-
Postów
281 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Typ zawartości
Profile
Forum
Blogi
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Gieferg
-
Skasowałem posta, bo się kapnąłem, że odpisałem na coś sprzed kilku lat. No ale skoro juz zacytowałeś to tak - jak dla mnie to tam jest przeważnie raczej pusto. Tylko na Starorobociańskim raz trafiłem na jakąś wycieczkę i stała sobie grupka może 20 osób z przewodnikiem, który im coś opowiadał, ale nawet oni nie robili specjalnie tłoku bo na szczycie jest sporo miejsca. Wracając późnym popołudniem czy wieczorem z tamtych szlaków czasami przez parę godzin nikogo nie spotykaliśmy, a chodzimy tylko w sezonie.
-
Rysy w pełnym słońcu - po raz drugi (15.08.2023)
Gieferg odpowiedział(a) na Gieferg temat w Wasze wycieczki
Mam takie, może być? Ano właśnie. Na Świnicę w lipcu 2020 przy świetnej pogodzie weszliśmy sobie na spokojnie (przez Gąsienicową i Liliowe) tak, że nie czekaliśmy wcale (na szczycie gdzieś koło 16), a potem koło 19-tej spokojnie sobie zjechaliśmy z Kasprowego (też bez czekania). Nawet na Giewont udało nam się tak wejść w wakacyjny weekend i uniknąć tłumów i kolejek. A znajomy, którego spotkaliśmy jak już schodził w okolicach Chaty pod Rysami, koło 17-tej wysyłał mi SMSa, że stoi od godziny w korku drogowym na zakopiance - my oczywiście, żadnych tego typu korków nie doświadczyliśmy ? -
Rysy w pełnym słońcu - po raz drugi (15.08.2023)
Gieferg odpowiedział(a) na Gieferg temat w Wasze wycieczki
Parę widoczków: -
Rysy w pełnym słońcu - po raz drugi (15.08.2023)
Gieferg odpowiedział(a) na Gieferg temat w Wasze wycieczki
Fotki to jak się dobiorę do tego co natrzaskał kumpel, bo ja to od filmów jestem głównie, a zdjęcia robię tylko ludziom, a nie górom. My tylko w drodze powrotnej. Najpierw trzeba zasłużyć ? -
Od paru lat przymierzaliśmy się z żoną i znajomymi na wyjście na Rysy od Słowacji, ale jakoś wciąż nie udawało się zgrać terminów z pogodą. A gdy okazało się, że po powrocie z wakacji nad morzem zrobiła się pogoda i wszyscy byli dostępni, nie było się nad czym zastanawiać (no dobra, było, żona skrażyła się od jakiegoś czasu na ból pięty i był to czynnik, który mógł nas powstrzymać... ale nie powstrzymał). Pobudka o 1:00, wyjazd o 2:20, po czterech godzinach meldujemy się na parkingu w Szczyrbskim Plesie i wkrótce potem ruszamy w drogę. Zapowiadano upał, ale z samego rana przywitała nas temperatura w okolicach 10-12 stopni. Ruszamy szlakiem czerwonym, którym docieramy do Popradzkiego Plesa, w międzyczasie temperatura szybko rośnie. Po krótkiej przerwie na posiłek ruszamy szlakiem niebieskiem by nad Żabim Potokiem skręcić w Czerwony. Im wyżej tym temperatura łatwiejsza do zniesienia, a w końcu warunki robią się wręcz idealne. Tempo jak zwykle mamy marne. Docieramy do odcinka z łańcuchami, które nikomu nie sprawiają kłopotów, kawałek dalej spotykamy kolejno znajomych znajomych oraz naszego wspólnego znajomego - którzy już schodzą. Zaglądamy na chwilę