Skocz do zawartości

Jerzy L. Głowacki

Użytkownik
  • Postów

    82
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    6

Wpisy na blogu opublikowane przez Jerzy L. Głowacki

  1. Jerzy L. Głowacki
    Rodzinne wspinanie – część V. Rok 1965, MOko.

                Dzień trzeci. O czym tu dumać na paryskim bruku, pardon, nad Morskim Okiem. Cztery enerdowskie stalowe karabinki, pięć haków z grubszej, giętej blachy, stylonowa, rodem z Bielskiej Fabryki Lin i Pasów  zjazdówka fi 6 mm, turystyczne wibramy, gołe łebki nie licząc wełnianych czapeczek i jedna porządna, słowacka czy też czeska lina – ot cały sprzęt na dwie  dwójki, bo dołączył do nas Antek, twardy górnik. Po raz trzeci ruszam na Pośredniego Mięgusza, drugi raz spod Chłopka, tym razem związany z Alą, a drugi zespół tworzą Andrzej i Antek. Andrzej waży ponad 100 kg, ja tylko 66 kg tak więc my na zjazdówce, oni na czeskim lanie. Cóż można napisać o tym wejściu – bez historii i emocji jak wiele innych, sprawnie poszło.

                Dzień czwarty. Pogoda, jak podczas wielu dni tego lata nieszczególna co narzuca nam Zadniego Mnicha, bo w razie czego komfortowy odwrót i sporo koleb pod bokiem. Aby uatrakcyjnić tę eskapadę po przejściu pierwszej ścianki odbijam na prawo od krawędzi grani na jakieś cztery do pięciu metrów, a wyżej trzymam się ostrza grani. Schodzimy zaś najłatwiejszym wariantem bez zjazdu. Nie wiemy jeszcze z Alą, iż za siedem lat urodzi nam się córka Magda, z którą za lat dwadzieścia i trzy ponownie wejdę na Zadniego Mnicha, upłynie jeszcze parę lat i Magda wróci na Zadniego, ale tym razem północną jego ścianą drogą Orłowskiego (V+).

                Dzień piąty. Pogoda stabilniejsza, zatem hajda na Cubrynę i Mięgusza  w specyficzny sposób, bo kompania nabrała już doświadczenia. Jak urozmaicić turystyczne wejście bez asekuracji na Cubrynę i Mięgusza? Dla mnie to proste, choć poprzeczka sięgnie tym razem dwójki – purystom przypominam, iż TANAP w swoim regulaminie wspinaczkę jako taką definiuje od trójki wzwyż. Przełączka pod Zadnim Mnichem i obchodzimy uskok zachodniej grani Cubryny po prawej stronie, przemykamy się półeczkami do kruchej rynny i w górę. Z wolna i z ostrożna bo na żywca, drobiazgowo sprawdzam stopnie i chwyty wskazując je reszcie kompanii, aby ktoś katastroficznego błędu nie popełnił, o co wcale nietrudno. Przez Przełaczkę nie raz i nie dwa przechodziłem na zielono łamiąc granicę państwową. Razu pewnego znalazłem tam w linii spadku owej rynny martwą kozicę, dorodną i zdrową, która tam odpadła, choć mistrzynią w tym terenie była. Innym razem słysząc, jak trójkowy zespół wspina się tą rynną starannie się asekurując zboczyłem w lewo i całkiem słusznie, bo po chwili w miejsce, gdzie regulaminowo powinienem podchodzić walnął spory kamień. No cóż, starego wróbla na plewy nie nabierzesz, ale się chłopcy nieźle przestraszyli, że mnie ubili.

                Jeszcze innym razem wycofując się z tego uskoku podczas załamania pogody zlazłem z jednej półki na drugą jak kot po gorącej blasze po misternej piramidce want po czym głupio się lekko o nią oparłem dłonią i co najmniej pół tony kamienia poszło z hukiem w żleb ze smrodem siarki. Sama grań to muzyka lekka i przyjemna, choć jedynkowa. Na Hińczowej niespodzianka, żleb zabity śniegiem od ściany do ściany i całkiem niemiły do schodzenia, ale nic to, jak mawiał imć pan pułkownik Wołodyjowski - mam plan B w zanadrzu.

