Skocz do zawartości
  • wpisów
    80
  • komentarzy
    45
  • wyświetleń
    42 698

Rodzinne wspinanie – część IV. Rok 1965, MOko.


Jerzy L. Głowacki

3 607 wyświetleń

Rodzinne wspinanie – część IV. Rok 1965, MOko.

            Opuszczamy niespiesznie  gościnną Brnčalkę i pod wieczór przekraczamy granicę w Łysej Polanie w sam raz, aby zdążyć na ostatni autobus jadący do MOka. To jeszcze ten czas, gdy ostatni z przystanków jest przed Wozownią vel Starym Schroniskiem vel FranzHiltonHotelem. Wszystkie miejsca w Wozowni zajęte, ale przed nią stoją dwa wojskowe namioty z pryczami, materacami i kocami. Sklepik spożywczy na Łysej był już zamknięty co zmusza nas do rewizji plecaków w poszukiwaniu resztek spyży. Znajdujemy resztki makaronu i puszkę śledzi w oliwie – gotujemy makaron, wrzucamy do niego zawartość owej puszki i jakoś tam zaspokajamy dręczący nas głód.

            Rano załatwiamy noclegi w Wozowni i pod czujnym okiem Franciszka (śpicie od do wskazywane palcem na pryczy) roztasowujemy się tam. W tam czasie WC bez water to trójkabinowa sławojka z tyłu schroniska, dezynfekowana przez Franciszka codziennie przed południem sporą porcją chloru (maski włóż!). Prymitywizm całokształtu Wozowni po względnym luksusie nad Zielonym Stawem Kieżmarskim załamuje tak Wieśka, ze pakuje się i opuszcza nie tylko MOko, ale i Tatry. Zabawne, w tamtych czasach nieliczni westmani, zwłaszcza Angliczanie docierając nad MOko achali, ochali i cmokali, tak się im ten prymityw podobał. Jeden taki jadąc w Tatry omal przez okno wagonu kolejowego w Tomaszowie nie wypadł z podziwu, jak parowóz pod parą zobaczył.

            Początek morskoocznej działalności to rzecz jasna Mnich, tradycyjnie Przez Płytę i z zejściem bez zjazdu górnym wariantem „klasycznej”. Pod blokiem szczytowym siedzi sobie bardzo sympatyczne małżeństwo, mniej więcej czterdziestolatkowie, Niemcy.  Bardzo chcieliby wejść na Mnicha, w piaskowcach się wspinali, poza piaskowcami nie, sprzętu nie mają. Znam ten wyraz twarzy, rozumiem więc ich doskonale – pora na dobry uczynek, wiążę się z nimi liną.  Wchodzimy „Przez Płytę”, potem schodzimy na przełączkę między wierzchołkami, na której tkwi osadzony na ołów „goprowski” hak, przez którego kolucho można przewlec linę do zjazdu. Nie ryzykuję, zjeżdżają kolejno na jednej żyle w kluczu  Dülfera asekurowani drugą żyłą liny.  A potem dla Ali i Andrzeja organizuję trening w podchodzeniu po linie za pomocą pętli i węzłów Prusika – to jeszcze nie czas jumarów czy innych „małp”.

Cdn.

1.jpg

2.JPG

3.JPG

4.jpg

5.JPG

  • Lubię to ! 2

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...