Skocz do zawartości
  • wpisów
    80
  • komentarzy
    44
  • wyświetleń
    29 806

Mieszko i Czerwone Wierchy 2009. Część III i ostatnia.


Jerzy L. Głowacki

1 605 wyświetleń

Mieszko i Czerwone Wierchy (2009) Część III i ostatnia.

          Prezentowany tu sposób opowiadania o wspólnej z Mieszkiem wyrypie dobrze koresponduje z nią samą, gdy perć jest łatwa i nie wymaga koncentracji to najczęściej się gada w marszu wspominając niegdysiejsze przewagi i klęski. Od czasu do czasu opowiada się też jakieś górskie makabreski, co po pierwsze ma aspekt dydaktyczny, a po drugie tłumi własny lęk przed tym, co się w górach zawsze może zdarzyć bez względu na doświadczenie i umiejętności. Ktoś kiedyś na łamach Taternika opowiadał, jak podczas prelekcji o wspinaniu i górach rozpoznać, czy na sali są jacyś wspinacze. Należy po prostu rzucić dowcip w rodzaju: Idziemy granią, jest łatwo, tośmy się nie związali. Nagle kolega leci w dół, długo szukamy go pod ścianą, znajdujemy. Jest taki maleńki, bo spadł biedaczek prosto na nogi! Jeśli w tym momencie ktoś na sali ryknie śmiechem, to na pewno jest wspinaczem.

          W zejściu z Ciemniaka aż po Piec dreptanie po ścieżce, miejscami nieźle już rozdeptanej okraszone jest przynajmniej ładnymi widokami, poniżej Pieca zaczyna się las i nuda, to ostatnie rozsądne miejsce na odpoczynek, obaj z Mieszkiem jesteśmy już nieźle znużeni.  Mieszko znowu pojada, potem ogląda Piec, muszę go przekonywać, iż wspinanie się po nim to nienajlepszy pomysł, zwłaszcza, że z Ciemniaka spływa sznureczek turystów. Wokół tej skałki wcale spore klepisko, niedługo znikną resztki trawy nawet w parometrowej od niej odległości. Spoglądam na to wszystko i z rozrzewnieniem wspominam swoją ostatnią bytność w tym miejscu.

          Schyłek sezonu 1981 – wpadam na pomysł, aby go zakończyć w Tatrach Zachodnich. Minimum rzeczy w plecaku, kurtka puchowa, płat folii, stara pałatka brezentowa. Wchodzę na Kominy Tylkowe starym, pasterskim przechodem z Hali na Stołach. Owiec już nie ma w Tatrach, a za jakiś czas Kominy Tylkowe zostaną oficjalnie zamknięte dla ruchu turystycznego, ulegnie likwidacji szlak z Przełęczy Iwaniackiej. Ten niezbyt wysoki, jak na Tatry wierch jest czymś wyjątkowym. Rozległy płaskowyż tworzy wierzchołek, niżej białe, bardzo urozmaicone skały z Raptawicką Turnią na czele, ciekawe jaskinie. Jednocześnie Kominy to loża w amfiteatrze Tatr Zachodnich. Czy można sobie wyobrazić bardziej atrakcyjne miejsce na biwak? Przed snem dylemat, zdjąć buty i wsunąć nogi do plecaka, czy nie zdejmować butów, z plecaka zrobić sobie poduszkę. Materace pneumatyczne z tego okresu czasu są bardzo ciężkie, karimatek jeszcze brak. Gdy śpi się na boku to po pewnym czasie sen przerywa uczucie zimna w biodrze, ściśnięty w kurtce puchowej puch nie chroni za dobrze przed nocnym chłodem, trzeba się obrócić na drugi bok, śpiąc na wznak za wiele traci się ciepła.

          Koło północy budzi mnie nadprogramowo coś innego, niż chłód – z nieba dochodzi dźwięk silników lotniczych, ktoś na czymś lata nad Tatrami. Prawie każdy mieszkaniec Polski w odpowiednim wieku pamięta podstawowe pytanie roku 1981-szego, wejdą czy nie wejdą, Ruskie oczywiście i to nie pierogi. Jestem w tym miejscu i czasie bardziej wyczulony na takie dźwięki i pytania, niż większość z tych, którzy wonczas raczyli odwiedzić Tatry. Dlaczego? To proste.

