Skocz do zawartości

Aforyzmy Mieczysława Świerza IV


Jerzy L. Głowacki

1 623 wyświetleń

Aforyzmy Mieczysława Świerza – odcinek IV i ostatni. Ale nie odgrażając się ciąg dalszy opowieści wkrótce nastąpi.

 

 Cztery lata później lina zwana kablem przydała mi się naprawdę. A było to tak. Hala Gąsienicowa, spędzamy ten sezon na taborisku [obozowisko taternickie] nazywanym powszechnie Rąbaniska. Hala wita nas długim okresem niepogody, czas wypełniamy miłym życiem obozowym i turystyką. W końcu pogoda się poprawia i możemy zacząć się wspinać. Na drugą wspinaczkę w sezonie wybieramy popularną setkę czyli drogę numer 100 w przewodniku Paryskiego, wiodącą zachodnim żebrem Zadniego Kościelca. Ma ona niebagatelną zaletę wtedy, gdy często pada deszcz, wiedzie formacjami wypukłymi, a więc szybko obsycha i w dodatku łatwo się z niej wycofać w razie załamania pogody. Skoro to treningowa wspinaczka po dobrze znanej drodze to rano zakładam gorszą parę wibramów, rezerwując lepsze buty na trudniejsze drogi (to czasy komuny, trudno jest kupić dobry sprzęt nawet wówczas, gdy przez przypadek ma się pieniądze, co raczej nie wchodzi w grę w przypadku asystenta z dwuletnim stażem na uczelni). Małe, trawiaste siodełko i piętrząca się nad nim pionowa ścianka o trudnościach IV. Na początku ścianki przez chwilę zastanawiam się, czy wbić hak. Ostatecznie trzema uderzeniami młotka umieszczam w szczelinie hak, bardziej dla zasady i świętego spokoju, niż z potrzeby (jak mi się wówczas wydaje) i idę szybko do góry. Gdy jestem już na wyciągnięcie ręki od łatwego terenu prawa stopa ześlizguje się nagle z małego stopieńka, lewa stopa idzie w ślad za prawą i ku swojemu zdumieniu widzę zamiast szarego granitu przed twarzą soczysty błękit nieba z paroma białymi obłoczkami. A więc lecę, w dodatku nie bardzo mam gdzie lecieć, bo osiem metrów niżej czyha na mój kręgosłup skalna, pozioma płetwa. Szarpnięcie liny, lekko dobijam krzyżami o tą płetwę i natychmiast naprężona dynamicznym szarpnięciem lina stawia mnie na nogach. Spoglądam do góry na podwójną wstążkę liny biegnącą do karabinka wpiętego w hak, którego początkowo wcale nie chciałem wbijać. Słyszę głos Ali: chodź do mnie szybko! Podobno z jej punktu widzenia moje zachowanie wyglądało tak, iż była prawie pewna, że natychmiast wystartuję ponownie na ściankę, z której spadłem. Fajnie, tylko jak mam zejść do Ali skoro ona ciągnie linę prawie z całych sił hisując mnie do góry. Zaczynamy się oboje śmiać i Ala zaczyna wypuszczać linę umożliwiając mi powrót na stanowisko. Gdy już jesteśmy razem analizujemy sytuację. Ala jeden, jedyny raz nie włożyła asekurując rękawiczek, pieką ją dłonie. Nic dziwnego, wiedząc doskonale, iż nie mam gdzie lecieć wybrała z metr liny (niezły wyczyn w tak krótkim czasie) i zablokowała linę, dzięki czemu mój kręgosłup nie poniósł żadnych strat. W efekcie Ala wyfrunęła w powietrze, ale pętla autoasekuracji spełniła swoje zadanie zatrzymując ją na stanowisku. Później oceniłem siłę, jaka na nią zadziałała – fiata 126p poderwałoby w powietrze. Linę sizalową szlag by na miejscu trafił. Przy okazji wyjaśniła się sprawa ześlizgnięcia ze stopni – puściło szycie i klej, wibramowe podeszwy wywinęły się na drugą stronę rantu butów. Omijamy feralną ściankę bokiem i wychodzimy na grań Zadniego Kościelca, tak się kończy ta wspinaczka.

Pora na refleksję, buty butami, ale zasadniczą przyczyną mojego odpadnięcia był brak należytej koncentracji, po prostu zlekceważyłem setkę i to się na nas zemściło. Dlaczego ją zlekceważyłem? To proste. Pierwszy raz przeszedłem tę drogę w ramach poematu pedagogicznego, ale nie autorstwa Makarenki. Znajomi Ali z Warszawy, pracownicy PAN-u, nota bene, mieli syna Krzysztofa, szesnastolatka. Krzysztof rozrabiał na warszawskich ulicach co wlezie, wręcz ocierając się o sąd dla nieletnich. Gdy zainteresował się górami, jego rodzice dostrzegli w tym pewną szansę na tzw. reedukację, nie używając modnego dziś słowa resocjalizacja i zwrócili się do nas o pomoc. Fakt pozostaje faktem, niejaki pułkownik Hunt został Sir Huntem za kierowanie ekspedycją everestowską roku 1953, a potem lordem Huntem za takowy proceder z trudną młodzieżą, nawet przywoził tą młodzież w Tatry.  Na brytyjski tytuł szlachecki nie liczyliśmy, ale mimo to postanowiliśmy pomóc i zorganizowaliśmy Krzyśkowi przyśpieszony kurs wspinaczkowy, setka była jego piątą drogą w Tatrach, w dodatku udało mi się tę drogę w ciekawy sposób wyprostować omijając tzw. trawers z hakiem goprowskim. Jak ma się na drugim końcu liny szesnastoletniego nowicjusza to dekoncentracja jest nadmiernym luksusem, po prostu bardzo się uważa. Rok później zrobiłem setkę z Alą częściowo w deszczu, będąc od razu przygotowany na to, iż w miejscach słabo urzeźbionych będę się ślizgał. Poemat pedagogiczny się udał, chłopak zaczął się nieźle wspinać, a po maturze rozpoczął studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim na kierunku filozofii.

            Wracając do głównego wątku tej opowieści. Wystrzegajmy się wiosennych redyków i sizalowych lin, chyba, że wiszą na ścianie, jak ma to miejsce teraz w Podsarniu, nad moją głową. Powinienem pod tą liną powiesić tabliczkę z napisem: nie zdejmować pod groźbą kary głównej. I nie lekceważmy wcześniej już przechodzonych dróg!

 

Perlon i sizal.JPG

Wejście w setkę.JPG

Na Kościelcu.JPG

Na Kościelcu (2).JPG

  • Lubię to ! 4
  • Dziękuję 1

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...