Lubię nocne powroty
Lubię nocne powroty. Gdy bazą było schronisko w Roztoce to powroty takie latem zdarzały mi się często, a późną jesienią i zimą były codziennością. Przed laty Ala wymyśliła kapitalny slogan reklamowy dla Roztoki: Z Roztoki wszędzie blisko! To stwierdzenie zawiera w sobie pewien szyfr, dla spacerowicza z Roztoki wszędzie jest daleko, dla tatrzańskiego zaś długodystansowca to punkt na mapie Tatr, z którego można wyruszyć na szereg długich wyryp o różnym stopniu trudności. Przykładowo wymienię dwie skrajne.
Łatwa pętla o charakterze spacerowym wiedzie przez Łysą Polanę i Tatrzańską Kotlinę (przejazd autobusem), a następnie skrajem Tatr Bielskich przez schronisko zwane Szarotką (Plesnivec), Przednie Koperszady, Przełęcz pod Kopą i Zadnie Koperszady do Jaworzyny Spiskiej, skąd już blisko na Łysą Polanę i do Roztoki. Trudności żadne, kwiaty wyjątkowo piękne, krajobrazy również, istna sielanka. Pętla dla ambitnych i raczej znających się na rzeczy to podejście do Morskiego Oka, marsz szlakiem wiodącym na Rysy (niestety w mniejszym lub większym tłumie, chyba że bardzo wcześnie opuści się Roztokę) aż prawie na wysokość Buli, gdzie opuszczamy szlak kierując się w prawo ku ścianom ŻeTeMu (Żabia Turnia Mięguszowiecka) i Wołowej Turni, gdzie zaczyna się Zachód Grońskiego. Jeśli leży tam jeszcze sporo śniegu to adrenaliny nam nie zabraknie, chyba że zabierzemy ze sobą raki i czekan, nawet w środku lata. Zachód ten wyprowadzi nas tuż pod Małą Wołową Szczerbinę, przez którą przewiniemy się na słowacką stronę Wołowego Grzbietu. Tu wkroczymy w inny świat ze świata ponurych dla niektórych północnych ścian – idylliczne trawki, a niżej Żabie Stawy Mięguszowieckie i wygodna ścieżka, która zaprowadzi nas najpierw do Popradzkiego Stawu, a potem do Szczyrbskiego Jeziora i stacji kolejki elektrycznej. Kolejką do Starego Smokowca, autobusem na Łysą Polanę i wieczorny spacer do Roztoki.
Najczęściej wybierany wariant wypadu na Mięguszowiecki, to wyjście około godziny ósmej z Roztoki, piwo na Włosiennicy (mam tam zniżkę na dużo piwo z sokiem!), Morskie Oko, Czarny Staw, Bańdzioch czyli Kocioł Mięguszowiecki, Siodełko w Filarze, zachodnia grań i wierzchołek. Po godzinnej kontemplacji otoczenia na wierzchołku długie zejście na Przełęcz pod Chłopkiem z obowiązkową, powtórną kontemplacją pośrodku Głazów na uroczym balkoniku. Na Przełęcz docieram zwykle około szóstej, w schronisku nad Morskim Okiem jestem przed ósmą, w sam raz na piwo i parówki. Tłum wycieczkowiczów odpłynął już w dół, można posiedzieć na werandzie, porozmawiać ze znajomymi, a potem już po ciemku w dół, do Roztoki.
Jesienią i zimą nocne powroty to już codzienność, często wcześniej zaprogramowana. Pięknie jest schodzić przy gwiazdach z Pięciu Stawów, do dolnej stacji wyciągu idzie się wystarczająco komfortowo, jeśli śnieg jest twardy – wystarczy przypiąć raki i zejść ze śladów i dziur, pozostawionych przez innych w ciągu dnia. Przy dolnej stacji wyciągu zdejmuję raki i zapalam czołówkę, której światło wyczarowuje w lesie piękne kształty małych smreczków, obsypanych śniegiem. Piękny jest też zachód słońca, podziwiany z Gęsiej Szyi i nocny marsz przy księżycu przez polany Rusinową i pod Wołoszynem.
Po wielu latach takiego procederu znam już z grubsza niedźwiedzie szlaki, a często i harmonogram ich nocnych wędrówek. Pomagały mi w tym psy z Wanty, Roztoki, a nawet z Polany Biała Woda, słyszę z daleka ich poszczekiwania, i wiem, gdzie aktualnie krąży On (z dużej litery, według prastarej tradycji podhalańskiej, z szacunkiem). Po szeregu spotkaniach z niedźwiedziami pozbyłem się lęku przed nimi, ale nie szacunku, wiem, jak są szybkie na krótki dystans i jaką siłą dysponują. I wiem, jak postępować, aby ich nie zdenerwować. Lecz zaufanie powinno być zawsze ograniczone, mogę trafić na młodego, głupiego niedźwiedzia, który będzie szczególnie zainteresowany zawartością mojego plecaka, zwłaszcza podczas nocnego biwaku – mam zawsze pod ręką pojemnik z żelem pieprzowym, nigdy jednak nie zdarzyło mi się po niego sięgnąć, choć bywało, iż dystans między nami skracał się do dwóch, trzech metrów.
