Skocz do zawartości

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'jarząbczy wierch wołowiec' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • O Górach
    • Szlaki
    • Wasze wycieczki
    • Wspólne przejazdy/wyjścia
    • Tatry Słowackie
    • Aktualne warunki
    • Wspinaczka
    • Fotografia
    • Inne góry
    • Ważne aktualności
  • Pozostałe tematy
    • Noclegi i gastronomia
    • Sprzęt
    • Ogłoszenia
    • Sklep Tatromaniaka
    • Hyde Park
    • Poznajmy się
    • O forum

Blogi

  • Blog Tatromaniaka
  • Blog Administratora
  • Ochtabiński
  • Szlak z Toporowej Cyrhli na Wielki Kopieniec
  • Montes, quibus nomen est Tritri
  • Śląski w przyrodzie.
  • Michał Marek o górach
  • Orszak Trzech Króli
  • obecne wypadki w Tatrach
  • Vatra w Tatrach
  • Przepięknie jest...
  • Beskidzkie zachody
  • Bracia Zwolińscy i ich przewodniki po Tatrach
  • Montes, quibus nomen est Tatry
  • Górskie wyprawy
  • Sprzedam leki przeciwpasozytnicze prazykwantel iwermektyna zentel yomesan vermox
  • Sprzedam leki przeciwpasozytnicze prazykwantel iwermektyna zentel yomesan vermox