do schroniska i ruszamy na przełęcz Waga, a stamtąd w stronę szczytu. Okazuje się, że naszym towarzyszom zależy w zasadzie tylko na polskim/granicznym wierzchołku [KGP, te sprawy] na którym meldujemy się około 14:00. Co prawda ruszają potem z nami w stronę wierzchołka głównego, ale ostatecznie reszta odpuszcza i wchodzę na niego sam, choć nieco inaczej niż kiedy byłem tam po raz pierwszy. Czuję się tego dnia w ogóle jakoś niepewnie w porównaniu z pierwszą wizytą na Rysach w 2019 roku, sprawdzam kilka opcji wejścia na wierzchołek i dopiero trzecia z nich mnie przekonuje. Potem także na zejściu zmęczenie daje mi o sobie znać bardziej niż zazwyczaj... Wracamy do schroniska, gdzie robimy sobie przerwę na posiłek i odwiedzamy słynny kibelek. Zejście idzie znowu wolniej niż bym chciał, więc zmieniamy nieco plany, żeby po ciemku iść jednak asfaltem i kierujemy się niebieskim szlakiem w stronę parkingu popradzkie Pleso, by potem odbić w stronę Szczyrbskiego i ok. 21:30 dotrzeć do samochodu. Cóż, pewnych rzeczy się nie przeskoczy - przelicznik [czas z mapy x1,5] to już chyba nasz standard, grunt, że wszyscy weszli i zeszli w jednym kawałku. Pozytywną stroną tego jest fakt, że nigdy nie stoimy w żadnych korkach, w których utykają nasi szybciej chodzący po górach znajomi - a co z mi z tego, że przejdę trasę 2-3 godziny szybciej (i będę w górach krócej), gdy potem odstoję to na trasie? Inna sprawa - kolejki do łańcuchów - widziałem zdjęcia z tego weekendu, gdzie na tym właśnie szlaku stały w nich dosłownie setki ludzi, a my jako że dotarliśmy tam dość późno - odstaliśmy może z 10 minut, akurat tyle czasu ile potrzebowałem na skręcenie i schowanie kijków oraz zmianę konfiguracji kamer. Do Maca w Jaworniku po raz kolejny zabrakło nam paru minut więc kończy się na hotdogach na Orlenie. Chwilę po drugiej w nocy jesteśmy w domu. To druga i zapewne nasza ostatnia tatrzańska eskapada w tym roku, ale przynajmniej taka, która stanowić może satysfakcjonujące zamknięcie sezonu, a przy tym pierwsze nasze pełnoprawne wyjście w Tatry Słowackie. Jak dla mnie szlak, choć chwilami nieco monotonny, był i tak o niebo ciekawszy i ładniejszy niż ta nieszczęsna droga krzyżowa znad Morskiego Oka, którą zaliczyłem kilka lat wcześniej. W planach na przyszły rok min. Kozi Wierch, a na Słowacji Krywań i Koprowy Wierch - ktoś mi powie, jak poziom trudności dwóch ostatnich spośród wymienionych prezentuje się w zestawieniu ze słowackim szlakiem na Rysy?
-
Pierwotnie celowaliśmy w sobotę ale prognozy były fatalne, a tu się nagle piątek poprawił. Na szczęście u mnie w pracy remont i wolne z zaledwie jednodniowym wyprzedzeniem mogłem wziąć bezproblemowo, a znajomi to nauczyciele i mają wakacje, więc dało się zorganizować wypad w piątek na ostatnią chwilę ? Wychodzi też, że w porównaniu do wypadu sprzed czterech lat zrobiliśmy identyczną trasę w praktycznie tym samym czasie - biorąc pod uwagę, że całe towarzystwo jest już 40+, jest to cokolwiek pokrzepiające. ?