          Lato 1968, taborisko Rąbaniska w dolinie Suchej Wody. Preludium przyszłych wydarzeń, jem wraz z Alą pierwszą kolację w cieniu naszego namiotu. Ni stąd ni zowąd przysiada się do nas rosły blondyn w typie J-23, mógłby z powodzeniem być dublerem Stanisława Mikulskiego na planie Stawki większej niż życie i jakoś tak głupio zagaja rozmowę. Na tyle głupio, iż Ala, sławna ze swojej podlaskiej gościnności odpala mu tak, że blondyn zwija się jak niepyszny. Za chwilę podchodzi do nas dziewczyna z sąsiedniego namiotu: Fajnie spławiliście tego tajniaka! Widząc nasze zaskoczone miny wyjaśnia: Facet przyjechał na kurs wspinaczkowy, kurs się skończył,  a on został. Mija trochę czasu, a przyjeżdża dziewczyna z Warszawy, zobaczyła go i się pyta, a ten co tu robi?! My na to, że to kursant. A ona – ładny kursant, parę tygodni temu przesłuchiwał mnie w Pałacu Mostowskich!

          Niby przypadek, na Hali stoją namioty, a w nich kupa wojaków, Podhalańczycy. Po jakimś czasie wojsko zwija się na dół, żołnierze objuczeni kiej muły znoszą wielkie toboły do Brzezin, mało tego, za nimi jadą Stary 6x6 tak obładowane, iż trzeba prawie natychmiast remontować po nich mosty na Suchej Wodzie, choć co dzień jeździ po nich ciężarówka z węglem. Wniosek jeden, byli tu na stopie wojennej łącznie z moździerzami i zapasem amunicji do nich.

          Odsłona trzecia: nad ranem wycie silników lotniczych nad Tatrami, jakaś armada powietrzna przekracza Tatry. Rano dochodzą ludzie z Zakopanego i głoszą: Anschluss, zajmujemy Czechosłowację! Niektórzy z nas mają karty mobilizacyjne, nikt nie pali się do udziału w tej awanturze, co bardziej patriotycznie nastawieni w głębi duszy już się zastanawiają, do kogo strzelać w razie czego. Wśród wiary jest dwóch dziadków, obaj podczas drugiej wojny światowej ukrywali się czas jakiś w Tatrach, teraz wodzą rej udzielając rad młodzieży, gdzie i jak ten czas przeczekać.

          Słysząc na Kominach silniki lotnicze nad głową od razu stawiam sobie pytanie: Rewanż czy nie rewanż? Na wszelki wypadek rano schodzę do schroniska na Hali Ornak i oddycham z ulgą: Jeszcze nie tym razem! Następnego dnia wieczorem muszę opuścić Tatry, na nocleg w schronisku nie mam ochoty, ruszam ku Hali Tomanowej, a pod wieczór docieram w okolice Hali pod Piecem. Pod samą skałką taki dywan szarotek, iż nie mam gdzie się położyć, schodzę na niżej położoną polanę i układam się do snu, mam towarzystwo, kilkadziesiąt kroków dalej spokojnie pasie się dorodny jeleń, nie przeszkadzamy sobie ani trochę.

          Koniec wspomnień, trza się brać dołu. No może jeszcze jedno wspomnienie, tym razem sprzed dziewięciu lat. Wracając z Mięgusza docieram około wpół do siódmej na Przełęcz pod Chłopkiem, nie zatrzymuję się na przełęczy, tylko od razu schodzę na Kazalnicę. Wcześniej słyszę potężny łoskot, stromą rynną przecinającą uskok grani Czarnego Mięgusza pędzą w dół bloki skalne, wyżej, w rynnie widać dwie sylwetki. Uśmiecham się do siebie, to prawie na pewno wspinacze wracający z ŻeTeMu lub Wołowej Turni, z powodu nieznajomości topografii lub zwykłego lenistwa wmanewrowali się w kruchą rynnę. Spotykamy się na Kazalnicy, chłopcy młodsi ode mnie o przynajmniej lat trzydzieści, wspinali się rzeczywiście na Żabiej Turni Mięguszowieckiej, pierwszy raz wracali z niej przez Przełęcz pod Chłopkiem. Natychmiast znajdujemy wspólny język, żadnej bariery wiekowej, gawędzimy sobie swobodnie. Nagle jednemu z nich przypomina się, jaką godzinę alarmową wpisał nieopatrznie w Książce Wyjść i rzuca koledze hasło: Spadamy! Drugi ma poczucie humoru i natychmiast mu odpowiada: Ty wypluj to słowo! Faktycznie, od tafli Czarnego Stawu dzieli nas prawie sześćset metrów powietrza – pokładamy się ze śmiechu.

