Skocz do zawartości
  • wpisów
    80
  • komentarzy
    44
  • wyświetleń
    29 806

Kręgi wtajemniczenia. Część I.


Jerzy L. Głowacki

1 481 wyświetleń

Kręgi wtajemniczenia – prolog.

Plagiat

          Tu muszę się przyznać, o zgrozo, do małego plagiatu. Otóż, wzorując się na Janie Alfredzie Szczepańskim czyli Jaszczu postanowiłem rozpisać naszą górską edukację na siedem kręgów wtajemniczenia, czego z pewnością nie pochwaliłby nasz  nieodżałowany przyjaciel, Jano Sawicki, znany antagonista Jaszcza ( z wzajemnością!). Ale po kolei.

Notka biograficzna

Jan Alfred Szczepański „Jaszcz”, urodzony w 1902 roku w Krakowie. Literat, publicysta, krytyk teatralny i filmowy, człowiek z gatunku określanego przed wojną jako lewicujący. Członek redakcji Wierchów w latach 1935-1991, członek zarządów KW PTT i PTT, członek honorowy Klubu Wysokogórskiego. Jaszcz uprawiał taternictwo od roku 1922, tzw. osiągnięcia miał, choć asem wspinaczki na pewno nie był, drugie całkowite przejście pd. ściany La Meije w Alpach Pelvoux i pierwsze wejście na drugi co do wysokości szczyt obu Ameryk, Ojos del Salado (6885 mnpm) to osiągnięcia pierwszoplanowe. Na południowej ścianie La Meije zginęli tacy alpiniści, jak dr Emil Zsigmondy, pierwszy z wybitnych teoretyków alpinizmu i zarazem świetny wspinacz oraz Solleder, sława wśród alpejskich zawodowców. To, jak to ongiś bywało w Alpach, dodało tej ścianie prestiżu i przejście tej ściany przez bliżej nieznanych w Alpach Polaków było sensacją dnia. Ale główne trudności przeprowadził na tej ścianie Jerzy Golcz, a w zespole był jeszcze Birkenmajer, zdobywca zachodniej ścianie Łomnicy. Co do Ojos del Salado to góra jest rzeczywiście wysoka, ale wjechano już nawet na nią samochodami (Tuaregami i Wranglerami).  Autor, m.in. Przygód ze skałą, dziewczyną i śmiercią (tyz piknie, tytuł fajny i rzec by można, życiowy) i Siedmiu kręgów wtajemniczenia czyli czegoś na kształt górskiej autobiografii.

Notka biograficzna

Jan Sawicki „Jano”, „Ischias”, urodzony w 1909 roku w Bereźnicy Królewskiej, a zamieszkały w latach 1911 – 1939 w Zakopanem. Studiował historię na Uniwersytecie Jagiellońskim, a później weterynarię na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Wojenna tułaczka, armia generała Sikorskiego we Francji, internowanie w Szwajcarii, ucieczka z obozu. Schwytany po przejściu z Francji przez Pireneje do Hiszpanii trafił do sławnego obozu koncentracyjnego  Miranda de Ebro, ale miał szczęście, wydostał się z niego, trafił do Anglii, pływał w konwojach do Murmańska i przeżył, czekał go potem emigracyjny los w roli malarza pokojowego w Londynie. Rzecz symptomatyczna, przegadaliśmy z Jasiem wiele godzin, ale nigdy ani słowem nie wspomniał o konwojach do Murmańska i chyba wiem, dlaczego. To było piekło, bezsilne oczekiwanie czy bomba lub torpeda trafi czy nie, a Jasio nie znosił bezczynności. Taternictwo uprawiał intensywnie w latach 1925 – 1939, po latach został członkiem honorowym Klubu Wysokogórskiego i Polskiego Związku Alpinizmu. Powtórzę za Jerzym Hajdukiewiczem: On był jednym z niewielu naprawdę wielkich taterników lat trzydziestych, a mimo to nigdy nie był brany pod uwagę, jeśli szło o wyjazdy w Alpy. Wyrobiono mu opinię awanturnika i odfajkowano z wyjazdów. Bronek Czech, który wspinał się fenomenalnie – to narciarz boiskowy, Stanisław Motyka, jedyny przewodnik tatrzański z prawdziwego zdarzenia, to zawodowiec, profesjonalista, więc dla niego też nie mogło być miejsca w gronie czystych amatorów. Tak to w latach trzydziestych zakopianie nie mieli szczęścia ani też nie zyskali sobie życzliwości w kręgach, które decydowały o alpejskich wyjazdach, Zakopane nie mogło się mierzyć z Warszawą ani też Krakowem. Jano wspinał się więc w Tatrach i marzył o Alpach, w które wyjeżdżali ludzie, którzy dużo gadali, dużo pisali, a wielokrotnie Sawickiemu do pięt nie dorastali, ani jeśli idzie o liczbę -  sześćdziesiąt pierwszych  przejść letnich oraz zimowych – ani też o jakość jakoś tych przejść w sensie trudności, stylu i rozmachu. Jano nie był jednak nigdy politykierem, rąbał prawdę prosto w oczy.

Notka biograficzna

Jerzy Hajdukiewicz (1918 – 1989), narciarz, taternik, alpinista, himalaista, ratownik górski, lekarz. Uczestnik kampanii francuskiej roku 1940, kapral podchorąży w 2 Dywizji Strzelców Pieszych, kawaler Krzyża Walecznych, internowany w Szwajcarii razem z Janem Sawickim. W obozie uniwersyteckim w Winterthur założył Klub Wysokogórski Winterthur, liczne sukcesy wspinaczkowe w Alpach. W 1946 roku otrzymuje na Uniwersytecie w Zurychu dyplom lekarza i finalizuje doktorat, wraca do kraju. Od 1950 roku członek TOPR-u, w latach 1973 – 78 lekarz naczelny GOPR-u, wieloletni działacz IKAR, Międzynarodowego Komitetu Ratownictwa Alpejskiego. Ponad pięćdziesiąt pierwszych wejść w Tatrach, uczestnik dwóch wypraw na Dhalaulagiri (1958 i zwycięskiej wyprawy w 1960 roku), pierwszy polski alpinista, który wszedł na wszystkie czterotysięczniki alpejskie, a jest ich pięćdziesiąt siedem.

          Siedem kręgów wtajemniczenia – dlaczego siedem? A dlaczego jest w Tatrach grań Siedmiu Granatów, choć konia z rzędem temu, kto doliczy się tam siedmiu wierzchołków. Wystarczy posłużyć się metodą prezydencką, czyli zajrzeć do Wikipedii, aby znaleźć  tam multum przykładów. W moim konkretnym przypadku korelacji z liczbą siedem mogę się też dopatrzeć, moje terminowanie w Tatrach trwało lat siedem, a ściśle mówiąc 45 tygodni rozpisanych na siedem letnich sezonów – od spaceru do Dolinki za Bramką 25 czerwca 1960 roku do Kazalnicy i północnej ściany Mięgusza we wrześniu 1966 roku. Pisząc te słowa nie muszę wytężać pamięci, wystarczy, iż sięgnę po jeden z trzech grubych notatników, w których mam zapisany każdy górski dzień począwszy od wspomnianego spaceru. Po dzień dzisiejszy.

Górska edukacja przez trzy pokolenia – pierwszy krąg wtajemniczenia

          W czasie mojej górskiej kariery pojęcie tzw. doświadczonego turysty górskiego znacznie się zdeprecjonowało, co nie dotyczy jednak stosunkowo wąskiej jeszcze grupy turystów wysokogórskich z prawdziwego zdarzenia, zwłaszcza tych, których zafascynowała zaawansowana turystyka alpejska. Zdelegalizowano w Tatrach po obu stronach granicy poruszanie się poza szlakami znakowanymi, Tatry są prawdopodobnie jedynymi na świecie górami typu alpejskiego, w których turystyka wysokogórska, złoty środek górskiej aktywności jest wyjęty spod prawa. Po polskiej stronie to się jednak zmieniło ostatnio. Wąskie ongiś ścieżki znakowanych szlaków stały się szerokimi chodnikami, na których przybywa z roku na rok odcinków wręcz wybrukowanych, rośnie liczba znaków i tabliczek. W terenie skalnym pojawiają się nowe ułatwienia w postaci klamer i łańcuchów.

          Turystykę wysokogórską uprawiają stosunkowo nieliczni, większość ścian skalnych, nawet tych pięknych, świeci pustkami również w szczycie sezonu wspinaczkowego, za to ci, którzy wędrują po Tatrach legalnie nie mogą liczyć na dłuższą chwilę samotności na atrakcyjnym szlaku. Tacy wędrowcy nie muszą się zastanawiać, którędy wiedzie droga, bo po opuszczeniu parkingu, budki z biletami czy schroniska stają się natychmiast elementem wielkiej, różnobarwnej ludzkiej gąsienicy pełzającej po stoku. Dzięki Internetowi zyskują na popularności formalne i nieformalne kluby turystyki górskiej, ale zbyt często w takich klubach rozwija się idea wodzostwa: na czele klubowej ekskursji dumnie kroczy wódz, a za wodzem drepcze reszta. Można tym sposobem chodzić po górach wiele lat, aby pewnego dnia idąc wyjątkowo tym razem samotnie dowiedzieć się nagle i z zaskoczenia, iż tak po prawdzie niewiele w górach umiemy. Większość zwiedzaczy gór, uczestniczących w pierwszej czy drugiej w swoim życiu wycieczce w Tatry Wysokie, prowadzonej przez przewodnika z prawdziwego zdarzenia nie zdaje sobie sprawy z tego, iż obserwuje efekt jedynie, powiedzmy, dziesięciu procent jego umiejętności zawodowych, a pozostałe dziewięćdziesiąt procent może być na miarę ich życia, jeśli zdarzy się jakiś nieprzewidziany splot okoliczności.

          Pierwotną przyczyną wielu wypadków w górach jest częściowa lub całkowita utrata orientacji w terenie,  szczególnie o nią łatwo podczas mgły. Z biegiem lat wypracowałem sobie własną definicję widoczności vel widzialności podczas mgły, ale o tym za chwilę. W Tatrach niemalże od zarania dziejów ich turystycznego i taternickiego poznawania ustawia się kamienne kopczyki wyznaczające najdogodniejszą drogę na daną przełęcz czy szczyt. Przestrzec należy jednak przed bezkrytycznym stosowaniem tej pomocy nawigacyjnej – zwłaszcza w rejonie MSW czyli Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego. Prosty przykład, w latach dziewięćdziesiątych dość często zdarzało się, iż zespoły wspinaczkowe schodzące z Mięgusza na Hińczową Przełęcz błądziły z powodu ustawionych w niewłaściwych miejscach kopczyków. Naszą bazą wysuniętą była wtedy Roztoka, a Magda wspinała się w rejonie Morskiego Oka mieszkając na taborze. Pewnego dnia Magda odwiedziła nas w Roztoce przynosząc prośbę od wspinającej się młodzieży: Tata, obiecałam na taborze, iż zrobisz coś z tymi kopczykami.  No i bawiłem się świetnie łażąc w zygzak po Mięguszu, zaglądając w różne dziwne miejsca, wykopując nie takie, jak trzeba kopczyki i ustawiając nowe. Ale po paru latach znowu zrobił tam się bałagan. Nie twierdzę, iż ktoś to robił z czystej złośliwości, niektóre postawiono zapewne, aby w razie czego wycofać się po własnych śladach, inne postawiono bezmyślnie, bez zastanowienia się nad tym, iż mogą zostać niewłaściwie zinterpretowane.

          Typowy kopczyk ma od piętnastu do czterdziestu centymetrów wysokości, widoczność we mgle określam, jako maksymalną odległość, z jakiej mogę go odróżnić od otoczenia. Jaką mgłę uważam za gęstą? Taką, w której widoczność spada do pięciu, dziesięciu metrów, co w Mięguszowieckich zmusza już mnie do szczególnej ostrożności w nawigowaniu.

          Nie należy pochopnie sądzić, iż błądzenie na Mięguszu jest przywilejem wyłącznie młodzieży. 10 sierpnia 1996 roku wchodzę na Mięgusza jego zachodnią granią od Hińczowej Przełęczy, niebo ma barwę ołowiu, włóczą się mgły, jest bardzo zimno. Może to deprymować, sugerować, iż za chwilę sypnie śniegiem, ale niekoniecznie, bo pomiędzy trzynastą, a szesnastą występuje w Tatrach maksimum zachmurzenia. Na wszelki wypadek spędzam samotnie na wierzchołku tylko trzy kwadranse, aby mieć większą rezerwę czasu, gdyby rzeczywiście wystąpiło masywne załamanie pogody. Schodzę ulubionym trawersem popod granią i po paru minutach tam, gdzie kończą się jedynkowe trudności napotykam dwóch młodych, nieco zziębniętych przedstawicieli gatunku homo sapiens, wciśniętych w płytką nyżę. Pozdrawiam ich, ale oni milczą. Z góry od strony wierzchołka dobiegają jakieś dźwięki, a więc zapewne nie sami tu dotarli. Postanawiam zejść niżej, na południowe siodełko, gdzie Droga po Głazach łączy się z trawersem wyprowadzającym na Hińczową i zaczekać do wyjaśnienia, co dalej z tą dwójką. Na siodełku siadam wygodnie i zapalam fajkę.

          Za czas jakiś stukot spadających kamyczków oznajmia powrót ekipy z Mięgusza: trzech młodych chłopaków i gość w uniformie ratownika TOPR-u z liną przewieszoną przez ramię. Witam go ciepło: Cześć! Co to za cudaków wodzisz po Mięguszu ? Pozdrawiam ich grzecznie, a oni ani be, ani me! Ratownik odpowiada: Cześć! Przepraszam cię bardzo, ale ci dwaj się zestrachali. Bałem się, że sypnie śniegiem i na wierzchołek wziąłem najsprawniejszego. Gawędzimy jeszcze chwilę i ekipa rusza w stronę Hińczowej, a ja powoli kończę palić, czeka mnie jeszcze długa droga przez Głazy. Ku mojemu zaskoczeniu ratownik wkrótce po opuszczeniu siodełka skręca w lewo w dół – to klasyczna pułapka, spływająca podczas ulew i topnienia śniegu woda tworzy w skale jasne wymycia, rozrzuca szuter po trawkach imitując wcale udanie ślady perci prowadzącej, niestety w powietrze. Podnoszę się z kamiennego fotela i wołam: Nie tędy! jednocześnie wskazując ręką właściwy kierunek. Ratownik odpowiada: To nie tędy na Hińczową? – To droga do nikąd! Po paru minutach powtórka z rozrywki, cała ekipa wycofuje się znad podcięć na właściwą linię trawersu, a ja się zastanawiam, ratownik czy przebieraniec? Nie trudno sobie wyobrazić, jak czuła się wtedy  trójka młodych ludzi.

1.JPG

Tatry_1_2006_0095.JPG

Tatry_1_2006_0194.JPG

  • Lubię to ! 2

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...