-
Podchodziliśmy tamtędy parę lat temu idąc na Starorobociański i też nie wspominam dobrze, a schodzenie przez Iwaniacką jakoś nigdy nie wyglądąło mi na specjalnie kuszącą opcję (szczególnie dla kolan), więc na każdej z trzech wycieczek na Bystrą tamtędy podchodziliśmy. Wrzucam miniaturki w które można kliknąć, w myśl zasady "nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe", bo mnie akurat drażni wrzucanie całych wielkich fotek na forum ? Robię raczej mało zdjęć, a jak już robię to są to zdjęcia ludzi w górach, a nie samych gór (za to mam 90 minut materiału video, który właśnie montuję). Znajomi są bardziej "zdjęciowi" i coś tam powinni mieć, ale jeszcze nie przeglądałem ich fotek, a ten widoczek ze środkowego zdjęcia świsnąłem im z fejsa.
-
Wróciłem wczoraj (w sumie to dzisiaj o 2 rano) z wycieczki, która, jak się spodziewam, na jakiś czas zamknie okres moich wędrówek po polskiej części Tatr zachodnich z doliny Chochołowskiej. Już w 2021 roku obszedłem ostatnie szlaki i szczyty w tym rejonie (nie licząc kilku łączących doliny) i w sumie nie planowałem szybko wracać, ale jakoś tak wyszło... Nieco ponad 4 lata temu wybraliśmy się na Bystrą po raz pierwszy, w 7 osobowym składzie. Skończyło się na wycofie z Siwego Zwornika w deszczu i chmurach przy praktyczne żadnej widoczności. Trzy tygodnie później wyrównaliśmy z Bystrą rachunki w okrojonym, 4-osobowym składzie - tym razem wszystko poszło zgodnie z planem, dotarliśmy do celu, obejrzeliśmy przepiękną panoramę rozciągającą się ze szczytu i nawet zdążyliśmy przed północą do Maca w Jaworniku. Potem przyszła kolej na Starorobociański Wierch, Jarząbczy Wierch i... tyle. Ale po rocznej przerwie wyszło, że znajomi, którzy towarzyszyli nam na pierwszej, nieudanej wyprawie, ale nie załapali się na tę drugą, a z którymi obeszliśmy całą resztę szlaków wychodzących z Chochołowskiej, chcieli nadrobić, to co ich ominęło (z widokami z Ornaku włącznie) i uznaliśmy, że wybierzemy się z nimi raz jeszcze. Odpuściliśmy poprzedni weekend ze względu na niewyraźną pogodę i wyglądało na to, że i tym razem się nie uda, ale kiedy prognozy na piątek się znacząco poprawiły, decyzja zapadła błyskawicznie. Na parkingu przed Chochołowską byliśmy koło 7:30 po trzech godzinach dojazdu. Standardowo kolejka "Rakoń" i start z Polany Huciska. Słoneczny, ciepły poranek. Tempo wolne, bo z kondycją w ekipie różnie, sporo czekania. Iwaniacka Przełęcz, podejście na Ornak, coraz więcej chmur. Przy Siwym Zworniku jak zwykle wieje, narzucamy kolejne warstwy odzieży i startujemy w kierunku Bystrej, obserwując z niepokojem coraz bardziej zachmurzone niebo. Z chwilą gdy startujemy szlakiem w górę, przejaśnia się i przez jakiś czas mamy okazję podziwiać widoki w tej najpiękniejszej skąpanej w słońcu postaci. Mimo pewnych komplikacji natury zdrowotno-kondycyjnej na ostatnim podejściu, docieramy na szczyt około 16-tej. Niestety chmurzy się coraz bardziej i w pewnej chwili zaczyna to wyglądać naprawdę nieprzyjemnie, choć wiatr ledwo co się odzywa i nie spada ani kropla deszczu. Schodzimy szybciej, niż byśmy chcieli. Zaraz po tym jak zaczynamy gadkę o tym, że nie było kozic, pojawia się pierwsza, a już po chwili trafiamy na całe stadko beztrosko skubiące porastające zbocze zielsko praktycznie na samym szlaku. Kozice się nie przejmują, podchodzimy na jakieś 2-3 metry i dopiero wtedy rozstępują się i nas przepuszczają ale dalej na zupełnym luzie kręcą się tuż obok, rzucając nam ciekawskie spojrzenia. Schodzimy doliną Starorobociańską, żeby przed zmrokiem być w Chochołowskiej, szczerze powiem - szedłem tym szlakiem po raz czwarty (a trzeci w dół) i choć od strony wizualnej prezentuje się nieźle, to i tak szczerze go nienawidzę - kolana cierpią, kamienie osypują się spod stóp. Powtarzam sobie co chwilę, że więcej tam nie wrócę. Chwilę po 21-ej jesteśmy na dole, zostaje dotrzeć na parking, co zajmuje kolejną godzinę z hakiem. Do Maca spoźniamy się o 5 minut, pozostaje zadowolić się kawą na stacji benzynowej...
