Rodzinne wspinanie, rok 1976. Część V.
Rodzinne wspinanie, rok 1976. Część V.
Czwartej nocy spada śnieg, rano jest zimno i ponuro, ale wreszcie przestaje lać. Śniadanie, chwila namysłu i ruszamy w górę Doliny Litworowej z zamiarem wejścia na Rohatkę. Góry są wyludnione, niewielu turystów napotykamy. Na Rohatce wiążemy się liną i rozpoczynamy wspinaczkę granią Małej Wysokiej. Droga dwójkowa czyli łatwa, Tadek radzi sobie świetnie, choć skały są śliskie, a temperatura niska, marźniemy na stanowiskach. Dobrze, że ostatniego dnia pobytu w MOku zrobiliśmy trójkową drogę Robakiewicza na Mnichu. Nie zabawiamy długo na wierzchołku, zimno i nic nie widać, klarujemy sprzęt i w dół szlakiem.
Jeszcze jedna noc w kolebie, resztki żarełka na śniadanie , ale słoneczko świeci, może jeszcze coś sobie strzelimy na tej sześciodniowej przepustce turystycznej do Czechosłowacji. „Pod ręką” jest wschodnia ściana Kaczej Turni i jej trójkowy, lewy filar. W miarę podchodzenia pod ścianę rodzą się refleksje, żywności już nie mamy, Tadek ma piętnaście lat, a ja niezupełnie zdrowy jestem, bo ktoś coś mi w tej norze w Wozowni sprzedał, zapalenie oskrzeli jak nic. W dodatku w lśniącym, bez żadnej plamki zębie rozwinęło mi się, jak się później okazało zapalenie miazgi. Dentystka potem trzy razy mnie pytała, czy na pewno ten ząb pana boli? Na pana odpowiedzialność go lekko nawiercę – no i wiertło od razu do środka wpadło, a jej koleżanka od razu się rzuciła okno otwierać. Pani doktor była dobra w swej profesji, bo za kilkanaście lat później została panią ordynator w Barlickim. Jak się wczoraj wspinałem to każde zaczerpnięcie zimnego powietrza powodowało impuls bólu, na stanowisku zaś, ściągając do siebie Tadka kaszlałem jak potępieniec.
Pytam Tadka: nie będziesz niezadowolony, jak się wycofamy i wrócimy dziś do cywilizacji? Pada odpowiedź: właśnie chciałem to zaproponować. Gdy schodzimy progiem Kaczej nadciąga burza i ulewa. Mielibyśmy się z pyszna w tej trzystumetrowej ścianie z niewielką liczbą haków.
W pewnym sensie to powtórka sprzed dwóch lat. Siedziałem wtedy na Hrubej Śnieżnej Kopie wpatrując się we wspaniały uskok Wschodniego Szczytu Żelaznych Wrót. Wspaniała pogoda, byłem w świetnej formie, a uskok tak mnie wtedy zachęcał. Tych płyt nie ugryzę, ale z lewej biegnie jeszcze przedwojenna, piątkowa droga Korosadowicza. Co za problem, poradzę sobie z nią bez dwóch zdań, jest wcześnie – zdążę wrócić do koleby przed zmrokiem. Ale przychodzi refleksja, na Podlasiu w Ciechanowcu u moich teściów jest Ala z dwuletnią wtedy Magdą, a starzy guidowie z Doliny Chamonix mawiają i trochę za dużo to o wiele za dużo - w uskok nie wszedłem grzecznie schodząc z Żelaznych Wrót do Kaczej Koleby.
W trzy pokolenia w Białej Wodzie trzydzieści cztery lata później – zdjęcia autorstwa mojej córki.
-
1
1 komentarz
Rekomendowane komentarze