Razu pewnego wracam już w zapadającym zmierzchu z otoczenia Morskiego Oka do Roztoki i napotykam na asfalcie dwóch odzianych na zielono ludzików, ślakujących misia za pomocą niewielkiej anteny, jako że misia wcześniej uśpiono i założono mu obrożę z radionadajnikiem. Młodszego z nich znam, bo spotykaliśmy się już poprzednio w podobnych okolicznościach i wymienialiśmy się informacjami na temat niedźwiedzi, nawiasem mówiąc z obopólną korzyścią. Grzecznie ich pozdrawiam, młodszy przezornie milczy, a starszy, siwy, widać szef, zaczyna napastliwie z wysokiego , filancowskiego C: Dlaczego pan chodzi po nocy!? Przez takich jak pan my musimy jeździć po nocy i ich ratować! Przybieram najsłodszy z możliwych ton i mówię spokojnie, prawie pieszczotliwie: Po nocy chodzę, bo lubię, i zaręczam Pana, iż mnie ratować nie będzie musiał, ale ja zawsze, w razie czego służę swoją pomocą. To początek rozmowy. Mój rozmówca powtarza swoje, jak mantrę, a ja przechodzę do kontrataku nie zmieniając tonu, wyliczam różne grzechy parku (o to nietrudno), zadaję pytania, na które mój adwersarz nie udziela odpowiedzi, bo sam ośmieszyłby swoje połajanki. Ja bawię się doskonale, on z trudem łapie oddech z irytacji, jeszcze trochę, i znajdzie się w stanie przedzawałowym. Sytuacja jest klarowna, za mną las, w którym jestem u siebie, sekunda i jestem w lesie, a w lesie krąży gdzieś groźny dla parkowca niedźwiedź, ścigać mnie nie będzie. Jednym słowem, jak pisali ongiś autorzy sztuk teatralnych w stylu Krakowiaków i Górali : Niech no chyci wiater z rzyci! (to cytat jak najbardziej literacki).
Koniec końców filanc wykrztusza z zaciśniętego gardła: Niech pan już idzie, bo będzie nieszczęście! Co prawda to prawda, nie śmiałbym pozbawiać parku tak wybitnego pracownika. Epilog tego zdarzenia następuje za dwie godziny. Wychodzę ze schroniska i idę do budynku gospodarczego, w którym śpi Magda z Mieszkiem. Na zapleczu schroniska zauważam samochód i owego siwowłosego filanca. W ciemnościach bierze mnie za jednego z pracowników schroniska i nerwowo, acz bardzo grzecznie pyta: Nie widział Pan niedźwiedzia? Zgodnie z prawdą odpowiadam: Owszem, był tu jakieś pół godziny temu, ale już sobie poszedł. Proszę sprawdzić okolice parkingu na Palenicy, pewnie tam już krąży.
Od szeregu lat w Tatrach, po obu stronach granicy obowiązuje godzina policyjna dla turystów, od zmierzchu do świtu, i to pomimo tego, iż podobno mamy demokrację, a niejaki generał gubernator jest na emeryturze. Logicznie rzecz biorąc oznacza to, iż Jego Wielmożność Zastępca Generał-Gubernatora, Dyrektor Parku Narodowego wyznaczył dla niedźwiedzi godzinę policyjną od świtu do zmierzchu, nie przewidział jednak w swojej mądrości, choć ma odpowiedni doktorat, iż niedźwiedzie są w Tatrach jeszcze niepiśmienne, może jakiś kurs szybkiego czytania? I słoik miodu na zakończenie kursu? Nawiasem mówiąc od lat kłusownicy przeróżnej maści i profesji hasają sobie swobodnie w Tatrach. Im ściślejszy rezerwat tym mniej zwierzyny, bo nie grozi przyłapanie na gorącym uczynku, bo strażnicy wolą łapać staruszki, które zerwą parę jagód koło ścieżki lub taterników wspinających się w liczbie kilku czy kilkunastu na miesiąc w Tatrach Zachodnich, albo starą, tatrzańską gwardię, które w trosce o sfatygowane już kręgosłupy maszeruje z ciężkimi plecakami najkrótszą drogą do Roztoki, czyli drogą jezdną, którą zaopatruje się to schronisko. Transport upolowanej zwierzyny odbywa się oczywiście po zapadnięciu zmroku, co wiem z własnych obserwacji. O ambonach stojących dwadzieścia metrów od paśnika już nie wspomnę, ale aby to zobaczyć trzeba zejść ze znakowanego szlaku.
A teraz liczby, które podobno nie kłamią. Od zakończenia I wojny światowej nie zanotowano w Tatrach Polskich ani jednego wypadku śmiertelnego, spowodowanego przez niedźwiedzia. Z drugiej strony od wielu lat corocznie ginie w Tatrach od dwudziestu do trzydziestu ludzi, co czyni uzasadnienie godziny policyjnej nonsensem. Obowiązkiem dyrekcji parku jest informować i pouczać, a niedopuszczalnym jest ingerowanie w podstawowe swobody obywatelskie. Jeśli ktoś spoza parku jest innego zdania, to powiem mu wprost w twarz, że ma duszę niewolnika, jest najgorszą odmianą homo sovieticus i powinien wyemigrować natychmiast na Kubę lub do Chin, by tam szybko ozdrowieć, jakkolwiek ryzyko zbyt radykalnego ozdrowienia byłoby znaczne.
- 3
- 1
2 komentarze
Rekomendowane komentarze