                Potem zachodnia grań Mięgusza, w której się zakochałem jak w dziewczynie od pierwszego wejrzenia i wierzchołek, odszukiwanie swoich kilku wpisów z ubiegłych dwóch lat. Było już dość późno – czas schodzić jak najkrótszą drogą i tak, aby było dydaktycznie. Obejściem grani po południowej stronie na siodełko przed Mięguszowiecką Turniczką i wariantem Janczewskiego na Siodełko w Filarze, Klimkową Ławką na Wielką Galerię Cubryńską,  Mała Galeria i już zbiegamy Mnichowym Żlebem na Nadspady. A z Nadspadów klasycznie starą percią wzdłuż Dwoistej Siklawy na brzeg Morskiego Oka. Tak się zakończył dzień piąty.











  2. Jerzy L. Głowacki
    Rodzinne wspinanie, rok 1976. Część II. Znam uskok zachodniej grani Cubryny z autopsji, jedenaście lat wcześniej przeszedłem go bez asekuracji, teraz, ze względu na Tadka wole związać się liną. Dwa wyciągi i dwa haki stanowiskowe i już uskok za nami. Idziemy dalej ściśle granią świetnie się bawiąc. Gdy wpisuje nasze wejście do książeczki na wierzchołku Tadek dopisuje: w dniu otwarcia XXI Olimpiady ery nowożytnej w Montrealu. Przełączka pod Zadnim Mnichem miała swoje niebagatelne znaczenie w czasach, gdy nielegalne przekroczenie granicy było zagrożone kara pozbawienia wolności do lat dwóch. A czasy te zakończyły się w chwili naszego wejścia do strefy Schengen. Otóż chcąc znaleźć się w rejonie Koprowej czy Hlińskiej bądź z tego rejonu powrócić bezpieczniej było przejść przez tę przełączkę niż przez Wrota Chałubińskiego, bo tam potrafiły, co prawda z rzadka, zaglądać patrole. A po drodze miało się do dyspozycji uroczą, Ciemnosmreczyńską Kolebę. Znajomość topografii uskoku miała dla mnie i inne znaczenie. Wracam się ze słowackiej strony, a tu trzech młodych Słowaków wspina się wspomniana poprzednio rynną asekurując się przykładnie. Znając tę rynnę odbijam w lewo od standardowej linii podejścia i po chwili słyszę pełen obaw okrzyk i spory kamolec uderza w szuter, gdzie właściwie powinienem się w tej chwili znajdować z taką siłą, iż się w ten szuter zagłębia. No cóż, starego wróbla na plewy nie weźmiesz, chłopcy nieźle się wystraszyli, bo wiedzieli, że podchodzę żlebem. Sam pod tym względem nie jestem bez winy. Wycofując się kiedyś z powodu masywnego załamania pogody z grani Cubryny zszedłem z jednej półeczki na drugą (aby szybciej było) jak kot po gorącej blasze po gustownej piramidce luźnych bloków i stojąc już na tej półeczce głupio oparłem się dłonią o tenże piramidkę. No i dobre pół tony kamienia poszło w żleb, obłok pyłu, smród siarki i te rzeczy. Na zdjęciach urok Zadniej Galerii Cubryńskiej i Ciemnosmreczyńskiej Koleby. Zdjęcia z Galerii jubileuszowe bo, to z biwaku z okazji setnych jej odwiedzin w drodze do Ciemnych Smreczyn.










  3. Jerzy L. Głowacki
    Rodzinne wspinanie, rok 1976. Część III.


     
                Z kruszyną na Cubrynie zapoznałem się  dużo wcześniej (ab ovo – jak mawiali Rzymianie), bo w roku 1962 podczas pierwszego na nią wejścia. A było to tak.

    22.08.1962 Opuszczam wczesnym rankiem moją Mamę na Skibówkach, Kuźnice, Hala, Żleb Kulczyńskiego, Granaty, Krzyżne, skąd via Stawy schodzę do Roztoki, gdzie nocuję. Zimno, mgła, niepogoda.

    23.08.1962 Pogoda się poprawia, a zatem MOko, Dolina za Mnichem, Mnich przez Płytę, zejście górnym fragmentem klasycznej bez zjazdu – to zadania bliższe mówiąc jezykiem wojskowym. Zadanie dalsze: Zadnia Galeria Cubryńska, Przełączka pod Zadnim Mnichem, Dolinka Piarżysta, Cubryńska Przełączka, Cubryna i zejście przez Przełęcz Hińczową i Galerie. A zatem wejście drogą pierwszych zdobywców Cubryny – Karola Potkańskiego (autor drugiego wejścia na Mnicha nomen omen w roku 1887), Kazimierza Bednarza i Jana Fedora, tatrzańskich przewodników 6 IX 1984 roku.