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


O mnie

Znaleziono 1 wynik

  1. Polana Huciska-Polana Chochołowska-Grześ-Rakoń-Wołowiec-Łopata-Jarząbczy Wierch-Kończysty Wierch-Trzydniowiański Wierch-Dolina Jarząbcza-Schronisko w Dolinie Chochołowskiej-Siwa Polana Jarząbczy Wierch był moim ostatnim nieodwiedzonym szczytem po polskiej stronie Tatr Zachodnich(no, dobra jeszcze został nieszczęsny Giewont?) Ale z której strony go ugryźć, by było to jak najmniej bolesne? Otóż z żadnej, gdyż Jarząbek usytuowany jest w takim miejscu, że z każdej strony na niego daleko. Trzeba po prostu wstrzelić się w jakiś dzień ze stabilną pogodą, najlepiej by był to dzień czerwcowy(czytajcie: długi). No i taki dzień nadarzył się 06.06.2020. Ponieważ należę do forumowego klubu "nienawidzę Chochołowskiej", zawsze staram ją sobie skrócić traktorem, przynajmniej w jedną stronę. I tak to o godzinie 8 z minutami wsiadamy na przyczepę, która kilkanaście minut później wypluwa nas na Polanie Huciska. Stąd do schroniska jest około godzinki drogi. Przy schronisku(nie wchodzimy do środka, szkoda czasu) robimy pierwszy odpoczynek po czym ruszamy na Grzegorza szlakiem żółtym(zielony to w dolnej części potok błota, w górnej prawie pełnia zimy-stan na 06.06) Idzie mi się jakoś wybitnie ciężko i przed Grzesiem prawie wypluwam płuca. Chyba, kurde nie dam rady ? Na Grzesiu jedzenie picie, fotki i siły wracają. I jeszcze ludzie mówią, że podobają im się kolor moich spodni więc humorek mam dobry ? Szlak Grześ-Rakoń-Wołowiec był jednym z pierwszych jakie przeszłam w Tatrach i z wycieczki sprzed 8 lat zapamiętałam, że odcinek od Grzesia do Rakonia to płaska i szeroka autostrada. Tymczasem jakieś mniejsze górki i dołki się zdarzają. Na podejściu na Rakoń znów wypluwam płuca i marudzę. Ale odkrywam też przyczynę niedyspozycji- targam w plecaku jakieś półtora kilo żelastwa(dla takiego kurdupelka jak ja 1,5 kg na pleckach to dużo). Przypadkowo idę jednak z tragarzem(czytajcie: z towarzyszem moim górskich i nie tylko wędrówek). Tragarz proponuje, że zabierze ode mnie te cholerne raki(on swoich ze sobą nie brał). Noo, tak to mogę iść ? Jetem na siebie trochę zła, bo jak zwykle trzęsę portkami, bo komunikaty, że w wyższych partiach zima. Tymczasem warunki na szlaku były prawie letnie. Miejscami tylko trafiał się jakiś płat śniegu, zwykle zupełnie bezproblemowy do przejścia. Na podejściu na Wołowiec już nie wypluwam płuc, bez zbędnego balastu idzie mi się o wiele lżej. Na szczycie obowiązkowa przerwa na podziwianie widoków. Zwykle przed wycieczką czytam opisy innych osób, tym razem nie było inaczej. No i przez te opisy ogromnie bałam się zejścia z Wołowca- miał być niekończący się piarg na którym nie idzie ustać na dwóch nogach. Tymczasem szlak został wyremontowany i obecnie wygląda tak: Ja wiem, że te jutowe worki są tu jakby od czapy, dziwnie to dość wygląda...Ale jak szybko i wygodnie się po nich schodzi! ? Szlak okazał się najciekawszy właśnie na odcinku Wołowiec-Łopata. Idzie się tutaj wąską granią, i jak na standardy Tatr Zachodnich to jest tu całkiem przepaściasto. Czasem musiałam powiedzieć sobie dla świętego spokoju "nie patrz w dół". Zarejestrowałam też ze 2 trudniejsze technicznie miejsca, ale tak naprawdę to łatwe ? Przede wszystkim droga jest fenomenalna widokowo. Rohacz Ostry z tej perspektywy prezentuje się jak Matternhorn : Wierzchołek Łopaty trawersuje się po słowackiej stronie(czy to teraz legalne??), ale my jesteśmy czasem sieroty i oczywiście przegapiamy znak i pakujemy się na grań po jakiś niewygodnych, mokrych skałach. W końcu udaje się odnaleźć właściwą ścieżkę: Najgorsze dopiero przed nami. Jarząbczy Wierch(a w zasadzie wejście na niego) z okolic Niskiej Przełęczy prezentuje się niezwykle dołująco ? W rzeczywistości jednak nie jest takie złe. Szlak jest dość wygodny, z równych kamiennych schodków, więc myślę, że całkiem dobrze się tędy schodzi(ja akurat lubię zejścia typu schodkowego, nie lubię takich stromych "równi pochyłych", szczególnie jak są przysypane piargiem). Trochę trzeba się jednak wysilić, po raz ostatni tego dnia wypluć płuca i oto jesteśmy na Jarząbczym. Z którego widoki są bardzo przyjemne: Oczywiście znów długa przerwa, w takim tempie to my na parkingu będziemy o 23. Ale kto by się tym przejmował. Dalsza droga to już w zasadzie miły spacerek po grani, po tej stronie jest nieco więcej śniegu, ale przeważnie w płaskich miejscach. Odcinek od Kończystego do Trzydniowiańskiego jest nam już znany z wycieczki na Starego Robota 5 lat temu, toteż nie zachwycamy się już jakoś bardzo ? Wierzchołek Trzydniowiańskiego mijamy bokiem, bo się da, po czym schodzimy w stronę Doliny Jarząbczej, którą również jeszcze nigdy nie szliśmy. Na początku jest stromo(worki jutowe już się trochę zdezelowały na tym odcinku) więc marudzę ? Pod koniec zejścia zaczynają już bardzo boleć mnie stopy więc marudzę nieco bardziej ? Jestem też głodna, skończyła nam się woda i w ogóle spadły wszystkie nieszczęścia. Ale najgorsze jest to, że nasz szlak nie kończy się tuż przy schronisku. Trzeba kawałek się cofnąć i podejść na górkę. Jakieś pięć minut, ale to o pięć za dużo ? Daleko jeszcze? W schronisku, ku utrapieniu innych turystów zdejmuję buty ? Za to piwko i schabowy po takim spacerku smakują jak ósmy cud świata. Siedzimy tu jakąś godzinkę, no ale w końcu trzeba zejść. O ile do Hucisk idzie mi się w miarę dobrze, to już ostatni, asfaltowy odcinek Doliny Przekletej, tfu, Chochołowskiej jest prawdziwym pasmem udręki. W końcu jednak doczłapujemy do samochodu i tak kończy się nasza wycieczka. Tatry nas nieco sponiewierały, ale tego było nam trzeba! Do zobaczenia lub przeczytania ?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...