          Ruszamy z Mieszkiem w dół, droga staje się coraz nudniejsza. Dobrze, iż tysiące butów przez lata starły na proch potykacze w postaci korzeni. Mijamy młodą parę, dziewczyna jest już prawie załamana schodzeniem, sztywne nogi, co kilkaset metrów siada. Niżej dwie panie schodzą wspierając się na  kijkach. Mieszko jest już bardzo znudzony tą drogą, co chwila pyta mnie, jak jeszcze daleko. W którymś momencie, mając już szczerze dosyć odpowiadania na to samo pytanie rzucam za siebie: godzinka, może mniej. Te słowa docierają do uszu owych pań i wywołują małą panikę, pytają, czy się nie przesłyszały: Jeszcze godzina?! Zatrzymuję się, obracam i wsparty na kijkach odpowiadam: Pół wieku temu odpowiedziałbym, iż pięć minut, czterdzieści lat temu, iż trzy minuty, piętnaście lat temu, że kwadrans, a teraz wolę się nie wypowiadać. Na Polanie Zahradziska chłodzimy się obaj wodą z potoka, po jakimś czasie nadchodzą panie z kijkami. Zadaję im pytanie: No i jak długo panie schodziły?  Pada odpowiedź: jakieś dwadzieścia pięć minut. Nie jest źle, Mieszkowi i mnie zajęło to jednak tylko kwadrans. Wyraźny postęp w porównaniu z pierwszym wypadem na Czerwone Wierchy.

          Odświeżywszy się ruszamy dalej. Na deptaku na dnie Doliny Kościeliskiej jeszcze sporo turystów, głównie wracających z Hali Ornak.              

Aneks bez związku (z W.S.I)

          J-23, ciąg dalszy opowieści

          Mimo zdemaskowania i licznych żartów J-23 pozostał na taborisku do końca sezonu, widać miał taki rozkaz. Dwa przykłady takich żartów, może nie najprzedniejszej próby, ale co tu mówić, śmieszyły          nas wówczas, a jego zapewne całkiem nie. Przykład pierwszy. Nasz niby to kursant wchodzi do Murowańca z niezbyt wyładowanym plecakiem wspinaczkowym, ale za to przepasany pętlą, na której dyndają nanizane na karabinki haki, jak kły niedźwiedzia grizzly na naszyjniku Old Shatterhanda. Wita go ciepłe: Masz fajny strój maskowniczy.

          Przykład numer dwa. Wspinamy się z pewnym Jankiem z Bydgoszczy na Filarze Staszla, niedaleko od nas na innym żebrze Granatów wspina się jeden instruktor, jedna dziewczyna i nasz bohater. W pewnym momencie widzimy obaj, jak J-23 wychodzi na ogromną półę, po której zaczyna się przemieszczać coraz bardziej nerwowo od jednego krańca do drugiego i z powrotem. Instruktor, który z dołu go nie widzi i nie wie, co się dzieje, wydaje gromkie okrzyki, chcąc dowiedzieć się, jaka jest przyczyna tej pauzy we wspinaczce. J-23 odpowiada: Nie mogę założyć stanowiska (w domyśle – asekuracyjnego)! Instruktor wnerwia się jeszcze bardziej, bo wie doskonale, iż na tej półce założyć można nie jedno, ale z dziesięć dobrych stanowisk, w górę lecą już niezbyt parlamentarne słowa, co powoduje, iż J-23 jeszcze bardziej nerwowo przemieszcza się obmacując intensywnie skałę w poszukiwaniu szczeliny na hak. Ostatecznie coś znajduje, wyciąga młotek i dumny z siebie wrzeszczy do instruktora: Zakładam stanowisko! Mój partner nie wytrzymuje i ryczy wesoło na całą dolinę: Ogniowe!!! Tatrzańskiego agenta J-23 już nigdy więcej w górach nie spotkałem. PS. Z Jankiem odnaleźliśmy się po wielu latach na FB – świat się jednak skurczył i to bardzo.

1.JPG

2.JPG

3.JPG

4.JPG

5.JPG

6.JPG

  • Lubię to ! 1

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...