Wspomnienie o Klimku. Część II.
Wspomnienie o Klimku. Część II.
Wróćmy do Doliny Jaworowej, rano, piątego sierpnia dochodzi według relacji Jarzyny do sprzeczki między Szulakiewiczem, a Bizoniem, ten ostatni rezygnuje ze wspinaczki i schodzi na dół. Pozostała dwójka rozpoczyna wspinaczkę. Początkowo idą tak, jak bracia Komarniccy rok później, ale w środkowej partii ściany kierują się bardziej wprost ku wierzchołkowi w sposób mniej więcej odpowiadający drodze Slámy, co sprawia, iż wchodzą w znacznie trudniejszy teren. Być może mgła nie pozwoliła im na właściwą ocenę trudności ściany podszczytowej. Po pokonaniu 2/3 wysokości ściany Jarzyna odpada będąc pięć metrów nad stanowiskiem wyrywając z niego partnera, lecą obaj, ale lina zahacza o jakiś występ skalny i o dziwo, wytrzymuje szarpnięcie. Jarzyna jest tylko potłuczony, natomiast Szulakiewicz jest w znacznie gorszym stanie, nie jest w stanie poruszać się, ma złamany kręgosłup`. Jarzyna ściąga kolegę na wygodną platformę, nazywaną dziś Pościelą Szulakiewicza, zabezpiecza go przed upadkiem i rozpoczyna zejście w ciągle pogarszających się warunkach atmosferycznych.
Można podziwiać determinację i kondycję fizyczną Jarzyny – około godziny 22 wchodzi do schroniska nad Morskim Okiem, do którego już wtedy dochodziła linia telefoniczna, prosi jednego z turystów o powiadomienie Pogotowia o wypadku i wraca do Jaworzyny, gdzie w tamtejszej szkole kładzie się spać o pierwszej w nocy po przebyciu łącznie około 30 kilometrów, przypomnijmy, po prawie trzydziestometrowym locie w ścianie. O siódmej rano jest już z powrotem pod ścianą Małego Jaworowego, gdzie czeka ze szkicem przebytej drogi na Zaruskiego.
Mariusz Zaruski, twórca Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego i Naczelnik Straży Ratunkowej wspomina: Telefonował turysta, poproszony przez p. Jarzynę, aby wysłać jednego przewodnika, który by pomógł zejść Szulakiewiczowi!!! Zaruski, wiedząc o jaką ścianę chodzi, wzywa pełen skład Pogotowia. U podnóża ściany padają rozkazy: w prawo idzie zespół pod komendą Klemensiewicza, w lewo zespół Lesieckiego, środkiem sam Zaruski z Klimkiem Bachledą i Stanisławem Zdybem, a za nimi Znamięcki i Kordys, w ścianę chce także wejść Jarzyna, ale pan Mariusz nie wyraża na to zgody.
W świecie nauki od lat dość popularną, acz nie do końca skuteczną oceną wkładu naukowego w daną dyscyplinę jest metoda zliczania liczby cytowań danego autora w renomowanych czasopismach naukowych. Historię taternictwa można podzielić z grubsza na dwa okresy: klasyczny, kiedy obowiązywała zamknięta, sześciostopniowa skala trudności i modernistyczny vel sportowy, kiedy tę skalę otworzono od góry dodając następne stopnie. Granicą obu tych okresów stała się epoka nazwana w Alpach sesto grado superiore czyli skrajnie trudno górna granica (VI+). Przewodnik Paryskiego należy bardziej do tej pierwszego okresu. Tom 25 Tatr Wysokich to skorowidz nazwisk – łatwo policzyć na ilu stronach i w ilu tomikach pojawia się przy opisach dróg wspinaczkowych nazwisko takiego czy innego taternika.
Według takiej oceny największy wkład w historię taternictwa wniósł Gyla Komarnicki: 244 strony w 23 tomikach. Na dziewiątej pozycji jest Klimek Bachleda, 180 stron w 22 tomikach, dziesiąty jest Zygmunt Klemensiewicz, odpowiednio 164 i 22, trzynasty Roman Kordys 149 i 23. Dorobek Mariusza Zaruskiego opisany jest na 82 stronach w 13 tomikach, Józefa Lesieckiego na 75 stronach w 10 tomikach, Aleksandra Znamięckiego na 48 stronach w 15 tomikach.