    Podchodząc w kierunku Zadniej Galerii napotykam dwóch schodzących z niej turystów, starszego, około pięćdziesiątki i młodszego, trzydziestolatka. Szukali drogi na Cubryne i nie znaleźli, nie dziwota, 58 lat temu zejście z Zadniej na Małą Galerię nie było tak ewidentne, jak dziś. Proponuję im mój pomysł na wejście na Cubrynę, młodszy ma dosyć i schodzi do MOka, a ze starszym ruszam w górę stoku. Mój towarzysz  okazuje się księdzem, profesorem teologii na KUL-u, za młodu po Alpach chadzał, a teraz sobie górskie rzemiosło przypomina. Mimo drastycznej różnicy wieku muszę mu mówić po imieniu, bo jak twierdzi „panowanie” w górach to obraza.

    Stary Mistrz Topografii W.H.Paryski rzecze: Cubryńska Przełączka z Piarżystej to droga łatwa, ale uciążliwa, w lecie wymagająca zwykle rąbania stopni w śniegu i chodzenia po ruchliwym piargu. Fakt, najpierw wędrówka po sporym polu twardego śniegu, potem stromy żleb, a tam, gdzie śnieg już się wytopił to skalny rumosz i szuter. No ale modestia nasza męstwu była równa, pomimo braku czekanów i raków sprawnie osiągamy wierzchołek, gotujemy na nim herbatę na skondensowanym spirytusie i bez trudu znajdujemy w zejściu drogę przez Hińczową i Galerie.

    24.08.1962 Załamanie pogody. Roztoka – Psia Trawka – Jaszczurówka – Zakopane, a następnego dnia wyjazd do Łodzi, bo nie za długo zaczyna się ostatni mój, maturalny rok szkolny.  A miał być Mięgusz z księdzem profesorem i liną pożyczoną od pana Czesia Łapińskiego.

    Ta sama menażka z Cubryny służy mi do dzisiaj, na zdjęciu pięćdziesiąt sześć lat później na butanowym palniku na taborze pod Wysoką.







  4. Jerzy L. Głowacki
    Rodzinne wspinanie, rok 1976. Część IV.


     
                O kruszyźnie na Cubrynie ciąg dalszy. Moja córka Magda schodziła kiedyś, wracając ze wspinaczki prawym zachodem Abgarowicza i to w czwórkowym zespole: Tata, nie bierz nikogo na Abgarowicza, idź tam sam. Dla niezorientowanych: droga ta, nieco trudna (I) wyprowadza z Zadniej Galerii Cubryńskiej na zachodnią grań Cubryny – do jej wierzchołka pozostaje wtedy jeszcze całkiem sporo wędrówki. Gdy kończy się płytowa część tego zachodu po przejściu kilku czy kilkunastu dalszych metrów wyłamują się pode mną dwa skalne bloczki, rzecz jasna jestem na to przygotowany i „przesiadam” się szybko na nowe stopnie. Patrzę w dół, a owe bloczki odbijając się od płyt lecą po zachodzie dobre sto metrów , po czym dopiero zbaczają w lewo i spadając wolno w powietrzu piękną parabolą walą w piargi pod ścianą. Zgoła nieciekawie byłoby, gdyby nie to, iż idę samotnie. Gdy osiągam grań jeden rzut oka wokoło utwierdza mnie w przekonaniu, że grozi solidne załamanie pogody. Wpadam na głupi pomysł obejścia części grani, aby szybciej osiągnąć wierzchołek. W efekcie z jedynki robi się dwójka, potem trójka i zamiast zyskać na czasie to go tracę wykonując trawers z powrotem na grań. Ale głupi ma czasem szczęście – pogoda wytrzymuje i to aż do powrotu do bazy wysuniętej w przemiłej Roztoce, gdzie czeka na mnie Ala i roztocka kopanija całkiem wesoła.

                Błędy na Cubrynie nie tylko ludzie popełniają – pod uskokiem grani Cubryny jednego roku znalazłem dorodną kozicę, która z tego uskoku odpadła i to latem. Podczas kolejnych dwóch lat ubywało jej kości w żlebie – swoiste memento.

                Wracając do lata 1976. Mamy już dość z Tadkiem zatłoczonego MOka i ciemnej, wilgotnej nory tam, gdzie dziś w Wozowni vel Starym Schronisku mieszczą się dziś toalety, zapachu chloru ze sławojek na tyłach Wozowni. Najwyższa pora ruszyć do mojej najbardziej ulubionej koleby, Wyżniej Kaczej Koleby w Dolinie Kaczej.  Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać – nie czeka nas muzyka łatwa, lekka i przyjemna w podejściu do Kaczej.