-
Czy to prawda, że kolejka jeździ w tym roku od 9:00? (w paru miejscach znalazłem takie info) Zawsze było od 8:00 (ale ostatnio tam byłem dwa lata temu), a ta godzina różnicy psuje mi cały plan ?
-
Miałem ubaw ostatniego lata po drodze na Trzy Korony, gdy w rozmowie z napotkaną grupą wspomniałem, że na Giewoncie udało się uniknąć kolejek to może i tu się uda (ostatecznie się nie udało, choć mało zabrakło), to reakcja była właśnie mniej więcej w tym stylu ?
-
Znajomość z Orlą chyba najlepiej zawrzeć poprzez same Granaty (od Skrajnego do Zadniego zdecydowanie najlepiej) - to taka krótka próbka. Przed Rysami jak najbardziej Świnica i Kościelec. W Zachodnich polecam Bystrą i Jakubinę.
-
Szansa na fotki jest ? tylko muszę o tym pomyśleć będąc w domu, a przeważnie przypominam sobie o forum jak akurat jestem w pracy. Utrudnia sprawę fakt, że zabrałem się właśnie za montowanie materiałów video z gór, a wtedy zapominam o całym świecie i tracę poczucie czasu. Dzisiaj spędziłem cały dzień, klecąc intro do filmu z tatrzańskich jednodniówek imitujące czołówkę "Dynastii" ? I taka dygresja okołofotkowa - akurat przed samymi wakacjami naprawiałem aparat, za co mnie skosili na 3 stówki - nowy kosztuje cztery razy tyle, więc stwierdziłem, że jednak naprawię. I po zrobieniu 8 fotek po przyjeździe do Zakopca aparat się zepsuł dokładnie tak jak wcześniej przez co zostałem tylko z komórką i kamerą sportową (+ fotki robione przez znajomych), a to jednak nie to samo. Po powrocie do domu poszedłem z gwarancją do serwisu, a tam gościu wziął aparat, coś tam przekręcił przy obiektywie i cyk - aparat działa. No fajnie, tylko teraz się zastanawiam, czy przypadkiem nie skosili mnie na te trzy stówki za taką samą "naprawę". I takie fajne zdarzenie - w 2016 byliśmy rodzinnie w Zakopcu po raz pierwszy, w dolinie Kościeliskiej rozmawialiśmy z sympatycznym góralem, który wozi ludzi zaprzęgiem konnym, fragment tej rozmowy i moment jak córa głaska konia o imieniu Rubin (będącego jak się okazało jej rówieśnikiem) zachowały się na filmie z wakacji - oglądaliśmy ten film kilka dni przed tegorocznym wyjazdem. No i kogo spotkaliśmy wchodząc do Kościeliskiej w drodze na Stoły? Tego samego górala i tego samego konia (górala poznaliśmy, po czym potwierdził tożsamość konia :)). PS. Na razie próbka z materiałów, które już wisiały na FB:
-
Jak pierwszy raz byłem na Czerwonych* to się skończyło zjazdem z Kasprowego kolejką. Drugim razem robiłem tylko pętlę przez Kobylarza, Małołączniak i Kopę i powrót przez Małą Łąkę, bo chodziło o to, żeby wrócić do samochodu. * w sumie to drugi, bo wcześniej pyknąłem raz Kopę jako bonus po Giewoncie.