Gdy zachodzi konieczność prowadzenia akcji ratunkowej w niezdobytej jeszcze ścianie w trudnych, a nawet skrajnie trudnych warunkach to liczą się przede wszystkim doświadczenie i zdolności organizacyjne, intuicja, odporność fizyczna i psychiczna. Zdolnościami organizacyjnymi górował nad wszystkimi Mariusz Zaruski, przywykły do dowodzenia ludźmi i potrafiący wymusić posłuch – tu procentowało jego doświadczenie oficera i kapitana pływającego między innymi po Morzu Białym i Oceanie Lodowatym, także na żaglowcach. Doświadczenie, intuicja w skale, odporność fizyczna i psychiczna to walory Klimka Bachledy, tatrzańskiej legendy jeszcze za życia. Na dziewięciu szczytach był pierwszy, na dziesięciu – drugi, na ośmiu przełęczach pierwszy. W zimie jako pierwszy wszedł na cztery szczyty, w tym i Gerlach, przeszedł około stu dróg wspinaczkowych. W Tatrach istnieje ponad dziesięć skalnych formacji nazwanych jego imieniem, między innymi Klimkowa Turnia, główny wierzchołek Staroleśnej.
Akcja ratunkowa rozwija się w fatalnych warunkach, deszcz przechodzi w grad, a później w śnieg, ścianą spływają potoki wody, zespoły Klemensiewicza i Lesieckiego natrafiają na tak duże trudności, iż muszą się wycofać. Sam Zaruski wspomina:
Wspinając się z trudem ściankami żlebu, albo dnem jego, czołgając się po oślizgłych płytach lub czepiając się chwytów niepewnych, od dawna zostaliśmy przemoczeni do nitki. Lodowata woda strumieniami wlewała się nam za kołnierze, w rękawy, i przez trzewiki spływała na zewnątrz. Pomimo forsownej pracy wspinania się drżeliśmy z zimna. Jeden Klimek czuł się lepiej od innych, gdyż miał serdak na sobie i wełniane spodnie góralskie. My zaś wszyscy lekko byliśmy odziani w zwyczajne turystyczne ubrania, które ciepła nie dają.
Zespół Zaruskiego dociera pod litą, pionową ścianę szczytową, od Szulakiewicza dzieli ich wówczas jakieś 80 metrów, zatrzymują się, aby nieco odpocząć: O posiłku nie było mowy, o tym, żeby usiąść nikt również nie myślał. Staliśmy tedy i stojąc spali. Drżeliśmy przy tym z zimna, nie drżeliśmy, źle mówię, lecz dygotaliśmy; głowa, ręce i nogi szarpały się ustawicznie jak w tańcu Św. Wita. Byliśmy już bliscy zobojętnienia na wszystko.
Wtedy to zapewne Klimek odwiązuje się od liny łączącej go z Zaruskim i zaczyna się wspinać. Za jakiś czas Zaruski ze Zdybem ruszają dalej, ale po pokonaniu niewielu metrów muszą zawrócić, bo są tak wyczerpani, iż nawet jeśliby udało się im dotrzeć do Szulakiewicza to i tak nie byliby w stanie udzielić mu jakiejkolwiek realnej pomocy. Ponownie stoją w tym samym miejscu, gdzie poprzednio odpoczywali i czekają na Klimka. Dostrzegają go ostatecznie 40 metrów wyżej z prawej strony, Zaruski dwukrotnie poleca Klimkowi odwrót, ale ten macha ręką w kierunku pobliskiego żlebu i wspina się dalej, po chwili znika on z pola widzenia. Po pewnym czasie od strony tamtego żlebu dociera do nich łoskot kamiennej lawiny. Zaruski i Zdyb czekają na Klimka jeszcze ponad pół godziny, po czym zostawiają dla niego jedną z lin, aby mu ułatwić zejście i ruszają w dół.
Jak już wspomniałem, Klimek za życia był już tatrzańską legendą, trudno było dopuścić myśl, iż odpadł, zresztą obaj wspinacze byli już skrajnie wyczerpani – zrobili wszystko, co mogli zrobić w tej sytuacji, piargi osiągają już po zmroku, o trzeciej w nocy są w leśniczówce u wylotu Doliny Jaworowej. Tak się kończy pierwszy dzień akcji na Małym Jaworowym. Cdn.
- 2
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia