Skocz do zawartości
  • wpisów
    80
  • komentarzy
    44
  • wyświetleń
    29 806

Rodzinne wspinanie – preludium.


Jerzy L. Głowacki

3 017 wyświetleń

 Rodzinne wspinanie – preludium.

 

            Ciąg wydarzeń absolutnie przypadkowych. Lato 1963 – dochodzę na Mnichowe Plecy zastanawiając się, czy skręcić w lewo na Mnicha czy w prawo, na Mięgusza. Czasy to takie, iż chodzimy „umundurowani” – solidne wibramy, grube skarpety z „góralskiej”, wełny, pumpy, flanelowa koszula i na plecach słowacki plecak wspinaczkowy zwany horolezką, na głowie czerwona „marusarka”. Podchodzi do mnie rudowłosa, mniej więcej trzydziestoparoletnia dziewczyna, a więc dwukrotnie ode mnie starsza i pyta, czy znam drogę na Mięgusza. Po chwili prowadzę troje turystów, z których najstarszy, Darek nosi odznakę przodownika Górskiej Odznaki Turystycznej i to na Tatry, egzamin z topografii zdawał u samego Mistrza Paryskiego, ale teoria teorią, a praktyka praktyką. Na Mięgusza docieramy bez problemu, ale na Drodze po Głazach podąża za nami czwórka turystów prowadzona przez przewodnika, co prawda beskidzkiego. Przewodnik ów popełnia klasyczny błąd, zostaje ciężko ranny i wkrótce umiera jeden z jego podopiecznych, przewodnik ulega panice i w efekcie muszę objąć komendę nad całością oraz organizować akcję ratunkową. To zadecydowało o tym, iż Darek et consortes umawiają się ze mną na następny sezon w Tatrach.

            Za rok pewna dziewczyna o imieniu Alicja zauważa w lokalu PTTK w Warszawie ogłoszenie o organizowanym właśnie przez Darka obozie wędrownym w Karkonoszach i zgłasza swój akces. W Karkonoszach wysłuchuje opowieści o Mięguszu no i o mnie. Po obozie Alicja wraca do Warszawy do pracy, a Darek, Andrzej i jego brat oraz jeszcze jedna dziewczyna jadą w Tatry na spotkanie ze mną. A w Tatrach jak to w Tatrach, Mnich, Cubryna, Mięgusz, Pośredni Mięgusz, Wysoka, Gerlach, Ganek z Galerią tudzież pośledniejsze wyrypy. W listopadzie spotykamy się w Warszawie, a na to spotkanie zaproszona zostaje Alicja. Wiosna 1965 i Rajd Świętokrzyski po czym umawiamy się na wspólny sezon w Tatrach. W sierpniu tamtego roku po raz pierwszy zwiążemy się liną, Ala i ja, za dwa lata zostaniemy małżeństwem, co trwa po dzień dzisiejszy. W sierpniu 1980 roku po raz pierwszy zwiążę się liną w Tatrach z naszą ośmioletnią córką. Po upływie kilkunastu lat ulubioną ścianą naszej córki stanie się Zerwa czyli Kazalnica o Alpach i Wysokim Atlasie nawet nie wspominając.

            Moją bazą wypadową w Tatry od pięciu lat była stara, góralska chałupa na początku Drogi Walczaków, a od dwu lat konkretnie jej strych zapełniony sianem, na którym świetnie się sypia i gdzie przechowuję część sprzętu. Stamtąd jest blisko do Doliny za Bramką i Jasiowych Turniczek, mojego „poligonu” wspinaczkowego. Darek i Andrzej maja już doświadczenie z ubiegłego roku, dla Ali będzie to pierwszy sezon tatrzański. A zatem nauka zjazdów i asekuracji, oczywiście o samonastawnych stanowiskach nikt jeszcze nie słyszał, często asekuruje się „z ciała” przez hak stanowiskowy lub blok. Dwóch chłopów o łącznej wadze jakiś 170 kg solidnie rozpędzonych po stromym stoku to dobra symulacja odpadnięcia, ale daję plamę – nie sprawdzam, czy dziewczyna dobrze obciągnęła skafander asekurując „z bioder”, ślady po tym wyhamowaniu „lotu” będą widoczne jeszcze przez kilka dni.  Ale zatrzymała nas nie wylatując nawet ze stanowiska. Za kilka lat Ala jeden jedyny raz nie założy rękawiczek na stanowisku, a ja odpalę prosto w powietrze.

            Tatry Zachodnie to dobry teren do oswajania się z kruszyną, a ze Skibówek blisko jest też do Małej Dolinki pod Giewontem, a Żleb Kirkora z ominięciem dolnych progów to niezły, tatrzański klasyk. Idziemy we czworo, Ala i trzech dzielnych mołojców. Po drodze opowiadam barwnie o przeróżnych tatrzańskich tragediach, jakie w swoim czasie rozegrały się na Giewoncie. Gdy po przejściu Zachodu Pilotów stajemy nad żlebem dwóch mołojców trąbi na odwrót, a dziewczyna idzie dalej. Powód jest prosty, ołowiane niebo, żleb zabetonowany śniegiem, po którym ze specyficznym szelestem spływają co jakiś czas mini lawinki szutrowe. Andrzej wybiera lewą szczelinę brzeżną, a ja prowadzę Ale prawą, musimy też po drodze pokonać kilkunastometrowy tunel utworzony przez płat śniegu nakrywający skały. I już wiem, że miło będzie się z ta dziewczyną powłóczyć po Tatrach, tym bardziej, że bardzo mi się podoba. Za dwa lata kończąc pierwszy nasz „małżeński” sezon wrócimy na Giewont przechodząc żleb Szczerby z piątkowym wariantem.

            Zdjęcia: 1 – 2. Z Darkiem na Mnichu, lina jeszcze sizalowa; 3. Na Jasiowych Turniczkach; 4. W drodze na Szczerbę w Giewoncie, Blachy, 1967; 5. W drodze na Szczerbę – kozica.

1.JPG

2.JPG

3.JPG

5.JPG

6.JPG

  • Lubię to ! 2

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...