-
I jest tam McDonald's ? Normalnie po jednodniówkach zawsze lądujemy w Macu w Jaworniku (chyba, że wracamy jak już jest zamknięty, jak ostatnio), ale będąc na miejscu dłużej, odwiedzamy tego na Krupówkach.
-
Dwa lata temu zapowiedziałem, że co prawda za rok morze (odwiedziliśmy Międzyzdroje), ale za dwa lata wracam,y w Tatry. I tak też się stało, tym razem Tatry były jednak tylko pierwszym punktem programu (poza tym miała być jeszcze Szczawnica - Pieniny i Beskid Sądecki). W związku z tym, że w grafiku było sporo wycieczek, starałem się za szybko nie przesadzić, żeby nie doprowadzić rodzinki (i znajomych, którzy ponownie się z nami wybrali) do przesytu. Najpierw przeczekaliśmy deszczowy weekend, a gdy tylko zrobiła się pogoda, zaczęliśmy od trasy, która wypadała z grafiku od 2018 roku, czyli Rusinowa Polana i Gęsia Szyja. Miałem opracowane trzy warianty trasy, z których najdłuższy przewidywał także wizytę nad Czerwonym Stawem Pańszczyckim i na Hali Gąsienicowej, ale liczyłem się z tym, że pewnie skończy się na wariancie najkrótszym (z Gęsiej przez Psią Trawkę do Cyrchli). I oczywiście tak się stało, choć nie tylko zgrana ekipa hamulcowych ale i podejrzany wygląd nieba miały znaczenie przy podejmowaniu decyzji. Tak czy inaczej odwiedziliśmy polanę, Wiktorówki i samą Gęsią Szyję, na której roiło się od ludzi. Prognozy na kolejny dzień były nieco niewyraźne, więc zamiast w Tatry poszliśmy na Gubałówkę (powrót przez Szymoszkową) - w ramach tzw "powrotów sentymentalnych" - podczas pierwszego rodzinnego pobytu w Zakopcu było to pierwsze miejsce, które odwiedziliśmy, ale od tamtej pory nie zdarzyło się tam wrócić (i nie wiem czy jeszcze się zdarzy, ale widok na Tatry ładny). Cały dzień utrzymywała się co prawda dobra pogoda, ale niebo nad Tatrami wyglądało dość paskudnie. Plan na kolejne dwa dni zakładał dwa wyjścia w Tatry, z których drugie miało być dłuższe, a pierwsze krótsze. Ponownie mieliśmy kilka wariantów - miał być Przysłop Miętusi, przejście do Kościeliskiej i Hala Stoły, najpierw odwróciliśmy plan, by zacząć od Stołów, a potem resztę wycieczki wspólną decyzją anulowano z myślą o oszczędzaniu sił na dzień kolejny, w którym nie było już mowy o skracaniu czegokolwiek. Z początku jako gwóźdź programu przewidywałem Zadni Granat (Zielonym w obie strony), ale niedawna wycieczka na Krzyżne skłoniła mnie do zrewidowania tych planów - nie chciałem fundować rodzince takiego wycisku, gdy jeszcze połowa wakacji przed nami. Stanęło na Kasprowym - przez Kalatówki, Kondratową i przełęcz pod Kopą Kondracką, zejście przez Myślenickie Turnie, bo przez Gąsienicową wszyscy z nas już nie raz chodzili. Pogoda dopisała, wszystko się udało jak należy. Te klamry, które ostatnio dodano w jednym miejscu na szlaku okazały się całkiem przydatne i córa mogła przejść samodzielnie. Potem został dzień odpoczynku i przejazd do Szczawnicy, a tam zaliczone Homole-Wysoka-Durbaszka-Szafranówka, Sokolica-Czertezik-Trzy Korony, Czerwony Klasztor + spacerek wzdłuż Dunajca, Czorsztyn i Biała Woda (i bliskie spotkanie z Janosikiem na Kotuńce). Miała być jeszcze Radziejowa ale wszystkie prognozy na dwa ostatnie dni straszyły burzami, więc daliśmy sobie spokój. Burz ostatecznie nie stwierdzono, a pogoda utrzymała się aż do dnia wyjazdu. Dwa lata temu byłem górskimi wakacjami w pełni usatyfakcjonowany, tym razem został pewien niedosyt (głównie przez te Radziejową, ale i skrócone warianty wycieczek w Tatrach nieco bolały) więc mam nadzieję, że uda się jeszcze jakaś jednodniówka w tym sezonie... Rysy od Słowacji wciąż kuszą. Póki co na pocieszenie wyskoczyliśmy na dzień do Ustronia połazić po Beskidach.