                Śpiwór Tadka, mój komplet biwakowy złożony z kurtki puchowej i nogi słonia czyli krótkiego śpiwora sięgającego pod pachy uszyty nie z lekkiej tkaniny syntetycznej lecz z solidnego inletu technicznego, haki i karabinki z czystej stali, palnik benzynowy z racji swego pochodzenia zwany breżniewką, benzyna w puszce po oleju silnikowym, osiemdziesięciometrowa, dwubarwna lina zwana podciągiem z Bielska, swetry z wełny, brezentowe skafandry, konserwy w puszkach ze stali stanowiącej produkt uboczny przy produkcji czołgów. I dwuosobowy materac pneumatyczny ważący całe pięć kilogramów – o plecakach nawet nie wspomnę, dwa transportowe i dwa wspinaczkowe, u dołu obszyte skórą, znane jako horolezki.

                Poganiani przez przelotne opady i burze i popołudniem do koleby, aby ugrząźć w niej na całe trzy dni ciągłych, intensywnych opadów. To powtórka dla mnie sprzed dwóch lat, gdy po dojściu do tej koleby prosto z pociągu musiałem wytrzymać w niej całe, kolejne trzy dni opadów mając za towarzystwo jedynie wesołą i przymilną łasiczkę oraz od czasu do czasu i lisa przecherę.

    Zdjęcia: siedemnaście lat później, biwak w Wyżniej Kaczej Kolebie w drodze do Złomisk przez Żelazne Wrota i ranek w Złomiskach przed Szarpaną Kolebą. Kolejne zdjęcia: 5 – roztocka kompanija, 6 – z lewej ja z Magdą, z prawej Ala, 7 – w kuchni miło jest posiedzieć w słotny czas, 8, 9, 1o – początki tatrzańskiej edukacji wnuka, jada lenka, Dolina Za Mnichem, Zamka już wiek XXI.











  5. Jerzy L. Głowacki
    Poemat pedagogiczny (ale nie Makarenki). Część I.


     
                Rok 1953, pułkownik armii brytyjskiej i niezły alpinista John Hunt kieruje zwycięską wyprawą na Mount Everest. Po powrocie z wyprawy zostaje Sir Johnem Huntem.

                W 1966 roku spędzamy dwa tygodnie na taborisku usytuowanym na Wyżniej Polanie Mięguszowieckiej. Słowacy z sąsiedniego namiotu w słotny dzień opowiadają nam, jak w ubiegłym roku pilotowali Johna Hunta i jego podopiecznych obozujących na tym taborze.

                Mimo niepogody dzień w dzień ruszali na wspinaczkę, dobre ubrania, nienasiąkające wodą liny – rzucali je nawet w kałuże, aby się „uprały”. A my jak to my – musieliśmy im towarzyszyć z naszym sprzętem, ciężko było – opowiadał sąsiad.

                Była to młodzież z National Association of Youth Clubs zrzeszających 190 000 członków z 2660 klubów realizujących program wychowawczy między innymi poprzez krzewienie i rozwijanie zainteresowań turystycznych i wspinaczkowych. To trzecia taka „wyprawa” – wcześniej była Grenlandia (1960) i Pindus w Grecji (1963), którymi też kierował  Hunt. Tatra Journey 65 to nie tylko działalność w Tatrach Słowackich, ale i Polskich – ze strony polskiej komitetem organizacyjnym kierował Andrzej Kuś. W 1966 brygadier Hunt zostaje baronem Huntem, członkiem Izby Lordów.

                Francja po klęsce kampanii roku 1940. Powstaje organizacja Jeunesse et Montagne (Młodość i Góry) mająca na celu zaangażowanie młodzieży zdemobilizowanej po kapitulacji. Działa ona w latach 1940-44 i obejmuje swoim zasięgiem 12 000 uczestników. A z tą organizacją związały się trzy nazwiska, ikony francuskiego alpinizmu: Gaston Rebuffat, Lioney Terray i Louis Lachenal, uczestnicy zwycięskiej wyprawy na Annapurnę w roku 1950.

                Rok 1968 – znajomi Ali, pracownicy bardzo szacownej instytucji naukowej mają poważny problem ze swoim szesnastoletnim synem, który na ulicach Warszawy mówiąc brzydko rozrabia tak, iż ociera się o sąd dla nieletnich. Ale w ręce chłopaka wpada książka o tematyce alpinistycznej, chłopak pali się do wspinania, a znajomi dostrzegają w tym szansę na jego „wyprostowanie”. No i trafia w nasze ręce na taborisku na Rąbaniskach w Suchej Wodzie.

    Cdn.





×
×
  • Dodaj nową pozycję...