Poemat pedagogiczny (ale nie Makarenki). Część II.
Poemat pedagogiczny (ale nie Makarenki). Część II.
Zaczynam ekspresowe szkolenie Krzyśka, idziemy na Żółtą Turnię, wyszukuję odpowiednią formację skalną, nauka zakładania stanowiska i podstaw asekuracji. Kolej na naukę zjazdu, rzecz jasna w kluczu. Instruktaż, dwa zjazdy w moim wykonaniu w celu zademonstrowania optymalnej techniki i przychodzi kolej na Krzyśka. Wchodzi w klucz, po czym wycofuje się: muszę jeszcze raz po czytać o zjeździe w podręczniku! Nowickiego i Dobrowolskiego rzecz jasna, bo to rok 1968. Przeczytał ze trzy razy, założył klucz, skoczył i wypuścił linę z jednej ręki, obrót w powietrzu i wisi na dodatkowej linie asekuracyjnej. Sprawdza się stare porzekadło – kursant wszystko potrafi!
Dzień drugi szkolenia – standard, zabieram Krzyśka na Grań Kościelców. Ala opiekuje się swoją młodszą siostrą, spotykamy się na Kościelcu. Za nami na grani idzie drugi zespół, kolega Andrzej, partner z dwóch poprzednich sezonów i jego partnerka, Ewa. Wspinaczka bez historii, szybko, sprawnie.
Dzień trzeci. Ruszamy z taboru we troje, Ala, Krysiek i ja. Mylna Przełęcz od wschodu wprost na północne siodło przełęczy (III) drogą Schielów i Marusarza, a potem spacer granią na Zawratową Turnię.
Dzień czwarty. Niepogoda, a zatem zabieram Krzyśka na coś lekkiego, dwójkowe zachodnie żebro Czarnych Ścian. Siedzę sobie na stanowisku beznadziejnie moknąc i ściągając nasiąkniętą wodą linę, a tu Żlebem Kulczyńskiego, który jest pod nami schodzi turysta z rozpiętym nad sobą parasolem: panie, nie pożyczyłby pan parasola? - Chętnie, ale jak go panu podam?
Dzień piąty. Idziemy we troje do Koziej Dolinki, gdzie wchodzimy w środkową część północnej ściany Kozich Czub popularną wtedy trójkową „Zetką”. Trochę o stylu wspinania się z tamtych lat: osiem wyciągów, użytych 13 haków, z czego 6 przelotowych. Tym razem spotyka nas mała przygoda – zamiast iść, jak pan Paryski każe idę wprost do góry, zamiast przetrawersować w prawo do wygodnej rynny. Trafiam na kruchy teren i klnę siebie pod nosem, że zachciało mi się drogę prostować. Za chwilę zmieniam zdanie – ową rynną spadają bloki strącone z Orlej Perci przez jakiś ceprów.
Dzień szósty. Kończy się czas pobytu Krzyśka w Tatrach, musi wracać do rodziców. Postanawiam zafundować mu pierwszą czwórkę, wschodnie żebro Zadniego Kościelca czyli popularną „setkę”. W dodatku dokładam do niej nowy wariant i to częściowo piątkowy. Na grani klęska Krzyska, dumny, jak paw mołojec zostaje wzięty przez wspinający się granią zespół za dziewczynę.
Finał tego i następnego sezonu w Tatrach: bardzo dobrze zdana matura i rozpoczęcie studiów na wydziale filozofii KUL-u. Potem dotarła do nas wiadomość – gdy Krzysiek był na trzecim roku zaczęła się akcja SB mająca na celu zniechęcenie młodzieży do studiowania na KUL-u. „Nieznani sprawcy” prowokowali awantury na mieście, zjawiała się MO i „zwijała” studentów KUL-u. Krzysiek miał dosyć i wybrał wolność w Austrii, jakie były dalsze jego losy – nie wiemy, nigdy więcej się nie spotkaliśmy.
- 2
1 komentarz
Rekomendowane komentarze