radę.
O 14.35 docieram do swojego celu,mam ochotę zatańczyć ze szczęścia. Patrzę to w dół skąd przyszłam to na Dolinę Pięciu Stawów. Podziwiam widoki.Tatry o tej porze roku są wyjątkowo piękne.Jestem z siebie dumna.Mimo że dla wielu ta trasa to pikuś dla mnie jest to nie lada wyczyn.
Pełna dumy pstrykam fotkę wysyłam mężowi z lakonicznym "kurde udało się,wlazłam".
Pięć minut na fotki i trzeba wracać, jeszcze kawał drogi w dół. Z uśmiechem schodzę w kierunku Doliny Pięciu Stawów. Podoba mi się ten szlak,koniecznie muszę kiedyś nim wyjść w górę. Nieświadoma tego że zostałam bez noclegu schodzę w dół i układam plan kolejnego wypadu w Tatry.