-
Ja tam ostatnio nie omijałem i kupiłem sobie t-shirt z Janosikiem, w którym następnie poszedłem w góry ? Poza tym żona i córa chcą tam chodzić, więc jak już je przeciągnę po Tatrach, to nie widzę problemu, żeby się tam z nimi przejść.
-
Heh, po takim poście nie pozostaje nic innego jak wpadać częściej ?
-
J@n: Ja tam generalnie wolę dłuższe, ale te wersje zachowuję dla siebie i ludzi, którzy brali udział w danym wyjściu. No ale myślę też, żeby kiedyś wszystkie przemontować w 10 minutowe skróty (póki co zrobiłem tylko dwa) i złożyć to w jeden czy dwa pełnometrażowe filmy. Żona trochę spękała jak zobaczyła dalszą część szlaku, ale potem sobie poradziła bez problemu ? Z reguły radzi sobie z ekspozycją i trudnościami technicznymi o niebo lepiej niż pozostałe dziewczyny, które chodzą z nami w Tatry. Q'bot A nie wiem, zwykle mi tylko wlepiają info, że "nie można zarabiać na tym filmie" ale nic nie banują. Nie wiem co to było, ale problem występował tylko z chińską kamerą z dziadowskim mikrofonem, którą ostatnio wymieniłem na GoPro. Czasami to czyściłem w "post-produkcji", ale ten film jest sprzed kilku lat, z czasów jak jeszcze się z tym nie babrałem. Ta muzyka.... ?
-
Na dobrą sprawę to mógłbym robić z tego i po godzinie trwające filmy, ale jednak zakres 30-35 minut wydaje mi się optymalny, żeby nie przynudzać (rekordowy film z Granatów - skrót tutaj- miał 38 minut). Jak zrobię cztery wycieczki, łączę to w jedną całość, dodaję czołówkę zmontowaną z fragmentów tych wycieczek i prezentującą uczestników, na koniec 5-minutowy pokaz fotek i wypalam na płytce. Z tatrzańskich jednodniówek w tym roku będę miał gotowy czwarty taki film, wstrzymuję się do końca sezonu, bo mógłbym upchnąć w nim jeszcze jeden wyjazd o ile takowy dojdzie do skutku.
-
Zdjęć nie robię dużo i nie są dla mnie szczególnie istotne. Za to filmu mi wychodziło ostatnio po 70-90 minut. Po zmontowaniu zwykle 30-parę minut.
-
W sumie to 95% tego czasu to jednak kamera ?
-
A poza Tatrami w ogóle kijków nie używam. Anyway, takie wycieczki się pamięta ?
-
Mam za często zajęte ręce czym innym (aparat/kamera). Na podejściach nie używam w ogóle, na zejściach tylko jak mi ostro daje po kolanach,.
-
Owszem, krócej, ale na etapie na którym można to było rozważać, jeszcze nie wiedziałem, że podejście na Krzyżne da niektórym w kość tak, jak dało. No i jak się jest ledwie parę razy w roku w Tatrach to powtórka ze Świstówki nie jest zbyt kuszącą opcją. Wszelkie obsuwy spowodowały, że o 9. Czyli jakieś 1-1,5h później niż zazwyczaj. Żona tak, ja czasami jednego (głownie na zejściach) , reszta nie. W momencie jak poleciałem miałem kijek, wypuściłem go z ręki i prawie sobie siadłem, ale oparłem się na całej dłoni zanim dotknąłem podłoża, więc jedyne co odczułem to chwilowy ból głowy od wstrząsu.
-
Od początku jakieś fatum wisiało nad tym wyjazdem. Miały być Rysy od Słowacji, ale zniechęciły zapowiadane temperatury 2-3 stopni i opady śniegu kilka dni wcześniej. Na dwa dni przed wyjazdem kumpel dostał nagle jelitówki więc dwie osoby nam odpadły. W dniu wyjazdu na dzień dobry godzina w plecy z powodów różnych, choć po części zrozumiałych. Jak tylko ruszyliśmy dostałem pierwszy raz od dekad gwałtownej choroby lokomocyjnej, na postoju rzygałem jak kot, a resztę drogi czułem się jak na ciężkim kacu, poprawiło się dopiero w busie na Morskie, a do końca gdzieś po drodze przez dolinę Roztoki. Żona jak zwykle bez kondycji (albo i bardziej niż zwykle), więc podejście czarnym do schroniska trwało o wiele dłużej niż miało trwać i już na tym etapie bardzo wątpliwe stało się, że skończymy to wyjście przed zmrokiem. Cóż, nie żeby to w naszym wypadku miała być jakaś wyjątkowa sytuacja, ale do tej pory kończyliśmy tak tylko wycieczki, których ostatnim etapem był asfalt z MO, albo Chochołowska. No dobra, raz się zdarzyło po ciemku przejść pół Jaworzynki. Szlak na Krzyżne, którym szedłem po raz pierwszy bardzo ładny, choć z pewnością byłoby lepiej, gdyby słońce się nie schowało za chmurami (pojawiało się tylko chwilami). A potem niespodzianka - ostatni etap podejścia okazał się dla niektórych uczestników trudniejszy niż oczekiwano (na różne sposoby - w jednym przypadku kondycyjnie, w drugim "psychologicznie"), więc ostatecznie cała ekipa była na przełęczy o... 17-tej (pierwotny plan zakładał 15-tą). W tym momencie liczyłem już tylko na to, żeby przed zmrokiem dotrzeć do Murowańca, co się oczywiście nie udało. W trakcie zejścia do Doliny Pańszczycy towarzyszyło nam przez dłuższy czas stado kozic, które krążyły w pobliżu i chwilami wchodziły na szlak o kilka metrów od nas, wskutek ich zachowania pojawiły się podejrzenia, że to jakaś rzadka, mięsożerna odmiana, która kombinuje jak nas zapędzić w pułapkę i zeżreć ;). Udało się także w pewnym momencie zgubić szlak i schodzić po jakichś nieprzyjemnych skałach, by już po chwili odnaleźć oznaczenia szlaku poniżej i na ścieżce, która omijała to miejsce... Po drodze co chwilę zaczynał kapać deszcz, a koło Czerwonego Stawu rozpadało się już na dobre (nawet grad przez chwilę, co tam, że deszczu miało nie być ;)), zaraz potem mgła przesłoniła wszelkie widoki. Zaliczyłem glebowanie na śliskich kamieniach ale "z podparciem" w ostatniej chwili więc obeszło się bez obrażeń, czy nawet stłuczonego tyłka. W końcu trzeba było sięgnąć po czołówki. Do Murowańca dotarliśmy o 21:20, w sam raz, by jeszcze zdążyć coś zjeść. Potem zostało zejść do Kuźnic przy świetle czołówek, z początku szło się dobrze, ale niebawem dopadła nas kolejna ulewa, więc ostatecznie schodziliśmy w deszczu i ciemnościach przeszło 2,5h, by dotrzeć do Kuźnic około 0:30. Po drodze była okazja pogadać z ekipą młodych ludzi wracających z Orlej Perci (pozdrawiam, jeśli to czytają).